Skocz do zawartości
Nerwica.com

Misska

Użytkownik
  • Postów

    38
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Misska

  1. No, bardzo możliwe, że moje mutki są podobne do jakiś już istniejących :) Przyznam, że nie starałam się tu wymyślać nie wiadomo czego - mają one być dodatkiem do fabuły, nie jej głównym wątkiem. Trochę na zasadzie zombie - w sumie, pomijając jakieś wyjątki większość zombie w filmach/grach/komiksach/książkach wygląda podobnie :)
  2. Oj tak, to może sprawić radość! :) Kociara pozdrawia kociarę!
  3. Och tak, baKterie trafiają mi się jeszcze takie byki, dzięki za zwrócenie uwagi! :)
  4. Fallout 3 w ogóle oprócz tego, że słyszałam tę nazwę nie wiem nic innego o Falloucie...
  5. Witam wszystkich! Chciałabym zaprosić Was do lektury mojego bloga. Jest to opowiadanie w formie dziennika prowadzonego przez osobę, która przeżyła III Wojnę Światową i teraz, wraz z grupą innych ocalałych, żyje w zniszczonym świecie. http://dziennikkoncaswiata.blogspot.com/ Jest to dla mnie pewnego rodzaju ćwiczenie - próbuje nowy, nieznany mi dotąd styl pisania, bawię się pomysłami. Jednak wszelkie uwagi są dla mnie bardzo cenne i chętnie je przyjmę :) Blog wygląda na razie dość surowo a to przez to, że nie znam programów graficznych i nie umiem wykonać szablonu a oczekiwanie na szablon z jakiejś szabloniarni... no cóż, spędziłam ostatnio półtora miesiąca czekając na obiecany szablon tylko po to, aby dziś się dowiedzieć, że go jednak nie dostanę :) Więc przepraszam za mało estetyczny wygląd, jeszcze nad tym pracuję!
  6. Misska

    No to kolej na mnie : )

    Tak, MCO się trafiają takie trochę psie... ale ja bym tak na to do końca nie patrzyła. Są po prostu towarzyskie i lubią, jak się dzieje dużo w domu. Aczkolwiek, każdy kot ma swój charakter, więc i wśród MCO może się trafić aspołeczny :) A 'wytresować'... nie lubię tego określenia, ale można każdego kota, nawet zwykłego dachowca. Wystarczy tylko dużo cierpliwości i nauki Pawłowa :) O, na początku przy dokocaniu mogą być takie problemy :) Ale mi bardziej chodzi o to, że mój kot już jest tak rozpuszczony i taki do mnie przywiązany, że nowy zwierz mógłby zostać nieprzyjęty zbyt dobrze
  7. Misska

    No to kolej na mnie : )

    ladywind, tak, super są! Korci mnie, żeby wziąć kolejnego, ale mam za małe mieszkanie... no i nie wiem, czy mój rozpuszczony do granic możliwości kot byłby zadowolony, gdyby nagle moja uwaga musiała dzielić się na dwa koty
  8. To, że wyszłam z domu, byłam poza domem sama i nawet poszłam sama do sklepu :) Trwało to może z 10 minut, ale biorąc poprawkę na to, że od przeszło miesiąca boję się wyjść z mieszkania to dla mnie ogromny sukces!
  9. Misska

    No to kolej na mnie : )

    Ja też kotki lubię Ten z avka to MCO, dobrze zauważyłeś i dodatkowo mój prywatny, osobisty. Właśnie mi wlazł na biurko :) Na razie jeszcze jest młody, ma półtora roku. No i to nie mój pierwszy kot - wcześniej miałam persa, kotkę, która dożyła wieku tak sędziwego... że już pod koniec sama nie wiedziałam, ile ona właściwie ma lat. Niestety odeszła za TM kilka lat temu. No więc teraz jest jej następca :) A z tym wynajmowaniem to różnie, aczkolwiek rozumiem Twój punkt widzenia. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na właścicieli, którym kot nie przeszkadzał, zgodzili się na wynajem. Ale, to prawda, długo musiałam szukać takiego mieszkania, wiele ogłoszeń odpadło na starcie, bo zawierało magiczny tag: Mieszkanie nie przyjazne dla zwierząt. Wydaje mi się, że rozumiem ideę usuwania objawów przez leki. W ogóle to, co napisałeś, że leki i terapia idą w parze ma sens. Z tego, co czytam na forum, są ludzie, którzy korzystają z leków i są zadowoleni, są też i tacy, co nie biorą. Czasem, jak mam już naprawdę dość to się zastanawiam, czy leki by mi nie pomogły. Ale zawsze wtedy wraca myśl: one tylko osłabią lęk, chwilowo poprawią ci humor, a i tak wyjście z dołka zależy od ciebie i twojej pracy. I wtedy myśl o lekach odchodzi a ja staram się walczyć własnymi siłami.
  10. Misska

