Skocz do zawartości
Nerwica.com

apsik84

Użytkownik
  • Postów

    148
  • Dołączył

Treść opublikowana przez apsik84

  1. Widzę, że u wszystkich tak samo to wygląda... jeden plus z tego wszystiego to to, że dzięki wymianie informacji na tym forum można się dowiedzieć, że nie jest się samemu z takimi odchyłami :). U mnie znalezienie forum było pierwszym krokiem do uwierzenia w to, że to choroba... po czym zaczęłam wierzyć w to, ze skoro to choroba to mogę z niej wyjść. Czasem boję się, że będzie to trwać wieczność, ale tych chwil jest juz bardzo mało :) Piko jeśli chodzi o Boga, to najbardziej Go wmieszałam w te schizy. Okropnie się bałam, że nie wykonuję tego, czego ode mnie oczekuje... tego, że się Jemu sprzeciwiam. Było to ogromnie silne mimo tego, że bardzo absurdalne. Modliłam się różańcem (codziennie miałam narzuconą przez siebie jedną dziesiątkę) no i wcale mi się po modlitwie nie poprawiało. Czasem wręcz przeciwnie. NIe zapomnę nigdy jak po bardzo żarliwej modlitwie czułam się tak, jakbym miała umrzeć! Nie wiem skąd to się w nas bierze, ale na pewno nie jest to od Boga... W końcu odmawianie codziennej dziesiątki stało się rytuałem i miałam wrażenie że jeslli w ciągu dnia nie zmówię to się rozstanę z chłopakiem albo coś się stanie. Jak zauważyłam to w sobie od razu rzuciłam różaniec, gdyż stało się to jak widać kompulsją, bezsensownym i przysłowiowym klepaniem zdrowasiek, a przecież nie o to chodzi w modlitwie :). Teraz szukam "jak najzdrowszej", życiowej relacji z Bogiem. Chyba idę do przodu. Wcale nie jest tak, że te myśli mi zupełnie odeszły. Ta psychika jest tak nakręcona wszystkim, co było, że trudno jest pozbyć się wszystkiego ot tak. Boga mieszam w to dalej i dlatego się od Niego oddalam. ALe wiem, że to już końcowy etap i że niedługo odnajdę jak i tę sferę uporządkować. Bo przecież Bóg zsyła spokój... i coraz częściej ten spokój czuję. Nie ma chyba recepty na to jak z tego wyjść, bo to sprawa indywidualna. Ja nie wiem co mi pomogło: świadomość choroby, psychoterapia, leki, wiara, miłość rodziców, troska chłopaka, wasze zrozumienie...? Chyba wszystko razem i ogromna walka, taka którą już znacie, taka która wyczerpuje do upadłego. Po prostu nagle zaczęło się robić lepiej... i wtedy uwierzyłam, że jeszcze daleka i ciężka droga przede mną, ale droga do przejścia. Bardzo bardzo warto walczyć i kiedy cokolwiek wraca jestem o tyle silniejsza, że wiem, że to kiedyś zwalcze do samego końca. Nie poddawajcie się! Każdy z was znajdzie swój sposób na przeżycie...
  2. miałam to samo! też strach, że zataiłam grzechy, żę coś co wlasni ezrobiłam to grzech... nie wiedziałam że to nn, nazywałam to "wmawianiem sobie grzechów", bo rzeczywiście tak było. Utrudniło mi to życie okropnie... przed tym "wmawianiem" przechodziłam etap bluźnierczych myśli, nie moglam sie w ogole modlić, bo cały czas mi jakieś wulgaryzmy do głowy przychodziły... no i codziennie potrafiłam godzinami klęczeć i sie modlić tak, aby w końcu cały pacierz zmówić bez innych myśli... no ale było coraz gorzej, to mama poradziła mi żeby sie tylko żegnać... w końcu kończyłam na setkach żegnań, bo za każdym "w imię Ojca..." było coraz gorzej, a psychika mi mowła że jesli to tak zostawie to bede mieć grzech... i na nowo zaczynałam się żegnać, aby w końcu zrobić to "dorze"... z tego wyszłam, nie potrzebowałam leków, ale tak sobie w tym okresie (miałam ok 13 lat) ustawiłam granice postępowań, że odbiło się to na mnie teraz (mam 23 lata), nn się bardzo rozwinęła, po prostu kilka miesięcy czułam się okropnie i myśli było strasznie dużo! Trafiłam na psychoterapie, biorę leki. Ostatnio zwiększyłam dawkę i czuję się tak, jakbym była normalna . Jest cudownie :)
  3. od kiedy zwiększyłam dawkę leku czuję się jak normalny człowiek nic mnie nie męczy, a jak próbuje to wszystko olewam... czuję się tylko niepewna siebie - czyli jak kiedyś przed nerwicą, jakieś takie kompleksy do mnie wracają, ale dużo zmieniam i staram się naprawiac :) jest naprawde super, nie sądziłam, że jeszcze takiego czasu dożyję... z każdego dnia czerpię radość i nie ma lęku... nie wiem czy tak juz będzie zawsze, ale jedno co chcialam wam powiedzieć, to to, że warto walczyc... z moim skarbem jest pięknie. Nie jak kiedyś - inaczej, ale moim zdaniem lepiej. Ta choroba nas zbliżyła, jesteśmy ze sobą po pewnych doświadczeniach i wiem, że to wszystko przetrwałam dla niego. I wcale nie jest idealnie. Jest ludzko :) pozdrawiam was mocno i wysyłam nadzieję, że wam się wszystko ułoży!
