Skocz do zawartości
Nerwica.com

Komoda2000

Użytkownik
  • Postów

    27
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Komoda2000

  1. Wykańcza mnie zazdrość o partnera i nie potrafię sobie z tym poradzić...
  2. Ostatniej nocy bezsenność wdała mi się we znaki po raz kolejny, ale to z kolei sprawiło, że uświadomiłam sobie w jakim stanie jest moja psychika. Prawie codziennie popadam w paranoje. Cały czas się boję, cały czas się czegoś obawiam, nawet jeśli tego po mnie nie widać ani ja tego nie odczuwam, to cały ten strach siedzi w mojej głowie. Ciągłe pytania, a właściwie stwierdzenia "a czy na pewno?", "a co jeśli", "na pewno tak jest", "mogą sobie mnie przekonywać, ja i tak nie uwierzę bo wiem jak jest naprawdę", "nie nie nie, nie słuchaj, oni kłamią". Irracjonalne podejście. Te myśli tłuką się po mojej głowie. Ale nie tylko to mnie męczy. Coś z czym w sumie znaczna większość się boryka. Albo z pierwszą połową problemu. Jednego dnia, gdy spojrzę na swoje odbicie... widzę odrazę. Brzydotę, paskudę, nienawidzę tego całokształtu z całego serca. Drugiego dnia uważam wręcz przeciwnie. Staję się przysłowiowym narcyzem. "Jestem piękna", "jestem wspaniała". Mimo wad w moim wyglądzie. Kolejna rzecz. Moje ciągłe przekonanie, że WSZYSCY mają mnie za zero. Nawet mój partner. Czuję na sobie spojrzenia wszystkich. Te spojrzenia pełne pogardy, z poczuciem wyższości. Co sprawia, że się powoli odgradzam. I coś co jest ze mną od 4 lat i nie chce odejść. Zaburzenia odżywiania. I nie pojawiły się one, bo postrzegałam siebie jako otyłą osobę. Byłam w zgodzie ze sobą, dopóki nie dopadło mnie choróbsko. Stres. 2 tygodnie na ostrej diecie odmieniło mój sposób jedzenia. Wrażenie szczególnie otyłej przyszło później, jak zaczęłam dostrzegać jak zmienił się mój wygląd (a byłam pulchniutka, nadwaga) i zaczęłam zauważać inne, szczupłe, piękne kobiety. Wtedy zrodziło się we mnie pragnienie, że chcę wyglądać jak one. Zaczęła się niezdrowa dieta, później ostre ćwiczenia. Na przemian głodówki, mniejsze racje żywnościowe, odpowiadające MI racje i odżywianie kompulsywne (Jeśli jakakolwiek dziewczyna kiedykolwiek powie mi, że chce zacząć się odchudzać, mimo iż wygląda dobrze, to jej pieprznę). Mam zachwianą wagę, a na widok jednego kg więcej zaczynam panikować. Mimo wszystko potrafię jeszcze zachować zdrowy rozsądek. Potrafię dostrzec we własnym odbiciu to CO POWINNAM WIDZIEĆ, a nie wyglądam źle. Potrafię walczyć ze strachem o wagę i zjem tyle, ile powinnam zjeść, a nie tyle, byle nie przytyć. Bo nie chcę popaść w anoreksję (do której już raz miałam blisko). Bo chcę jeszcze pożyć. Ale takich sytuacji jest 1 na 100. Miałam stwierdzoną depresję. Ciężką. 3 lata temu. Psychiatra wspominał coś o elementach psychozy i nerwicy. Patrząc na te "przebłyski", czyli dni w których myślę jak zdrowa osoba, myślę, że jest nieco lepiej. A jednak wciąż sobie nie radzę i nie wiem co mam z tym zrobić, jak postąpić. Zwracam się do Was z prośbą o radę. Boję się, że przez swoje zachowanie (a często daje się we znaki) stracę wszystkich, na których mi jednak zależy. I też nigdy nie wyzdrowieję.
  3. Mam silne nawroty depresji, z niczym sobie nie radzę. Nie potrafię ruszyć do przodu. Tęsknię za człowiekiem, który koniec końcem potraktował mnie jak swój największy błąd, a pod nosem mam kogoś o wiele lepszego. I nie chcę tej osoby. Tylko siedzę i czekam na coś, co się nie wydarzy. Jestem żałosna.
  4. Witam. Nie potrafię poradzić sobie z pewnym problemem. To zaczyna mnie już przerastać. Jakiś czas temu zerwał ze mną chłopak. Wiadomo, na początku jeden wielki lament bo "och, dlaczego?!". Od tamtego czasu robiłam praktycznie wszystko żeby stopniowo zapominać. Nie wiem, gdzie w tym wszystkim popełniłam błąd, ale wszystkie moje ulubione zajęcia, jak i te nowe stały się dla mnie denerwujące. Od dwóch tygodni już nic mi nie wychodzi, czuję się znacznie gorzej, gorzej też sypiam, a moje myśli zaczęły się obracać wokół niego. Znacznie silniej. Coraz częściej miewam o nim sny. Ostatnio nawet o tym, że kogoś ma. Co ciekawe - ten sen sprawił, że obudziłam się z kołataniem serca. Zapłakana. Mój płacz przerodził się w ujadanie. Bardzo głośne. Każdy, kto by mnie usłyszał nie wiedziałby czy się bać, czy współczuć, czy przywalić, żebym się tylko zamknęła. Spotkania ze znajomymi wyglądają tak, że wyjść wyjdę, ale czuję okropną niechęć w stosunku do nich. Aktualnie nie robię nic innego jak leżenie w łóżku przerywane wycieczką do łazienki/kuchni. Moje odpowiedzi w stosunku do rodziny brzmią dość agresywnie. Nie wiem za bardzo co robić. Powinna być chociaż lekka poprawa, a zamiast tego jest ze mną coraz gorzej. Minęły raptem 4 miesiące.
  5. Komoda2000

