Skocz do zawartości
Nerwica.com

MistyDay

Użytkownik
  • Postów

    92
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MistyDay

  1. Hej, od poniedziałku zaczęłam brać Aryzalerę, pierwsze dwa dni na dawce 3,5mg - akatyzja i nudności. Następne trzy dni dawka docelowa 7,5 mg - mdłości zniknęły, ale ta je**ana akatyzja pozostała. Wczoraj pojechałam na ostry dyżur na Sobieskiego i lekarz przepisał mi Lorafen doraźnie 1/2 tabletki 1mg. Wszystko spoko, może nie pomaga jakoś bombowo, ale jest lepiej, z tym że ta jedna połówka nie starcza mi na cały dzień. Doktorek powiedział, że jak nie ustąpi do końca przyszłego tygodnia, to pewnie będę musiała odstawić arypiprazol. Słyszałam też od znajomej, że jej przeszło po tygodniu. Nie chcę tego odstawiać, w końcu po czymś dobrze się czuję :/ Przeszła komuś ta akatyzja? Tragedia to jest, można ześwirować 10 razy bardziej niż już się ześwirowało.
  2. Hej, wie ktoś może jak zrobić tak, żebym z obserwowanych przeze mnie wątków dostawała powiadomienie na maila, kiedy ktoś odpowie? Mam zaznaczoną opcję "powiadom, gdy ktoś odpowie" przy wysyłaniu posta i listę obserwowanych tematów na profilu, ale co z tego jeśli nie jestem potem w stanie się połapać, gdzie był ten mój post... Żadnych powiadomień nie dostaję.
  3. Ja też byłam w Drewnicy, i po wyjściu miałam ochotę zgłosić gdzieś wszystko, co się tam działo, ale po jakimś czasie stwierdziłam, że lepiej po prostu to olać. Żadnej terapii, żadnej rozmowy z lekarzem - rozmawiałam tam tylko z księdzem, bo jedyny chciał słuchać. Nikt nie reagował na to, że jestem straszona przez psychola, który nawijał mi do ucha o tym jak spłodzi ze mną dzieci boga i że widział szatana - dopiero po tym jak złapał mnie znienacka za biust inni pacjenci zaczęli się wydzierać i przenieśli kolesia gdzie indziej tego samego dnia. Na własne oczy widziałam jak pacjent z piętra wyżej odlewa się przez okno. Każdy był straszony, że jak nie zrobi "czegoś tam" to idzie w pasy. Po tym, jak raz się wkurzyłam, że żaden lekarz nie chce ze mną gadać, zostałam "za karę" przeniesiona znów do przewlekle chorych (część oddziału, gdzie byli głównie ludzie bez żadnej poprawy), co zostało mi wprost powiedziane słowami "żebyś się nauczyła, że nie będziesz dostawać tego co chcesz". Do końca pobytu nie dostałam też pozwolenia na wyjście z budynku. Do tej pory nie wiem, jakimi lekami mnie faszerowali, ale jak tylko zapłakałam dostawałam bombę, po której po 10 minutach zwalałam się na ziemię i spałam jakieś 6 godzin. W dniu wyjścia ze szpitala od nadmiaru leków trzęsły mi się ręce do tego stopnia, że nie mogłam utrzymać widelca. Diagnozę postawili "reakcja dysforyczna", po około dwóch latach od pobytu tam okazało się, że to ChAD. Wszyscy chlali wódkę, ćpuny dawały w żyłę, ja sama z resztą paliłam tam zioło ze dwa razy. Personel miał to w dupie. Jedyne co wspominam dobrze, to niektórych pacjentów i jednego sanitariusza, który zaproponował, że zamknie mnie pod prysznicem, żeby nikt nie wszedł, kiedy będę się kąpać. (oczywiście jak wiadomo obie części oddziału i "lepsza i "gorsza" koedukacyjne, bez nawet zasranego skobelka w kiblu) Jest to straszne, za jakie gówno mają tam ludzi z problemami. Ze mną całe szczęście nie było wtedy najgorzej, odegrałam rolę magicznie wyleczonej i biegły uznał, że ozdrowiałam i już nie będę sobie szkodzić. Nie chcę myśleć o tym, co by było, gdybym siedziała tam miesiącami albo latami jak inni. Z resztą, wszystko co się tam działo to jest temat na książkę.