    No to kolej na mnie : )

    Hahaha, to prawda! :) Jeszcze słyszałam taką teorię, że ludzie o silnych stanach lękowych i którzy mają problemy z zaakceptowaniem siebie często wybierają jako kierunek studiów prawo. E, każdy jest oryginalny! Nie, wróć! Nie podoba mi się takie klasyfikowanie... nie możemy powiedzieć, że każdy jest po prostu sobą, jest inny nawet, jeśli mamy podobne albo takie same zainteresowania? Ja mam dość duży problem z polubieniem i zaakceptowaniem siebie i czasem jak na siebie patrzę to widzę, że niektóre rzeczy robię, aby się wyróżnić - czy to lubiąc coś, co jest mało popularne, czy to ubierając się jakoś inaczej, czy farbując włosy... Ale ostatnio zaczynam powoli rozumieć, że wcale a wcale to nie jest potrzebne, że wystarczy, jak będę taka, jak ja chcę i będę to lubić to będzie wszystko git :) Nadal lubię fantastykę i gry, ale dlatego, że to lubię. I tyle. No i lubię poznawać innych ludzi, którzy też to lubią, bo i pogadać można na wspólne tematy a i się czegoś nowego dowiedzieć (bo nie wszystko wiem, a lubię się uczyć od ludzi). Z tymi lekami to dla mnie też ciekawy temat. Moja terapeutka nie jest zwolenniczką leków - powiedziała, że jakbym się uparła to może mi coś przepisać, ale wolałaby tego nie robić. Zresztą przyznam, że bałabym się brać jakieś tabletki. Właśnie trochę z tego powodu, o którym piszesz: że leki to ucieczka, coś, co tylko by przygładziło moje problemy ale ich nie rozwiązało. Wierzę, że to ja (ze wsparciem terapeutki) jestem w stanie zmienić siebie, pozbyć się tych wszystkich lęków. No, ale ja jestem w trochę innej sytuacji chyba, a wydaje mi się, że każdy przypadek jest na tyle indywidualny, że ciężko mówić o powielaniu jakiś schematów.
  11. Misska

    Śmierć dookoła nas

    Witaj! Wydaje mi się, że nie ma jednej metody radzenia sobie ze śmiercią bliskich. Ja sama straciłam tatę, przeszło dziesięć lat temu. Po dziś dzień nie mogę sobie poradzić z jego stratą. Niektórzy uważają, że warto tak na świeżo, zasięgnąć pomocy u psychologa, żeby pomógł jakoś ułożyć myśli. Ale nie wiem, na ile to pomaga. Moja koleżanka straciła mamę. Jej mama chorowała na raka i już wtedy koleżanka chodziła do psychologa. Tak samo, jak jej mama zmarła. I ta koleżanka uważa, że to jej bardzo pomogło. I tak śmierć jej mamy to był szok, ale dzięki tym wizytom dawała sobie radę. Czy można zapomnieć tych, którzy umarli? Nie wiem. Wydaje mi się, że jeśli umarł ktoś, kto był nam bardzo, bardzo bliski, to zapomnieć taką osobę jest ciężko. Jak pisałam - mój tata zmarł przeszło dziesięć lat temu, a ja go ciągle pamiętam. Pamiętam jego twarz, jego głos, jego zapach. Pamiętam drobiazgi, takie jak ten, że 'słodził' kawę czekoladą. Pamiętam bardzo, bardzo dużo. Co do tego, że niektórzy sobie radzą lepiej - bo nie powiem, że przechodzą nad śmiercią bliskich do porządku dziennego - to już zależy od człowieka. Każdy człowiek reaguje inaczej, ma trochę inną psychikę. Dlatego też wydaje mi się, że nie ma jednego wytłumaczenia, jak sobie poradzić, jak żyć dalej.
  12. Misska

