
Restart
Użytkownik-
Postów
16 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Osiągnięcia Restart
-
Witajcie Jak większość z Was wie, depresja powstaje nie tylko w wyniku silnej traumy - np. po stracie bliskiej osoby, ale również w wyniku przewlekłego stresu, który przeżywamy każdego dnia. Dlatego tak ważne jest nasze nastawienie do życia i odskocznie, które pomogą go redukować. Polecam artykuł o schemacie działania takiego chronicznego stresu: http://www.psychologia.edu.pl/obserwatorium-psychologiczne/1867-jak-chroniczny-stres-prowadzi-do-depresji.html Co zrobić, żeby o własnych siłach zmienić to pesymistyczne, depresyjne nastawienie? Musimy uwolnić nasz umysł od stresu, dać mu odpocząć, aby się zregenerował i nabrał sił. Urlop byłby tutaj najlepszą opcją. Wyjechać gdzieś z dala od problemów i przyjrzeć się sobie, swoim emocjom - to podstawa. Nawet jeżeli ktoś nie jest wierzący polecam książki: 1) http://www.empik.com/jak-sobie-radzic-z-lekiem-kozuch-mieczyslaw,p1072642608,ksiazka-p Opowiada m.in. o oddramatyzowaniu przeszłości, odkryciu sensu, wyzwaniach, odkrywaniu swoich darów, przebaczaniu wad, poznawaniu siebie i emocji, zaufaniu, zaspakajaniu potrzeb psychicznych i dystansie. Pomoże Wam odkryć nowy tok myślenia o sobie i swojej chorobie. 2) http://www.empik.com/bitwa-o-umysl-jak-odniesc-w-niej-zwyciestwa-meyer-joyce,p1084941511,ksiazka-p Druga książka opowiada o walce z nawykami myślowymi, pesymizmie i o tym, jak tworzymy w swoim umyśle twierdze dla zła. Autorka opowiada, że sama była taką chodzącą pesymistką i nauczyła się optymizmu dzięki lekturze Biblii. Przeobraziła się dzięki niej. Warto ją przeczytać, żeby dowiedzieć się, dlaczego Biblia jest tak wspaniałą księgą - aby odkryć jej wartość i jej udział w uzdrowieniu człowieka. Wiara czyni cuda.. . Pozdrawiam
-
Polecam książkę "Rozwinąć skrzydła", stanowi świetny wgląd w problem DDA/DDD. Tutaj wersja audio: http://www.rozwinacskrzydla.pl/ Dowiesz się z niej m.in. tego, że dokonujący się podczas terapii większy wgląd w siebie i świadomość swojej osobistej historii, może pomóc rozbrajać stare mechanizmy obronne, zwłaszcza wrogość do siebie oraz silną potrzebę ucieczki. Zamiast strachu, smutku, winy, beznadziejności ewolucja wzrośnie ku przeżywaniu pozytywnych uczuć :)
-
Witaj, zależy co masz napisane na tym L4 - czy że musisz leżeć, czy nie. Bo jak nie, to nie jesteś uwięziony w domu
-
To dlaczego wyjechałaś?
-
Trzymaj tak dalej :)
-
Cześć, a jest coś konkretnego, co może stać za tym stanem napięć? Ktoś w domu pije, często wyjeżdża na delegacje, czujesz się zagrożona czymś konkretnym. Jeżeli masz normalne życie i po prostu zaczęłaś się nagle bać o swoją przyszłość, to radziłabym zacząć brać magnez z potasem - widocznie Ci ich brakuje w diecie i dlatego stałaś się nerwowa. Jedz suplementy przynajmniej przez 3 m-ce, choć powinny już szybciej zacząć działać :) Niestety, w naszych czasach żywność jest bardzo jałowa i trzeba albo dobrze kombinować z dietą, albo stosować suplementy. Nerwica sama od siebie się nie tworzy, zawsze są jakieś przyczyny. Jeżeli są, to powinnaś pójść na terapię do psychologa. Pozdrawiam :)
-
Witaj, spokojnie, nie musisz kończyć studiów - 5 lat w plecy, a i tak później się na bezrobociu siedzi ;P A tak na serio, to znajdź dobrego psychoterapeutę, który pomoże Ci znaleźć źródło Twoich lęków i zaleczy je. Jak teraz zaczniesz się faszerwoać, to co będzie później? Ile będziesz w sobie tłumił ten strach alkoholem i antydepresantami? Na razie wylecz swoją duszę, później zajmiesz się kreowaniem swojej przyszłości. Pozdrawiam :)
-
Witaj, terapia Ci pomoże - pamiętaj, że robisz to nie tylko dla siebie, ale i dzieci. Żeby one kiedyś nie musiały jej potrzebować.. Trzymaj się dzielnie!
