Skocz do zawartości
Nerwica.com

faiter

Użytkownik
  • Postów

    68
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez faiter

  1. Witam, Jestem zmęczony, chce mi się spać; znowu dopadł mnie bezsens życia. "Dzięki" temu zmęczeniu nie miałem dziś emocjonalnych "jazd" - to jedyny pozytyw. Jezu, jakie mam popiepszone życie; ile lat już to trwa?! Atmosfera w pracy spowodowała, że stałem się bierny emocjonalnie, a co za tym idzie w ogóle nie utożsamiam się z tym co robię, do niczego się nie przykładam; sekundy zamieniają się w minuty, minuty w godziny... Nie mam celu w życiu - chyba w tym największy problem. Niczego nie chcę bo i tak wiem, że nie uda mi się tego zdobyć; nawet nie próbuję - po co tracić energię na jakieś bezsensowne działanie, które i tak do niczego nie doprowadzi? Wyuczona bezradność (bezczynność), tkwienie w złudzeniach i mrzonkach - wszystko oparte na emocjach i wyobraźni; to ostatnie lata mojego życia. Poza tym konflikt wyobrażeń z rzeczywistością... Rezultat? Frustracja, nerwica, rozpacz, depresja... Uciekam od mojej rzeczywistości, nie umiem jej zaakceptować, wstydzę się jej, wstydzę się samego siebie - uciekam od tego wszystkiego do "mojego świata", tam lubię przebywać najbardziej... Nie mam siły żeby ciągle mierzyć się ze światem, mierzyć z dniem codziennym. Czasem błahe czynności wydają mi się niezrozumiałe i bezcelowe, czasem nie rozumiem sensu tego wszystkiego - wtedy czuję się najbardziej zmęczony. Chciałbym wtedy zasnąć i przespać te swoje "obowiązki", uciec od nich jak najdalej... Może miałem zbyt wielkie oczekiwania od życia, tak wielkie, że bałem się spróbować je zrealizować; bałem się, że może mi się nie udać, że runą moje marzenia i wtedy nie pozostanie mi już nic, nie będę miał gdzie się schować... Ostatnio bardzo się postarzałem, pogłębiły się bruzdy między brwiami, wyglądam groźnie; negatywne emocje nie mają ujścia... Nie mam ochoty już nawet płakać, chcę po prostu zasnąć... Dobranoc.
  2. faiter

    Moje Emocje

    Witam, Moje emocje... Właściwie przesłaniają mi całe życie, są moim "nałogiem" - jestem od nich uzależniony. Mam poważne problemy żeby się wyciszyć. Są oczywiście pewne "zapalniki" moich emocji; to wszelkiego rodzaju problemy, konflikty (często reaguję niewspółmiernie do zaistniałej sytuacji) oraz... muzyka. Potrafię odlecieć przy dobrym kawałku (kawałkach) i ruszać się jak w transie - wtedy jestem poza rzeczywistością. Podczas tego szalonego "tańca" daję upust swojej wyobraźni i jeszcze bardziej się nakręcam. Wtedy "widzę" siebie takiego jakim chciałbym być, robię to co zawsze chciałem robić itp. Taki amok trwa u mnie nawet kilka godzin, jestem po tym cały zlany potem, robię to codziennie - to nałóg. Zdaję sobie sprawę, że to marnowanie czasu, ale nawet zajmując się czymś innym, potrafię nagle wszystko przerwać i wrócić do mojego "transu". Trwa to już od wielu lat. Nie wiem jak się "wyleczyć" z tego nałogu emocjonowania się. Emocje powodują, że wszystkie problemy znacznie wyolbrzymiam i działam pod wpływem impulsu (oczywiście potem tego żałuję). Doszło do tego, że mam problem aby posiedzieć przez chwilę i np. poczytać książkę; cisza i spokój są dla mnie dziwnym stanem - wtedy "tęsknię" za moim transem. Bardzo często po takiej emocjonalnej "jeździe" wpadam w depresję, z jednej skrajności w drugą... W mojej obecnej sytuacji (praca itp.), nie pozostało mi nic innego jak łykanie persenu, wycisza ale działa też nasennie. Może ktoś z forumowiczów poradził sobie z takim problemem? Będę wdzięczny za rady; ten nałóg "zabrał mi" sporo życia, mam problemy, żeby być tu i teraz, mam problemy, żeby skupić się na teraźniejszości, skupić na tym co dla mnie ważne - nad swoim życiem... Pozdrawiam,
  3. Witam, Myśli samobójcze miewam od dawna. Najczęściej przychodzą kiedy jestem w pogrążony w depresji; czasem też pojawiają się jako rozwiązanie problemów na które natrafiam. Samobójstwo jest kwestią ostateczną, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Wiadomo, że człowiek w depresji nie myśli racjonalnie, jest w swego rodzaju transie, najmniejszy problem wydaje się nie do pokonania... Niby to wszystko wiem, w końcu mam spore "doświadczenie", jednak kiedy "przychodzi" ten "stan" to ta wiedza staje się zupełnie nieprzydatna. Tak sobie myślę - przez te wszystkie lata miewając głębokie stany depresyjne - że od samobójstwa uratowało mnie chyba tylko moje wrodzone tchórzostwo... Ostatnio pojawia się u mnie dość zabawna myśl; stojąc na peronie i widząc nadjeżdżający pociąg... to przecież parę kroków. Ale nie, ten rodzaj śmierci jest zbyt "drastyczny". Moje ewentualne samobójstwo, oprócz zakończenia moich cierpień, dedykowałbym moim rodzicom (przecież mi tego życzyli) oraz wszystkim tym, przez których tyle wycierpiałem... Może to egoizm i manipulacja? Może... Myślę, że moja śmierć nie byłaby jakąś wielką tragedią, pewnie niektórych by ucieszyła; świat i ludzie doskonale się beze mnie obejdą; nie mam też żadnych zobowiązań - jestem "wolny". Pewnie na to trochę za "wcześnie", ale i tak wiem, że kiedyś to zrobię - kiedy? Kiedy oprócz mojej "choroby" nie pozostanie mi już NIC i NIKT; tak po cichu: sam na sam z sobą...
