Skocz do zawartości
Nerwica.com

katapulta

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez katapulta

  1. Poza niską samooceną, którą mam od czasów dojrzewania (obecnie jestem przed 30-tka), zauważyłam ostatnio silną potrzebę bycia komuś potrzebną. Czy dobrze kminie, że jedno z drugim ma związek? Obecnie, mimo bycia w związku, czuję się niepotrzebna i nieprzydatna. Bardzo lubię za to mieć gości, lubię się dzielić tym, co mam, gotować dla innych itp. Kiedy jedziemy gdzieś ze znajomymi, to zawsze to ja jestem ta osobą, która częstuje, pożycza, wyręcza. Z drugiej strony jakiekolwiek uznanie jest dla mnie krępujące. Może dlatego, że ciężko mi uwierzyć, że ktoś docenia to, co robię. Całość pogarsza fakt, że mój partner jest bardzo oszczędny w wyrażaniu swojego zadowolenia. Prędzej powie, że coś jest nie tak, że coś mogłam zrobić inaczej. Jak się zastanowić, to w sumie nigdy mnie za nic nie pochwalił. On wie, że mam potrzebę bycia docenioną, ale jej nie spełnia. Być może na to nie zasługuję (?) Pytanie, czy mogę mieć do niego o to żal, skoro on po prostu nie czuje potrzeby wyrażania tego, że cos mu się podoba, że coś jest ok, że smakuje, że coś fajnie zorganizowałam, że może fajnie wyglądam itp. Pytanie też, czy to po prostu nie jest przejaw mojej beznadziejności, że musze żywić się uznaniem innych, bo nie potrafię sama stwierdzić, że jestem ok.
  2. Myślałam, ale jak pisalam w poprzednim wątku: byłam kiedyś u psychologa - raz, jeszcze za czasów, gdy miałam zaburzenia nerwicowe. Wizyta kosztowała 100 zł. Dla mnie każde 100 zł odłożone na budowę jest na wagę złota - a terapia to pewnie spotkania co tydzien, czyli 400 zł - nie stać mnie na to, nie zarabiam nawet 2 tys, a za coś trzeba żyć... ale czasem zastanawiam się, czy nie poświęcić chociażby 100 zł i pójść raz w miesiącu pogadać.. pytanie, czy taka częstotliwośc cokolwiek da...? Poza tym chciałabym wybrać psychologa, który byłby ateistą albo wierzącym, ale o otwartym umyśle, szerokim horyzoncie myślenia... ze względu na dewocję mojej mamy... dlatego wszelkie darmowe parafialne grupy wsparcia odrzucam z automatu.... pytanie, jak takiego znaleźc, przecież nie mogę sie kogoś na dzień dobry pytać o wyznanie, wyznanie to sprawa prywatna i nic mi do tego.... Wczoraj znowu była awantura, darcie się o 4 przykazanie... rzygac mi się chce, jak widzę, jak tak jadowita osoba wyciera sobie usta chrześcijaństwem...
  3. on generalnie wie, że tak by było. Niestety, jako, że wychował się w normalnym domu, dla niego mój problem nie jest do końca zrozumiały, nie rozumie, że mozna to aż tak bardzo brać do siebie, że to nie jest tak łatwo powiedzieć "eh, olać to!". Pewnie dlatego, ze o zainteresowanie i sympatię matki nigdy nie musiał zabiegać, po prostu je miał. Przyznam, że i ja otrzymuję tego więcej od jego mamy, niż od swojej. To po prostu taka pogodna, a jednocześnie rzeczowa kobieta :) Bardzo ją lubię :-) U nas problem rozbija się głównie o kasę. Gdyby to zależało ode mnie , to bym sie wyniosła dawno temu, ale nie udałoby mi sie pewnie odlożyć więcej, jak 100 zł miesięcznie, a w takim tempie to mogłabym całe życie zbierać i ostatecznie nic nie kupić. A całe zycie wynajmowac... jakoś mi się nie uśmiecha. W tej chwili jesteśmy w stanie odkładać całą jedną pensję, a to dużo. To daje mi poczucie, że coś robimy w tym kierunku, bez tego bym zwariowała. Dobrze mieć takie możliwości. Od rodziców nie chcę żadnych pieniędzy na dom, chcemy uzbierac sami. Zresztą wiem, że moja mama moze i dałaby mi na cokolwiek innego (czzasami wyskakuje z jakimiś dziwnymi propozycjami typu "zafunduję ci pielgrzymkę zagraniczną" - nie chcę ani pielgrzymek, ani żeby ktokolwiek fundował mi jakieś wojaże), ale na ten cel nie da mi ani złotówki, bo wydaje jej się, że to nasza fanaberia nic od niej nie chce, tylko spokoju.