    ...i co dalej?

    Szczerze mam dosyć czekania na lepsze jutro... najchętniej uciekłabym od tego wszystkiego (nie mam już na myśli samobójstwa), zaszyła się w jakimś kącie i z niego nie wychodziła.
  6. Komoda2000

    ...i co dalej?

    Nie powiedziałabym, żeby rozstanie było tu największym powodem... raczej to, co się ostatnio wokół mnie dzieje. Jeden wielki pech.
  7. Komoda2000

    ...i co dalej?

    Nie do końca. Przy okazji - może i biorę leki od dwóch lat, ale na depresję cierpię prawdopodobnie od kilku lat (możliwe, że od podstawówki).
  8. Komoda2000

    ...i co dalej?

    Biorę je od dwóch lat, a prawidłowo działać przestały jakieś pół roku temu (?)
  9. Komoda2000

    ...i co dalej?

    Uwierz mi, że próbuję tak myśleć. A co do leków i psychiatry. Stawiałabym na leki. Patrząc chociażby na działanie nasenne. Nie czuję się po nich senna, a kiedy mam wstać to spotykam się z okropnym zmęczeniem.
  10. Komoda2000

    ...i co dalej?

    Psychiatrę mam na 30, cały czas biorę leki. Nie było żadnej przerwy. Niestety na dany moment nie potrafię się przestawić na inne myślenie. Cały czas rozmyślam czy to wszystko to kara od losu czy coś... Kiedy w końcu zaczęło mi się układać, w pewnym momencie wszystko jasny szlag trafił. Tak jakby los zabraniał mi być szczęśliwą.
  11. Komoda2000

    ...i co dalej?

