Skocz do zawartości
Nerwica.com

anu

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez anu

  1. anu

    Samotność

    Nawet nie wiem jak zacząć. Muszę wyrzucić z siebie ten smutek, który przychodzi ostatnio praktycznie z każdym weekendem. Cały tydzień marzę o weekendowym odpoczynku po pracy, po czym w sobotę (choć czasem już w piątek wieczorem) przypominam sobie jakie te weekendy są straszne; jak trudno jest mi się do czegokolwiek zmobilizować; jak nie widzę w tym sensu. Czasem pomaga książka - czytam, żeby nie myśleć, nie wpadać w w bezsensowne wyobrażanie sobie "co by było, gdyby...", "a jak to było kiedyś z X....". Takie myślenie jest naprawdę wyniszczające i dołujące. Wiem, ze terapia, leki (velafax) i przede wszystkim duża praca nad sobą bardzo mi pomogły, ale przychodzą takie dni (takie jak dzisiaj), gdy mam wrażenie, ze to wszystko co już udało mi się osiągnąć gdzieś uleciało. i co gorsza wiem, ze bierze się to z mojej samotności. Jest sobota wieczór, obdzwoniłam wszystkich znajomych, rodzeństwo (pochodzę z rodziny wielodzietnej) i nie mam z kim się spotkać. Nie mam kogo wysłuchać, komu się zwierzyć. Dodatkowo dobija mnie fakt, że siedzę w domu z rodzicami, którzy widzą jak kolejny weekend spędzam sama. Powoli dociera do mnie myśl, że będę osobą samotną, nie liczę na to, ze kogokolwiek sobie znajdę. Co mnie cieszy - przestaję mieć nadzieję. Nie potrafię się niestety jeszcze pogodzić z emocjami, które temu towarzyszą. Chciałabym, żeby mi to zobojętniało, żeby doszło do tego, ze samotność nie stopuje minie przed jakimkolwiek działaniem i podejmowaniem jakiś działań. Na razie niestety mi to nie wychodzi. Jestem z rodziny wielodzietnej, w której zawsze ktoś obok mnie był, jestem przyzwyczajona do obecności drugiej osoby (ale nie chłopaka czy partnera, z tym wiecznie miałam problem, bo nigdy nie miałam powodzenia). Przeraża mnie brak ten stan, gdy nikogo obok nie ma, naprawdę bardzo bym chciała kogoś poznać. Jest mi naprawdę bardzo smutno i źle. Czuję, że znowu z czymś przegrywam.
  2. anu