  4. Nie wiem czy czytaliscie inne wątki, ale w jednym ktoś napisał: "Tak całkowite wyleczenie choroby następuję poprzez przebudowę osobości z typu niepewnego na pewny, z pesymisty na optymistę. Osoby które się wyleczyły lub za takie się uważają stają się jednostkami niesamowicie silnymi i odpornymi psychicznie właściwie nie do poznania z czasów choroby, dobrze by chory naśladował innego domownika albo osobę która wg niego żyje właściwie. To także osoby z którymi fajnie i przyjemnie się przebywa. Co do źródeł to nie myśli czy czynności są charakterystyczne dla osób z nn ale sposób ich interpretacji i zbyt duża skłonność do emocjonalności. Wadliwe połącznie podstawy i kory powoduje konieczność ciagłych i nieustannych analiz oraz wzmaga tendencję do strachu oraz lęku. " Bardzo mi sie to spodobało i mam nadzieje, że każdy z nas stanie się "jednostka niesamowicie silna i odporna psychicznie właściwie nie do poznania z czasów choroby" :)
  5. trzymać mi sie tam i sie nie dawać!!!!!! Piko pomysl sobie tak: 'jak ja strasznie musze kochac swojego chlopaka, skoro tak długo walcze z wiatrakami... wszystko to dla Niego' Byłam ostatnio na wizycie kontrolnej u swojej psychoterapeutki i mam cenna wiadomość dotyczącą leków. Za żadne skarby nie można ich szybko odstawiać. Jeśli ktoś chce, to musi odzwyczaić od tego organizm, czyli np.przez jakiś czas brać zmniejszoną dawkę, potem np co drugi dzień i powoli przestawać. Inaczej można czuć się gorzej np. odrealnionym itp. Tak w ogole to powiedziała mi żebym sobie zwiększyła dawkę (pomimo tego że czuje sie juz b. dobrze), ale chodzi o taki eksperyment, zeby starać się wyeliminować wszystkie objawy w 100%. Trzymajcie sie mocno dziewczyny i chłopaki!!! walczcie!!! pozdrawiam
  6. nie mozna budować związku bez szczerości, a chodzenie do psychiatry to poważna sprawa... jesli chłopak odejdzie to znaczy że nie jest gotowy do budowania odpowiedzialnego związku. A chyba o tak nam chodzi prawda? Moim zdaniem powinien wiedziec. Mój chłopak jest ze mną w mojej chorobie mimo to że bardzo cierpi. Wie, że do psychiatry chodziłam i wiedział, że było to konieczne. Wspierał mnie w tym, a dodatkowo kocha mnie mimo tego że mam coś z głową uważa że mam bardzo głębokie życie dzięki temu, bo on nigdy takimi "pierdołami" sie nie przejmował . Nie do końca rozumie co przeszłam/przechodze, ale powiedział mi tak: każdy ma problemy, jeśli byśmy uciekali od osoby która małaby problem, nigdy nie stworzylibyśmy związku. pozdrawiam gorąco. Da się znaleźć ludzi, którzy z nami wytrzymują i akceptują takimi jakimi jesteśmy :)
  7. Mieciu masz 100% racje to wlasnie tak działa... natręctwo "musze zerwać z moim chlopakiem/dziewczyną" zastąpiło cały szereg innych natręctw, a wytłumaczenie "bo nie kocham" tak bardzo wyniszczająco na nas działa, że zaczyna się jazda... u mnie niby dobrze, ale czasem mam jakąś taką panikę w sobie... mnóstwo emocji których NIE UMIEM wyrazic!! np ostatnio miałam coś takiego, że nie chcę się zobaczyć ze swoim chłopakiem. Nie wiem czy to była emocja czy natręctwo, raczej emocja. Ale zamiast tego, żeby się tym zadręczac, pomyślałam sobie, że przeciez wolno mi mieć