  4. Potwierdzam. Zmiana reakcji daje bardzo dużo. Jak ja się tego nauczyłem to po raz pierwszy widziałem poczucie porażki u toksycznej osoby. Wprawdzie summa summarum wk*rwiło ją to jeszcze bardziej, ale warto było to samo mowił mi mój mąż, tylko teraz pytanie - jak? nie chcę traktować jej w taki sposób, jak ona mnie, bo nie chce zniżać się do tego poziomu. Mogę przestać reagować na zaczepki, ale wiem, że wtedy będzie próbowała różnych sposobów, aby pozaczepiać i powkurzać :/ ale to chyba lepsza droga, niż przysrywanie... Niestety tak nie jest. Nie wiem, czy zaglądałeś/aś (przepraszam, po nicku nie jestem w stanie stwierdzić) do linku z moją historią, tam jest dużo tekstu, więc pewnie mało kto przeczytał ;-) takze zacytuję odpowiedni fragment: Nie jestem u siebie, nigdy nie byłam u siebie... nie mogę tu nawet mebla przestawić bez awantury, nie mamy prywatności. Owszem, moglibyśmy dawno wziąć kredyt i się wynieść, ale nie chcemy brać wielkiego kredytu, który będą musiały spłacać jeszcze nasze dzieci. Staramy się odłożyć jak najwięcej samo (i potem wziąć jakiś mniejszy kredyt, który spłacimy sami) i nieźle idzie, niestety jest to kosztem innych rzeczy :-( co kilka miesięcy przelewa mi się czara goryczy i jest tak, jak w chwili obecnej. Jak chodzi o stawianie granic takie ogólne, to jestem w trakcie w kwestii wypytywania się, inwigilowania mojego życia prywatnego - tych ciągłych pytań o rzeczy, które nie powinny ją obchodzić. I rzeczywiście pyta mniej, ale jej spojrzenia, gesty, komentarze "na stronie", zachowania - to ciągle boli, bo nie rozumiem, co takiego się stało, że moja własna matka traktuje mnie jak osobę gorszego sortu, niegodną szacunku, nie wpiera mnie. Problem też w tym, że ja też się od niej odsunęłam i ciężko mi się zdobyć na cieplejsze u czucia. No ale trudno, zeby człowiek z chęcią tulił się do kaktusa... Ją w ogóle nie obchodzi moje zycie w sensie nie pyta się, jak tam w nowej pracy, jak kwestia budowy, jak mi się jeździ autem (kupiliśmy rok temu) - a w normalnych rodzinach takie pytania padają z czystego zainteresowania drugim człowiekiem. Rodziców zawsze interesowało tylko, jak w szkole, bo przecież musiałam być prymuską. Już etap dojrzewania - tu nie miałam żadnego wsparcia to chyba dlatego mam w sobie taki ogromny głód uczucia :-( tak mi się wydaje :/ teraz jestem w normalnym związku (aczkolwiek mój mąż nie jest zbyt wylewny, to taki twardo stąpający po ziemi typ), ale mój pierwszy związek był z toksyczną osobą, która zniszczyła moje życie - i wiedząc to, że je niszczy, trwałam w tym związku, bo rozpaczliwie chciałam mieć kogoś... Nie wiem w ogóle, czemu moja mama taka jest, ona pewnie też jest chora, ale nawet nie wiem, jak jej pomóc, bo ona tego na pewno w kontekście choroby nie widzi. Dzięki za Wasz odpowiedzi, to dobrze mieć możliwość wypowiedzieć się przed kimś z zewnątrz, kto wysłucha. Miłego dnia :)
  5. Różnie... to zalezy od tego, w jakim etapie życia kogoś poznałam... sa ludzie, ktorzy wiedzą, że jestem niepewna siebie i widzą to w poprzedniej pracy, gdzie byłam ofiarą mobbingu, postrzegana byłam jako totalne cielę - albo inaczej - szefowa i pracownicy chcieli, żebym czuła, że tak mnie postrzegają, podczas gdy jednoczesnie odcinali mnie od możliwości rozwoju... co ciekawe, w jeszcze wcześniejszej pracy byłam postrzegana zupełnie odwrotnie - ale tam byłam osobą lubianą. Teraz jest podobnie - od kilku ms mam nową pracę. O dziwo ludzie postrzegają mnie chyba jako otwartą i pewną siebie. Wydaje mi się, że to trochę wpływ tego, ze zmiana pracy podziałała na mnie jak narkotyk - mam wrażenie, że te kilka ms byłam na takim pozytywnym haju, spowodowanym tą zmianą, kontaktem z normalnym środowiskiem, możliwością rozwoju itp - i przychodziłam do pracy z o wiele lepszym nastawieniem. Oczywiście musiał przyjść kryzys - w grudniu - kiedy załamałam się, bo przytłoczono mnie obowiązkami i poczułam, że nie ogarniam... Czasami wydaje mi się, że ta praca, gdzie był mobbing, trochę mnie - wbrew pozorom - zahartowala. Ta praca oraz sytuacja w domu rodzinnym. Ostatnio jeden kolega męża powiedział o mnie, że jestem twardzielką. Nie mam pojęcia, co miał na myśli i skąd mu się wzięło. To chyba najdziwniejsze, co uslyszałam o sobie od kogoś. Minąłjakiś czas, a ja rozkminiam, o co mogło chodzić.