  4. Witam, Dziękuję Wam za posty; dziękuję za zrozumienie i wsparcie. Pomaga świadomość, że człowiek nie jest sam, że ktoś "słyszy" ten jęk rozpaczy, ciche wołanie o pomoc, wołanie o drugiego człowieka... Ja już trochę "życia" mam za sobą. Chyba łatwiej jest zapomnieć o przeszłości, jeżeli teraźniejszość jest dużo lepsza, jeżeli "ciemna" przeszłość doprowadziła nas do "jasnego" teraz. U mnie od lat nic się nie zmienia; może nawet bym tego nie zauważył (taki rodzaj letargu), gdyby nie zmieniające się otoczenie: ludzie, infrastruktura itp. Najbardziej boli "przebudzenie"; pojawia się ogromny żal, żal za straconym czasem, żal za wszystkim co mnie ominęło... Czasu nie cofnę. Chyba najgorsze jest to, że właśnie życie przez lata pozostaje takie same, że nic się nie zmienia. Co gorsza pewne "traumatyczne" wydarzenia powtarzają się, "wracają" - wraca przeszłość, "czarna" przeszłość. Miałem już w życiu stany naprawdę głębokiej depresji, stany w których prosiłem Boga o śmierć; to była niewyobrażalna udręka... Zawsze o tej porze roku stany depresyjne nasilają się u mnie; wtedy - tak jak przez lata - pozostaje mi kartka papieru, klawiatura lub modlitwa. Wtedy też każdy dzień to swojego rodzaju walka, walka o "życie". Tak naprawdę to nikt i nic mnie "tu" nie trzyma. Chyba tylko mobilizuje mnie świadomość, że przecież tyle już przeszedłem, tyle razy się nie "poddałem"; pojawia się myśl, że to przecież jakiś absurd, aby TO tak długo mogło trwać - TO przecież musi się niedługo skończyć... Tak okłamuję się przez lata. Nic nie jest u mnie proste, wszystko jest zawikłane. Moja rodzina - konflikt, od dawna nie czuję się jej częścią; Przyjaciele - nie mam; Znajomi - małe grono z bardzo daleka; Miejsce w którym mieszkam - wzbudza we mnie lęk, byłem tu "prześladowany", ludzie mnie nie lubią; Praca - szkoda gadać, Życie intymne - nie istnieje; Mój dzień - praca-dom, dom-praca; Czas wolny - dom, tv, komputer; Stosunek do ludzi - lęk, napięcie, niewybaczone krzywdy; Plany na przyszłość - nie mam. Teraz jak zwykle zanurzam się w morzu obojętności... To mnie "znieczula", wtedy jest łatwiej, byle do jutra... Dobranoc.
  5. faiter

    Mobbing

    Witam, Pracę znalazłem po długim bezrobociu (1,5 roku); pracuję od 13 marca w dziale obsługi klienta. Oprócz mnie w tym dziale pracują dwie "koleżanki" - wcześniej były trzy (ta ostatnia została przeniesiona do innego działu). Na początku, jak to zwykle bywa wszystko było ok., podekscytowany nową pracą nie zwracałem większej uwagi na minusy. Na początku też miałem ze wszystkimi dobry kontakt, jednak w miarę upływu czasu stwierdzałem, że 'koleżanki" usiłują mnie sobie podporządkować, zaczęło się wydawanie poleceń (mamy równorzędne stanowiska) lub drwiny pod moim adresem. Drwiny pojawiały się wtedy, kiedy się gdzieś pomyliłem - jakieś haha i "odpowiedni" komentarz. Oczywiście stwierdziłem, że trzeba jakoś na to reagować; robiłem to grzecznie acz stanowczo. No i wtedy dopiero się zaczęło... Każda "obrona" mojej osoby zamieniała się w kłótnie. Oczywiście pasowałem; pojawiały się groźby typu: "będziesz miał ze mną ciężkie życie". Potem przestałem reagować na "komentarze" mimo, że wszystko kotłowało się we mnie. Pomyślałem sobie, że może pokaże im, że to nie fair i udawałem obrażonego - to spowodowało efekt przeciwny od zamierzonego... Obecnie jestem izolowany od grupy, nie mam dostępu do kluczowych informacji, próbuje się podważać moje kompetencje itp. Najgorsze jest to, że moja praca wymaga współpracy grupowej - ja jestem pomijany lub na "siłę" (przy udziale szefa) wprowadzany w temat. Jutro firma organizuje spotkanie integracyjne, jednak ja poprzez intrygę i manipulację moich "koleżanek" nie mogę wziąć w nim udziału (one wzięły sobie jutro wolne, mówiąc mi o tym jak wychodziłem z pracy). Wszelkie próby załagodzenia sytuacji; wyciągnięcie ręki - zostały odrzucone. Bardzo przeżywam tę sytuację; od kilku dni przychodzę do pracy naładowany środkami uspokajającymi. Cały ten stres powoduje, że robię coraz więcej błędów, a poprzez ograniczenie dostępu do źródła informacji nie wiem o ważnych sprawach dotyczących firmy. Pojawia się pytanie: skąd to się wzięło? Podejrzewam, że jednym z powodów jest zawiść - czasem zdarza mi