    Dzień dobry wszystkim

    Witam wszystkich ponownie. Już kiedyś się tu zalogowałam, dzisiaj powracam po długiej przerwie. Podobno już wyzdrowiałam z depresji. Nie wiem czy faktycznie tak jest, wiem, że na pewno czuję się teraz bardzo samotnie i smutno, nie chcę z tym zostawać sama, dlatego postanowiłam się tu odezwać. Mam nadzieję, że uda mi się z kimś porozmawiać, żeby nie zacząć myśleć i jeszcze bardziej się smucić. Pozdrawiam
  3. właśnie przeczytałam swoje starsze posty z całego forum i stwierdzam, że trochę się u mnie zmieniło. na pewno moim sukcesem jest to, że coś mi w głowie zaskoczyło i ZROZUMIAŁAM sens mojej terapii (na którą niedawno wróciłam). dużo rzeczy sobie wytłumaczyłam, staram się nazywać stany, które aktualnie przeżywam (dzięki temu zmniejszyła mi się ilość dni smutnych. jest więcej tych neutralnych/normalnych - nie mylić z pustką!!). doszłam do wniosku, że duża część problemu to kwestia złego nazewnictwa (np. "jestem wolna, a nie samotna", albo jak wspomniane wcześniej nazywanie stanów emocjonalnych: staram się sobie mówić, że w obecnie jest mi tak normalnie: nie jest dobrze, ani tym bardziej źle/smutno, tylko tak neutralnie, normalnie). powoli dochodzę do wniosku (po latach życia w smutku), że nie mogę przestawić się na myślenie, że jak się wyleczę to moje życie będzie barwne i pełne wrażeń - chodzi o to by było szczęśliwe,ale przez to, że jest takie normalne (tzn wydaje mi się, że tak powinnam myśleć). muszę przyznać, że w zmianie nastawienia pomogły mi osoby zupełnie tego nieświadome. jeszcze długa droga przede mną, ale jest lepiej. moim sukcesem jest także to, że toczę takie "wewnętrzne walki". tzn: jeśli np coś mi nie wyjdzie i zaczynam sobie dogadywać, wmawiać, że znowu mi coś nie poszło, że znowu ktoś inny jest lepszy....itp. to staram się sobie mówić także takie rzeczy, które pokazują, że nie jest ze mną źle, że nie jestem głupia itp. (np ostatnio pokłóciłam się z kolegą, z którym się nie lubimy i pod moim adresem padły dość niemiłe słowa. normalnie w tej sytuacji bym się załamała i wmawiała sobie, że on ma rację, że to ze mną jest coś nie tak. ale dzięki wewnętrznej walce stwierdziłam, że to wcale nie jest tak, że my się po prostu nie znamy, nie przepadamy i dlatego tak powiedział i naprawdę było mi lepiej) jeśli coś mi wyjdzie, to staram się tego sukcesu nie minimalizować, nie mówić sobie, ze "to było banalne, dlatego tak dobrze mi poszło", albo "zwrócił na mnie uwagę, bo był pijany.." - choć to jeszcze mi słabo wychodzi. trochę się rozpisałam, ale nie wiem czy mam rację, czy idę w dobrym kierunku i tak szczerze mówiąc mam nadzieję, że mi teraz ktoś napisze, ze o to chodzi (może to bezczelne, ale obecnie tego naprawdę potrzebuję). pozdrawiam! i jeszcze jedno: przedwczorajsze walentynki nawet mnie aż tak nie smuciły... :)
  4. Myślę, ze są tacy ludzie i szczerze ich podziwiam. Za ich siłę i chęć walki. teraz czytam sobie to forum po długiej przerwie i przeraża mnie, że zwątpiłam w to, ze będzie lepiej, że jestem coś warta, nie dlatego, że dużo pracuję i mam jakieś małe sukcesy zawodowe, ale dlatego, że jestem człowiekiem i to jest wartość sama w sobie. jestem mistrzem w mówieniu sobie: "jesteś beznadziejna", "twoje sukcesy się nie liczą", mogę bez problemu podważyć wartość swoich osiągnięć, zalet, ale ogromną trudność sprawia mi powiedzenie: "nie jestem gorsza. jestem fajna po prostu". mój psycholog powiedział mi, że swoja wartość uzależniłam od osiągnięć, ilości i jakości relacji z innymi ludźmi itp. a to podobno nie o to chodzi. pewnie tak. czytałam swoje wcześniejsze wypowiedzi i dociera do mnie jaka byłam głupia - wtedy powiedzmy było lepiej, ponieważ miałam kogoś - czyli podświadomie mówiłam sobie, że nie jest ze mną tragicznie, ktoś mnie zechciał. uzależniłam swoją wartość od obecności kogoś. teraz jestem sama i jest mi strasznie. nie pomaga mi ogrom pracy, studia, 4 prace. pustka i tak się pojawia w wolnych chwilach (tez tak