-
Coś Cię do niej ciągnie - nie zakochałeś się w niej przypadkiem? Tak się blokujecie, później dalej ze sobą rozmawiacie - coś jak stare, interaktywne małżeństwo. Ale rozumiem, jesteś z pokolenia komp-non stop. Miałeś wobec niej pewne oczekiwania, dlatego się wkurzałeś, gdy nie odpowiadała lub jej odpowiedź była za słaba. Albo zacznij się z nią normalnie umawiać, albo wyprowadź się na studia do innego miasta. Może tam będziesz miał więcej szczęścia z potencjalnymi dziewczynami
-
Witaj, też mam artystyczną duszę i przez to bardziej odczuwam to, co się wokół mnie dzieje. Zero dystansu, wrażliwość - to zło :) Ale skądś się to niestety bierze, przeważnie z dzieciństwa. Jest wiele rzeczy, z których nie zdajemy sobie sprawy - a które miały na nas kolosalny wpływ. Mnie terapia pomaga je odkrywać, kawałek po kawałku - odkrywać siebie, przebaczać, wierzyć, żyć dniem dzisiejszym. Pozdrawiam i życzę wiary w siebie :)
-
Przede wszystkim chciałabym Ci pogratulować - idąc na terapię zrobiłaś dla siebie najlepszy prezent, jaki mogłaś :) Niestety, ale wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że niezaleczone żale, cierpienia siedzą w nas, jak rana, która nie może się zagoić. Dobra praca, rodzina, hobby - pozwalają zapomnieć o tej ranie, ale ona w końcu przypomina o sobie, po czasie... Terapia pomaga oczyścić tę ranę i zabliźnić się jej. Moja mama jest DDD, teściowa również. Mama zawsze dawała sobie radę, będąc twardą, niepozwalając sobie na strach, łzy, bycie "lebiodą". Często wpadała w ogromną złość, wszystko robiła szybko, na już. Przez to ja sama teraz cierpię - nie akceptuję w sobie smutku, łez, ale to już inna bajka. Teściowa natomiast jakieś 10 lat temu przeszła załamanie, odreagowywanie przeszłości z patologicznym, pijackim ojcem. Cierpiała, nawet ręce jej powykręcało. Psychiatra nie zapisał jej niczego, tylko zrobił to, co najlepsze - polecił jej DOBREGO PSYCHOLOGA. Ten zakazał jej łykać jakiekolwiek pigułki, razem przez kilkuletnią terapię - najpierw indywidualną, później grupową - wygrały. Bardzo pomogła jej też wiara - sąsiadka zabrała ją na msze uzdrowienia. Teraz jest religijną, otwartą, wesołą i silną kobietą. To dla mnie najlepszy dowód na to, że wiara i pomoc dobrych ludzi dookoła - to najlepszy lek Żałuję, że moja mama nie chce słyszeć o takich rzeczach.. Bądź cierpliwa i zaufaj sobie, w końcu znajdziesz swoją drogę. A jeżeli jesteś osobą wierzącą - módl się o nią :) Pozdrawiam
-
Cześć Marcin, wyrzuć ten parogen w cholerę. Jeżeli zrobiłeś sobie wszystkie badania - na nadnercze, tarczycę, tężyczkę, poziomy pierwiastków tj. potas, magnez, wit. D itp. masz ok, to źródła Twojego problemu musisz szukać w swojej przeszłości. Zamiast kierować się do psychiatry, powinieneś był udać się do psychologa, koniecznie sprawdzonego. Niestety, ale psycholog psychologowi jest nierówny i może nas tylko zniechęcić. Przez pierwszego prawie bym w depresję wpadła, ale drugi - okazał się być aniołem Dobry terapeuta pokaże Ci źródło Twojego cierpienia i autodestrukcji Pozdrawiam i życzę dużo samozaparcia
-
Witaj, wizyta u sprawdzonego psychologa - najlepiej z polecenia, będzie najlepszą drogą. Być może Twój mąż cierpi z powodu jakiś trudnych przeżyć z przeszłości lub obecnych problemów, np. w pracy. Znam osobę, która już 3 lata je antydepresanty, bo nie potrafi pogodzić się ze śmiercią matki. Przyczyn może być wiele, ale dobry terapeuta pomoże znaleźć źródło cierpienia Twojego męża. Wspieraj go dzielnie i okaż mu dużo miłości i cierpliwości. Pozdrawiam