  6. nie usłyszałam nigdy przepraszam i raczej nie usłysze. Moja matka uważa, że to ja niszczę jej życie, nie widzi, że to ona niszczy mnie :-( ja naprzepraszalam się już milion razy w moim życiu, kilka lat temu dotarło do mnie, że wymuszała na mnie poczucie winy i przepraszanie, więc przestałam to robić...
  7. Swój problem opisywałam kiedyś tu: nie-ogarniam-t48754.html Przyznam, że nie wiem, co robić, bo relacje z moją mamą są coraz gorsze, a dopóki się nie wyniosę stąd, gdzie mieszkam (czyli za ok. dwa lata), jestem uwiązana... Czasami zastanawiam się, czy ie miałam być po prostu innym lepszym dzieckiem, że to wszystko, co od niej doświadczam negatywnego, to kara za to, że się nie udałam. nie udałam się, bonie jestem taka, jak ona chce... W Wigilię nie chciała się nawet ze mną dzielić opłatkiem. Tzn przełamała się tym opłatkiem, ale nie słuchała, co do niej mówię, tylko szybko coś tam odbąknęła i już rozglądała się po pokoju, jakby chciała uciec, zmienić osobę do składania życzeń. Fakt faktem, za bardzo nie wiedziałam, o czym z nią przy tym opłatku gadać, ale jednak coś tam zaczęłam życzyć, a ona nawet nie była zainteresowana, co miałam do powiedzenia. Poza tym dzień w dzien przychodzi i robi mi na złość - bardzo to, k*wa chrześcijaskie! Proszę, żeby czegoś nie robiła, to ona to robi, bo wie, że mnie to wnerwia. Probuje mi udowodnić, że jestem do dupy i np. zaczyna mi sprzątać w chacie. Jak jej zwraca uwagę, to zaciska zęby i z miną męczennicy robi to dalej albo burczy. Mamy królika, ona go dokarmia na siłę, wbrew moim protestom, bo przecież zwierzę musi ciągle żryć, nie?!. Bałabym się powierzyć jej dziecko... Moja siostra i mój mąż mówią, że daję jej się prowokować, że ją obserwują i widzą, że ona to robi specjalnie, że każdorazowe wyprowadzenie mnie z równowagi powoduje wstrętny uśmieszek na jej twarzy... Skoro osoba, ktora powinna kochać mnie bezwarunkowo, wyzłośliwia się na mnie i ma w dupie moje życie, to kim jestem w takim razie i czego jestem warta? Płakałam wczoraj wieczorem, bo znów mi się to wszystko gdzieś tam w glebi nazbierąło, aż mnie od tego płaczu bolała dzisiaj w pracy głowa... A jednocześnie ja nie mogę już na nią normalnie patrzeć, od razu zapala mi się w głowie czerwona lampka, od razu się zaperzam, bo przeciez najlepszą obroną jest atak
  8. Dzwoń do skutku na pewno ktoś w końcu odbierze (dzwoń lepiej bardziej po południu, niż do południa, bo rano mają najwięcej roboty), jeśli nie to spróbuj z inną poradnią albo się tam przejdź. Pamiętaj, że do psychologa trzeba mieć skierowanie, tylko do psychiatry nie jest ono wymagane. na stronie, na której znalazłam namiar na przychodnię, jest podany zakres godzin do rejestracji 8-13. w tych godzinach jestem w pracy, także tylko dzwonienie wchodzi w grę.... Było tez napisane, że nie trzeba skierowania. Czemu skierowanie tak właściwie? Chcę tylko pogadać.. może niekoniecznie od razu terapia....? Czy to skierowanie musi być od psychiatry, czy może być od innego lekarza np. od internisty? Wstydem to być w czymś najlepszym i przy tym nie być człowiekiem. To taka psychologiczna słoma z butów. Nie sądzę, że warto do takich cech charakteru dążyć. Nie chcę do tego dążyć. Dążę do tego, żeby zaakceptować siebie wraz ze swoimi porażkami, ale to trudne, bo przejmuje się każdą najmniejszą pierdołą... I to niestety widać - wydaje mi się, że to jest