macie?). przede mną jeszcze długa droga, ale nie wiem czy mam siłę ją przejść nie wiem czy to nie jest tak,że jest mi teraz wygodnie: założyłam sobie, iż jest mi źle, mam dużo pracy i nie będę się zmieniać-aż tak na pewno nie. wiem, ze praca nad sobą wymaga wiele czasu/wysiłku, ale ja po prostu nie mam motywacji, żeby to robić. widzę jak powoli zmniejsza mi się krąg znajomych, jak przestałam rozmawiać o problemach. oczywiście wmawiam sobie, że to przez brak czasu,ale wiem, że chodzi o to, że raczej nie zainteresuję nikogo swoja osoba,dlatego się wycofuję.robię się coraz bardziej samotna, a za tym idzie niska samoocena, myśli samobójcze. i jak tu wierzyć w swoja wartość? i jeszcze być pogodnym?
  5. ja tez tak mialam, nic nie jadlam choc bylam strasznie glodna ale przerazalo mnie jedzenie, samo przelykanie trwalo dla mnie godzine...chudlam i tracilam zdrowie. teraz nie jest lepiej bo psychicznie to jedna wielka masakra. w pewnym momencie doszlam do wniosku, ze jestem zalosna bo tak shcudlam (choc wcale nie chcialam) a teraz zaczynam jesc i tyje i choc nadal jestm chuda to czuje sie jak kulka,nawet nie potrafie utrzymac wagi....zalosc100 a to forum po to jest zeby sie zalic, nikogo nie zadreczasz!Jesli Ci to pomaga to pisz jak najczesciej-tu wszyscy maja jakies problemy!! dasz rade u psychologa- nie boj nic ja jutro tez ide, ale zeby powiedziec, ze dziekuje za pomoc-chyba nic mi to nie dalo, jest jeszcze gorzejczuje sie jak gowno, a jeszcze dzis widzialam bylego i to jeszcze bardziej mnie dobilo. juz nie daje rady i co najgorsze wiem, ze nie bedzie lepiej:( zalosc i smutek:(
  6. błagam potrzebuję pomocy! nie wiem napiszcie mi coś pocieszającego. właśnie znalazłam swojego posta chyba z 2października i poryczałam się. anu kilka miesięcy temu była dużo silniejsza:( choć wcale nie było łatwiej. już nie wyrabiam, już nie chcę "konstruktywnego smutku"! już nie mam siły płakać, zmuszać się do pewnych czynności, wstawać, mieć nadzieję a to, że będzie lepiej. nie będzie:( coraz częściej myślę, że to już naprawdę mój koniec i co gorsza chyba go chcę. mój tata się starzeje i podupada na zdrowiu, w domu z kasą się nie przelewa, na studiach znowu idzie mi gorzej, dwie prace już rzuciłam, chłopak mnie rzucił, moja samoocena znowu spadła, a teraz jeszcze siada mi zdrowie. czasem sobie myślę, że to co jest teraz jest przedsmakiem czegoś bardzo strasznego co zdarzy się już niedługo, mam takie dziwne przeczucie, macie coś takiego czasem? już nie chcę się leczyć u psychologa, moja jedyna przyjemnością teraz jest praca. nawet rodzina i przyjaciele mnie tak nie cieszą chyba dlatego, że mam wrażenie, że jak sobie coś w końcu zrobię to oni zrozumieją moje zachowanie i nie będą mieli mi tego za złe. błagam pomocy ja już naprawdę nie mam siły....
  7. ja też nie wiem. chyba tylko moja praca. jak ją stracę np. przez moje wątłe zdrowie to porażka. głupio mi, bo wiem, że mam wokół siebie ludzi, którzy mi bardzo pomagają, ale w takim codziennym życiu nie mam do kogo gęby otworzyć w ogóle już przestało mi na czymkolwiek zależeć i to jest dla mnie strasznie smutne. jutro jest sylwester - miałam pójść na fajną imprezę, czekają tam na mnie, a tu co?? wczoraj dostałam kolki nerkowej. ale mnie bolało. i tym sposobem rok zaczynam od leczenia nerek. uroczo prawda? naprawdę naiwnie myślałam, że rok 2008 coś zmieni ale przecież tak nie będzie bo to tylko zmiana cyferki z 7 na 8, nic więcej!!
