Tao Za każdym razem jest tak samo, najpierw ok, myślę "o dałam sobie radę", po jakimś czasie odczuwam lekkie zawroty głowy, potem coraz mocniejsze, potem jakieś omdlenie no i rozkręca się na dobre... Lęki, napady paniki, tachykardia, zimne poty, rozdrażnienie i okropne zawroty głowy. (Zawsze lądowałam u kardiologa, ale tym razem sobie odpuściłam, znowu nic nie znajdzie) Nie mogę nigdzie wyjść i zazwyczaj początek nawrotu spędzam w łóżku w otoczeniu mądrych ksiąg. Jedynym dominującym uczuciem wtedy jest strach.. Och okropny strach. Potem jest trochę lepiej. Najpierw znikają zawroty, chociaż w nerwach potrafią się pojawić i pozostają inne z w/w sensacji. Ot i wszystko.
A pocieszać nie trzeba, to nie ma sensu. Pocieszanie to nie sposób na depresję.
Moja mądra Pani doktor mówi, że to depresja na własne życzenie, bo nie potrafię płakać wtedy kiedy trzeba, nie okazuję emocji a to wszystko musi znaleźć wreszcie ujście i znajduje.