Skocz do zawartości
Nerwica.com

apsik84

Użytkownik
  • Postów

    148
  • Dołączył

Treść opublikowana przez apsik84

  1. ja się męczyłam ok 9 miesięcy... dzięki lekom i psychoterapii jest lepiej :), czuję że z tego wychodzę powoli :)... teraz jest 10 miesiąc, ale nie mogę powiedzieć że się jeszcze męczę... to co teraz przeżywam jest niebem w porównaniu do tego co się działo... tak to już da się żyć, choć czasem mam jeszcze lęki przed tym, że to wszystko wróci.
  2. A ja słyszałam od psychiatry, którego mam w rodzinie, że zazwyczaj za psychoterapie płaci się 50 zł. To wtedy jeśli lekarz nie ma jakiś dodatkowych certyfikatów... a jak posiada to bierze 70zł... ja płaciłam 70 zł... i jak czytam ze placicie ponad 100zl to mnie prawie muruje... to kupa kasy jest!! (moje wizyty były z góry określone - trwały 40 min). Pozdrawiam!
  3. tak Jakub, w 100% się z Tobą zgadzam! Po prostu zaczęlismy się bać odpowiedzialnych decyzji i trochę jak małe dzieci stanęliśmy w miejscu, gdzie mózg nam mówi: idź dalej, ale ponieważ jesteśmy uczuciowi i potrzebujemy zapewnienia emocjami, tak to wszystko się zamieszało... gdy tylko nie ma "uczucia" pojawia się lęk... a przecież miłość to decyzja nie uczucie. Uczucia towarzyszą miłości... co nie znaczy, że nie może być tych "złych" emocji... Trzymajcie się!
  4. Uzalezniłam sie od tego forum... :) Dzisiaj mam w sobie jakis taki ogromny niepokój... miałam fatalne sny i one źle na mnie oddziałują... moi rodzice wyjechali na tydzień (pierwszy raz mnie zostawiają po tych okropnych stanach) i moje kochanie się wprowadza do mnie... cały czas się z tego bardzo cieszyłam, a dziś głupie sny wprowadziły mnie w taki stan lęku... mam nadizeje, że do wieczora przejdzie :) pozdrawiam wszystkich
  5. ŚWIĘTE SŁOWA!!!!!!!!!!!! ps. ja tak sobie myślę, jak opisujemy nasze ukochane osoby... zauważcie jak wielu z nas używa takie epitety jak: "moje kochanie, moj najdrozszy, moja kruszynka..." + "kocham nad życie, bardzo kocham, kocham najbardziej na świecie..." jakby nam nie zależało to byśmy olewali... nikt nie napisałby takich słów... to rozpaczliwe dążenie do miłości, którą mamy obok, ale która została przyćmiona czymś nierzeczywistym... Piko Bóg pozwala być Ci z ukochanym... to twoja psychika robi Ci sieczkę i przewraca wszystko do góry nogami! Ana i Lucy dajcie radę jeszcze trochę... wiem jakie to trudne... wiem. Jestem (my wszyscy jesteśmy) z Wami.
  6. witam "nowych" w dyskusji... fajnie, że dzielicie się z nami swoimi doświadczeniami... Piko ja myśle, tak jak chłopcy... jeśli kobieta nie ma doświadczenia z takimi przypadkami to Ci nie pomoże, bo nie będzie wierzyć w to, w co Ty musisz uwierzyć: że to choroba, a nie jakieś tam zwykłe wątpliwości... Przy zwykłych wątpliwościach nie popada się w TAKIE stany!! Mam pozytywną wiadomość, dla wszystkich, którzy co chwilę czepiają się wyglądu partnera i takich wad zewnętrznych... Ja też tak miałam, potrafiłam się patrzeć na moje kochanie przez dłuższą chwilę i zastanawiać się czy mi sie podoba czy nie... a wczoraj złapałam się na myślach, że to co wcześniej wydawało mi się okropną wadą, tak naprawdę wydało mi się bardzo "słodkie" i że tak naprawdę mi się podoba... :) co za wpadanie ze skrajności w skrajność! Powoli przychodzą dobre uczucia! Do Was też dotrą... Dzisiaj oblatuje mnie strach, który miesza się z dobrymi odczuciami... jest tak bardzo dziwnie ale nie jest źle... :) Życzę słonecznego samopoczucia, takiego słońca jak teraz widzę na dworze!! :)
  7. ja schudłam od nerwów. Jak zaczęłam brać leki to wszystko wróciło do normy... ja myślę, że Twojemu chłopakowi potrzebna jest psychoterapia. No i zmiana leków, ale nie na własną rękę. Poradźcie się lekarza. Pozdrawiam.
  8. zwroc się o poradę do specjalisty... naprawde!! wg mnie musisz iść na psychoterapię... i brać jakieś leki.