    No to kolej na mnie : )

    Cześć! Witaj na forum, fajnie, że się zarejestrowałeś! :) Ja co prawda nie do końca w temacie, bo ocd nie jest moim problemem, ale trochę mam z Tobą wspólnego :) Też jestem na tym forum bo wiem, że tu jeśli napiszę, że mam silne stany lękowe to nikt mnie nie wyśmieje i nie powie: "głupia jesteś, boisz się z domu wyjść? No to przecież jakiś kretynizm!" i tym podobne... Ponadto ja również, przez moje zaburzenia, nie obroniłam dyplomu. Też interesuję się fantastyką, grami (i rpg i komputerowymi). No i muszę przyznać, że mnie naprawdę poruszyło, gdy napisałeś ile lat zmagasz się ze swoimi problemami - a ja myślałam, że moje dwa lata to długo! Terapię jak na razie mam jedną i wierzę, że dzięki niej coś w sobie zmienię, bo już pierwsze zmiany dostrzegam.
  13. Anna_71, witaj na forum! :) Trochę rozumiem, o czym piszesz, sama miewam podobne objawy aczkolwiek u mnie pojawiają się one dopiero teraz, jak mam 25 lat ale znam to, zwłaszcza ten strach przed zamkniętym pomieszczeniem. A raczej tę panikę, która się w rzeczonym pomieszczeniu pojawia. W kinie byłam ostatni razem przeszło dwa lata temu... wszelakie wyjścia z domu odpadają, bo nawet w osiedlowym sklepie czasem dostaję takiej paniki, że właśnie mam wrażenie, że umieram... Chętnie wymienię się doświadczeniami, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że 'popasożytuję' na Tobie, bo masz większy staż więc może będziesz mogła mi opowiedzieć o rzeczach, które dla mnie są jeszcze nowe.
  14. Pierwszy post i już WFB... zabieram się za czytanie z miłą chęcią :)
  15. Hej! Pomyślałam, że i ja dorzucę swoje dwa grosze, bo też mam poważny problem z wychodzeniem z domu. Po pierwsze powtórzę, co zasugerowała mi moja terapeutka: należy spróbować zmienić środowisko. Bałam się tak bardzo, że w pewnym momencie przestałam chodzić na terapię i zaczęłam prosić terapeutkę, żebyśmy się spotkały u mnie w domu. Przekonała mnie do pójścia do jej gabinetu. Było ciężko, ale poszłam. Jak tak piszecie o tym 'strachu przed świrami' to przyznam, że to rozumiem. Wczoraj, idąc do terapeutki, chociaż był ze mną mój TŻ, gdy gdzieś z oddali usłyszałam głośny śmiech i pokrzykiwania, a potem zobaczyłam, że idzie w naszym kierunku grupka takich 'dresików' to dostałam takiego ataku paniki, że przez chwilę zaczęłam uciekać w przeciwnym kierunku. A był dzień, na ulicy było mnóstwo innych ludzi, byłam z osobą mi bliską, która by mnie obroniła. A i tak się bałam. Czy wyjście wczoraj do terapeutki mi pomogło? Nie wiem, upłynęło dopiero kilkanaście godzin. Ale mam dla Ciebie takie propozycje, ja to stosuje i czuję się z nimi dobrze: 1. Spróbuj wyjść codziennie chociaż na chwilę. Nawet na rundkę w okół bloku/domu. 2. Może zaproponuj komuś bliskiemu, żeby wychodził z Tobą. Nawet na tę małą rundkę. Albo może codziennie rano wychodź z mamą/tatą, jak idą do pracy. Odprowadź ich na przystanek, czy po prostu przejdź się z nimi kawałek. Drogę powrotną będziesz musiał pokonać sam. 3. Staraj się przed wyjściem myśleć o czymś innym. Ja na przykład bardzo lubię programy kulinarne i jak wychodzę z domu to bawię się w 'mam swoją