Witam wszystkich, jestem tutaj po raz pierwszy i odczuwam potrzebę wyżalenia się. Może dzięki temu poczuję się nieco lepiej;) Moja historia moze zostac opisana mianem "jak z telenowel". Od dwóch miesięcy czuję się okropnie - typowe objawy depresji : apatia, niska samoocena, a wręcz nienawidzę własnej osoby, nie potrafię się z niczego cieszyć, jestem nadpobudliwa, moi bliscy nie potrafią się ze mną porozumieć, a to ich wsparcia teraz potrzebuję, a najgorsze jest to że czuję się wykorzystana i nikt nigdy się mną tak nie bawił jak on. Trzeba przyznać, że manipulowanie ludźmi i wywoływanie w nich uczuć jakich oczekuje opanował do perfekcji... Wszystko zaczęło się zimą. Na początku niewinne spotkania, nic nie wskazywało na zmianę charakteru znajomości. Lecz podczas jednego takiego spotkania, zamiast herbatki polał się alkohol, na który niestety nie można zwalić całej winy i wydarzenia tego wieczoru niestety następnego dnia wywołały ogromne wyżuty sumienia. Bo przecież to nie mogło się wydarzyć! Nie miało prawa do tego dojść! Jednak mimo obietnic i ustaleń 2 dni później powtórka. ( na szczęście nie poszłam z nim do łóżka, jak można to zrozumieć ) . Nasz romans był naszą, tylko naszą tajemnicą. Trwał 1,5 miesiąca i to o te 1,5 miesiąca za długo... Przez spotkania zaczęły się kłamstwa, poszukiwania odpowiedniego alibi na dany dzień. Zaniedbałam naukę , ponieważ czas rezerwowałam dla niego. Nikt nie mógł się o nas dowiedzieć, powiedziałam jedynie najbliższej przyjaciółce, bo skrywając to przed nią chyba bym oszalała. Gdyby doweidział się o tym ktoś inny, ja miałabym zepsutą reputację w mieście, a on i tak by wyjechał i po jakimś czasie wszyscy by o nim zapomnieli. Należy tu dodać, że co jest istotne w tej historii, jest on księdzem... i instytucja kościoła postarałaby się aby to uciszyć. Po 1,5 miesiąca postanowiłam to zakończyć. Już nie miałam sił wciąż kłamać i "wkręcać" coraz nowe historyjki. Męczyła mnie ta cała konspiracja. I jestem dziś dumna ze swej decyzji. Jednak skutki tego romansu odczuwam do dziś, a to juz 2,5 miesiąca. Nie mogę sobie wybaczyć, że byłam tak naiwna, wierząc mu w te wszystkie zapewnienia o uczuciach do mnie. Czy go kochałam? Nie, nie kochałam go. Kochałam jego wyobrażenie które sobie sama stworzyłam. Dopiero teraz po upływie tego czasu uświadomiłam sobie jak bardzo mną manipulował, a ja mu ślepo ufałam. Teraz alienuje się od społeczeństwa, "wyżywam" się na znajomych, podziwiam ich za cierpliwość. Czuję się strasznie samotna, nie potrafię się na niczym skupić. Zbliża się koniec roku szkolnego, a mimo poświęconych kilku dobrych godzin na naukę, nic mi nie wychodzi. Uwierzyłam w to , że jestem totalną porażka, chciałabym się odciąć od tego miasta i środowiska, ale jak narazie to niemożliwe. Najgorsze jest to że muszę go spotykać na szkolnych korytarzach o raz na lekcjach... A na dodatek przez niego moja wiara zupełnie podupadła. a samą jego osobę znienawidziłam. Może się wydawać, że po prostu mam doła po nieszcęśliwej miłości, ale to był tylko impuls do stanu w którym jestem. Oj nawet nie wiecie jak mi lepiej, że wyrzuciłam to wszystko z siebie.. Nareszcie