Skocz do zawartości
Nerwica.com

Natrętna

Użytkownik
  • Postów

    47
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Natrętna

  1. Spróbować to wszystko przetrzymać, w oczekiwaniu na cud..
  2. Klamkę też raz urwałam. Myślę, że była ze słabego materiału. Wiem, że stale i wielokrotnie była poddawana moim naciskom, ale bez przesady. W tym akurat nie ma Twojej winy. Po prostu badziewie teraz produkują !!!!!!!!!!! A Żelazko ?? Pisałam gdzieś wcześniej, że zawsze gdy po kilkukrotnym sprawdzeniu, czy aby na pewno jest wyłączone, nadal nie mam takiej pewności to ciągnę je ze sznurem do łazienki i zamykam w kabinie. Nie... nie za karę, czy jak. Aż taka szurnięta to nie jestem. Tak sobie myślę, że sam proces przeniesienia go w jak najdalszej odległości od gniazdka, już minimalizuje to, że podczas mojej obecności się włączy, a dodatkowo, JAKBY MIAŁO SIĘ NAWEEET WÓWCZAS WŁĄCZYĆ, to jest w brodziku w otoczeniu kafli. Dużych szkód nie będzie a chata nie spłonie
  3. Natrętna

    ot

    szczecin?
  4. Mam 40 lat i problem ze "śmierdzeniem". Tony perfum, Częste kąpiele. Nie wycieranie się dwa razy ręcznikiem w związku z czym około 5,6 ręczników dziennie do prania. Ale to nic. Najlepsze jest to, że zawsze w torebce mam zapasowe gacie i koszulki bawełniane. Dzięki temu gdy choć troszkę (w moim odczuciu śmierdzę) zmieniam bieliznę z pod ubrań. Oczywiście nie muszę wspominać o regularnym zużywaniu antypespirantów, blokerów itp
  5. Niutek, Zwierzyniec słodki. Najbardziej obłędny jest KArmel. Ma takie lekko zezowate spojrzenie. Śmieszną ma buzię ten kociak
  6. Kiedy moją głowę opanowuje lęk, tak silny że aż drętwieją palce a serce łomoce jakby chciało się wyrwać z klatki, to nie mogę spokojnie leżeć, bo bym zawału dostała. Wtedy zazwyczaj wciągam dresy i wychodzę z domu. Biegnę ... Muszę się zmęczyć, muszę zrobić coś by "odciągnąć siebie" od tego lęku .. Całe szczęście napady takiego lęku, panicznego lęku zdarzają mi się bardzo rzadko. W innym wypadku spędziłabym swoje życie biegając na podwórku
  7. Jakbym siebie słyszała ale nie jestem w stanie powiedzieć czy to objawy nn. Teraz tak sobie myślę że to tylko brak poczucia własnej wartości wywołany właśnie nerwicą czy innym cholerstwem Leczysz się może na to? Jeśli tak to jak wyglądają mniej więcej wizyty u psychologa po jakimś czasie? Pytam bo nabrałam wątpliwości co do kompetencji, chęci pomocy i zaangażowania psychologów słuchając od mojej rodziny że oni tylko pytają się co u cb i zbyt wiele to nie daje. Tracę nadzieje na to że będę normalna... Ja mam nn a oprócz tego właśnie takie poczucie jak opisałaś powyżej: że do niczego się nie nadaję, że w towarzystwie nie mam nic ciekawego do powiedzenia, że jak juz coś powiem to napewno będą później po moim odejściu komentować to w sposób negatywny, że wszyscy się na mnie patrzą na ulicy ........... Poszłam z tym do psychiatry i stwierdził, że ten spadek samooceny do zera to depresja.