restaurację, układam menu'. Czasem to mnie tak mocno wciągnie, że nawet zapomnę, że mam się bać tego, że jestem poza domem :) Co do powyższych, to są rzeczy, które ja stosuje. U Ciebie może być zupełnie inaczej. Nie są one rozwiązaniem problemu, mi po prostu pomagają łagodzić strach. No i najważniejsze, myślę, że skorzystanie z pomocy psychologa może być istotne. Psycholog pomoże Ci niektóre rzeczy zrozumieć, pomoże Ci dowiedzieć się o sobie czegoś nowego, odkryć źródło lęku. Już mi dziś tutaj jeden użytkownik na forum napisał: ważne jest, żeby znaleźć źródło lęku, zrozumieć je i przeżyć je ponownie. To trudna droga, ale myślę, że warto ją próbować :)
  16. Może i moje słowa dadzą Ci trochę informacji. Jestem w opisywanej przez Ciebie sytuacji, ale z drugiej strony: choruję na depresję (i kilka innych zaburzeń) i jestem w związku. I powiem Ci, że bywa różnie. Czasem jest ciężko. Mi jest ciężko, bo próbuję sobie poradzić z chorobą i ułożyć życie i mojemu TŻ też jest ciężko, bo nasz związek nie jest taki, jak związki jego znajomych. Ja mam wyrzuty sumienia bo widzę, że on nie zawsze jest szczęśliwy. Ale są momenty, kiedy mam poprawę nastroju, kiedy i on jest wypoczęty i wtedy jest świetnie. W takich momentach jest mi łatwiej walczyć z chorobą bo mam świadomość, że obok, na wyciągnięcie ręki jest ktoś, kto powie: Jestem z tobą. Tak po prostu. Bo bycie z osobą, która choruje to nie jest rozwiązywanie za nią problemów i przeżywanie za nią życia tylko wsparcie, codzienne, ciągłe. I tak jak napisał/a? Kestrel: najpierw zastanów się, czy dasz radę. Jeśli uważasz, że tak, to musisz uzbroić się w mnóstwo, mnóstwo cierpliwości. Bo Twoja dziewczyna będzie mogła mieć gorsze okresy. Myśli samobójcze. Może ciągle płakać. Nie chcieć wstawać z łóżka przez wiele dni. Może nie mieć ochoty na zbliżenia seksualne. bittersweet ma rację, depresja depresji nierówna. Może być różnie. Na pewno będzie trudno. Zresztą, czy w 'normalnych' związkach jest łatwo? Ponadto, jako partner osoby z depresją musisz też pamiętać o sobie. Widziałam tu na forum taki świetny tekst, jak postępować z osobą w depresji i jak sobie radzić w takiej sytuacji, bo o sobie też będziesz musiał pamiętać. Jeśli Wasz związek stanie się bardziej zażyły i zdecydujesz się być z nią, zapytaj, czy może nie chciałaby, abyś uczestniczył z nią w jednej sesji terapeutycznej? (Jeśli na taką uczęszcza). Będzie to na pewno ciekawe przeżycie dla Was obojga. Ja mojego TŻ zaprosiłam na jedną sesję terapeutyczną, dziś znowu ze mną idzie. Czasem warto próbować też takich niekonwencjonalnych rzeczy :)
  17. Sprzed sekundy, gorące jak świeże bułeczki. Siedzę na forum, TŻ jest w pokoju, coś tam robi. I mu opowiadam, że się cieszę, że tu konto założyłam, że dopiero drugi dzień tu jestem ale już mi się tu podoba. Że poczułam ulgę, że nie tylko ja walczę ze swoimi słabościami, że są też inne osoby, które czują podobnie. Rozmawiamy o tych chwilę i mi się nagle wyrwało: Wierzę, że mi się uda. Mówię Wam, ryczę z radości i ulgi. To jedno zdanie, którego nie potrafiłam sobie powiedzieć. A teraz powiedziałam je, na głos. To mi dziś sprawiło radość :)
  18. Misska