przyczyna, dla której w pracy stałam się ofiarą mobbingu -- 20 gru 2014, 15:14 -- Nie było mnie na forum jakiś czas. Udało mi się znaleźć nowa prace i trochę odżyłam :-) Co więcej, o dziwo, w pracy uchodzę chyba za osobę pewną siebie, taką, co nie da sobie w kaszę dmuchać. Nie wiem właściwie, dlaczego, skąd się to wzięło. Być może jestem w jakiś sposób zahartowana... ? Nie wiem. W każdym razie są tu ludzie, z którymi można pogadać, otwarci na różne poglądy (w przeciwieństwie do poprzedniej pracy, gdzie posiadanie swojego poglądu było jednoznaczne z byciem debilem). Poza tym bardzo ciężko było się dostać na to stanowisko, próbowałam uparcie kilka razy. Także niezależnie od tego, co ktokolwiek powie, na tej płaszczyźnie jestem z siebie dumna. Niestety, na innych płaszczyznach nic sie nie zmieniło. Weszłam na forum, ponieważ wciąż boli mnie to, czego doświadczam od osoby, która powinna być mi jedną z najbliższych, a nie jest. chodzi oczywiście o moją matkę. I czasem żałuję, że mój mąż tak twardo stąpa po ziemi i uważa, że musimy to przetrwać tutaj, nie gdzie indziej. Gdyby miał podobny charakter, jak ja, to pewnie bez względu na wszystko wynieślibyśmy się gdziekolwiek i może nie mielibyśmy pieniędzy na nic poza podstawowe potrzeby, ale mielibyśmy święty spokój. Wiem jednak, że on to robi dlatego, że widzi drugą stronę tego medalu... Generalnie w tej sytuacji złotym środkiem jest to zagryzanie zebów i czekanie, ale ju.z mnie szczęka od tego boli Do psychologa się nie dostałam i w końcu przestałam się o to starać... pewnie za jakiś czas wróci ta potrzeba, bo to, że teraz jest lepiej, oznacza, że za jakiś czas znów będzie gorzej :/
  9. katapulta

    Nowa-stara ja

    dzięki za miłe powitanie :)
  10. jestem z jednej strony bardzo glodna pochwał (żeby ktoś docenil, że coś mi się udało), z drugiej strony wywołują we mnie straszne zmieszanie, zakłopotanie... bo przecież na nie nie zasługuję... taki mętlik
  11. Nie wiem, w jakim dziale pisać, bo nie wiem, co mi tak na prawdę dolega... Być może zwyczajnie użalam się nad sobą - od lat. Wiem, ze niektórzy ludzie tak to widzą, bo nigdy nie dotknął ich ten problem... Nie wiem, od czego zacząć. chyba od tego, co w ogólności czuje teraz/ Generalnie... jestem zmęczona swoim życiem i swoją osobą... Jestem zmęczona ciągłym staraniem się, z którego nic nie wynika. Ciągłym udowadnianiem, że się nadaję: do pracy, do miłości, do życia i zderzaniem się ze ścianą, bo nie jestem tym, kim być powinnam w oczach innych ludzi. Ciągłym staraniem się o to, żeby ktoś mnie docenił. Ciągłym byciem kopaną po dupie i noszeniem swojego ciężaru. Dawno, dawno temu... miałam fajne dzieciństwo (aczkolwiek już wtedy strasznie ukierunkowane na szkolę i kościół, na bycie grzeczną jako najwyższą wartość). Wszystko zaczęło się pieprzyć, kiedy zaczął się ten nieszczęsny okres dojrzewania. Nie miałam przy sobie nikogo, kto by mnie w tym czasie wspierał. Dla rodziców ważne było, żebym przynosiła do domu same szóstki i żebym regularnie chodziła do kościoła. Każda "gorsza" ocena (na przykład 4+ zamiast 5!) była "mogłaś lepiej", "a co dostała Paulina?" (najlepsza uczennica w klasie - ciągłe porównywanie!). Wywoływanie poczucia winy, bo nie byłam lepsza, bo mogłam się bardziej postarać. Nikogo nie obchodziło moje życie, poza tym, jak radziłam sobie w szkole, bo przecież jakie inne życie może mieć