    Nie wiem już co mam robić, co myśleć. Od początku tego roku mam okropnego pecha. Najpierw zdrowie zaczęło szwankować, potem rodzice jak zwykle mieli swoje humory. Po dość długim okresie szczęścia miewałam nawroty depresji, głównie stany, ale nie były jakieś uciążliwe (zwyczajne momenty pesymizmu, ale to też częściowo spowodowane sytuacją z rodzicami). Zaczął się kryzys z chłopakiem, potem niby wszystko się ułożyło. Koniec końcem zostawił mnie. Wróciła mi depresja, tyle, że z większą siłą. Doszły kolejne problemy (o których wolałabym nie wspominać), padły kolejne słowa ze strony rodziców (w końcu wyrzucili to z siebie i powiedzieli mi wprost, że jestem ich problemem, powodem do częstego picia). Dwa dni potem zaraz po wstaniu dowiedziałam się, że moja ciotka wylądowała w szpitalu na zawał (przejęłam się tym ogromnie, bo jestem z nią zżyta bardziej niż z rodzicami). Co chwila jestem o coś obwiniana. Zaczęłam działać na nerwy nawet najlepszemu przyjacielowi. Powoli każdy przestaje ze mną gadać, nawet osoba, która jeszcze miesiąc temu mnie kochała teraz nie odezwie się słowem (choć przeszliśmy na przyjaźń). Od zerwania minął dobry miesiąc, powinno mi przechodzić, a zamiast tego czuję się coraz gorzej. Moja depresja pogłębia się z dnia na dzień. Moje myśli samobójcze przeszły na rozmyślania o takiej opcji. Nie są to jeszcze chęci, a raczej rozmyślania, jak by to było gdybym nagle zniknęła bez słowa. A może zwyczajnie zasłużyłam za bycie błędem? Niby są jakieś przejawy tych "lepszych dni" i powinnam się tym cieszyć, ale... co mi po tym jak czuję się tak jak się czuję?
  12. Jak już się radziłam znajomego i mi powiedział, że moja miłość prawdopodobnie dojrzewa to na początku to rozumiałam i się tym nie przejmowałam, aż tu nagle pojawił się strach i ryk bo "a co jeśli jednak moje uczucie powoli wygasa?". Tylko że... związek trwa 8 miesięcy. Nie chciałam czytać niczego w internecie, bo jak zawsze pewne informacje mogą się ze sobą nie łączyć i potem jest jeszcze większy stres ("a bo w tym artykule było tak, a w drugim inaczej i nie wiem co już jest prawdą"). I to trochę dziwne, że dopiero teraz zwracam na to uwagę, bo: na początku związku miewałam wątpliwości, czy to jest to czego chcę, a co jeśli nie wyjdzie itd; po miesiącu się uspokoiło i początkowo było tak, że nie miałam aż takiej dużej potrzeby, żeby cały czas z nim gadać, a jednak odpisywał od razu, no a kiedy pisał, że musi na jakąś chwilę zniknąć bo coś musi w domu zrobić czy coś to wtedy po prostu czekałam aż sam napisze, myślałam o nim, ale nie jakoś obsesyjnie, ale jednak często pojawiał się w mojej głowie. I nadal tak jest. Miewałam momenty, w których miałam ochotę mu coś podarować bez okazji, a jak szukałam czegoś na imieniny czy na święta to oczywiście szukałam czegoś naprawdę dobrego. Potem zaczęły się imprezy urodzinowe, z czym idzie moja zazdrość o niego, bo nie mogłam z nim jechać. Częściej z nim pisałam, znacznie częściej, jakbym się bała, że jeśli wtedy dałabym mu więcej przestrzeni, to znajdzie sobie inną. Towarzyszyły mi obawy, że pozna kogoś innego a mnie zostawi, albo byłam zazdrosna o to, że jakaś dziewczyna z nim tańczyła. Miałam prawo być zazdrosna, bo on jednak jest lubiany i ma świetny kontakt ze wszystkimi. A szlag mnie trafiał, gdy widziałam, jak mu się dobrze z innymi dziewczynami rozmawia potem zaczęły się obawy, że jak nie odpisywał przez dłuższy czas to zaraz oznaczało dla mnie "pewnie pisze z inną", "czy on się w tej chwili z kimś spotyka...?", "a co jeśli tak...?". W końcu wszystko przeszło i znowu zaczęłam odczuwać spokój. Znowu nie miałam aż takiej potrzeby, żeby go "pilnować", pisać z nim co minutę. Chociaż przyznam, że często się niecierpliwiłam, jak nie odpisywał. Jednak to przeszło. A teraz nagle znowu mam jakieś