juz nie mogę... mam serio dość.
jak to jest że nikt nic nie widzi? przebywam z rodziną na okrągło, a nikt nic nie podejrzewa, nawet składając mi życzenia świąteczne chcieli żebym miala większy apetyt...serio?? jeszcze wiekszy?
czasem klęcząc nad tym kiblem błagam żeby ktokolwiek usłyszał, przeżyje juz ten nieszczęsny opierdziel, ale potem żeby mi ktoś pomógł... ale nie. mogę sobie jeść, pochłaniać żarcie, rozmawiać z nimi z pełnymi ustami i widzę jak sie cieszą, że jem, ta radość w oczach. ich oczach oczywiście. nikomu nie przeszkadza ze siedze potem jakąś godzinę w kiblu, bo wyznaje zasade "do zera", całkowicie opróżnić ten przeklęty wór...
tak. to jedna strona...
z drugiej znów nie wyobrażam sobie żeby rodzice/rodzeństwo się o tym dowiedziało... po pierwsze: marnujesz tyle jedzenia, po drugie:ten wstyd, miec taka porobiona córeczkę, jaki ja daje wzor młodszej siostrze, w tak podatnym wieku (ma 14 lat) trzecie: smutek, jak mogli do tego dopuścić, nie zauważyć, czwarte: robisz sobie krzywdę...idź się leczyć... no i na samym końcu ja: zawiodłam rodziców... i... to by oznaczało koniec ze zwracaniem, czyli (w mojej głowie) kalorie, kalorie, tłuszcz, kilogramy, świnia, grubas, słoń. i ta ciągła kontrola, nieufność... chociaz teraz juz też schizuje...za każdym razem jak ktos po mnie wchodzi so łazienki, czy nie czuć, czy wszystko dobrze splukalam, posprzatalam za soba itp. no i jak rozmawiam z kims...czy nie wale rzygami, czy mi ręce nie śmierdzą, czy nie mam opuchnietej widocznie twarzy
właściwie nie wiem po co to wszystko tu pisze, bo raczej w żaden sposób mi to nie pomoże. chyba zwyczajnie nie chcę z tym zostać tak całkowicie sama. obwiniam często innych i jestem do nich niemiła o to że nic nie widzą, czuję się w pewnym sensie olewana, ale też nie chcę nic z tym robić, a jak już ktoś ma się dowiedzieć to niech sam coś zauważy. dzis na przykład przeklinałam (w myślach oczywiście) na babkę w aptece, poszłam kupić ziółka na przczyszczenie i miałam jej za źle że się mnie nie zapytała czy mam jakieś problemy z odżywianiem... zdaje sobie sprawe tego że to głupie, bo nawet jakby się tym zainteresowała to pewnie bez zająknięcia bym się wyparła, a jeszcze przy okazji biedna kobieta mogłaby usłyszeć niezłą wiązankę. podobnie było z księdzem (jestem osobą wierzącą). liczylam w konfesjonale na jakąś pogadanke, skarcenie, a ten nie poruszył nawet tego tematu, tak jakby nie słyszał. po tej sytuacji postanowiłam z tym nie walczyć, wręcz przeciwnie, rzygac więcej i w tan sposób zrobić na złość...tylko ciekawe komu...
przytaczając te sytuacje chciałam zobrazować jak to wszystko wpływa na moje zachowanie. idiotyczne zachowanie. wiem że ciężko ze mna wytrzymać, czasami sama mam z tym problem, dosłownie sama mam siebie dosyć (wtedy myślę że chciałabym zdechnać, jestem tym zmęczona, zmęczona sobą). dziwie się jak mój chłopak jeszcze ze mną wytrzymuje... te humorki, fochy, dziwactwa różne, podejrzenia, że mnie sprawdza, śledzi, kontroluje no i....że nie daję sie dotknąć, nie lubię się już całować (mam wrażenie że smierdze) i kompletny brak seksu, a kiedyś można mnie było podejrzewać o nimfomanie... powiedziałam mu ze zwracam jedzenie, oczywiście nie wie ze tak czesto, aktualnie mysli że juz tego nie robie... jak sie dowiedział to poprosil tylko zebym przestała, że mi ufa (a nie powinien) i ze wierzy ze dam sobie rade(tez nie powinien, bo ja sama w to nie wierzę). źle mi z tym, ze go oszukuje, wiem ze źle robię, ale i tak mi nie może pomóc, więc po co go martwić dodatkowo, wystarczy że znosi mnie i moje zachowanie... boję się o mój związek bo wiem że poza nim nie mam nikogo innego...nigdy nie byłam dobra w utrzymywaniu kontaktu z innymi, a odchudzajac się odizolowałam się od świata całkowicie... kiedyś piwko, winko albo coś mocniejszego w parku, teraz nie bo alkohol tuczy, nie wychodze bo będzie jedzenie...właściwie to nawet jakbym wyszla to nie wiem o czym rozmawiać z ludźmi, ja myślę tylko o jedzeniu, kaloriach, kilogramach, chyba już nie umiem rozmawiać o normalnych rzeczach, nic innego mnie nie interesuje, to jest mój świat...
a się rozpisalam...pewnie bez ładu i składu za co przepraszam, jeśli ktoś to będzie czytał. to dla odmiany taki "emocjonalny paw" prosto z serca (raczej głowy/myśli :-P )
na dzień dzisiejszy bardzo mnocno postanowiłam sobie przestać zwracać, co wiąże się z ograniczaniem jedzenia (małe głodzonko), bo od kilku dni mam problemy z żuchwą...boli mnie, nie wiem czy pewnego razu nie zrobiłam sobie krzywdy przy muszli klozetowej, chcę jej dac odpocząć robiąc sobie przerwę... oby się udało. no i mam nadzieję że ból przejdzie.
;-)