dziecko? :/ Od dziecka byłam trochę grubawa, szybko nabrałam kobiecych kształtów - przy patykowatych koleżankach, które jeszcze nie miały bioder i cycków, była uważana za grubasa. W wieku 17 lat dużo przytyłam i miałam straszne kompleksy z tego powodu - strasznie potrzebowałam wtedy wsparcia kogoś bliskiego. Zamiast tego usłyszałam od matki oburzenie, że jestem grzesznicą, skoro dołują mnie takie rzeczy. Że są ludzie, którzy mają gorsze problemy, a ja grzeszę swoim myśleniem. Poznałam chłopaka, miałam problematyczny związek, ale nie rozmawiałam o tym w domu, bo wiedziałam, że nie mam tam jak szukać wsparcia. Nauczyłam się chować emocje w sobie i płakać dopiero pod prysznicem, bo tam nikt nie zauważy. w moim domu nie płakało się i nie rozmawiało o problemach, bo przecież były one grzechem. a nie chciałam narażać się na kolejne osądy i upokorzenia. Tzn, sorry, płakało się - płakała moja mama - na pokaz, kiedy chciała wzbudzić we mnie chorobliwe poczucie winy... ciągle to robi, tylko teraz inaczej to odbieram... inaczej, ale jednak to wciąż boli... Poza tym coraz częściej miałam swoje zdanie, które nie było po myśli rodziców, głownie mojej mamy. Odmienne zdanie także było złem przeciw matce. Ciągłe wrzaski i wzbudzanie poczucia winy, żebym potem z podkulonym ogonem i łzami w oczach przyszła i przeprosiła. Żebym czuła swoją winę, swój grzech. swoją niedoskonałość, to, że zawiodłam oczekiwania, że miałam być lepszym dzieckiem, że nie tak mnie wychowano. Od dziecka rysowałam, przez jakiś czas nie przejmowałam się tym, ze moje rysunki nie są doskonałe. W liceum zaczęłam udzielać się na portalu dla młodych artystów, można było wstawiać swoje prace i dostawać od innych osob komentarze. Wstawiałam rysunki i przepraszałam za blędy: że tu głowa za duża tam ręce za długie, tło moglo być lepsze..... Problem z wagą i to, że podobał mi się chłopak ze szkoły, a ja czułam się nieatrakcyjna, sprawiły, że zaczęłam się odchudzać. Głodówkami. Szłam na 10 godzin do szkoły i zamiast kanapek kupowałam gorącą herbatę, aby oszukać głód. Na imprezie urodzinowej u koleżanki to samo. Codzienne ważenie w łazience. Udawało mi się, w końcu miałam nad czymś kontrole, COŚ MI SIE UDAWALO. Mój chłopak był osobą z problemami, sprawiał wrażenie człowieka zranionego przez poprzednie dziewczyny. A jednocześnie gardził ludźmi słabymi. A ja byłam słaba i bezbronna. Czułam, że ten związek jest toksyczny jak jad żmii, a mimo trwałam w nim, bo rozpaczliwie potrzebowałam mieć kogoś do kochania, kogoś przy sobie, mimo, że ten ktoś ustawicznie wbijał mi noż w serce. Zbliżały się matury, a ja owszem, czegoś tam się uczyłam, ale miałam na glowie inne problemy. Chłopak rzucił mnie w trakcie matur, czułam, jakbym zapadła się w otchłań. Byłam chuda jak szpadel, smutna i zmęczona. Chcialam zdać już te matury i mieć święty spokój. Zdałam wszystko (podstawowe i rozszerzone z każdego z 4 przedmiotów - czyli łącznie 8 egzaminów), w przeliczeniu z procentów na oceny średnia ocen to byłaby pewnie 4 (żeby nie wypisywać wszystkiego). Generalnie wiem, że na tle innych nie było źle, ale i tak w domu była awantura. Ze marnowałam czas na inne rzeczy, a nie naukę. wiem, że mama okłamała koleżanki z pracy i powiedziała, że zdałam lepiej, bo wstydziła się mojego wyniku. Oczywiście nie omieszkała mi tego powiedzieć - kolejny powód do wstydu, do winy. Skończyłam