  9. Jakub dokładnie! najbardziej nas boli to ze nie bedzie caly czas jak w komedii romantycznej (bo wydawalo sie nam, że jednak w naszym przypadku będzie to trwać wiecznie! Ja miałam świadomość, że stan zakochania mija, bo to chyba każdy wie, ale ta świadomość mi nie wystarczyła... tzn myślę, że w jakimś stopniu miałam nadzieję, że u mnie będzie inaczej...). A perfekcjonistką byłam od zawsze... czego się nie chwytam, to robię to tak, aby było świetnie. Zmęczyłam się tym i muszę przyznać, że luzuję... nawet się trochę uczyć przestałam... i co? świat się nie zawalił, a mam więcej czasu dla siebie . Mam tylko nadzieję, że nie będę wpadać ze skrajności w skrajność . Ale myślę, że jakiś złoty środek się w tym wszystkim znajdzie.
  10. no wlasnie tak jest. moim problemem (w skrócie ) jest perfekcjonizm. Mysle ze w kazdym z nas jest ta cecha... bardzo niebezpieczna. Bo wlasnie trzeba nauczyc sie patrzec na zycie, na siebie, na związek i innych ludzi, że nie są doskonali... że osoba którą kochamy nie jest doskonała, a ponadto, że związek i NASZE uczucia nie będą nigdy perfekcyjne. Trzeba dopuscic do siebie myśl, że mamy prawo nie być idealni, my i nasze ukochane osoby.
  11. Ana24 wiesz jak ja miałam? cały czerwiec, lipiec i sierpien byłam we wrocławiu i czułam się wtedy strasznie, myśli było dużo, traciłam apetyt nie miałam świadomości co się dzieje itd... we wrzesniu wyjechałam z moim chlopakiem na 2 tyg... podczas tych 2 tyg mysli były, ale jakoś łatwiej mi sie z nimi walczyło... ogolnie powiedziałabym że mi sie wtedy poprawiło. W dzień kiedy wróciłam do Wrocławia i czekaliśmy żeby nas rodzice zabrali do domu zaczęło mi tak serce walić i przeszły mnie takie okropne lęki pomieszane ze stresem, że nie wiedziałam co się dzieje... i od wtedy robiło się jeszcze gorzej... tak więc myślę, że jednak to choroba - wróciłas do swojej codziennosci i się na nowo boisz, że będzie tak samo jak przed operacją, a już miałaś nadzieję, że się poprawia. To jest chyba taki zakodowany, podświadomy lęk...
  12. będziemy będziemy! moje natrętne myśli tracą moc! więc wiem co mowie :) trzymajcie się i miłego weekendu... idzie wiosna, a z nią miejmy nadzieje duużo słonka - to b. dobrze bo slonce poprawia nastrój... :) nie traćcie nadziei i zapału do walki! uda sie na pewno... nikt nie mówił, że miłość jest prosta... miłość jest piękna, co nie znaczy że łatwa. jestem z wami!! pozdrawiam!!
  13. Lucy nie poddawaj sie... wiesz co, zauwaz ze kiedy bylas dzieckiem Twoje myśli były skierowane na mame. Myśle, że to dlatego, że ona byla najwazniejszą osobą w Twoim zyciu. A teraz popatrz dopadło Cie w stosunku do Twojego chłopaka. Dlaczego z taką siłą? Bo on jest dla Ciebie najważniejszy i zależy Ci na nim ogromnie. Ja kiedyś stwierdziłam, że obiekty tych moich myśli, są zawsze czymś, na czym mi najbardziej zależy. Ponieważ na moim chłopaku mi zależy tak, jak jeszcze nigdy wcześniej na nikim na świecie i na spędzeniu z nim przyszłości jak nigdy wcześniej na niczym na świecie, dlatego tak mocno nn uderzyła w tą sprawę. Myślę, że u wszystkich jest podobnie. ps. Lucy zauważ, że kiedy zrywa się z osobą, z którą już rzeczywiście nie chce się być, to na pewno nie ma się uczuć, takich jak Ty masz - że lepiej ze sobą skończyć. Jest raczej obojętność i nie przeżywa się tego w taki sposób jak my wszyscy tutaj. Podobnie jak ty zmagam się z tym od dziecka. Miałam 11 lat jak pojawiły się pierwsze lęki i myśli i podobnie jak u Ciebie zmieniały się z czasem. To czego bałam się wtedy już nie jest dla mnie problemem teraz.