rózne uczucia. Wcześniej wylądowałabym u mamy z płaczem, że tak sie czuje... ja myśle ze to przez tą nasza wrażliwosc. Inni ludzie dopuszczaja do siebie takie emocje i nie przejmują sie tym ( w ogole nie zwracają na nie uwagi!!! ). A my za każdym razem próbujemy sobie wytłuamczyć "dlaczego sie tak poczułam/łem"...miłość nigdy nie bedzie idealna i musimy nauczyć się ze mamy prawo do złości, niechęci, agresji bo jesli bedziemy to od siebie odrzucać, to się to skumuluje i zaatakuje w postaci natręctw w innym czasie. Pewnie wielu z was nie potrafi wyrażać emocji albo np. powiedziec komuś że nie spodobało nam sie jego zachowanie, zawsze jest "nie ma sprawy, nic sie nie stało". mylę się? eh ale po moich emocjach i tak wpadłamam w panike że całe moje zycie bedzie tak wyglądać i było mi zwyczajnie zle... pozdrawiam :)
  8. A ja slyszalam od swojej psychoterapeutki, ze zalezy od człowieka, jak sobie radzi z nn. Nie kazdy z nas tak samo, niektorzy latami chowają się za pracoholizmem tylko dlatego zeby zagłuszyć siebie (ja tak mialam, nie znosilam wakacji, lubilam rok szkolny, kiedy mozna bylo sie uczyc i uczyc...), inni wręcz przeciwnie... załamują sie i rezygnują ze wszystkiego (to dopadło mnie w najgorszym etapie nn, i to walsnie w wakacje... myslalam ze przejdzie jak sie zacznie semestr ale niestety dopiero sie zaczynało)... teraz zyje nadzieją że już nie wróci.
  9. piko, ja potrafilam wrzeszczeć wewnętrznie w czasie tej walki, wyobrażałam sobie że wszystko dookoła niszcze i rozwalam, krzyczałam czasem na siebie jak nikogo w do mu nie było i pobić miałam ochote doslownie wszystkich! wyżyj sie np. wez kartke, napisz co czujesz, a potem z całą złością to podrzyj, podepcz itd, możesz wziać poduszke i jeszcze w ta kartke nawalać a potem ją deptać moze to smieszne ale to pomoże , szcz25 -> nie zauwazylam Twojej wiadomosci wczesniej! dobrze ze napisaleś tu bo bym chyba nigdy Ci nie odpowiedziala :)
  10. otóż zawsze kiedy mam więcej wolnego myśli się kłębią bardzo :) 2 ostatnie dni to duuużo głupich natręctw, na szczęście u mnie już one straciły moc więc potrafię z nimi sobie (w miare) radzic :) mam dla was taką troche długą, ale chyba wymowną bajkę, jak ją przeczytałam od razu pomyślałam o tym, że to dla chorych na nn z natręctwami myślowymi, mam nadzieje że was nie zanudziło: "Któregoś dnia złapano tygrysa i umieszczono go w żelaznej klatce. Nadzór nad nim powierzono pewnemu dozorcy – miał go pilnować i karmić. Dozorca chciał się z nim jednak zaprzyjaźnić i oswoic go sobie, dlatego rozmawiał z nim przez kraty ilekroć przechodził koło jego klatki. Tygrys odnosił się jednak do niego ciągle wrogo, co mógł wyczytać z jego zielonkawych błyszczących ślepi. Tygrys śledził też każdy ruch dozorcy, zawsze gotów do skoku. Nic więc dziwnego, że dozorca zaczął się go bać i prosił Boga, ażeby obłaskawił tygrysa. Któregoś wieczoru, gdy dozorca udał się już na spoczynek, zabłąkała się ku klatce mała dziewczynka i zbliżyła się zbyt blisko do żelaznych krat klatki. Jedno uderzenie potężnej łapy, okrzyk przerażenia i gdy dozorca zjawił się, zastał już tylko krwawiące strzępy ciała ludzkiego. Poznał po tym dozorca, że