obawy "a co jeśli nie dojrzewam, tylko rzeczywiście przestaję kochać?". Wcześniej też odczuwałam spokój, ale nie miałam z tym problemu. I nie wiem co mam robić. Miłość niby piękna, a jednak przerażająca dla nowicjusza. Tu patrzę na jego zdjęcie, dziwię się, bo tylko zdjęcie, a jednak przyciąga wzrok i wydaje się, że coś w sobie ma, a żadne pozytywne przymiotniki nie wystarczą, żeby opisać jego urodę, albo też zaraz czuję się gorzej. Jak powie, że spotkanie nie wypali to po chwili robi mi się smutno, nadal mówię o nim z przejęciem, czy uśmiechem, albo "chwalę" się tym, jak to się stało, że się zeszliśmy. Jak słyszę, bądź czytam wypowiedzi, gdzie zawarte są słowa typu "zależy nam na tej osobie", "kochamy ją" itd itp to zaczynam płakać. Praktycznie zachowuję się tak, jakbym była świeżo po zerwaniu. Ale w sensie on ze mną. -- 05 mar 2015, 23:28 -- Co ciekawe, w środę jak mnie przytulił, to nawet nie zauważyłam kiedy wszystkie myśli zniknęły.
  13. Pocieszające, naprawdę Próbuję się nastawić, że to tylko natręctwa i jakoś mi wychodzi. Już sporadycznie się pojawiają. Dzisiaj nie wiedzieć czemu jak patrzyłam na jego zdjęcie (dostałam od niego do portfela ) to po chwili zrobiło mi się naprawdę smutno i łzy same mi ciekły, a do Niego napisałam, że mi Go brakuje. Druga rzecz, która nadal odrobinę mnie niepokoi to ta, że czuję jakiś dziwny spokój. Może i przesadzam, ale jednak trochę to na mnie działa Możliwe, że to przez to, że często słyszę "bo to się po prostu czuje", a ja mogę to źle interpretować - jako że cały czas Nie wiem, może miłość jednak w taki sposób się u mnie objawia. Wcześniej chodziłam smutna, z żałobną miną i, jak to niektórzy określali, wyrazem twarzy człowieka, który zaraz kogoś zabije A teraz często czuję spokój, zdarzyło się nawet uczucie szczęścia nie radość, ale szczęście, kiedy idę przez miasto/wieś to zdecydowanie częściej patrzę przed siebie (gdzie wcześniej praktycznie patrzyłam na ziemię i tylko sporadycznie spoglądałam przed siebie, żeby sprawdzić "sytuację" przede mną - mogłam na kogoś wpaść itd), bardziej dbam o siebie (wcześniej niechętnie przykładałam się do pielęgnacji skóry, twarzy - depresja nie pozwalała mi na to), a nawet zaczęłam siebie postrzegać jako osobę atrakcyjną. Znaczy, nie zaraz "o rany, jaka ja piękna" tylko raczej "w sumie to nie jest tak źle, nawet jestem ładna". Może interpretuję to źle, może dobrze. Jak widać dopiero uczę się tego uczucia. -- 05 mar 2015, 21:24 -- Powiem szczerze, że czuję się nieco zagubiona
  14. Kolejny miesiąc za nami, a ja mam (znowu... ) jakiś problem. Polega on na tym, że w drugim tygodniu ferii złapała mnie niechęć do wszystkiego oraz totalny leń. To się oczywiście odbiło na mojej psychice i postrzeganiu moich uczuć względem do Mojego. Albo może lepiej od początku. (Prawie) 3 tygodnie temu zaczęły się moje ferie. Pierwszy tydzień całkiem spokojny (pomijając akcję z matką), była tęsknota za Nim, potrzeba by był blisko mnie, przytulił itd., nawet sen o wspólnym zamieszkaniu - po którym obudziłam się ze smutkiem, bo to był tylko sen. Zdarzyło się to 2 razy pod rząd. Nawet to słynne kojarzenie ukochanej osoby z piosenką. Spotkanie (niestety raz na tydzień). Drugi tydzień również zaczął się spokojnie. W czwartek urodziny znajomego. Nie należymy do par, które mają potrzebę obściskiwać się przy wszystkich - wolimy być dyskretni ale potrzeba jednego całusa, przytulenia, czy nawet trzymania za rękę jednak była i to silna. W piątek stało się coś, co zachwiało moją równowagę psychiczną. No właśnie - ten leń, niechęć do wszystkiego. A wszystko dzięki temu, że się nudziłam (na nudę właśnie działała ta niechęć). Ni stąd ni zowąd pojawił się strach przed tym, że zaczynam się nudzić... związkiem i Nim. Strach oczywiście był tak silny, że reagowałam