  4. Może wybierz się do psychologa albo psychiatry?
  5. "ludzie mają nieuleczalne choroby, sparaliżowani a ty wszystko masz!" "wszystko masz, niczego ci nie brakuje, tobie się po prostu nie chce wziąć do roboty" "całe życie chcesz tak spędzić?" "a tam nie możesz, weź się do roboty od razu ci przejdzie" - to widzę standard to tak ogólnie, nie tylko w kwestii depresji. ostatnio tłumaczę, że to iż latem kupiłam tuzin koszulek, żeby je malować i sprzedawać (m.in) a potem leżały w szafie a ja w łóżku to przejaw choroby. słyszę na to: oj tam przecież jakby ktoś chciał kupić to byś robiła! JA PIER......
  6. haha może ja zmieniłam lekarza, bo ostatnio czułam jakby już nie mógł mi pomóc, albo było to dla mnie po prostu niewystarczające. Czekałam więc dwa miesiące na wizytę u specjalistki z większym stażem i dobrymi opiniami w internecie. Poprzedni lekarz w historii choroby wpisał mi jako rozpoznanie zaburzenia lękowe uogólnione i osobowość chwiejną emocjonalnie, ale leczył mnie typowo na ChAD (jak powiedziała pani doktor)... przynajmniej nie musiałam zmieniać leków, jedynie trochę dawki huśtawki miałam faktycznie straszne, w lato przypływ energii, na jesieni dwa tygodnie totalnej deprechy, ale głównie w ciągu kilku dni, a nawet godzin popadałam w skrajności. Tragedia! Nie wiedziałam, że ChAD ma tyle różnych odmian... Zawsze wydawało mi się, że te zmiany są bardziej długotrwałe i jakoś tak się klarownie przeplatają. Mam nadzieję, że z czasem dowiem się więcej o moich zaburzeniach, bo nie ukrywam ciekawi mnie co we mnie siedzi. A może po prostu jestem histeryczką
  7. Hej, wygląda na to, że przeniosę się do innego wątku, gdyż lekarz zdiagnozował u mnie ChAD. Powodzenia dla Was wszystkich i nie dajcie się! Szczęśliwego Nowego Roku, oby był dla nas wszystkich lepszy :)
  8. ja mam wspaniałą mamę i nigdy nie zrobiła mi żadnej krzywdy, ma swoje wady, ale kto nie ma. mam zdiagnozowane borderline. wydaje mi się, że może być to kwestia genetyczna - mój ojciec był schizofrenikiem, który koniec końców popełnił samobójstwo (mieszkał z nami bardzo krótko po moim urodzeniu, nie pamiętam go wcale). czytałam gdzieś ostatnio, że podobno dawniej borderline określano m.in jako "schizofrenię utajoną" - to ciekawe. nie sądzę, żeby ktoś od razu musiał być katowany albo gwałcony, żeby mieć zaburzenia psychiczne. może czasem po prostu jakieś synapsy się skręcą przy poczęciu
  9. Hej, dawno nie pisałam, ale przyszła pora, żeby się trochę wyżalić Otóż jakiś czas temu miałam miesięczną przerwę w terapii i o dziwo im dłużej na nią nie chodziłam, tym czułam się lepiej. Wróciłam z postanowieniem, że chciałabym zacząć radzić sobie sama... i utwierdzona w przekonaniu, że terapia nie pomaga mi, a na tym etapie już chyba szkodzi... (minął dokładnie rok od rozpoczęcia i nie zauważyłam żadnych pozytywnych zmian). Ostatnie miesiące terapii polegały na wmawianiu mi, że boję się odrzucenia przez terapeutkę (bo bierze urlop) - cokolwiek nie powiedziałam odpowiedź była jedna - bo czuje się pani ODRZUCONA. Druga sprawa to wmawianie mi, że wszystko co robię, czuję i kim jestem, to wpływ mojej matki. Poczułam się jak przedmiot, który nie ma własnej osobowości, bo nawet moje zainteresowania były ukazywane jako coś, na co wpływ miała moja matka... Powtarzałam