się "błysnąć"' poza tym mam dość dobry kontakt z "apodyktycznym" szefem (chociaż on mnie nie faworyzuje), ostatnio przyszedł mi na myśl inny dość zabawny powód: podobno jestem przystojny - może to też ma znaczenie? Zetknąłem się już z mobbingiem i skończyło się to dla mnie wielkim urazem psychicznym. Obawiam się, że to wszystko też może do tego doprowadzić. Nie wiem co mam robić, nie chcę znów wylądować na "bezrobociu". Od lat mam problemy z samym sobą (nerwica, depresja), a teraz do tego wszystkiego doszło "to"... Jezu, jak ja cieszyłem się z tej pracy; pomyślałem, że w końcu odbiję się od dna, że będę mógł zdystansować się od mojej choroby, że rozpocznę normalne życie... Nie wiem co mam robić.
  6. faiter

    Odrobina poezji

    Kiedyś, coś kleciłem w podstawówce; potem stwierdziłem, że przecież prawdziwi TWARDZIELE nie robią "takich" rzeczy, tylko słabi... To napisałem 22 lutego 2003 roku; nadarzyła się "okazja" Jesteś, czujesz, wiesz... Mówisz, że zbyt mało jest miłości, Lecz rzeka nienawiści topi ideały Czekasz, słuchasz, rozumiesz... Rozmawiasz o ludziach, których brakuje, Lecz samotność miażdży Twoje słowa, Walczysz, cierpisz, zwyciężasz... Wciąż marzysz o lepszym świecie, Lecz giniesz w natłoku myśli i zdarzeń, Idziesz, patrzysz, śnisz... Czytasz księgę swojego losu, Lecz gubisz drogę na mapie życia, Tęsknisz, pragniesz, kochasz... Szukasz sensu swojego istnienia, A Twoja nadzieja dodaje Ci skrzydeł... Słabiutkie, ale "moje"
  7. Witam, Znowu mam wszystkiego dość, a szczególnie siebie i swojego beznadziejnego życia. Nerwica i depresja zabrały mi prawie połowę mojego życia, mojego młodego życia. Znów nie chce mi się żyć, TAK żyć; a ja przecież NIE UMIEM inaczej. Właśnie wróciłem z mojej bezsensownej pracy, która wcale nie przynosi mi żadnej satysfakcji - wręcz przeciwnie. Atmosfera jest beznadziejna, wzbudzający lęk apodyktyczny szef, moje relacje ze współpracownikami są złe - w tym momencie pieniądze nie mają już większego znaczenia... Całe dnie spędzam w "tej" pracy - 11-19; potem nie wiem co mam z sobą zrobić. Ogarnia mnie wielki żal za zmarnowanym czasem, który minął, za tym czego nie dało mi było doświadczyć... Wiem, że na tym forum są osoby, które przeżyły lub przeżywają wielkie PIEKłO w swoim życiu... Jestem samotny, cholernie samotny i tak bardzo nieszczęśliwy. Od lat powtarzam sobie w duchu, że wytrzymam i będzie lepiej, że za te wszystkie cierpienia Bóg mnie kiedyś 'wynagrodzi" - kiedy? A ja tak sobie próbuję budować tzw. NADZIEJĘ bez której już dawno pewnie by mnie tu nie było. Z powodu niskiej samooceny mam problemy w kontaktach z innymi ludźmi; przestaję wierzyć, że będę mógł ją kiedyś podnieść - tyle lat już próbuję... Próbowałem już wielu sposobów; naczytałem się różnych książek i publikacji, wszystko na nic. Od lat próbuję zmienić swoje życie, to też na nic. Nie mam już siły, jestem wrakiem emocjonalnym, wyparte pragnienia zakłócają mi rzeczywistość, życie staje się przykrym i niezrozumiałym obowiązkiem. Nie mam dla kogo żyć, nie widzę sensu i celu w swoim dalszym życiu. Zapomniałem już czym jest radość, czułość, poczucie bezpieczeństwa. Jestem osobą z natury emocjonalną, odczuwam podwójnie i w tym chyba największy problem. Mam jakiś dziwny pęd ku śmierci; chyba jestem genetycznie obciążony - w moje rodzinie było wiele samobójstw. Wiem, że po drugiej stronie wcale nie musi coś być, że to może być koniec mojej osoby, mam tę świadomość. Może to wołanie o pomoc? Wołanie o przyjaźń, wsparcie, a może nawet... miłość? Wiem, że z biegiem lat mam coraz mniejszą szansę na miłość, szansę na szczęście. Jest mi źle, siedzę i płaczę, słucham tkliwych kawałków i sam już nie wiem co piszę... Kiedyś przez lata pisałem listy do Boga, obwiniając Go i oskarżając o wszystko co mnie spotkało. Nigdy nie odpowiedział. Staczam się, fizycznie, intelektualnie i duchowo. Już dawno przestałem się rozwijać; ciągle tkwię w latach 90' kiedy bywało normalnie, tęsknie za tym czasem, tęsknie za tymi odczuciami... Sam sobie nie poradzę; za moją zewnętrzną powłoką twardziela, kryje się słaba, zalękniona istota' istota, która odda WSZYSTKO za odrobinę miłości... Nie wiem co przyniesie jutro; zresztą nie obchodzi mnie to, wszystko mi jedno...