-
Witam, czujesz się, jak ktoś wyprany z uczuć, bo tabletki je w Tobie przyćmiły. Mimo, że tłumią w Tobie strach, to będą wychodzić przy różnych okazjach, bo ciągle kumulują się w Tobie. Dobrze zrobiłeś idąc do psychologa - tylko podobnie jak ja, źle trafiłeś. Niestety, psycholog psychologowi nie równy. Najlepiej wybrać kogoś z polecenia, przynajmniej w oparciu o fora internetowe. Jedno jest pewne - żadny godny uwagi psycholog nie powie Ci, żebyś dalej faszerował się tabletkami. Wręcz przeciwnie - każe Ci je zostawić i zmierzyć się z emocjami. Wiem, że to trudne - pomóż sobie póki co herbatami ziołowymi dla nerwusów, korzeniem arktycznym dostępnym w sklepach zielarskich. W kryzysowych momentach, np. nerwomixem. Ale to wszystko. Całą resztę musisz odrobić Ty sam pod opieką Twojego psychologa, krok po kroku. Ponadto zrób sobie pakiet badań - morfologia, tarczyca, nadnercza, wit. D, bolerioza. Jeżeli z ciałem będzie wszytko ok, to będziesz mógł spokojnie skupić się na swojej duszy. Trzymam kciuki i co najważniejsze, uwierz w siebie! :)
-
Witam, artykuł w prasie o tężyczce mnie do Was przywiał, przeczytałam kilka historii i postanowiłam podzielić się z Wami moją. Dzieciństwo - nerwowa mama- tzw. dorosłe dziecko alkoholika, która nie pije, ale potrafiła wybuchnąć z byle powodów i wiele razy zranić mnie do łez. Podstawówka - byłam nieśmiała, starałam się zasłużyć na pochwałę dobrymi ocenami. Po śmierci dziadka starłam się z tym, że majątek potrafi skutecznie podzielić rodzeństwo(mojego taty). Dorastałam przez to w atmosferze niesłusznych wyrzutów, zawiści, dwulicowości. Gimnazjum - mobbing kolegów, bo nie piłam jak oni, nie paliłam i zbyt dobrze się uczyłam. W liceum było lepiej - sama się sobie dziwiłam, że jestem taka pogodna i optymistycznie nastawiona. Ale w II klasie zemdlałam. Ogólnie już od 8 lat cierpię na omdlenia na tle nerwowym - impuls (tematy poronień, aborcji itp), ucisk w głowie i omdlenie. Pierwszy raz zemdlałam na filmie w szkole o aborcji, wykryto wtedy u mnie anemię. Niestety problem omdleń pozostał, ale nie myślałam o tym jakoś szczególnie - zawsze po takim "incydencie" poleżałam chwilę, doszłam do siebie i działałam dalej. A było już ich przez te lata kilkanaście. I tak przeszłam liceum, dzienne studia. Niestety, teraz mam 26 lat i od dwóch cierpię na lęki - po jednym z takich omdleń doszedł atak paniki, po którym został lęk. Było to po gorącym okresie w moim życiu - magisterka, praca, przygotowania do ślubu, kłótnie z mamą, która podcinała mi niechcący skrzydła... Posypałam się. Była bezsenność, załamanie, lęki, ale od razu szukałam kontaktu z psychologiem i w sporcie - bieganie. Moim pierwszym krokiem było leczenie duszy i trzymanie się jak najdalej od farmakologii. Oczywiście, po tej panice musiałam pić zioła, bo trudno było mi kontynuować pracę, ale przede wszystkim wierzyłam w terapię, w miarę zdrowe jedzenie i sportowe odreagowywanie. Niestety, początek nie wyszedł, zmarnowałam pół roku, bo psycholożka okazała się być płatną przyjaciółką - "co u Ciebie słychać?", nie szukała źródła problemu. Zawiodłam się na niej i sobie, czułam się jeszcze gorzej. Po skończonym stażu nastał czas długiego poszukiwania pracy - absolwenci bez znajomości znają ten ból W międzyczasie trafiłam z polecenia do innej p.psycholog - wspaniała. Wizyta 2/m-c