Pan Bóg nie oswoił tygrysa. Lęk jego rósł. Wziął tedy tygrysa i zapędził go do ciemnej, głębokiej jamy, z dala od ludzi. Ale tygrys ryczał teraz bez przerwy dzień i noc, nie dając dozorcy nawet oka zmrużyć i przypominał mu jego winę. W snach prześladowały dozorcę krwawiące strzępy ciała dziewczynki. W męce swej wołał do Boga, ażeby uśmiercił tygrysa. I oto otrzymał od Boga całkiem nieoczekiwaną odpowiedź: “Wpuść tygrysa do swego domu, do najpiękniejszego pokoju swego mieszkania.” Dozorca wyzbył się teraz już bojaźni przed śmiercią, wolał raczej umrzeć, niż słuchać przeraźliwego ciągłego ryku. Usłuchał więc, otworzył tygrysowi drzwi i tak się modlił: “Bądź wola Twoja”. Tygrys wszedł do drzwi i zatrzymał się. Długo spoglądali sobie w oczy i mierzyli się wzrokiem. Tygrys wyczuł jednak, że dozorca już się go nie boi, bo oddech jego jest równy i spokojny. – Położył się tedy do jego nóg. Tak się zaczęło. Jednakże w nocy tygrys zaczął znów ryczeć, tak iz dozorca znów zaczął się go bać. Nie pozostało mu zatem nic innego, jak wpuścić go i zmierzyć się z nim znowu. I znów musiał mu patrzeć prosto w oczy i tak stale na nowo. Każdego poranka. Nigdy nie udało mu się ujarzmić go, raz po wszystkie czasy. Dzień w dzień musiał się mierzyć z nim i zwyciężać go. Po latach jednak zaprzyjaźnili się obaj z sobą i doszło nawet do tego, że dozorca mógł tygrysa nawet głaskać i włożyć rękę w jego paszczę, tylko nie wolno mu było spuszczać go z oczu."
  11. Wszystkim składam najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt! Nie wiem czy je obchodzicie, czy nie, czy wierzycie w zmartwychwstanie, czy nie... ale mimo wszystko ja mam nadizeję, że Ten Zmartwychwstały obdarzy nas wszystkich spokojem psychicznym, siłami do ułożenia sobie wymarzonego życia, abyśmy wyszli z wszelkiego rodzaju zamartwiania się, a wkroczyli na drogę pewności swoich uczuć, czynów i dobrego stanu psychicznego. Mam nadzieję że On doda nam wiary i poda rękę... i otworzy nam oczy na nasze problemy, a następnie pomoże nam, razem z naszymi ukochanymi, je rozwiązać :) Lucy życzę Ci, abyś kiedyś ułożyła sobie życie tak, aby każde święta wywoływały w Tobie, Twoim mężu i Waszych dzieciach same piękne skojarzenia :), abyś uporała się z problemami... dużo sił i pewności, że kochasz swojego chłopaka, bo to że kochasz wiem na pewno :) trzymajcie sie!
  12. a ja sie ostatnio boje modlic... wlasnie przez nn, bo nie odrozniam tego co Bóg moze do mnie powiedziec, od tego czy to moje natręctwa... to naprawde chore bać się Boga. Miałam dużo natręctw na tle religijnym, różne bluźniercze, niechciane przeze mnie myśli... choć w głębi duszy wiem, że Bóg jest ze mną i trzyma mnie za rękę, boję się powiedzieć "bądź wola Twoja", albo w ogole sie odezwać... bo mój mózg potem wszystko podwójnie przekształca, że np Bóg chce, abym zrobiła coś, co jest dla mnie tragedią!! albo, że mimo mojej radości z mojego związku, Bóg chce, abym ten związek skończyła... itd, te myśli są naprawde okropne, ale nie wierze w nie, bo jest w nich lęk. A ponoć, gdy Bóg przychodzi odczuwa się spokój. Uczę sie znalezc drogę do Boga i odróżniać natręctwa od myśli prawidłowych...