okropnym płaczem. Następnego dnia znowu się zobaczyliśmy. Na początku było ok, tylko później jak oglądaliśmy tv to te myśli wróciły z taką siłą, że się przy nim poryczałam. Przytulał mnie, uspokajał. Jak już było lepiej i zaczął się wygłupiać (co podchwyciłam) to zapomniałam o tym co było wcześniej. Po spotkaniu, jak wróciłam do domu te myśli powróciły. Zaczęłam się zwierzać przyjacielowi, który jednak ma dłuższy staż ze swoją kobietą, tylko nie wiedzieć czemu zaczęłam płakać podczas pisania mu o moim problemie. Ciekawe jest jeszcze to, że mimo tych obaw miewałam takie myśli jak "powinnam Mu coś podarować!", co też uczyniłam. Albo myśl o tym, żeby też coś zaprogramować (chłopak rozszerza informatykę). Po prostu zainteresować się tym. W niedzielę już było nieco lżej, ale nadal ten problem się pojawiał. W poniedziałek doszedł kolejny objaw: lęk przed tym, że się odkocham. Zniknął lęk przed znudzeniem się. A jak go rano zobaczyłam (umówiłam się z nim żeby się zobaczyć po drodze. Chciałam po prostu sprawdzić moją reakcję na jego widok) to uśmiechnęłam się jak nigdy, a dzień na chwilę się rozpromienił - czyli na tyle, ile się wtedy z nim widziałam. To była raczej niekontrolowana reakcja Potem jak już się pożegnaliśmy to "szczęśliwa chwila zniknęła" a nastąpił spokój. Przez który, jak na złość, zaczęłam mieć obawy, że moje uczucie zniknęło. Byłam z tym u psychologa. Wypytał mnie o objawy tego lęku, jaki był silny. Stwierdził, że to może, a nawet jest nerwica lękowa. Tym bardziej, że już wcześniej miałam problemy ze stresem, tylko wcześniej był silnie skupiony na moim zdrowiu. Teraz już mniej. Zdecydowanie mniej. Poza tym. Jego zdaniem to trochę dziwne, że wtedy miałam takie odczucia w stosunku do niego, a tu znikąd pojawiają się takie myśli. Powoli (ale bardzo powoli) też zaczynam być przekonana, że to nerwica znowu się udziela. Kiedy patrzę na jego zdjęcie... to niby nic, ale jednak coś przykuwa moją uwagę. "Coś". A przymiotniki typu "piękny", "przystojny" wydaje się, że nie wystarczą. I sama Jego osoba, kiedy Go widzę, wydaje się być inna. Jak patrzę na kolegów, nawet na tych atrakcyjnych to i tak nie widzę w nich niczego, to co w Nim. A dzisiaj jeszcze podczas przeglądania starych wiadomości, jak zobaczyłam datę jednej z wiadomości (czyli nasz "oficjalny" dzień), to po przypomnieniu sobie jednego momentu uśmiechnęłam się od ucha do ucha i.. znowu płakałam poczułam się naprawdę dobrze. Tylko te myśli... Nie wiem jak sobie z nimi poradzić. Nie chcę ich mieć. A sam motyw z zerwaniem nie chce mi przejść nawet przez myśl. Tak jakbym miała blokadę przed tym. Przyznam, że podczas pisania tego również ryczałam.
  15. Dzisiaj, nie wiedząc czemu, przy okazji mycia rąk spojrzałam w lustro, przyjrzałam się sobie i w mojej głowie pojawiła się myśl "ej, z moją gębą jednak nie jest aż tak źle jak przypuszczałam". POJAWIŁA SIĘ bo sama się nad tym nie zastanawiałam, to po prostu samo przyszło (to już jest sukces. Wcześniej nie mogłam na siebie spojrzeć) A co do męczenia mojego chłopaka - staram się tego nie robić, bo rozumiem, że dla niego może to być nowa sytuacja, a ja nie powinnam zachowywać się egoistycznie w stosunku do niego tu mam na myśli wymaganie odrobiny zrozumienia, bo przecież nie mogę swoich myśli depresyjno-nerwicowych usprawiedliwiać chorobą. Za każdym razem... Tajimamori, dziękuję za rady i samo poświęcenie uwagi refren, za kilka dni mam ferie i załatwiłam sobie numer do psychologa, którego polubiłam już na pierwszej wizycie (nie chodziłam, bo godzinowo się nie zgadzało, a ze szkolnym też był problem bo pasowałoby mi tylko w poniedziałek, a wtedy też nie zawsze mam wolne, więc...), także tylko życzyć mi szczęścia a jutro mam kolejną wizytę u psychiatry i mam zamiar wspomnieć o moich ostatnich objawach
×