  8. A jakie będą nagrody, że tak ośmielę się zapytać ?
  9. Nie wiem ile masz lat. Ja mam 40 i całe życie odkąd pamiętam, myślałam, analizowałam, liczyłam, ważyłam słowa, rozliczałam innych ze słów, obecnie przestałam prawie wychodzić z domu. O ile ja jestem przeciwnikiem jakichkolwiek leków ( mój syn ma 15 lat i do tej pory nie użył ani razu antybiotyków ), to w tym wypadku życie mi już tak zbrzydło, że zaryzykuję. Jeśli chodzi o moich znajomych (przedział 35-55 lat) zdania co do farmakoterapii przy podobnych zaburzeniach są bardzo podzielone. Jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem czy mogę żyć inaczej. Jeśli będzie źle to nic nie stracę, bo już jest źle. Pozdrawiam serdecznie. Jak trafisz na kogoś fajnego (psychoterapeutę) daj proszę znać
  10. Byłam u dr Pastuszki. Nie potrafię ocenić jaki jest. ( Od jakiegoś czasu daleka jestem od zachwytu nad jakimkolwiek człowiekiem ) Otrzymałam recepty i zobaczymy co będzie dalej. bojkotek czasami tak jest, że albo ktoś nam leży albo nie. Może po prostu nie podpasował Ci taki typ osobowości. Mi jest bez różnicy. Chciałabym tylko, śmiać się jak inni i żyć jak inni. Jeśli dzięki jego farmakoterapii uda mi się to osiągnąć, to może wyglądać i mówić co chce. Osobiście lubię u ludzi szczerość. On chyba taki jest
  11. Rozumiem Twoje rozgoryczenie. Poniżej cytuję sama siebie z bodajże 19 listopada. Na moją wizytę "czaiłam się 40 lat" i wyszło jak poniżej. -- 05 gru 2014, 23:00 -- Jadąc autem do domu, płakałam i mówiłam nieprzyzwoite słowa pod adresem doktora. Wiedziałam, że już drugi raz nie nastąpi. A jednak. W poniedziałek znów mam pierwszą wizytę (oczywiście nie muszę dodawać, że u innego psychiatry i nie muszę też dodawać, że do tego poprzedniego zadzwoniłam i powiedziałam mu co myślę o jego postępowaniu. I chyba jednocześnie nie muszę dodawać, że dzwoniąc do tego nowego od razu go uprzedziłam, że jesli tak wygląda przyjmowanie pacjentów w jego gabinecie, to żeby mi powiedział, bo szkoda mojego czasu i jego - zapewnił, że gdy przyjdę na 20:00 to będę sama na korytarzu. Mam nadzieję ) lony nie poddawaj się. Spróbuj jeszcze raz. Po to, żeby spróbować żyć jak inni. pozdr
  12. Do wizyty nie doszło. Pan doktor bardzo niepoważny człowiek. Umawia się na pierwszą wizytę z pacjentem, który ma poważne problemy, aby wyjść z domu i stawić się na tej wizycie na godz. 20. Po czym pacjent przychodzi o 19:55, staje w świetle jupiterów i dowiaduje się, że przed nim jeszcze 5 osób. (jedna z nich oczekuje od 18:30 !!! ). Może takie obnażanie się (przesiadywanie na wspólnej ławce z innymi pacjentami) jest elementem terapii, ale na pewno nie za pierwszym razem. Być może po dostaniu się do gabinetu jest lepiej, ale to jest chyba kolejny level - już dla zdrowych. Wyszłam.. Jestem zła i załamana. Bo tak mocno walczyłam, aby tam dotrzeć i nadal jestem z ręką w nocniku. TO jest tragedia ! I pomyśleć, że to miała być prywatna wizyta.
  13. Mam nadzieję, że damy radę. Mam też nadzieję, że człowiek do którego idę, kiedykolwiek, choć troszkę czuł to co my czujemy. Tylko wówczas będzie mógł mi pomóc. Bo jak w innym wypadku mogłabym mu wytłumaczyć to co ja czuję. To tak jak niewidomemu tłumaczyć jak wygląda kolor czerwony.
  14. A ja nie przypisywałabym żadnej z tych grup szczególnego zamiłowania do plotek. To zależy od człowieka. Z racji wykonywanej pracy dużo jestem w urzędach i kontakty z pracownikami tych urzędów, są na takiej, rzekłabym luźnej stopie. I często słucham co mają do powiedzenia osoby w wieku 35-50. To jest żenada !!. Żeby ludziom chciało się takimi pierdołami zajmować. I w tym wszystkim JA. Która każdą złą uwagę przypisuje sobie. Możecie sobie wyobrazić co czuję potem wychodząc z tego urzędu. Potem idąc po ulicy. ... I mimo, że wiem że moje poczucie zwracania na siebie uwagi tłumów jest spotęgowane, to wiem też, że sa tacy co gapią się i gadają o mnie NAPRAWDĘ !!! STRASZNE TO WSZYSTKO. Ps Moje życie to rozpadlina i w końcu zdecydowałam się na wizytę u psychiatry, ciekawe co powie ...