  13. mi to chyba nigdy nie przejdzie:) od dziecka przezywam filmy choc powiem szczerze, że mialam spokoj ze 3 - 4 lata i moglam oglądać prawie wszystko... ale niektóre rzeczy wracają do mnie do dziś np opętanie itd po prostu świra czasem dostaje... wczoraj głupia znów oglądałam jakiś film i mi sie aż po nocy śnił... a wcale nie był tak straszny!!! masakra... tak więc przed snem musiałam jeszcze obejrzeć odcinek Friendsów, przynajmniej mogłam zasnąć :)
  14. psychoterapia + leki + czas + bliskcy... to co możesz robić to tłuc koleżance do głowy, że to nie jej myśli, że to jest nierzeczywiste!!!!! tak mi mama mówiła i dzięki temu w nie nie uwierzyłam do końca, choć były bardzo realne...
  15. piko spokojnie... juz tak wspaniale sobie radzisz! wiesz na pocieszenie ci powiem, ze miałam jak ty ale co ważniejsze teraz znów, te wady, które widziałam w jego czynach/wyglądzie, któe tak bardzo niszczyły jego obraz w moich oczach, które powodowały, że mózg przewracał się do góry nogami itd teraz znów są dla mnie zaletami !!! np patrze na kochanie i myślę sobie " jak mogło mi się to wtedy nie podobac! " i wydaje mi sie słodkie :) tak więc głowa do góry, gwarantuję ci, że gdy polepszy ci sie po skończeniu psychoterapii będziesz znow szczesliwa i pewna że kochasz :) myśli stracą moc... i tego najmocniej Ci życzę!
  16. nie bój sie :) schizofrenii ani żadnej poważnej choroby psychicznej nie masz :) ciesz sie ze mama jest lekarzem i że wie o czymś takim jak nerwica natręctw... moi rodzice nie rozumieli co przeżywam, kiedy mi sie to wszystko zaczynało... też miałam jak ty, wydawało mi sie, że ktoś na mnie patrzy, podgląda mnie, albo cały czas za mną stoi, ale nie masz co się bać, to tylko twój mózg ci płata figle :) jeśli zaczną sie potem inne jazdy radzę jak najszybciej zacząć się leczyć... ja sie nie leczyłam w Twoim wieku, teraz mam 23 lata i żałuję, że nie wiedziałam, że to choroba! jestem po terapii i dopiero z tego wychodzę, ale jazdy były 100 razy gorsze niż imaginacja, że ktoś mnie obserwuje... popadłam w taki stres, że to na pół roku zatrzymało moje życie... teraz rozpoczynam je na nowo. Bądz w kontakcie z mamą i rozmawiaj z nią... ona na pewno będzie wiedzieć, co robić:) trzymaj się! i nie bój :) pozdrawiam ps oczywiście może to być tylko spowodowane wyobraźnią i tym że dojrzewasz! dlatego radzę zachować spokój i nie wpadać w panikę ze masz nn. Warto jednak uważać, ale dzieki mamie na pewno bedziesz w dobrych rękach :)
  17. jak sie czujecie? dobrze ze duzo słońca ostatnio to na pewno troszke poprawia nastrój :) pozdrawiam was gorąco!
  18. Ja -> Musisz isc do psychiatry!! i opowiedziec wszystko co sie działo w twoim życiu i co się dzieje... wiesz ja miałam jak ty, tylko ze w wieku 13 lat się to zaczęło! różne schizy, różne myśli... potem przeszło na kilka lat ale w tamtym roku uderzyło tak jak Tobie to co mówisz że trwa 2 tyg!. Jestem po 4 miesięcznej terapii i zażywaniu psychotropów i wszystko powoli zaczyna się układać:) więc do pracy!! bo na pewno kochasz! pozdrawiam was gorąco! Lucy!! nie poddawaj sie:( wiem jak to banalnie brzmi ale tylko ten banał może cie uratować... posłuchaj ja czasem do dziś sie zastanawiam czy nie chce np nagle isc sobie gdzies gdzie nie ma mojego kochanie, albo skonczyc z nim rozmowy nagle... ale te myśli straciły moc! już sie nimi tak nie przejmuje i jestem pewna, że ty również sobie z tym poradzisz i dożyjesz dni, kiedy odczujesz ulgę i radość!!
