Kiedyś jadłam sporo słodyczy, ale potem zaczęłam się odchudzać i gwałtownie ograniczyłam kalorie (głodziłam się) - teraz wiem, że to było głupie. Schudłam i miałam niedowagę, a potem, gdy już się ogarnęłam zaczęły mi się kompulsy. Okres świąteczny był istnym koszmarem. Do tej pory, co jakiś tydzień, wpycham w siebie jedzenie, szczególnie słodycze, które poprawiają mi nastrój (bywam bardzo zestresowana, zdołowana, nie spotykam się ze znajomymi, a w domu często bywa napięta atmosfera). Gdy już wciągnę czekoladę, ciastka czy jakiś inny syf, przerzucam się na inne jedzenie, w zależności od tego, co mam w domu. Dwa dni temu nie miałam nic słodkiego, więc zjadłam słoik dżemu i sporo miodu... Problem znika lub wyraźnie staje się mniej szkodliwy, gdy nie ma wokół mnie pokus, ale niestety moja rodzina często coś kupuję albo mnie częstuje (zwłaszcza babcia), a boję się z nimi rozmawiać o napadach, bo po moim odchudzaniu nerwowo reagują na to, że obsesyjnie czegoś unikam, np. ostatnio wylałam posłodzoną herbatę, którą zrobiła mi mama i poszłam po nową... Mogą sobie po prostu pomyśleć, że wpadam w obsesję na punkcie zdrowego odżywiania albo znowu zamierzam się odchudzać (sami nie przywiązują wagi do tego, co jedzą: tłusto, słodko - uważają, że ja przesadzam). Po każdym kompulsie następuje dzień rekompensaty: obniżona kaloryczność (ale nie głodowa), zero węgli prostych i ruch oraz oczywiście wielka psychiczna rozpacz i ocenianie fizycznych strat. Dużo czytam o zdrowym odżywianiu, wiem ile powinnam jeść i czego unikać, tylko co mam zrobić z tym apetytem na słodkie? Ja przez całe życie kochałam słodycze, mój tata dużo mi ich kupował (sam jest otyły lub ma znaczną nadwagę). Nie wiem, czy powinnam się od nich całkowicie odciąć (czytałam, że wtedy organizm wariuje i potem rzuca się ze zdwojoną siłą - tak było, kiedy nie objadałam się przez 16 dni), czy może ograniczyć (ale wtedy ciężko mi poprzestać na małej ilości)? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że za dwa dni mam urodziny i pewnie dostanę jakieś łakocie, później będzie Wielkanoc i masa innych świąt w ciągu roku, a siedzenie przy stole i bierne gapienie się na tacę z ciastami, wręcz boli...
Czasami po prostu zostaję w domu, ale nie mogę się izolować ze strachu przed jedzeniem... Czytałam o indeksie glikemicznym i chyba zacznę zwracać uwagę na to, żeby wszystko miało niski, ale to też często kłopotliwe, bo nie zawsze ja decyduję o posiłkach i nie zawsze mam takie produkty w domu. I nie zawsze mam kasę, żeby pójść do sklepu i coś sobie kupić, gdy np. rodziców nie ma w domu (ja jestem niepełnoletnia, więc nie pracuję). Poza tym mam na pewno jakieś zaburzenia hormonalne, bo od września nie miesiączkuję, chyba wybiorę się z tym w końcu do lekarza. I chyba jednak pogadam z mamą o tych kompulsach, jak jej powiem, że zjadłam ponad 2000 kcal w niecałą godzinę, to może nie uzna tego za przesadę...
Byłoby mi miło, gdyby ktoś dotrwał do końca tych wywodów i coś mi doradzić, wyraził swoją opinię, bo naprawdę czuję się tragicznie, a nie mam u nikogo wsparcia...