    Dzień dobry

    Olmici, monk.2000, cześć :) Dziękuję za koci komplement, a właściwie dziękujemy bo kot w avku jest mój prywatny :) I właśnie leniuchuje, bo upał mu dokucza.
  19. Misska

    Miłość a depresja

    Oh, ale ja jestem przekonana :) Tylko staram się na to patrzeć trzeźwo. Przez mój stan psychiczny jestem wychudzona - przy prawie 170 cm ważę około 40 kilo. Przy dobrych wiatrach 44-45, ale jak mam gorszy okres to potrafię i poniżej 40 spaść. A przy takim stanie fizycznym ciąża nie jest chyba wskazana. Raz, że i zajść trudno, dwa, że potem utrzymać... A nawet, jeśli mi się to uda, to mam wiele innych problemów. Jak zaprowadzę dziecko do żłobka, jeśli boję się wyjść przed dom? A co, jeśli dziecko zachoruje, coś mu się stanie, trzeba będzie działać szybko, natychmiast a będę z dzieckiem sama? Po prostu widzę, jakie mam bariery. I dopóki ich nie zdejmę to nie chcę myśleć o dziecku. Dziecko jest odpowiedzialnością, ogromną odpowiedzialnością (trochę coś o tym wiem, bo zanim mój stan się pogorszył opiekowałam się pewnym dzieckiem od jego pierwszych tygodni życia, więc mam trochę ogląd na to, czym jest macierzyństwo) której na razie nie dam rady. Najpierw potrzebuję wziąć odpowiedzialność za swoje życie, potem będę myśleć o czyimś innym :)
  20. Misska

    Miłość a depresja

    Podbiję trochę temat... Jestem w związku już ponad dwa lata. Początek był, że tak to określę 'normalny'. Chodziliśmy na randki, spotykaliśmy się to u niego, to u mnie, wyjechaliśmy razem w góry. Kilka miesięcy później, nagle, bez żadnego ostrzeżenie zaczęły się moje ataki paniki. Lęki, które do tej pory były gdzieś tam, daleko, nie przeszkadzały mi w życiu nagle, łup!, wybuchły całkowicie mnie uziemiając. Mój TŻ był jednak ze mną. Pomógł mi wybrać psychologa. Wspierał. Potem do stanów lękowych doszła depresja. Też miałam myśli: A co, jeśli... mnie zostawi, będzie miał dość, znudzi się, spotka lepszą, i tak dalej, i tak dalej. Ten pierwszy okres był ciężki. Bałam się, że TŻ odejdzie. Ale nie odszedł. Został, był, wspierał. Potem przyszła druga faza zwątpienia. Zaczęłam myśleć, że jestem mu kulą u nogi, że przeze mnie jest ograniczony. Uważałam, że powinniśmy się rozstać, bo on wtedy znajdzie lepszą dziewczynę, która nie ma takich problemów i z którą będzie mógł ułożyć sobie życie. Kolejna faza była najgorsza. Po dwóch latach TŻ powiedział mi, że jest już zmęczony, że ma dość, że sobie z tym nie radzi. Powiedział, że powinniśmy się rozstać, że ja powinnam skupić się tylko i wyłącznie na sobie, na terapii na powrocie do zdrowia i może, za jakiś czas się spotkamy i wrócimy do siebie. To był dla mnie najstraszniejszy cios. Nie przesadzę gdy powiem, że ból, który czułam był tak mocny, że aż fizyczny. Jednak kilka dni później TŻ usiadł ze mną i powiedział mi jedno: Kocham cię i chcę walczyć o nasz związek. No i walczymy. Jest ciężko, naprawdę. Chcielibyśmy wziąć ślub, mieć dzieci, ale nie możemy, bo ja wiem, że nie dam rady takiej odpowiedzialności. Rozpisałam się o sobie, ale to ma pewien cel: chcę Ci przekazać, że związek z osobą w depresji jest możliwy. Jeśli się naprawdę kocha, to jest to możliwe. Wymaga to cierpliwości. Tylko i aż tyle. Ja mojemu TŻ powiedziałam wprost, czego potrzebuję: powiedziałam mu, że będę o siebie walczyć, że będę walczyć o swoje życie, ale potrzebuję wsparcia. Nie rozwiązywania za mnie problemów tylko wsparcia. Tego, żeby był blisko, żeby był obok, żeby swoją obecności dodawał mi siły i wiary. Wiem, że to wszystko brzmi bardzo górnolotnie niczym fabuła romansidła ale to... w mojej praktyce tak wygląda. Nauczyłam się, że ważna jest rozmowa. Pamiętanie o sobie i o drugim człowieku. Wyrażanie dokładnie swoich potrzeb. Twój związek jest na razie krótki, ale wydaje mi się, że możesz spróbować wprowadzić swojego chłopaka w to, co się z tobą dzieje. Opowiedz mu. Powiedz mu, czego się boisz, jak się czujesz, dlaczego jest Ci smutno. Jeśli uczęszczasz na terapię spytaj terapeuty czy nie ma nic przeciwko, aby w jednej sesji uczestniczył Twój chłopak. Wiem, że każda osoba jest inna i każdy przypadek jest inny. Wiem też, że ciężko w siebie uwierzyć. Ja nie potrafię tego po dziś dzień, choć pracuję nad tym już długi czas. Ale wiem jedno: jeśli mój TŻ mnie wybrał, jeśli jest ze mną nadal, mimo wszystko, to znaczy, że jestem dla niego ważna. Więc moja rada dla Ciebie jest taka: usiądź, wycisz się i pomyśl o tym - gdybyś mu się nie podobała, tobyście nie byli razem. Trochę wiary w siebie :) Wydaje mi się, że tę wiarę każdy może zyskać, Ty i ja :)
  21. Misska