  8. Dokładnie - Twoje. Ashley, pamiętaj, że to czemu się opierasz w rezultacie skutecznie wzmacniasz. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale jedynie zaakceptowanie w sobie "tych" cech pomoże Ci je stopniowo i świadomie wyeliminować. Ludzie nie są jednowymiarowi, w każdym jest trochę z "aniołka" i trochę z "diabełka" (oczywiście w różnych proporcjach). Człowiek jest z natury radosną i kochającą istotą, tylko czasem pod wpływem czynników "zewnętrznych" o tym zapomina. Warto co jakiś czas zatrzymać się, rozejrzeć dookoła, określić miejsce w którym się znajdujemy; ewentualnie lekko skorygować "tor jazdy" lub zaplanować nową trasę, a potem już tylko ruszyć w dalszą drogę, która jak powszechnie wiadomo pełna jest niespodzianek (i może dlatego tak nas ekscytuje) Hmm... na metafory mi się zebrało... Wierzę w Ciebie, na pewno sobie poradzisz; musisz tylko "podładować baterie" Zorki, facet - wątpisz w siebie? Jak nie Ty, to kto? Dobrej nocki.
  9. faiter

    Muzyka...

    Lubię ten kawałek; nieraz wyciągał mnie z dołka. Dramat Otylii i Moniki...
  10. Siemka, Wczoraj miałem niezłego doła, jakoś przetrwałem... Bardzo pomogły mi Wasze posty - dziękuję. Dokładnie, ciągle nie jestem... Nigdy nie próbowałem (strach i wstyd). Teraz jednak coraz częściej się nad tym zastanawiam... Ta niewiedza, pozwala mi "jakoś" żyć Spoko; ważne, że mnie zauważyłeś - w "takim" stanie to bardzo wiele znaczy PS. Dzięki za Johnny Cash'a - robi wrażenie... Żebyś wiedział jak często się z nią stykam Pracuję nad tym; na razie kiepsko mi idzie... Pozdrawiam wszystkich. Dobrej nocki.
  11. Witam, Jest źle. Od kilku dni wracam po pracy do domu i nie mogę się pozbierać... To co tam się dzieje zaczyna przypominać mi najczarniejsze chwile z mojego życia. Wtedy też tak się zaczynało; skończyło się na mobbingu i ostrymi stanami depresyjno-nerwicowymi. Pracę mam zaledwie od dwóch miesięcy; zresztą po bardzo długim okresie bezrobocia. Cieszyłem się, że w końcu będę mógł zacząć "normalne" życie, że poprzez pracę będę mógł uciec od moich problemów, od mojej choroby. Teraz znowu jestem izolowany od grupy; znów próbuje się mnie poniżyć, znowu rzucane są w moją stronę drwiące komentarze... Ktoś ze znajomych powiedział, że pewnie stwarzam dla innych jakieś zagrożenie, że to swojego rodzaju zawiść z powodu tego, że dobrze sobie radzę i mam swobodny kontakt z szefem (reszta się go boi). Od początku próbowałem być asertywny, próbowałem stawiać granice, lecz w rezultacie to wszystko obróciło się przeciwko mnie. Od kilku dni budzę się bladym świtem i pojawiają się natrętne myśli związane z pracą. Oczywiście potem już nie śpię i w rezultacie wstaję zmęczony. Zmuszam się do tego żeby TAM pójść. Nie wiem, może to kwestia mojej niskiej samooceny, ale zawsze dla mnie najważniejszą rzeczą była akceptacja i dobra atmosfera w grupie. Może ktoś inny miałby do tego dystans, może ktoś inny olałby to wszystko - JA NIE UMIEM. A więc wracam stłamszony po pracy do domu; mijam obojętnych w stosunku do mojej osoby ludzi z mojej miejscowości - zazdroszczę im praktycznie WSZYSTKIEGO: przyjaźni, dorobku życiowego, tego, że mogą razem spędzać czas... A ja przychodzę, jem obiad, włączam komputer i zaczynam płakać nad moim beznadziejnym życiem, nad tym, że wszystko co ZŁE znów wraca do mnie, nad tym, że już zawsze tak będzie... Naprawdę nie wiem już co mam robić, żeby w końcu było NORMALNIE. Nie mam już sił zastanawiać się nad swoim szczęściem osobistym; nigdy go nie miałem. Nie wiem nawet jak to jest mieć kogoś, być z kimś... Jezu, jak ja jestem skrzywiony emocjonalnie... Zdaję sobie sprawę, że praca to czubek góry lodowej - ale ona już dawno mnie przerosła. Po prostu nie wiem JAK MAM ŻYĆ. Dobranoc.