szkołę, odcięłam się, zaczęłam z powrotem trochę więcej jeść, ale gdzieś z tyłu głowy była myśl, że musze uważać na to, co jem, bo stracę to, co OSIĄGNĘŁAM. Potem był drugi związek, także z chłopakiem z problemami, neofitą, dla którego "chodzenie" z kimś było grzechem. Kolejny bol rozstania. W międzyczasie poznałam mojego obecnego męża. Czułam, że coś między nami iskrzy, ale rękami i nogami broniłam się przed uczuciem, bo bałam się, że kolejny raz przeżyję ból odrzucenia i że tym razem nie dam już sobie rady. Próbowałam zabić w sobie to uczucie, ale nic z tego nie wychodziło. W końcu stwierdziłam, że raz kozie śmierć i o ja inicjowałam kolejne spotkania. To był fajny czas, czułam, że żyję. Pół roku później przyszla nerwica natręctw. A raczej powróciła, bo miałam z nią problem także w okresie dojrzewania - wtedy na tle religijnym. Nie będę się nad tym rozwodzić, bo kiedyś już o tym pisałam (pod innym nickiem). Byłam na utrzymaniu rodziców, po jednej wizycie u psychologa dostałam wskazanie na terapię, ale rodzice nie chcieli na to łożyć. Miałam "pobrać sobie ziółka" i "nie czytać głupich książek, które mieszają mi w głowie". Walczyłam więc z tym sama, przeżywałam kryzysy i momenty panicznego lęku. Jakos udało się to w sobie stłamsić i zdławić. I w sumie potem był chyba najfajniejszy czas mojego życia - spotkania z chłopakiem, na studiach luzik. skończyly się problemy z jedzeniem. W domu co prawda klimat bez zmian, ale prawie w ogóle nie spędzałam w nim czasu. Po ślubie zamieszkaliśmy w osobnym mieszkaniu, ale należącym do rodziców - ten sam budynek, osobne wejście. Zaczęły się zgrzyty, kłótnie, wrzaski, oskarżenia, wścibstwo, brak prywatności, odwiedziny bez uprzedzenia w celu kontroli - czy mamy czysto, czy idziemy do kościoła, czy jemy w piątek mięso, albo czy aby w niedzielę nie zbrukałam się sprzątaniem. Pracowałam zarobkowo w weekendy - byłam grzesznicą i ciągle musiałam tego wysłuchiwać. Pracę mam nieodpowiednią, bo przecież skończyłam studia (co z tego, że nie ma po nich pracy), a nie pracuję w zawodzie, pewnie wstyd się przyznać, że nie robię nic światłego, czym można by się było pochwalić przed koleżankami. Moją obroną był atak, czyli kłótnie. Skończyło się przepraszanie i poczucie winy, chociaż mama wciąż próbuje to we mnie wywołać. chociaż nie, źle mowię, że się skończyło - mam teraz poczucie winy, że piszę o swojej sytuacji rodzinnej na forum. Gdyby to tylko ode mnie zależało, spakowałabym walizę już dawno temu i wyniosła się w pizdu. Problem w tym, że jeśli przeniesiemy się na wynajem, nigdy nie odłożymy "na swoje". Także przez te kilka lat od ślubu non stop muszę zaciskać zęby i udawać, że daję radę. A jest mi bardzo ciężko z myślą, że inni mają normalne relacje w domach, a ja jestem kimś, kto się nie udał, nie spełnił oczekiwań. Moją mamę nie interesuje moje życie, interesuje ją tylko to, czy popełniam grzechy i co ludzie powiedzą. Jest mi z tym bardzo ciężko, bo nie wiem, czym zasłużyłam sobie na taką relację. Tym bardziej, że mam brata, którego mama wielbi i przymyka oko na jego chamskie zagrywki, bo kreuje się on na wiernego katolika (który jednocześnie gardzi ludźmi, jest bezczelny i nietolerancyjny). Przestalam chodzić do kościoła, bo obraz wiary został mi wypaczony w domu. Może kiedyś? Żeby tego było za mało, w pracy też nie za wesoło. Nie będę się rozwodzić nad tym, bo to skomplikowana