  15. Ja też nie otwieram (lub nie odbieram - gdy nieznany numer tel.) a potem do męża mówię: "ciekawe kto to i co chciał?" a on na to, "gdybyś tylko otworzyła to byś się dowiedziała !" Śmieszą mnie takie sytuacje, bo ja potem zachodzę w głowę co taki gość chciał. I zawsze myślę, że cos zrobiłam źle, albo byłam świadkiem jakiegoś zdarzenia i napewno ktoś chce mnie o coś posądzić i po to przyszedł. Głupie, co?
  16. Problemy społeczne nie wracają wtedy, gdy ta osoba zwalnia tempa (w tej wypowiedzi podświadomie niejako przerzucasz winę na tę osobę - BO zwolniła tempo) problemy wracają, gdy ta osoba -tak samo mocno i stale zaangażowana w oswajanie się- spotkała się z jakimkolwiek odrzuceniem, negacją jej osoby, czy nawet wyobrażeniem o negatywnych intencjach drugiej osoby (a przecież to się zdarza). I WŁAŚNIE WTEDY to wszystko wraca jak bumerang (większy niż poprzedni bumerang). Tak jest u mnie... Walczę, walczę i wydaje mi się, że jest ok a potem (nie zwalniając) usłyszę, zobaczę, źle odczytam czyjeś intencje i klops.Wracam do skorupy, liżąc swoje rany i rozpatrując swoje upadki. Zazwyczaj kończy się weekendem w łóżku i ogromnym rozżaleniem nad sobą. Od poniedziałku jestem już skałą, która nie pozwala się skrzywdzić, posługując się ciętymi, błyskotliwymi ripostami, zakasowuję wszystkich, myśląc że własnie "im pokazuję". Przez dłuuuuuuuuuugi czas nie pozwalam się skrzywdzić, ale jestem wtedy mimo "twardości" nieszczęsliwa i tak jest do następnego razu (tak jest 40 lat) Nie wiem czy doprecyzowałam o co mi chodzi. "edycja" z powodu literówek
  17. 40 lat i jeszcze z tym się nie uporałaś? Ja bym tyle nawet nie dożył, nawet bym nie chciał z taką dolegliwością. Uporać się ? Przepraszam wszystkich tu obecnych i nieobecnych, ale z tym nie można się uporać (to moje zdanie). To ewoluuje, ale nie znika. Czasami wydaje mi się, że jest lepiej, ale tak naprawdę to stale staram się przechytrzyć samą siebie. A potem odbija się podwójną czkawką i jest jeszcze gorzej. Nie ufam ludziom i coraz bardziej się na nich zamykam. Coraz dłużej rozpatruje każdą krzywdę ( i tę prawdziwą i tę którą nadmucham w mojej wyobraźni do potężnych rozmiarów ). Wydaje mi się że nawet wśród znajomych jestem przygłupia, mam najmniej do powiedzenia...... A po takim spotkaniu to dopiero mam przemyśleń: co powiedziałam, co ktoś odpowiedział, czy powiedział to celowo. Rzygać się chce. Oprócz pracy, prawie już nie wychodzę z domu. A i tę chciałabym zmienić, bo czuję, że nie jestem lubiana. Zawsze nieobecna, wyprasowana, sztywna... Żeby cos nie powiedzieć, żeby nie sprawić komuś przykrości. I najgorsze, NAJGORSZE jest to, że wszystko co robię to robię przez wzgląd na innych. Myśleć jak ich nie urazić, jak to jak tamto. Ze mną nikt tak czule się nie obchodzi i to jest smutne
  18. Tak czuję się ja. Osoby patrzą się na mnie i jeśli się uśmiechają to myślę że coś z moim wyglądem nie jest tak i że śmieją się ze mnie. Dlatego w sklepach nie przyglądam się nikomu. Żeby nie zobaczyć, że ten ktoś się na mnie patrzy i nie myśleć. A z drugiej strony, żeby, jeśli ten ktoś ma takie odczucia jak ja, to nie wprowadzać go w takie zakłopotanie jak inni wprowadzają mnie gapiąc się na mnie. Przez to usłyszałam już opinie o sobie, że jestem pewna siebie, czy zarozumiała. Jest mi przykro, bo osoby głoszące takie poglądy nie wiedzą jaką udrękę mam w ciele wychodząc każdego dnia do pracy. Z jakim ściskiem żołądka wiąże się każde "dzień dobry" rzucone sąsiadce. "ciekawe co sobie pomyślała", "mam nadzieję że odpowiednio miło się przywitałam, żeby nie wyjść na bubka" i takie głupie rozważania towarzyszą mi każdego dnia i w każdej minucie mojego życia.......A mam 40 lat !!