miliony razy, że nie jest tak jak mówi terapeutka, że wcale nie czułam się odrzucona, ale jak grochem o ścianę :/ Po powrocie z urlopu co nie powiedziałam - bo nadal czuje się pani ODRZUCONA. Mało brakowało a bym chyba wybuchła słuchając w kółko tego samego. Przedyskutowałam kwestię z psychiatrą, z bliskimi i ponad miesiąc zastanawiałam się, czy nie zakończyć terapii. Po tym, jak po raz setny usłyszałam te same argumenty stwierdziłam, że mam dość i powiedziałam, że chcę w tym momencie podążać ku końcowi. Usłyszałam, że nadal będzie to zerwanie terapii no ale "jak pani chce". Wyznaczyłam sobie miesiąc na zakończenie, ale przerwałam to prawie od razu. Powód? Po pierwsze kobieta zaczęła mnie straszyć, że jeśli zakończę terapię to wszystko wróci ze zdwojoną siłą w jeszcze gorszej postaci, po drugie: z wyrzutem pytała "no i co? ma pani zamiar całe życie brać leki?" a kiedy odpowiedziałam, że jako nastolatka kiedys odstawilam leki i mialam się dobrze przez dłuższy czas, oznajmiła z ironią "no tak i teraz wróciło z hukiem" (wcześniej jako nastolatka leczyłam się na fobię szkolną i było to zupełnie co innego niż problemy, które zaczęły się w dorosłym życiu)... któregoś razu po moim dłuższym milczeniu zapytała o czym myślę, więc zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że o tym że zmoknę bo zaczęło lać a ja nie mam parasola - na to usłyszałam hit sezonu: "a czy nie jest tak, że terapia jest niczym ten parasol, z którego pani rezygnuje". Miałam poważnie dosyć takiego ciągłego bełkotu, myślałam jeszcze że coś się zmieni, no ale nie zmieniło się, bylo mi szkoda bo polubiłam babkę i przywiązałam się, a z drugiej strony zdziwiło mnie to, że tak nieprofesjonalnie się zachowała. Na odchodne uważałam, że należy podziękować za wszystko, na co usłyszałam "nadal uważam że to zła decyzja, do widzenia" - żadnego "powodzenia"? "wszystkiego dobrego"? cokolwiek? Aż zachciało mi się płakać, poczułam jakbym była tylko dojną krową do ciągnięcia ze mnie pieniędzy. I niestety tak chyba było. Mój lekarz poparł moją decyzję o spróbowaniu radzenia sobie samej i z tego się cieszę. Nie zamykam sobie opcji skorzystania kiedyś z terapii, ale na pewno już nigdy z psychoanalizy. Ogólnie chciałam się wyżalić, że moja terapeutka zawiodła mnie w tak ważnym momencie, zachowała się nieprofesjonalnie i tym samym pokazała, że jednak ma mnie w nosie :) Jak na razie czuję tylko ulgę, że pozbyłam się tych uciążliwych spotkań. PS: a tak poza tym wszystkim od ponad miesiąca zażywam chlorprothixen, który pomaga mi w znacznym stopniu, więc jestem całkiem zadowolona :) I przepraszam, że wbiłam się w środek rozmowy
  10. psychoanaliza a co do tej wściekłości poczytaj co pisałam wcześniej, jak powiedziałaś o dużej dawce lamotryginy to mi przyszło na myśl moje doświadczenie z tym :)
  11. Hej, kontaktowałam się z psychiatrą i powiedział, żeby wstrzymać się z tym lekiem i po moim powrocie z wakacji pomyśleć znowu czy włączyć ten, czy może jakiś inny. W sumie najgorsze były te nudności i odruchy wymiotne, nie wiem, czułam się fatalnie. W razie co mam ten chlorprotixen i dam radę