sytuacja, w każdym razie jestem ofiarą mobbingu. Chodze do tej pracy tylko dlatego, że boję się pozostać na jednej pensji, bo wtedy wyprowadzka jeszcze bardziej odłoży się w czasie. Przychodzę do domu i myślę o tej pracy, nie potrafie się wyluzować i nie martwić tym, ze jest źle. Szukam nowej pracy - bezskutecznie. Czasem myślę, że może gdyby nie wtłoczono mi kiedyś poczucia, że muszę być najlepsza, że tylko osoby po studiach są wartościowe, tak samo jak prestiżowe zawody - to może nie było by tak źle. Może byłoby lepiej, gdybym po gimnazjum poszła do zawodówki i zrobiła jakiś zawód, a po liceum poszła do pracy. Że może gdybym wyszła z prostej, ale szczęśliwej rodziny, cieszyłabym się prostymi rzeczami i osiągnięciami. Jestem przed trzydziestką i coraz częściej pojawiają się myśli, że może to już czas na dziecko. Ale nie wyobrażam sobie mieć dziecka, mieszkając tak blisko mojej mamy - ciągłe wtrącanie się, oceny moich działań wychowawczych itp. - wykończyłabym się psychicznie. Poza tym utrzymanie dziecka kosztuje - znowu wraca problem odkładania pieniędzy na wyprowadzkę. Inna sprawa, że boję się, że nie będę dobrą matką. Że moje dziecko będzie czuło się skrzywdzone tak, jak ja się czuję. Mój mąż nie jest z tych wylewnych. Wiem, że mnie kocha, ale nie okazuje tego, bo nie widzi potrzeby. Dla mnie to trudne, bo mam w sobie straszne pragnienie bycia potrzebną. I taka oto jestem teraz. Zaplątana w swoje wewnętrzne konflikty i smutki. Stale pogrążona w martwieniu się - jak nie praca, to wyprowadzka, chociaż teraz głównie praca. wyrosłam w poczuciu winy... w poczuciu, że to wstyd nie być najlepszym. że nie zasługuję na niektóre rzeczy, bo nie jestem wystarczająco dobra. że na miłość trzeba sobie zasłużyć. że musze ciągle wszystko udowadniać. że jestem bezwartościowa, człowiek gorszego sortu odczuwam poczucie winy nawet, jak mam zrobić coś dla siebie - np. kupić sobie ksiażke, bluzkę... to wcale nie pomaga mi realizować się, raczej przeszkadza. mam takie momenty, że jest lepiej i myślę, że dam radę. A potem jest gorzej i jest jak teraz - jest mi ciężko i szukam pomocy. mój mąż nigdy czegoś takiego nie doświadczył, bo wyrosł w zdrowym domu (bardzo lubię moją teściową :-) ); nie chce go nadmiernie obarczać moimi smutkami... a jednocześnie strasznie potrzebuję wsparcia od niego Próbowałam dostać się do psychologa na NFZ, ale w poradni nikt nie odbiera telefonu ani nie odpisuje na maile. Na prywatne wizyty mnie nie stać - znów wraca problem oszczędzania. Nie wiem, o co chodzi. Czy jestem DDD? Może. A może to depresja? nie wiem. Chciałabym odszukać w sobie radość życia. Tą młoda kobietę, która jestem. Boję się, że tracę najlepszy czas. Czasami myślę, że przydałoby się w moim życiu totalne przewartościowanie, że może własnie dziecko - ale nie chce wchodzić w macierzyństwo taka niepoukladana (pytanie, czy to dobre podejście, czy znowu myśl na zasadzie "nie chcę być mamą, skoro nie będę mogła być perfekcyjną mamą") proszę, niech ktoś coś napisze...
  12. katapulta

    Nowa-stara ja

    Cześć :) Kilka lat temu pisałam na tym forum pod nickiem sredniowieczna_panna, miałam zaburzenia nerwicowe. Niestety nie pamiętam danych do logowania, maila użytego przy rejestracji itp. Założyłam więc nowe konto. Jestem tu znowu, ponieważ znów jestem w punkcie, kiedy nie radze sobie z moim życiem i chyba potrzebuję pomocy...
×