  12. Siema, A ja dziś wybrałem się do kina; chciałem się wyrwać z domu, bo takie bezczynne przesiadywanie źle na mnie wpływa (nasilają się lęki i łapie "doła") Nawet jakoś zbytnio nie przebierałem w repertuarze - pojechałem na "chybił - trafił" no i trafiłem... "Taxi 4" Ogólnie nie polecam - jeden wielki chłam; ale i tak miałem dość dobry humor bo "pobyłem" sobie wśród ludzi (frekwencja dopisała ) Odpisując na Wasze posty: Zorki - trafiłeś w sedno. Co do kontaktów z innymi opartych na rywalizacji, to ostatnio stwierdziłem, że "daję sobie na luz" - po prostu odpuszczam. W ten sposób :"oszczędzam" swoją energię i emocje, a w rezultacie dużo lepiej się czuję. Aha, a co do tych "blokad" - to może znasz jakiś skuteczny sposób na szybkie "odblokowanie"? Dokładnie. Jestem tego najlepszym przykładem. Lubię kontakt z ludźmi, a unikając ich i spędzając czas samotnie spowodowałem, że stał on się dla mnie neurotyczną potrzebą; im bardziej unikałem ludzi, tym bardziej pragnąłem ich towarzystwa i akceptacji (miewałem częste stany depresyjne z tego powodu). Na samym końcu zacząłem się ich bać i czułem totalną blokadę na myśl o jakimkolwiek kontakcie. Ostatnio postanowiłem "wyjść z cienia" i na siłę przezwyciężając lęki wychodzę do ludzi: zagaduję, rozmawiam . Zauważyłem, że niektórzy wydają się spięci i zmieszani podczas rozmów ze mną - czyli nie jestem osamotniony Oj, chyba trochę przesadzasz... Ja Ciebie Ashley odbieram jako "dobrego duszka" tego forum - rozsiewasz wkoło mnóstwo pozytywnej energii Pozdrawiam.
  13. Witajcie, Kurcze, nie wiem co się ze mną dzieje... Chyba przestaje być SOBĄ.... Czuję, że gdzieś ucieka, gdzieś znika - (kiedyś) mój wielki atut - WRAŻLIWOŚĆ. Dziś w pracy dostałem lekcję pokory (albo tak miało być w zamierzeniu); dowiedziałem się o sobie, że nie umiem pracować w grupie, że nic mnie nie obchodzi, że każde upomnienie traktuje jak atak na mnie, że traktuję z "góry" niektórych współpracowników... Najgorsze jest to, że te słowa nie zrobiły na mnie większego wrażenia! Najpierw "zaciekle" broniłem się twierdząc, że przecież nic takiego nie robię (rzeczywiście nie zauważyłem niczego niewłaściwego w moim zachowaniu) a potem powiedziałem: ok. postaram się więcej tak się nie zachowywać. Tyle, że zrobiłem to mechanicznie, bez większej skruchy i poczucia winy. Jezu, jak ja jestem "zablokowany"... Ostatnio nie docierają do mnie żadne pozytywne emocje; jestem jak maszyna: bez refleksji, marzeń, tęsknot. Ciekawe jest, że tłumiąc emocje, tłumię przy okazji moje lęki (ale jaką płacę za to cenę). Czasami zastanawiam się, czy to może podświadomość chroni w ten sposób moje "zdrowie psychiczne" przed wpływem świata zewnętrznego. Boję się okazywać pozytywne uczucia wobec innych, aby nie zostać uznanym za mięczaka, boję się, że ktoś wykorzysta moją otwartość aby mi zaszkodzić, boję się manipulacji, boję się utraty szacunku - a tak naprawdę to chyba boję się być SOBĄ... Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że TAKIE życie to nie ŻYCIE. Po prostu nic nie przynosi mi radości, nawet przez chwilę nie czuję się szczęśliwy, nawet przez chwilę nie czuję się KOCHANY. Swoją "postawą" wzmagam tylko agresję otoczenia (powtórka z "historii"). Coraz częściej myślę o przeprowadzce, chyba w ten sposób chcę uciec od mojej przeszłości, może w ten sposób chcę uciec od moich leków, ludzi no i pewnie od samego siebie... Wiem, że się nad sobą użalam, wiem, że szukam na tym forum zrozumienia i akceptacji. Może oczekuję też "rozgrzeszenia" ? Najważniejsze jednak, że ktoś może mnie tu "wysłuchać", że mogę tutaj wszystko z siebie wyrzucić. Kiedyś myślałem, że zmagam się z całym światem; teraz już WIEM, że zmagam się przede wszystkim z samym SOBĄ... Dzięki za "wysłuchanie". Dobranoc.