  12. Chyba jest tak, jak z każdym lekiem - dla każdego co innego, nawet z ta samą diagnozą. Jeden z BPD ma głównie problem z kontrolą agresji lub autoagresji, inny z lękami, ktoś z bulimią.. i dlatego inne leki nam czasem służą. W moim przypadku zdecydowanie dominuje skłonność do głębokich depresji oraz lęków wszelkiego rodzaju o silnym natężeniu (nie wspominam o takiej oczywistości jak chwiejność). Brałam kiedyś oba te leki na raz (ale było to tak daaawno temu, że kompletnie nie pamiętam działania lamo i dlatego zapytałam tu na forum) i coś Ci powiem, ale podkreślam, że nie w celu nastraszenia Cię, absolutnie, ale abyś nie była zaskoczona, jeśli u Ciebie także się podobny skutek pojawi: po kilku dniach brania depy i lamo naraz wystąpiło u mnie nagle podwójne widzenie, potem poczwórne, po-ósme Stało się to na mieście i byłam wtedy totalnie przerażona (pomagało przykrycie jednego oka). ALE. Takie incydenty trwały w sumie góra tydzień i przechodziły po 15 min po podaniu leku, którego nazwy niestety nie pamiętam. Później nigdy się to nie powtórzyło, tylko na samym początku - i brałam ten zestaw dalej. Więc jakby co - luz Jeszcze rano jak pisałam wszystko było ok, ale chwilę później dostałam strasznych nudności i zamuliło mnie tak strasznie, że ledwo chodziłam. Nie mam zamiaru brać tego dalej, wolę już zostać na tym co znane i co nie miało żadnych efektów ubocznych. A w razie co łyknąć Chlorprotixen albo Diphergan, które mam zapisane doraźnie. Fle, masakra, dawno nie czułam się tak naćpana jak po depakine. I tak wydaje mi się, że bezpodstawnie mi to przepisał, bo potrzebuję czegoś na napady paniki, lamitrin jako stabilizator spisuje się dobrze, więc nie wiem po co zmieniać go na coś starszej generacji. Dobrze, że już schodzi, bo tak cały dzień chodziłabym z otwartą japą i uciekającymi oczami, do tego zawieszając się co chwila.
  13. Ja mam. Akurat odstawiłam Depakine na rzecz lamotryginy, czyli odwrotnie niż Ty Zrezygnowałam z Depakiny dlatego, że potwornie zaczęły mi po niej lecieć włosy, garściami, a poza tym piersi strasznie mnie bolały nonstop (chyba podwyższa prolaktynę). No i w moim przypadku nie było zauważalnych efektów w postaci zmniejszenia chwiejności. Ja z natury też chuda jestem, mam szybką przemianę materii, więc nawet Depakine nie dała rady mnie nic podtuczyć ani nawet zwiększyć apetytu (tzn. mam normalny), ale zaznaczam, że brałam teraz 600mg na dzień. Kiedyś dawno temu brałam ją w dawce 1500mg i wtedy przytyłam po dłuższym czasie ok.12kg. Plus był taki, że bardzo urosły mi cycki Dlaczego odstawiasz lamo? Hehe No właściwie to nie wiem, lekarz mi zaproponował Depakine, ponieważ ma "szersze" działanie i podobno silniejsze... Nie jestem przekonana, dużo ludzi naskakuje na ten lek, no i boję się skutków ubocznych... Z drugiej strony po Lamitrinie dużo ludzi ma wysypkę, ja nie miałam żadnych problemów z nim. Sama nie wiem co myśleć, chcę się czuć lepiej, ale boję się zmiany. Teraz przez miesiąc będę brała oba naraz, więc przynajmniej będę wiedzieć co jest sprawcą w razie jakichś sensacji
  14. Czyli jest szansa, że nie przytyję do słoniowych rozmiarów Ja akurat cieszę się, że przytyłam te kilka kilo, ale dalej tyć - nie ma mowy. A w młodości to słuchałam, że jestem szkieletem, "weź przytyj", pewnie masz anoreksję/anemię itp. mimo, że nigdy kości mi nie sterczały ani nie byłam jakaś dysproporcjonalna. Masakra A no i oczywiście od pielęgniarek w szkole, że na pewno mam tasiemca ....