  19. Szczerze uśmieliśmy się całą rodziną. całe szczęście nie mam tak, że jeśli nie umyję dokładnie rąk/bądz użyję nie tego ręcznika, to zabija mnie myśl o wytraceniu całej rodziny. Ale mam taki duży dyskomfort i kombinuję jakby znowu prześliznąć się do łazienki, by ponownie zmoczyć ręce. Nie ma mowy wówczas o poprawianiu włosów czy o gmeraniu przy twarzy (żeby brud nie przeszedł). Ponieważ piorę duże ilości ręczników to muszę dbać o dobrą wentylację w mieszkaniu, żeby się nie zatęchły. Bo potem ani ja ani mój syn się nimi nie wytrzemy (żeby smród nie przeszedł), oczywiście mojemu mężowi nic nie przeszkadza. Zawsze mówi, że przesadzamy. Zdarza się, że śmierdzący komplecik ląduje z powrotem w bębnie. Nie wiem czy już wspomniałam, ale spodnie nie moga mieć wypchanych kolan. Tylko wtedy są eleganckie i kant należycie się trzyma
  20. Chciałabym też wspomnieć o ręcznikach. Nie wiem jak u Was, ale u mnie idzie ich około 8 do 12 dziennie. Każdy używam raz. Mój syn również. Natomiast mój mąż najchętniej tarłby się ścierą pełną bakterii przez rok. I nie miałoby dla niego znaczenia czy najpierw wycierałby buzię a potem pupę czy odwrotnie. Dlatego po każdej wizycie mojego męża w łazience, wchodzę i zbieram wszystko do bębna pralki. Najgorzej jest w pracy (tam nie mam wpływu na częstotliwość prania ręcznika do rąk, TEGO JEDNEGO !!!!!! ). Pierwszego dnia, pierwszy raz wycieram ręce po całości, używając go bez ograniczeń. Drugiego dnia i kolejnego (czym dalej tym gorzej) staram się wyszukiwać miejsca na nim najmniej "skażone". Najpierw są to narożniki, bo za te łapie najmniej osób a w efekcie końcowym, sięgam po miejsce przy metce za którą ręcznik jest powieszony (taki rąbek - na pewno nikt na to nie wpadł ) a potem kończą mi się pomysły a do zmiany ręcznika jest jeszcze wiele dni. Torebka moja jest wypchana po brzegi: nawilżającymi chusteczkami, szmatkami do okularów, dodatkową bielizną (tak w razie czego). A nie mogę niczego targać ze soba do toalety, bo kiedyś szefowa przyuważyła jeden z moich "zabiegów" i powiedziała przy jakiejś okazji, nie wiem jakiej, że jej pracownica się brzydzi. Było mi głupio, bo za nic nie chciałam sprawić jej przykrości.
  21. współczuję Tobie i to szczerze, ale uwierz mi, że jak nas zaatakuje ebola czy nawet wąglik to obawiam się, że to my pójdziemy pierwsi do piachu. Takich jak ona zarazy się nie imają Oni mają w sobie/ na sobie tyle bakterii, że nic ich nie ruszy a dodatkowo są dostawcami nowych szczepów
  22. ......jak nie było zmywarki to myłam pod bieżącą wodą (żeby nie było widać pływających oczek i resztek jedzenia), dużo tej wody (żeby nie było widać pływających oczek i resztek jedzenia), i duuuuużo płynu (żeby nie było widać pływających oczek i żeby się łapy po naczyniach nie ślizgały bleeeeeeee). Myłam każde naczynie tak długo by skrzypiało. I nigdy nie myłam jak np moja mama czyli szklankę w środku i na zewnątrz. Bo szklanka ma jeszcze ucho, za które wszyscy łapią i spód o którym wszyscy zapominają. Brzeg szklanki koniecznie trzeba złapać pomiędzy dwa palce (kciuk i wskazujący, choć możesz sobie wybrać dwa inne, jeśli Ci się uda)i z gąbką z płynem objechać na około. Powód: szminki nie schodzą przy takim ogólnym myciu
  23. Proponuję zmywarkę. Wiem, wiem zmywarka nie zrobi tego tak dobrze jak ja (czytaj TY), ale zawsze sobie tłumaczę, że woda w niej osiąga taką temperaturę, że zabije wszystko w 100% co mogłoby przeżyć na np sztućcach po myciu przeze mnie. Ponadto nawet nie włożyłam rąk do takiego wrzątku, bo by mi skóra zeszła
×