    Dzień dobry

    Dziękuję za ciepłe przywitanie! :) Chętnie popiszę z każdym z Was. Teraz co prawda krótko, bo mam w zamiarze się położyć, ale kilka słów naskrobię: @ White Rabbit - ataki paniki, tak znam to. Niestety ostatnio się nawet nasiliły. I trochę w kontekście tego co piszesz, nie wiem co gorsze: same ataki, które są męczące, mam ich dość i nie wiem, jak mam z nimi sobie poradzić czy właśnie podejście otoczenia: 'no przecież przestań się bać, napij się herbaty to ci przejdzie'. I odpowiadając szybko na pytanie: moja codzienność jest pełna lęku. Oprócz lęku egzystencjalnego mam trochę fobii które nie pozwalają normalnie funkcjonować (strach przed wyjściem z domu, strach przed byciem w domu samej, strach przed jedzeniem - wiem, to ostatnie brzmi dziwnie ale boję się i to mój duży problem). Więc moja codzienność dzieli się na dwa rodzaje: gorszą, gdy lęki zwyciężają i lepszą, gdy i ja jestem spokojniejsza i moje otoczenie daje mi poczucie bezpieczeństwa. Wtedy to i z domu na trochę wyjdę i coś zjem. Ale, to dużo by pisać, ciężko mi tak w kilku zdaniach. @darklady - przyznam, że to trochę krzepiące usłyszeć (przeczytać właściwie...), że nie tylko ja spotykam się z taką reakcją bliskich. Nie winię ich za to. Wiem, że oni po prostu nie rozumieją tego co dzieje się ze mną, we mnie. Staram się im wszystko przekazać ale czasem wydaje mi się, że jeśli ktoś tego nie poczuł to nigdy nie zrozumie. Nawet w małej części. Dlatego cieszę się, że mam psychoterapeutkę, która nigdy nie ocenia, zawsze wysłucha i po prostu jest. Nie daje mi metody: masz tak zrobić i koniec, ogarnij się. Tylko jest ze mną, pomaga mi, wskazuje drogę. Dzięki jej pomocy nauczyłam się mówić 'ja', z czym miałam przez całe życie ogromny problem :)
  22. Misska

    Dzień dobry

    Dzień dobry wszystkim! Mam 25 lat, od prawie 2 lat uczęszczam na psychoterapię z powodu silnych stanów lękowych, depresji i jeszcze kilku innych problemów których sama nie potrafię nazwać. Na razie wiem jedno: moim największym problemem ostatnimi czasy jest uwierzenie w siebie i w to, że uda mi się żyć normalnie. Ale walczę. Dla siebie, bo chcę się jutro obudzić, przeżyć kolejny dzień a po nim następny i następny. Mam mnóstwo marzeń i chciałabym je kiedyś zrealizować. Mam nadzieje, że uda mi się zapuścić korzenie na tym forum: poza moją psychoterapeutką nie mam kontaktu z osobami które w jakiś sposób zrozumiałyby co mówię. Chodzi po prostu o to, że najbliżsi nie wiedzą czym jest lęk egzystencjalny, nie rozumieją, jak można coś takiego w ogóle mieć. Mam więc nadzieję, że na forum spotkam osoby które zamiast stwierdzenia: ogarnij się i nie wymyślaj! powiedzą: Rozumiem cię, nie jesteś sama. Uff, przywitanie miało być krótkie ale ja jestem okrutna gaduła, o czym pewnie jeszcze nie raz się przekonanie. Pozdrawiam ciepło i uśmiecham się do Was :)
×