  19. no piko tak jest. Ja też miałam w sobie tą niecierpliwość: żeby już czuć! żeby to minęło żeby teraz... itd pytałam mamy czy wrócą dobre uczucia, jak nie wracały płakałam itd. Ale trzeba nauczyć się żyć bez ciągłych motylków w brzuchu;) to normalne, bo to następny etap... Na początku mojego "uświadomienia" (tego prawdziwego, bo niby wiedzialam ze taki musi przyjść...) bardzo się go przeraziłam, ale teraz już mniej lęku we mnie... kiedy się uspokoisz zaczną przychodzić dobre emocje, zaczniesz cieszyć się ze związku :) więc cierpliwości !! dużo pracy Cię czeka, ale uwierz mi, warto.
  20. wg mnie Fevarin jest super ... tzn powiem tak: jak miałam te okropne stany, moj tato stwierdził, że najlepiej bedzie jak zaczne brać jakieś leki i dał mi swoje czyli wlaśnie prozac... po 3 dniach brania ja nie wiedziałam co sie dzieje (to było takie głupie wlasnie zaczynac na własna reke, ale moi rodzice juz nie mogli patrzec jak cierpie). Po tym leku w nocy sie budziłam, w rękach czułam jakby mnie rozpierało itd wymioty, myśli sie nasiliły, histeryzowałam i w ogole koszmar... powiedziałam wszystko swojej psychoterapeutce i stwierdziła że leki są mi potrzebne, ale zapisze mi coś z tej samej rodziny, ale słabszego skoro po prozac'u sie tak strasznie czulam... no i w porownaniu z tym to było niebo! Miałam ok 2 tyg skutki uboczne takie jak: zawroty głowy, wymioty, sennosc w dzien (to mam do dzis), przez pierwsze dni budziłam sie w nocy i z nadmiaru energii musiałam robic przysiady... ale pomaga mi, poczulam to po miesiącu. Co do antykoncepcji to niestety nie wiem czy mozna łączyc... :/ ps skutki uboczne są dowodem, że lek na Ciebie działa, wiec sie nie przerażaj, że najpierw jest znacznie gorzej!! (moje myśli po fevarinie tez sie nasiliły)... wiem, ze działanie leku zależy też od masy ciała. Ponieważ jestem chuda :/ to na mnie tego rodzaju leki mocno działają... Ale warto przecierpiec te 2 tyg, żeby potem wszystko wróciło do normy :)
  21. dziewczyny! nigdy nie przerywajcie brania tabletek bez konsultacji z lekarzem!! tak samo jak nie powinno sie przerywac brania np antybiotykow (chyba ze ma sie takie skutki uboczne ze trzeba zmienic) tak samo nie nalezy przerywac brania lekow na nn!! piko jesli przerwałaś branie tabletek to prawdopodobnie stąd masz te objawy... tak mi sie wydaje, pamietajcie nawet jak juz bedziecie myslec ze czujecie sie w 100% dobrze i ze po co wam leki, bierzcie tyle ile kazał lekarz... ja pomimo tego ze jest ok biore nadal i ni ewiem czy nie bede brac jeszcze jednej paczki (skonsultuje z lekarzem) druga rzecz: na moim Fevarinie jest napisane ze to lek psychotropowy... w sumie to ja nie wiem na co mowi sie "antydepresant". Fevarin lek z tej samej rodziny co Prozac (u nas to sie nazywa jakas tam Flukso... cos) tylko słabszy.. no ale psychotrop:) jak nie wiecie czy wasze leki to psychotropy to polecam sprawdzic w google:)
  22. no piko bylo tak zle, ze mama mi musiała tłumaczyc ze to nie moje mysli ! bo ja potrafilam sobie takie rzeczy ubzdurać i nie umiałam myśleć, że to nie jest prawda... jak sobie ubzdurałam że zrywam z kochanie, to szłam jak na skazanie - na niczym mi nie zależało chciałam żeby na mnie coś spadło albo coś przejechało bo nie potrafiłam tego bólu znieść. Okropne to było... :/ a teraz nawet sny na mnie zle nie działają... a tak było że potrafiły mi zepsuć całe dnie... paskudne... psycholog uświadomiła mi pewne rzeczy, problem nie był wg mnie jeden i klarowny, ale napiętrzenie kilku... no i cech charakteru, pewnych reakcji na sprawy, nieradzenie sobie ze złymi emocjami... itd. Wiem przynajmniej o sobie troche więcej :)