  15. myślę, że z taką całościową oceną działania lamotryginy należy się wstrzymać na co najmniej pół roku, jeśli nie dłużej - stabilizatory mają to do siebie, że się naprawdę bardzo długo rozkręcają u niektórych jest ten fajny efekt przeciwdepresyjny, ale to nie on jest najważniejszy - celem jest spłycenie wahań nastrojów, co w przypadku borderów oznacza po prostu zmniejszenie cierpienia - nie będzie magicznego uzdrowienia, ale życie stanie się zwyczajnie łatwiejsze, lamotrygina nie zadziała doraźnie, ale z biegiem czasu - kto wie, może to być strzał w dziesiątkę Biorę lamotryginę ponad pół roku, pisałam o tym wcześniej. Nastia - to nie mój wymysł z tym dzieleniem tabletek - przeczytaj w ulotce, po prostu nie wolno ich dzielić. Uważam też, że lekarz wie co robi i może warto stosować się do zaleceń, jak objawy niepożądane mają minąć to miną. Przykładowo kiedyś brałam jakiś czas Setaloft - pierwszy tydzień miałam ciągle biegunkę, potem minęło i mogłam normalnie brać. Co do terapii - tak, od 10 miesięcy chodzę dwa razy w tygodniu na psychoanalizę. Szału nie ma, ale myślę, że jakieś małe efekty są. Chyba Dziś lekarz dołączył mi Depakine... Na razie mam brać 300mg dodatkowo do tego co już biorę, bo wyjeżdzam i nie chcę mieć jakichś faz w trakcie odstawiania lamo. Strasznie boję się, że będę tyć. Mimo, że od 14 roku życia ważyłam koło 46 kg (nigdy nie przekroczyłam 50kg, w najgorszym momencie ważyłam 42 - w dzień przyjęcia na oddział psychiatryczny) na lamotryginie 75mg dobiłam do 53, przy setce zaczęło jeszcze przybywać, całe szczęście krótko brałam 100mg, więc teraz utrzymuję 53kg jedząc to na co mam ochotę. Nigdy nie miałam tendencji do tycia, wręcz przeciwnie, ale skoro przytyłam po lamitrinie (choć może po prostu osiągnęłam prawidłową wagę, mam 165 cm wzrostu) to co będzie po Depakine! Do tego doraźnie Chlorprotixen. Miesięcznie przejadam tyle tabletek, że chyba zbankrutuję Ma ktoś jakieś doświadczenia z Depakine?
  16. Jeśli to Lamitrin to tabletek nie wolno przełamywać! Mają tylko jeden rdzeń, w odróżnieniu od tabletek z zaznaczonym miejscem do przepoławiania, i po podzieleniu nie będą prawie w ogóle działać. Ja biorę 50 rano i 25 wieczorem, lekarz pytał mnie na początku właśnie czy mnie nie zamula, bo wtedy można przerzucić większą dawkę na noc. U mnie nic takiego się nie działo, ale zaczynałam od 25 rano i 25 wieczorem. Za to np. Ketrel na samym początku po 25 w dzień zamulał mnie tak, że zdarzało mi się zasnąć. Z czasem mogłam wziąć i 125mg na raz i nic się nie działo. Diphergan 25 początkowo - zasypiałam w moment, teraz jestem spowolniona na jakiś czas (godzina, dwie), a potem wracam do normy (staram się zażywać go rzadko, bo boję się że przestanie na mnie działać - max 5 tabletek na miesiąc). Niestety leki uspokajające albo nie działają na mnie wcale, albo organizm bardzo szybko się przyzwyczaja… Znam kilka osób, które zasypiają po tabletce hydroxyziny - ja mogłam to jeść jak cukierki. Mimo że kilka pierwszych tabletek dawało jakiś efekt, bardzo szybko przestawały działać i musiałam brać coraz większe dawki, lub w ogóle zmieniać leki. Także (w końcu konkluzja) albo organizm się przyzwyczai, albo po prostu lamotrygina Ci nie służy :) Ale najlepiej zapytać lekarza :) -- 20 lip 2014, 23:25 -- Też dużo słyszałam o magicznym działaniu lamotryginy pamiętam, że jak na lek psychotropowy zaczęła działać naprawdę szybko. myślę, że pomaga mi w jakimś stopniu, ale o magii nie może być mowy, problemy nie zniknęły ciężko mi opisać własne odczucia w stosunku do tego leku, bo z dnia na dzień się zmieniają . Takie uroki BPD 10x własne zdanie, a każde inne. Sorry za posty jeden po drugim, jestem śpiąca i edytowałam w ślimaczym tempie
