A ja nie jestem w niczym dobra. Nie umiem grać na gitarze, skrzypcach czy pianinie. Nie umiem nawet dobrze grać w karty. Zazdroszcze wielu ludziom, którzy są w czymś dobrzy. Miotam się pomiędzy różnymi zawodami, które mogłabym wykonywać, ale nie mam sprecyzowanych planów. Chyba ostatnio łapie się na tym, ze zaczynam sobie wmawiać, że coś mnie interesuje, tylko dlatego aby mieć jakiś punkt zaczepienia. Szukam czegoś, co pozwoli mi przestać myśleć o tym jaka jestem beznadziejna.
Mam kilka koleżanek, bo przyjaciel to dla mnie zbyt mocne słowo. Ale czasami wolałabym zerwać z nimi wszelki kontakt, bo przy nich czuje się zawsze najgorsza. Czuje się jeszcze brzydsza, grubsza.
A od dłuższego czasu kocham kogoś, ale przez własne kompleksy nie potrafię zrobić jakiegoś kroku do przodu. Stoję w miejscu, cofam się. Wiem, że on też coś do mnie czuje, że nie jestem mu obojętna, ale nadal jesteśmy osobno. To zabrzmi banalnie, ale nigdy nie spotkałam takiej osoby jak on. I mieszkam kilkanaście kilometrów od niego, w każdym momencie moge sie do niego odezwać, ale nie potrafię. Strach mnie paraliżuje. Nieśmiałość mnie paraliżuje. Kompleksy mnie paraliżują. A przez to nie umiem normalnie funkcjonować. Nie umiem myśleć o niczym innym, szukam miejsc, w których mogłabym go znaleźć, wyobrażam sobie nas i wiem, że jesteśmy dla siebie. Chyba czekam na cud...