  8. Lunarman - mój były też za mną chodził dość długi czas, też mu było źle jak dawałam mu kosza i ja z kolei czytałam Twojego posta i myślałam o Nim. sprawa wyglądała w jego przypadku bardzo podobnie - z tym, że ja nikogo przed nim nie miałam. ten topic nazwa się "kroki do wolności". wiem, że od zerwania dużo zrobiłam dla siebie samej. ale nie mam pojęcia co dzieje się ze mną teraz. niby przeszłam na "normalny" tryb funkcjonowania, śmieję się tak jak kiedyś z głupich rzeczy, robię z siebie idiotkę przed innymi, ale to wszystko chyba tylko po to, żeby ukryć przed innymi ten maksymalnie wielki smutek, codzienny płacz(którego przecież ostatnio już nie było), to poczucie beznadziejności myślenia o sobie w kategoriach "niemyślącego, nieatrakcyjnego gówna, któremu nic nie wychodzi" (a już zaczęłam postrzegać siebie jak osobę atrakcyjną, lepszą, ba! nawet inteligentną...o ja naiwna!)...chcę zapomnieć, wymazać z pamięci ten związek-wiem, że to rodzaj ucieczki ale sama świadomość jego istnienia mnie dobija jak 150, przypominanie sobie dobrych wspólnych chwil i ta głupia nadzieja " a może coś jeszcze z tego będzie...." są najbardziej rozpieprzające. nadzieję zaczęłam postrzegać jako coś złego, destrukcyjnego, świadczącego o mojej słabości. popycha mnie tylko do najgorszego. już tylko praca mnie trzyma przy życiu i mam takie straszne przeczucie, że jeszcze chwila i znowu wezmę tabletki i skończę ze sobą w końcu, już się zastanawiam nad napisaniem jakiegoś listu, obmyślam co i jak i wiem, że tego chyba podświadomie chcę i to mnie przeraża. nawinie myślałam, ze nowy rok da mi coś lepszego, a to tylko tak naprawdę zmiana cyferki z 7 na 8, nic więcej! dziwne - zawsze po naprawdę zajebistym okresie przychodzi czas, który jeszcze bardziej mnie rozpieprza i sprawia, że czuję się jeszcze gorzej... hehe ostatnio chciałam powiedzieć mojej rodzinie, że jeśli się zabiję to w nekrologu niech napiszą: anu. w końcu się zdecydowałaś! jednak nie jestem jeszcze gotowa na podjęcie jakichkolwiek kroków ku wolności. pozdrawiam i dziękuję za wysłuchanie...
  9. ja tez już straciłam siłę od ponad miesiąca znowu jestem sama (choć ostatnio przerzuciłam się na mówienie: "jestem wolna" bo to inaczej brzmi, naprawdę pomaga!), bo mój były stwierdził, że się nie zaangażował, że to nie to, po czym po jakimś dość krótkim czasie dowiedziałam się, że ma inną....nie rozumiem tego, nie mogę pojąć dlaczego tak szybko mu się "odwidziałam", powody, które podał mi przy rozstaniu do mnie nie trafiają. zrobił mi ogromną przykrość i niby wzięłam się za siebie, mam ogromne wsparcie w rodzinie i znajomych, zajebistą pracę, bawię się, ale to mnie nie cieszy tak jak powinno, bo wciąż mi Go brakuje. ile bym dała, żeby do mnie wrócił wszyscy wokół są szczęśliwi, kogoś mają, a ja znowu jestem sama, bez wsparcia tej najbliższej osoby, której teraz maksymalnie potrzebuję! i jak tu dochodzić do siebie, gdy w momencie kiedy masz zajebiście trudny okres i sam/a nie dajesz rady ktoś najbardziej ci bliski mówi ci: "to koniec, dasz sobie radę jesteś silna, nie zaangażowałem się, to nie to, zostańmy przyjaciółmi, zawsze możesz do mnie przyjść z problemem, będziemy sobie mówili cześć na uczelni..." ? porażka! co gorsza mam nadzieję, że do mnie wróci (co jest wkurzające, bo wiadomo, że tego nie zrobi), a nie mam nadziei na to, że bez niego będzie lepiej. absurd i smutek!
  10. dzieki dzieki dzieki!!!! poprawilo sie dzis jest lepiej:) od piatku nie plakalam i nawet nie nachodzily mnie zle mysli:) zycze tego Wam wszystkim bo kazdy ma prawo do szczescia!! dzieki za wsparcie i ja tez trzymam za Was kciuki! pozdrawiam i jeszcze raz dzieki za zalozenie tego tematu ashley!!! pomoglo! [ Dodano: Dzisiaj o godz. 9:53 pm ] ooo muszę Wam jeszcze powiedzieć moi drodzy co ostatnio usłyszałam od kolegi. zapytałam się go co sądzi o naszej uczelni, czy mu się podoba itp. odpowiedział mi, że jest super i cały czas sobie tak mówi i choćby było beznadziejnie on i tak będzie sobie tłumaczył, że jest zajebiście, bo przez ostatni rok obijał się i nic nie robił więc teraz jest ok. i tak pomyślałam, że to bardzo analogiczne do mojej sytuacji. przez większość swojego życia,a przynajmniej przez jego już taką świadomą (życia, różnych dziwnych spraw dotyczących człowieka) część było mi źle z różnych powodów, wmawiałam sobie jaka jestem beznadziejna i jakie życie jest do niczego. zakładałam przy każdej sytuacji czarne scenariusze (choć zawsze miałam nadzieję, że inaczej się wszystko potoczy) i chyba