Chciałabym podzielić się też swoją historią, jeśli mogę :)
Ja najpierw chorowałam na depresję, ciągle próbowałam siebie zabić i dwa razy wylądowałam w psychiatryku, a potem depresja przerodziła się w zaburzenia odżywiania (najpierw to szło w kierunku anoreksji, ale potem skończyłam jako bulimiczka) i przyznam, że wyjście z bulimii było koszmarem. Zapewne dlatego, że sama podświadomie z tego wychodzić nie chciałam, nawet jak próbowałam zawsze kończyło się tak samo. Chodziłam na terapię, brałam leki i tak cały czas. Potem moje zdrowienie wyglądało dziwacznie. Musiałam dosłownie od nowa uczyć się jeść. Nie mogłam brać dokładek, albo po posiłku zjeść choćby jednego cukierka albo plasterka szynki, bo zawsze kończyło się to napadem i wymiotowaniem. Myślałam chyba 24 godziny na dobę o żarciu. żarcie nawet mi się śniło.
I był juz taki moment, gdy jeszcze do tego doszły nieuzasadnione lęki, ataki paniki, a mi już chyba na niczym nie zależało, chciałam po prostu umrzeć. Myślę, że to było moje najgłębsze dno. A potem nagle, w zasadzie bez mojej większej pracy, samo wszystko zaczeło się układać. Poznałam mojego obecnego narzeczonego, który niby nie zabraniał mi rzygać, ale głupio mi było, że on wiedzial, co robię. Pomalutku przestawałam tak bardzo przejmowac się wyglądem, jedzeniem, i jakoś jest lepiej. Minęło 8 miesięcy i jest coraz lepiej. Ostatnio odstawiłam leki, nie chodzę juz na psychoterapię i czuję się raczej zdrowa :)
Ale dalej mam nieuzasadnione lęki. Zwłaszcza jak jestem sama. Najbardziej nie cierpię windy, zawsze boję się, że zobaczę coś w lustrze...