  23. czy będę się powtarzać, jak napiszę, że miałam IDENTYCZNIE jak wy? to prawda, że po lekach najpierw mijają lęki... u mnie było tak, że w końcu stres minął (np rano jak się budziłam zawsze byłam okropnie zestresowana, waliło mi serce i chciałam zniknąć, albo zasnąć i się nie budzić), w końcu mogłam spokojnie sobie wstawać... i powoli było coraz lepiej, myśli NIE minęły tak szybko... najpierw się troche wyciszyłam, nadal chodziłam na terapię, często dostawałam ataków płaczu... w końcu poczułam, że jest coraz lepiej, myśli jakby traciły moc... skończyłam psychoterapie i teraz myśli pojawiają się naprawde rzadko, a jak są to nie wpadam w panikę, jak kiedyś. Budzę się z radością, kiedy pomyśle o skarbie jest mi tak miło na duszy... czasem jeszcze się boję i mam lęki i myśli, ale to szybko przechodzi :) tak więc walczcie, bo naprawdę warto... ja teraz się tak bardzo cieszę, że się nie poddałam! Tak mi dobrze z moim kochaniem wspaniałym :) mieszkał ze mną tydzień i było wspaniale, choć tak się bałam na początku :) teraz mi się za nim tęskni, bo rodzice już wrócili i musiał wrócić do siebie :) trzymam za Was kciuki i wierzę, że się Wam uda :)
  24. piko daj jeszcze rade... mowie Ci w momencie mniej wiecej kiedy mijały 4 miesiące miałam jak ty, jeszcze gorzej niż na samym początku... to jest bardzo bolesne, ale jesli sobie nie wierzysz to nam wszystkim zaufaj: te myśli nie są magiczne, nie mają takiej mocy, że przez nie możesz stracić chłopaka. Na pewno nie są od Boga, bo Bóg zsyła pokój i po tym rozróżnia się natręctwa od myśli, które mówią np o powołaniu (tak mnie uspokajał ksiądz kiedy mu powiedziałam co się ze mną dzieje), że to na pewno nie od Boga... uwierz mi, że jak dojdziesz do sedna problemu to myśli powoli zaczną tracić na sile... a będą to najpiękniejsze dni w Twoim życiu :) Lucy trafiłaś na świetną babke!! fajnie że bedziecie ćwiczyc, opisuj ze szczegółami terapie, to może się nam przyda (to chyba terapia behawioralna, no nie?) pozdrawiam wszystkich.
  25. Piko!! Po pierwsze gdyby nie Ty to ja bym nie uwierzyła, że to choroba, bo w sumie zobacz, dzięki temu, że założyłaś to forum to wszyscy tu możemy się wspierać i WIEMY, że z tym trzeba walczyć. Więc weź kilka głębokich wdechów i uwierz mi, że wyjdzieisz z tego... jak u mnie były 4 miesiące to też mniej wiecej zaczynałam psychoterapie i powiem szczerze, że było okropnie cięzko!!! czasem z dnia na dzień gorzej, choć codziennie wydawało się, że już gorzej być nie może!! Piko psychoterapie dopiero zaczęłaś i nie licz na to że po 4 wizycie wyjdziesz i będziesz zdrowa! To wymaga czasu... Mi polepszyło się DOPIERO po 3 miesiącach chodzenia (odczułam rzeczywistą ulgę, mniejszy stres, mniejszą moc myśli), wcześniej to codziennie była walka... ciężko było żeby np cały dzień był dobry, potem coraz częściej tak się zdarzało. Po 2 miesiącach to nawet się tydzień dobry zdarzył, ale potem nagle trach... znów dowaliło :) teraz już mniej więcej 5-6 tygodni jest lepiej, co nie znaczy że jestem całkowicie zdrowa: myśli są i pewnie będą do końca życia, z tym już się pogodziłam, ALE straciły moc na tyle, że po prostu nie rozpatruje ich... czasem wpadam w lęk, ale to trwa godzinę - dwie, najdłużej dwa dni (co już też od 2-3 tygodni się nie zdarza). Czasem poranek jest do dupy, ale szybko mija ten nastrój... UWIERZCIE MI!!! przeszłam to PIEKŁO i wierzę w to, że pomimo iż całe życie mogę się z tym męczyć, to wiem, że wszystko w moich rękach i głupie myśli nie będą mi układać życia!!!!!!!!!!!! i wierzę w to, że każdy z Was przejdzie tą drogę, tak jak ja, że w końcu odczujecie ulgę... macie wspaniałe związki i piękną miłość!!!!!!!!! Dowód? - to że walczycie!!!!!!!! to że czujecie ten BÓL, to że się nie poddajecie!!! i ja wiem, że się nikt z Was NIE PODDA!
×