przez pół roku i już byłam innym człowiekiem. W kwietniu skończyłyśmy "kontrakt". Szukałam pracy dalej, było ok. Ale w wyniku nowej pracy, w korporacji, odczuwałam silny stres - piłam zioła, korzeń arktyczny i on blokował we mnie te napięcia i lęki. Niestety, 3 tygodnie temu, złapały mnie nagle duszności i zdrętwiały ręce. Spanikowałam, myślałam,że to jakiś zawał. Trafiłam do szpitala, stwierdzili że to nerwica i mam pójść sobie do domu. Nawet wyników krwi mi nie dali. Po odebraniu ich następnego dnia okazało się, że mam duży niedobór POTASU (http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/zasady-zywienia/potas-objawy-niedoboru-najlepsze-zrodla-w-zywnosci_35476.html) - to był winowajca odrętwienia. Ale lekarzom oczywiście łatwiej powiedzieć "nerwica", skierować do psychiatry i tyle. Przez ten brak potasu musiałam przerwać treningi, a biegałam od roku, regularnie - od stycznia. Straciłam na jakiś czas swój odreagowywacz... Wiem, że wina tych omdleń, później lęków, a z czasem - przytłoczenia i braku sensu istnienia leży po środku - gdzieś między naszą przeszłością, wychowaniem, genami, trybem życia i odżywianiem, stanem zdrowia, przekonaniami a wiarą.. Nigdy nie byłam specjalnie religijna - rodzice i brat nie chodzą do kościoła, tacy "wierzący-niepraktykujący". Sama chodziłam sporadycznie. Ale po ślubie zaczęłam, stopniowo coraz częściej. A tydzień temu byłam na swojej pierwszej mszy uzdrawiającej - coś niesamowitego. Teściowa, która została uzdrowiona w ten sposób, mnie do tego przekonała. Modliłam się o uzdrowienie moje i relacji w rodzinie. W czasie uzdrawiania byłam jedną z osób, które ksiądz opisał - mimo, że nie mógł tego wiedzieć - dokładnie przedstawił mój problem. Później każdą z osób, które "zdiagnozował"- zaprosił do ołtarza. Otrzymałam błogosławieństwo i modlitwę o uzdrowienie. Wiele osób wokół mnie usnęło w Duchu Świętym, natomiast ja nie poczułam niczego specjalnego. Jednak po powrocie do domu stało się coś niesamowitego - jeszcze rano miałam sprzeczkę z bratem, który stwierdził, że ślub weźmie za 2 lata, a tymczasem jego narzeczona może już zamieszkać w naszym rodzinnym domu. Wraz z mamą nie zgodziłyśmy się z tym - jak ona by się czuła przez ten czas? To godzi w godność kobiety, a on tego nie widział. Ale po powrocie ze mszy patrzę, a tu brat siedzi z narzeczoną i mamą, i omawiają ślub! Że wezmą za rok kościelny i dopiero wtedy zamieszkają razem. Byłam w szoku, bo brat ma ciężki charakterek i zawsze jego zdanie jest najważniejsze [ma to po mamie ]. Na drugi dzień nie piłam żadnego syropu na nerwy, a mimo to nie czułam napięcia będąc np. w markecie, a już do takich skrajności wcześniej dochodziło. Przede mną pewnie jeszcze długa droga - badania, terapia, dieta, pewnie rezygnacja z pracy, bo najwyraźniej bardziej mi szkodzi, niż pomaga. Często odczuwałam w niej ściski w głowie i chęć ucieczki z niej.. Teraz widzę też, że równie ważny jest rozwój duchowy, bo daje nam siły do poznania samego siebie i walki o siebie. Bez znieczulania się farmakologiami, które pozwalają egzystować, pracować, ale niestety - stanowią jednocześnie tylko ucieczkę od problemu. W korporacji spotkałam wiele osób z "depresjami", które w ten sposób sobie radzą.. Zazdroszczę ludziom, których praca stanowi powołanie i napędza ich do działania, jednocześnie nie niszcząc - marzę o takiej Trzymam za Was i siebie kciuki - w drodze do odnalezienia swojego celu! :)