  17. Hej, biorę lamotryginę w połączeniu z innymi lekami mniej więcej od pół roku. Działa na mnie nieźle w połączeniu z citalopramem i kwetiapiną… Niestety kiedy lekarz próbował odłączyć citalopram i zwiększyć dawkę lamotryginy, zaczęły się schody. jednym z moich największych problemów jest agresja - ten zestaw spotęgował ją strasznie. Kiedy wróciłam z setki do 75mg i włączyłam znów citalopram w najmniejszej dawce, wszystko się uregulowało. Oczywiście nie znaczy to, że skaczę ze szczęścia i czuję się fantastycznie, albo że w ogóle nie wpadam w złość, ale przynajmniej nie rozwalam połowy domu, nie znęcam się psychicznie nad najbliższymi (zdarza się, ale bywało dużo gorzej) i nie wyzywam wszystkich od najgorszych. Ale sama lamotrygina(wyższa dawka) z kwetiapiną działała na mnie fatalnie. Aktualnie jestem na 75 lamotryginy, 75 kwetiapiny i 10 citalopramu. Doraźnie biorę też prometazynę, przepisaną na napady lęku i paniki, ale działa średnio. Pozdrawiam :)
  18. Tego, co powoduje ze jestem nie taka jak wszyscy, tego co wywołuje we mnie straszne leki i paranoje. Mam wrażenie ze cos czego nie pamietam zrylo mi beret :) po prostu nie wiem skąd biorą sie moje problemy, nie wiem czym jest "to cos" co je powoduje. Cos czego nie maja zdrowi psychicznie ludzie. Mniej więcej takie wyjaśnienie przychodzi mi teraz do głowy :)
  19. Fajki Ci ryją beret? to chyba jakieś "śmieszne" są te fajki :) Dawno nic nie pisałam, bo nic się nie działo - teraz wchodzę a tu rozróba na cztery strony! Uwielbiam to licytowanie się kto ma rację w stylu 'HA a bo ja miałam 4 epizody psychotyczne a TY ILE?!" , "ja to miałam 10 i jeszcze trzy depresyjne, więc ja wszystko wiem!" :) Ale w temacie terapii, to zastanawiam się, czy ktoś prócz mnie ma jeszcze starą dobrą psychoanalizę? Ja od prawie roku dwa razy w tygodniu opowiadam o jakichś okropnościach, aż mi się robi niedobrze, mam już tego dosyć, ale boję się przerwać - więc pomyślałam, że zacznę opowiadać o miłych rzeczach. Gdybym jeszcze wiedziała czego szukam, tego "złego czegoś" co jest w środku... Jakoś nie mogę znaleźć, nie umiem zagłębić się w siebie - a może to dlatego że nie bardzo jest w czym ojoj ciężka sprawa
  20. ja wypożyczałam z biblioteki, poszukaj :) Co u Was? Ja dzisiaj czuję się fatalnie, chociaż bywało gorzej. Strasznie męczy mnie fakt, że nawet kiedy czuję się dobrze zawsze gdzieś jest ten lęk i przekonanie - co z tego, i tak za godzinę/jutro/kilka dni będzie to samo Nie mogę dojść do ładu z lekami, nie umiem się skupić żeby zaobserwować co i w jaki sposób na mnie działa. Ostatnio dowiedziałam się na terapii, że nie odróżniam przeszłości od teraźniejszości, mam totalne pomieszanie w czasie. Stąd też biorą się awantury, krzyki, lęki, niepokój i bezradność, rozpacz. Kiedy przypomnę sobie o przeszłości męża, o tym że był kiedyś z kimś innym, zaczynam go wyzywać, płakać, bo wydaje mi się, jakby to wszystko działo się teraz. Trzęsę się, mam natłok myśli zupełnie jakby mnie zdradzał tu i teraz. To jest nie do wytrzymania, jednego dnia nic mnie to nie obchodzi, drugiego doprowadza