  14. Witajcie Tomek Już dawno chciałem się do Ciebie "odezwać". Myślę tutaj o Twoich poprzednich postach, w których pisałeś o izolacji od ludzi, o negatywnych emocjach, które do nich żywiłeś, o zazdrości którą odczuwałeś widząc jak oni się bawią. No i wreszcie to poczucie "zmarnowanych" lat... Muszę Ci powiedzieć, że przeżyłem (i przeżywam) TO SAMO! A co do zaprzeczania negatywnym emocjom, to chyba ktoś mi kiedyś wpoił, że odczuwanie negatywnych emocji = bycie ZŁYM (a przecież nikt nie chce taki być). Poza tym kiedy już przyjdzie mi wyrażać negatywizm, to robię to bardzo intensywnie (jestem osobą z natury "emocjonalną") I tak źle, i tak niedobrze... ashley Chyba masz rację; tyle razy byłem odrzucany, że teraz reaguję jak automat (uprzedzam "fakty"). W końcu to teraz JA mogę kogoś odrzucić (niech zobaczy jak to jest). Oczywiście potem prześladuje mnie poczucie winy i żal, że w ten sposób zraziłem do siebie (czasem naprawdę fajną) osobę. I sam już nie wiem co gorsze: poczucie zranienia wywołane odrzuceniem (smutek/depresja), czy też świadomość bycia ZŁYM i utracenia szansy na kontakt z wartościową osobą (s/d)...? Pozdrawiam
  15. Wierzysz w ludzi, uwierzyłaś we mnie - to zobowiązuje. I jedno i drugie; a wtedy co? odrzucenie? Skąd ja to znam... Dzięki za ZROZUMIENIE i DOBRE słowo. Pozdrowionka.
  16. Chyba jestem ZŁYM człowiekiem... Co za dzień...Ostatnio często jestem pogrążony w negatywnych emocjach. Każdy przejaw złego nastawienia w stosunku do mojej osoby traktuje jako zamach na moje JA, zamach na moje (wypasione przez lata) EGO. Reaguje impulsywnie i agresywnie - "bronie się". Potem wszystko się we mnie kotłuje i nie mogę racjonalnie myśleć. Taki stan powoduje, że jestem całkowicie zablokowany emocjonalnie. Po prostu nic nie czuję, żadnych pozytywnych emocji, żadnego współczucia, żadnych wzruszeń, pustka... Nie wiem co z sobą zrobić, nie wiem gdzie przed sobą "uciec". Wmawiam sobie, że jestem ZŁYM człowiekiem, unikam ludzi - przecież nikt nie chciałby się "zadawać" z takim KIMŚ. Przy tym wszystkim nie potrafię odczytywać ludzkich emocji, zero empatii, liczy się tylko moje EGO. Czasem sobie myślę, że chyba musiałbym się znaleźć na wózku inwalidzkim albo coś w tym stylu, żeby zmienić nastawienie do ludzi... Może wtedy zrozumiałbym co jest naprawdę w życiu ważne, co naprawdę się liczy. Nawet kiedy widzę, że ktoś chce mnie poznać, to zamiast wyjść mu naprzeciw udaje "ważniaka" i pokazuje, że nic dla mnie nie znaczy... Potem przychodzi poczucie winy, scenariusze pisane w wyobraźni (co by było gdybym zachował się inaczej) no i postanowienie, że następnym razem zachowam się inaczej (oczywiście nic z tego nie wychodzi). Dziś znów nie wiem co z sobą robić, znowu męczy mnie poczucie winy, znowu "olałem" kogoś na kim bardzo mi zależy, znów kogoś źle potraktowałem... Tak naprawdę nie chcę TAKI być! Dobranoc
  17. Witam, Mam podobnie. Oczywiście najbardziej pocę się kiedy jestem zdenerwowany (czyli dość często), ale też kiedy przechodzę z ciepłego pomieszczenia do zimnego (np: z klimatyzacją). Tak jak u Ciebie pot leje się ze mnie strumieniami, a kiedy w upalny dzień jestem zmuszony trochę "pobiegać" to wtedy szkoda gadać... Do tej pory znalazłem sposób na "mokre" pachy. Płyn o nazwie: ANTIDRAL, 50 ml - można go kupić w aptece (kosztuje kilkanaście złotych) . Jest całkiem skuteczny i łatwy w użytkowaniu. Pozdrawiam.
  18. Dobry wieczór, Od rana targały mną negatywne emocje; było we mnie dużo złości na ludzi i cały ten "niesprawiedliwy" świat. Przyjechałem do domu kompletnie zablokowany emocjonalnie. Z powodu nagromadzonych przez cały dzień emocji nie byłem w stanie normalnie myśleć i działać. Przypominałem sobie te wszystkie twarze wyrażające kpinę i pogardę w stosunku do mojej osoby i przepełniała mnie wprost obłąkańcza chęć zemsty... [Taki "twardziel" jak JA nie może przecież pozwolić aby ktoś śmiał mu "podskoczyć". To ja wybieram ludzi z którymi chcę się "zadawać", to ja decyduję kto może (albo ma zaszczyt) się do mnie "zbliżyć". Liczy się tylko mój "wizerunek". Gardzę ludźmi słabymi; jestem silną jednostką - nigdy nie przegrywam; nikt nie ma ze mną szans. Wokół siebie mam samych wrogów; dziwnie się czuję kiedy nikt i nic mi nie zagraża. Jestem uparty i nieustępliwy - nigdy nie zginam karku, potrafię latami wypominać doznane "krzywdy" i w sposób wyrafinowany "karać" osoby, które się do tego przyczyniły; nigdy nie wybaczam.] K***a, jestem jakimś pier******m ROBOTEM!!! A tak poza tym najbardziej na świecie pragnę kochać i być kochanym... Dobranoc Wszystkim.