sama podświadomie podkładałam sobie kłody pod nogi, doprowadzając do takich,a nie innych zakończeń. kurde ale tak nie można!! teraz kiedy w końcu ktoś mnie docenił i udowodnił, że mogę liczyć na wsparcie i bliskość nie mogę mówić sobie, że jest źle, prawda?ludzie z depresją chyba zauważają więcej rzeczy niż "inni, zdrowi". mamy chyba większą świadomość i wrażliwość i trzeba to wykorzystać. wiele razy słyszałam, że za dużo "myślę, niepotrzebnie się nad czymś zastanawiam..." tak!! ale to też dużo mi daje! może i nie wyleczę się z deprechy, to tak jak napisała ashley: "tylko od nas zależy ile % osiągniemy. Bo czy np z 80 czy 90% nie można się cieszyć?" hmmm jest lepiej, mam tylko nadzieję, że taki stan się długo utrzyma, życzę tego i Wam! kurde jesteśmy zajebiści!! ech rozpisałam się ale musiałam to z siebie wyrzucić w końcu, a jak! pozdrawiam!
  11. jak fajnie, ze ashley zalozyla taki temat!! :) wczoraj zaczal sie rok akademicki i normalnie bym sie z tego nie cieszyla ale wiem, ze to dobrze, ze sie czyms zajme! wieczorem odwiedzila mnie rodzina, nie wytrzymalam, zadzwonilam po przyjaciolke i wyplakalam sie jej na ramieniu w parku! ale zajebiscie mi pomogla i co wazniejsze wytlumaczyla mi, ze jesli chodze juz do psychologa 1,5 roku (powinnam od 5lat), mam swiadomosc swoich slabosci, lekow i WALCZE Z TYM WSZYTSKIM to bardzo dobrze! teraz mam naprawde trudny okres, brakuje mi mojego chlopaka, do ktorego chce sie bardzo mocno prztytulic; mam za soba probe samobojcza, ostatnio siedzialam i czekalam az mi przejdzie ochota, aby znowu wziac wiecej tabletek. jest ciezko i jeszcze moze nie widze szansy na to,ze bedzie lepiej, ale wiem tez ze poprawa wymaga czasu. cierpienie tez mi duzo daje! kurde nigdy nie doszlabym do tylu wnioskow bedac szczesliwa, smutek jest konstruktywny. wiem, ze przez swoja duza wrazliwosc zauwazam wiecej niz inni ludzie, bardziej mnie bola pewne sprawy ale kurde wszystko zalezy od nas prawda? w kazdej beznadziejnej rzeczy jest cos dobrego. takze w depresji. dzis tez mi jest ciezko, smutno jak 150 ale staram sobie tlumaczyc pewne rzeczy, pokazywac sobie, ze naprawde jestem zajebista,ze moj chlopak mnie uwielbia, pragnie, pomaga mi (dzis czeka mnieprawdziwy sprawdzian zaufania wyjezdza ze swoimi znajomymi na bibe, mam nadzieje, ze mnie nie zostawi dla swojej przyjaciolki - wiecie jak trudno mi wierzyc,ze nic takiego nie zrobi??). placze co chwile ale musze dac rade! kurde chce tego jak 150!!!ile bym dala za to zeby wszystkie moje problemy gdzies zniknely?czesto sobie mysle ze juz nie daje rady, nie mam sily walczyc ale nie poddaje sie, robie to chyba oduchow, przeczekalam ostatnio,zeby nie wziac lekow - to chyba powod do dumy?walcze walcze walcze!!!
  12. hmmmmm od niecałych 3miesięcy jestem w związku, na dodatek moim pierwszym i zawsze wydawało mi się, że będzie tak, że jak w końcu sobie kogoś znajdę to wszystkie moje problemy się skończą.....hehhe ale byłam naiwna. teraz zamiast cieszyć się moim lubym zastanawiam się kiedy odejdzie do innej albo zobaczy, ze naprawdę nie jestem "cudowna i zajebista". boli mnie to bo chce się cieszyć. zamiast tego ciągle się boje odrzucenia, znudzenia. mam już dość depresji - strasznie mnie ogranicza, hamuje. za każdym razem jak coś się zaczyna w moim życiu wiem, że albo szybko się popsuje, albo ja sama to spieprzę. nie wierzę w siebie, nie wierzę, że mogę coś dobrze zrobić, no po prostu się nienawidzę i nie mam już siły z tym jakoś walczyć((( pozdrawiam wszystkich i życzę poprawy nastroju... hhehehe
  13. anu

    Mój dzisiejszy dzień

    a ja dziś wstałam i pomimo tego, że dzień brzydki, szary i zimny, pomimo tego, że w poniedziałek znowu zaczynam zajęcia na uczelni (choć to chyba dobrze - lepiej COŚ robić,a nie siedzieć w domu i się dołować) to było mi dobrze - po prawie 3przepłakanych dniach dziś wstałam z uśmiechem na twarzy:) ciekawe jak długo to potrwa...?
  14. anu

    helou

    i ja się dołączam! witam wszystkich!
×