Prawie na każdej albo co drugiej sesji. Właśnie ta zbyt duża płaczliwość była jednym z sygnałów,że pora szukać pomocy. Nie wiem, co powodowało, ale wystarczyło coś smutnego lub dołującego i od razu potrzebowałam chusteczek. Terapeuta pytał się, dlaczego płaczę i próbowałam mu to powiedzieć, ale nie potrafiłam. Za to powiedziałam o tym, jak nauczyłam się hamować łzy i zmuszać do lecenia nosem [teraz ta metoda już nie działa]. Niestety, ponieważ tego użył, gdy argumentował, dlaczego mi terapia niepotrzebna [między innymi], bo sobie poradzę, umiem przecież płakać nosem. U psychiatry tylko na pierwszym spotkaniu się rozbeczałam, gdy zasugerował,że nie kocham rodziców, gdy mówiłam mu o tym, że chciałabym się tak zabić, by wyglądało na wypadek. i Kilka razy na grupowej, co nie zjednało sympatii innych. Dwa dni przed końcem się rozbeczałam z napięcia [bo płaczę często z frustracji] i następnego dnia część rysunków przedstawiała mnie w tym stanie i jeden stwierdził, że w ogóle się nie zmieniłam przez terapię.
Płacz jest zły, płacz tylko prowokuje ludzi do dalszych niemiłych zachowań, ale jest lepszy od agresji...
Tak z tematem :
http://www.depressioncomix.com/posts/029/