  19. U mnie podobnie - mam 3-letnią lukę w życiorysie. Bałem się chodzić do Urzędu Pracy, a jednocześnie wstydziłem się tego, że jestem bezrobotny Miesiąc temu po dłuższym czasie (ponad rocznym) dostałem pracę. Na rozmowie kwalifikacyjnej pytany o tę przerwę, wymijająco odpowiedziałem, że zbytnio nie mogę się pochwalić tym, co wtedy robiłem... (a niby co miałem mówić?!) Trochę mi głupio z powodu tej luki, ale wtedy byłem w takim stanie psychicznym, że szkoda gadać... Niestety, teraz będzie się to za mną ciągnęło. Nowa byłaby ok. gdyby nie nadmiernie "ambitna" dziewczyna przyjęta razem ze mną; wprowadza taką atmosferę rywalizacji, że czuję się jak na wyścigu szczurów, brrrr.... czasami wzbudza we mnie naprawdę negatywne emocje
  20. Rzeczywiście, perfekcjonizm od zawsze był moją wadą. Ubzdurałem sobie kiedyś, że celem człowieka jest dążenie do doskonałości i byłem w tym twierdzeniu bardzo zasadniczy. Nigdy nie byłem w pełni zadowolony z samego siebie, mimo, że nieraz odnosiłem jakieś tam "sukcesy". Uważałem, że to zasługa innych osób, albo też dzieło przypadku. Co do słabości, to byłem przekonany, że "słabymi" ludźmi się gardzi, że będąc "słaby" nigdy nie zyskam akceptacji i szacunku otoczenia. Teraz boję się "obnażyć", żeby nie wystawić się na łatwy cel - są osoby, które tylko czekają na chwilę mojej "słabości"... Jak zwykle z Twojego postu wieje optymizmem; pozytywne i nieco idealistyczne spojrzenie na życie - kiedyś też taki byłem. Niestety proza życia brutalnie zweryfikowała moje nastawienie w tej kwestii. Co do cierpienia - to niezwykle złożony problem. Cytując Ezopa: "Zawsze istnieje człowiek bardziej cierpiący od Ciebie". Warto też, przytoczyć słowa Cz. Miłosza: "Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna". Podobno ks. Tischner będąc na łożu śmierci, kiedy nowotwór spustoszył już cały jego organizm, zdołał jeszcze napisać: "nie uszlachetnia"... Co do mnie, to wczoraj miałem wszystkiego dość, dzisiaj jeszcze bardziej DOŚĆ, a jutro? Jutro - nie wiem jak będzie.
  21. Witam, Czasami mam wrażenie, że im człowiek "silniejszy", tym większe kłody Bóg rzuca mu pod nogi... Czy wierzę w Boga? Wierzę, że w życiu nie ma przypadków. Kiedyś tłumaczyłem sobie, że jestem takim biblijnym "Hiobem", że Bóg mnie doświadcza, aby w rezultacie wynagrodzić za wszystkie cierpienia... Muszę przyznać, że takie myślenie dodawało mi otuchy i pozwalało przetrwać "ciężkie" chwile. Zarzuciłem słynny slogan "co cię nie zabije, to cię wzmocni" - to właśnie takie nastawienie prowadzi do nerwicy; jak ktoś trafnie zauważył na forum: "co cię nie zabije, to zrobi się z tego nerwica". Jeszcze niedawno myślałem, że najgorszy koszmar mego życia (prześladowania) minął, że nie będę musiał już "walczyć", co prawda pozostały stany nerwicowo - depresyjne, ale nie miałem ich codziennie. Zresztą jak pewnie wiecie, trzeba nauczyć się - mimo takich stanów - jakoś funkcjonować; są przecież w życiu ważniejsze "rzeczy". Każdy człowiek zasługuje na szacunek, każdy człowiek ma prawo być szczęśliwy, każdy człowiek ma prawo cieszyć się życiem - czy to nie jest k***a jasne?! Nie chce mi się już walczyć - czuję się zmęczony. Prowadzę walkę na dwóch frontach: "wewnętrznym" i "zewnętrznym". Na obu frontach przegrywam... Nie wiem czym sobie na to wszystko zasłużyłem. Cierpienie uszlachetnia?! Mam dość.
  22. Ja też jestem za "workiem" - nawet planuje zakup takowego... Poza tym dobrze działają "intensywne" ćwiczenia fizyczne; można naprawdę nieźle się zajechać na "pompkach" i "brzuszkach". Po paru takich "seryjkach" to już nawet mówić się nie chce, a co dopiero krzyczeć
  23. No to miałeś niezły "hardcor"... Wiem jak czuje się osoba wyzywana od "najgorszych" i na początku "im" na to pozwalałem: zamykałem się w sobie i cierpliwie znosiłem obelgi. Oczywiście czułem i zachowywałem się jak "ofiara" a "oni" to perfidnie wykorzystywali. To wszystko w rezultacie prowadziło do depresji, bo wszystkie negatywne emocje kumulowały się we mnie. Pewnego dnia postanowiłem zmienić "taktykę". Zacząłem twardo odpowiadać na wyzwiska - po prostu zacząłem się bronić. Być może zniżyłem się do "ich" poziomu, ale lepsze to niż depresja. Spróbuj stawać w swojej obronie, poczuj gniew - w końcu zasługujesz na szacunek; to "oni" są pier...ci a nie TY! Uświadom im jak się w danym momencie jak się zachowują i co mówią, może trochę oprzytomnieją; pewnie w rezultacie będą żałować i poczują się winni. Niech sobie znajdą inną "ofiarę" Powodzenia!