do rozpaczy i potwornego lęku. Ostatnio miałam pierwszy atak psychozy. Jakaś błaha sytuacja sprawiła że zaczęłam wyć, szarpać się, wrzeszczeć, że one po mnie przyjdą, że zniszczą mi życie, że one wszystkie mnie znajdą. Prawie straciłam przytomność ze strachu Zupełnie nie wiedziałam co się dzieje, czułam się jak wyrwana z koszmaru, gdzie nakładają się na siebie sen i rzeczywistość, zanim całkowicie się wybudzisz. Drugiego dnia ta sama sytuacja nie robiła na mnie żadnego wrażenia. Najgorsze jest to, że nigdy nie wiem czego się po sobie spodziewać, boję się zostawać sama w domu, wtedy ogarnia mnie najgorszy niepokój. Często też nie umiem wyjaśnić co czuję, dlaczego chodzę wku*wiona, a pytania jeszcze bardziej działają mi na nerwy. Potrafię obudzić się wściekła. Wszystko wydaje mi się nudne i niewarte uwagi, nie mam co ze sobą zrobić, a z drugiej strony wkurza mnie siedzenie bezczynnie. Do tego nad głową wiszą mi prace zaliczeniowe, których nie chce mi się pisać, albo nie mogę się skupić. Do dupy z takim życiem :<
  21. Ja niestety umiem tylko albo angażować się na maksa (co wiąże się z ogromną zazdrością i zaborczością, która wykańcza mnie i drugą osobę), albo odwrotnie - nie angażować się prawie wcale (pozbywam się wtedy natrętnych myśli, w sporym stopniu zazdrości, więc czuję się lepiej, ale z drugiej strony jest gorzej w innych aspektach - ktoś tyle dla mnie robi, a jak czuję się lepiej mam go w dupie). Nie wiem nawet, czy takie stany przechodzą, bo zazwyczaj pierwszy trwał około roku - kiedy zaczynał się drugi po kilku miesiącach dawałam sobie spokój i zrywałam znajomość. Nie chcę, żeby tak było już zawsze :
  22. Brawa dla chalkwhite! Przyznalam juz wczesniej, ze mnie poniosło i przeprosilam. A odnośnie tego, ze raka nie można porównać do choroby psychicznej - moim zdaniem tak samo nie można porównywać okaleczania ciała do okaleczania umyslu( w następstwie zdarzeń o charakterze seksualnym), a co za tym idzie mowić "lepsze/gorsze". Z tego co mi sie wydaje pisałam o porównaniu a nie o stopniowaniu wlasnie w tej skali - oczywiście moge sie mylić, ale nie mam jak w tej chwili tego sprawdzić. Prawda jest tez niestety taka, ze byc moze w stanie kiedy pisałam poprzednie posty uważałam co innego. Tak niestety miewam wiec wybaczcie, jest to bardzo upierdliwe :)
  23. Hmm no tak to już jest z NFZ :) Myślę, że nikt Cię nie wyrzuci - wiadomo, że jak czeka się tyle czasu na wizytę dużo się może pozmieniać. Ja np. ponad miesiąc temu zapisałam się na konsultację w sprawie przyjęcia mnie na oddział dzienny. W międzyczasie doszłam do ładu z lekami i poprawiło mi się na tyle, że wystarcza mi psychoanaliza jak dotąd. No ale na tą wizytę poszłam i wprost powiedziałam, że kiedy się zapisywałam czułam się koszmarnie, ale teraz jest lepiej i przyszłam po prostu porozmawiać o moim zaburzeniu i "ofercie" poradni. NIkt mnie nie wyrzucił więc nie martw się :) Wydaje mi się, że to zależy od rodzaju terapii. Na psychoanalizie głownie muszę wywlekać jakieś syfy i nie jest to przyjemne, no ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana Co do innych rodzajów terapii, może wypowie się ktoś, kto miał z nimi styczność.
  24. Jestem zadowolona, że potwierdził diagnozę dwóch innych osób. Co w tym takiego szokującego?
  25. Huehue No ja wtedy miałam tylko tępy nóż, skalpela dorobiłam się dopiero niedawno. I kilku bardzo ostrych noży.
×