  24. Witajcie, Nie lubię świąt. Ten czas powinno się spędzać w gronie rodziny i przyjaciół. To czas na zaciśnianie więzi międzyludzkich, na społeczne "integrowanie się". Co roku to samo - przyjechała siostra z rodziną, a ja usiłowałem "wkomponować się" w rodzinny nastrój. Tak naprawdę jak zwykle nie miałem ochoty na to rodzinne spotkanie, na rozmowy przy zastawionym stole - wolałem posiedzieć sobie w pokoju i "zagłuszać" swoją samotność głośną muzyką. To właśnie w święta czuję się najbardziej samotny; pewnie dlatego ich nie lubię. Słuchając muzyki wybiegałem wyobraźnią, a to w przeszłość - próbując życzeniowo ją zmienić, lub też w przyszłość - widząc siebie jako "zwycięzcę". Oczywiście nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością; po prostu jak zwykle w "trudnych chwilach" uciekłem w świat wyobraźni, w "mój" świat. Świat w którym jestem, tym kim zawsze chciałem być, świat w którym spełniają się moje najskrytsze marzenia... Po pewnym czasie - mając już dość czterech ścian wybrałem się na spacer do lasu. Takie małe "randez vous" z przyrodą. Wolę spacer po lesie niż po mojej miejscowości "atakowany" spojrzeniami "życzliwych" mi ludzi. Zresztą lubię drzewa; szczególnie podziwiam te największe i najstarsze, wszystko wokół się zmienia, a one wbrew wszystkiemu i wszystkim "trwają". W lesie mogę pozbierać myśli, las pozwala mi wrócić do rzeczywistości. Cisza lasu pomaga uwolnić moje niewyrażone i zablokowane emocje, tam mogę poczuć się bezpiecznie. A teraz siedzę przy kompie i "wywnętrzam się" Nie wiem czy wszystko co piszę pasuję do tematu tego subforum, ale czułem taką potrzebę. Może dlatego, że jest we mnie nutka żalu nad kolejnymi beznadziejnie spędzonymi świętami Ech... Chyba znowu się użalam... Pozdrowionka.
  25. Witam, Trafiony temat. Uważam, że zbyt małą wagę przywiązujemy do roli rodziców w kształtowaniu naszego życia emocjonalnego. A to od nich bardzo często zależy nasz późniejszy "los". Nie będę ukrywał, że pisząc te słowa mam na myśli też swoją osobę. Już od dziecka rodzice świadomie manipulowali moimi emocjami. Kiedy byłem mały, matka często pozorując czułość, potrafiła ni stąd ni zowąd nagle krzyknąć złowrogo na mnie powodując, że kuliłem się ze strachu i spinałem nie wiedząc kiedy znowu krzyknie... Poza tym od kiedy pamiętam była hipochondryczką; "od zawsze" słyszałem, że ma raka i niedługo umrze. W późniejszym czasie zaczęła mnie obwiniać za wszystkie swoje choroby, mówiła, że to ja jestem powodem wszystkich jej dolegliwości, że to przeze mnie tak cierpi... Kiedy byłem bez pracy mówiła, że jestem i pozostanę nikim, że skończę "pod mostem" albo pójdę w ślady jej brata (powieszę się) - słyszałem to prawie codziennie. Potrafiła bez powodu zrobić mi awanturę wyzywając od ch..., diabłów itp. Szantażowała mnie mówiąc że rozpowie dookoła, że nic nie robię i wszyscy będą się śmiali z tego, jakim to jestem nieudacznikiem. Z ojcem było podobnie. Od zawsze traktował mnie jak swego rywala; nigdy nie zasłużyłem sobie na jego miłość (zawsze faworyzował moją starszą siostrę). Kiedy próbowałem samodzielnie coś zrobić (chcąc zdobyć uznanie w jego oczach), to śmiał się mówiąc, że nie powinienem się za to zabierać bo i tak mi się nie uda. Potrafił kpić ze mnie w towarzystwie mówiąc jaki to jestem niezdarny i mam dwie lewe ręce do pracy; zresztą od zawsze podkreślał, że jestem leniwy i nie chce mi się pracować. Zawsze dawał mi do zrozumienia, że powinienem być taki jak on, że powinienem brać z niego przykład. Kiedy byłem bez pracy podobnie jak matka powtarzał, że do niczego się nie nadaję, że przynoszę im wstyd, że chyba najlepiej by było gdybym się powiesił... Tak było jeszcze całkiem niedawno. Ciągle mieszkam z rodzicami. Bywają chwile, kiedy odczuwam do nich nienawiść za to co mi "robili". Przez cały ten czas miewałem myśli samobójcze. Często obwiniam ich za moje "zmarnowane" życie. Z drogiej strony zaś boję się od nich odsunąć, wiem, że miałbym wyrzuty sumienia - czuję się za nich odpowiedzialny; nie umiem przeciąć tej "toksycznej" pępowiny... Pozdrawiam. PS. Nie lubię świąt.
×