  14. tak Jakub, ja jestem pełna podziwu dla mojego chłopaka, że tak to wszystko znosi i jest tak wyrozumiały. Często jak zaczynałam popadać przy nim w te makabryczne doły to odważnie próbował odwracać moją uwagę na coś innego, muszę przyznać, że to czasem skutkuje... np pytał mnie o coś zupełnie innego i w tym momencie kiedy zaczynałam mysleć o odpowiedzi zapominałam o myślach... Wiecie co jest ważne... tak sobie myślę, że jeszcze niedawno bardzo chciałam uciec od nerwicy i wszystkich myśli. Z lęku oczywiście, przed tymi stanami itd... każdy ranek był okropny bo tak ogromnie się bałam, że znów zaczyna się dzień walki. Ale teraz jestem na takim etapie, że przestałam się bać tej choroby. To jest tak, że np wcześniej myślałam, że jak tylko to minie to przestaje do tego wracać (np. przestaje czytać to forum, bo się bede nakrecać i wszystko wróci). A teraz jest tak, że moja świadomość jest na takim poziomie, że ja wcale nie chce uciekać i zamykać tego rozdziału mojego życia. Ja chcę o tym rozmawiać i dzielić się doświadczeniami. Po prostu oswoiłam swoją nerwicę na tyle, że w ogole się jej nie wstydzę, ani nie boję :). Czasem myśl że jestem chora mnie smuci, ale coraz częściej czuję, że to wszystko miało sens. Moja rada: nie uciekajcie od nerwicy, ale się w nią wgłębcie, bo ona chce wam coś powiedziec (oczywiście napewno nie to, że nie kochacie - to tylko jej maska). Jakub: ja się bardzo cieszę, że już jestem na tym dziwnym etapie, po prostu odczuwam coraz więcej ulgi. Ale czasem pojawia się niepokój... jednak już gaśnie. Dzięki za Twoje wypowiedzi, dużo mi dają :) Ta choroba była dla mnie największym wyzwaniem i największym bólem jaki w życiu doznałam. Mam nadzieję, że już nie będzie wracać, aż z taką mocą.
  15. piko: nie wierzysz sobie, to nam wszystkim uwierz!! to jest nerwica, gdyby nie była nie walczyłabyś, nie czułabyś się raz tak, jakby Cię tramwaj przejechał, a raz tak, że w końcu jest ok, nie miałabyś wahań emocjonalnych, nie miałabyś wątpliwości, nie miałabyś stanów depresyjnych, normalnie byś funkcjonowała w społeczeństwie, nie bałabyś się np po przeczytaniu jakiejś historii o zerwaniu związku długoletniego, nie bałabyś się snów, nie chciałabyś Go widzieć, nie analizowałabyś każdej najkrótszej chwili, nie potrzebowałabyś psychoterapii, ani leków, nie miałabyś stanów lękowych i nie odczuwałabyś tego tak dogłębnie... moge tak jeszcze długo ... ale chyba dotarło ? lochness: moze pomimo tego, ze są to odległe wizyty, warto by było sie z taka pania skonsultowac, a potem powiedziec jego rodzicom, że się tam było... może potraktują to poważnie? eh... jak dużo zależy od bliskich... ps sny też mnie zastanawiają... zawsze miałam makabryczno - interesująco - zakręcone sny, które często były jak jakiś film, nieraz przerażające, nieraz życiowe, nieraz nierealno-fantastyczne, ale zawsze inne niż ludzi, którym opowiadałam. Ja w nich słysze melodie (czasem orkiestre całą, śpiew, muzyke po prostu) widzę barwy, czuję jakby były realne... czasem budziłam się z wielkim niepokojem, bo myślałam, że coś znaczą... piko: nie proś więcej o znaki, bo zawsze psychika sobie coś znajdzie... i dalej nie uzyskasz odpowiedzi... no i będzie Cie wprowadzać w takie stany, jak miałaś w nocy...
  16. Ja mam bardzo podobnie. Nie wiem dlaczego jest tak, że ranki zawsze są najgorsze, w ciągu dnia naprawde różnie, jak się poddam myślą to beznadziejnie, a jak jestem w dobrym nastroju, to potrafi być ok:). Wieczory natomiast są naprawde spokojne. Tak, kiedy wytworzył się dystans spowodowany natręctwami to pogłębiała się depresja. Pamiętam, jak myślałam, że już nie daję rady. To było coś okropnego, stwierdziłam wtedy, że musze to zakończyć raz na zawsze. Całą drogę z uczelni do domu dręczyła mnie obsesyjna myśl, że zrywam z chłopakiem. Ułożoną miałam całą sytuację, rozmowę, "widziałam" wszystko i tak ta moja wyobraźnia działała, że miałam wrażenie, że to się dzieje naprawde (albo że sie stało). Nie mogłam sobie z tym poradzić. Całą drogę płakałam (w tramwaju, w autobusie itd) nie mogłam się opanować, bo czułam się tak jakby nic ode mnie nie zależało... tylko jakby coś mną zawładnęło... Przyszłam do domu, wpadłam w histerię, myśląc o tym i ukłądając to wszystko w głowie nie miałam ochoty żyć... dopiero potem doszłam do siebie i widziałam, że nie chce takiego scenariusza... Ostatnio miałam taki smutek w sobie... taki ogromny ból w sercu, że to będzie wracać mimo świadomości.... Jeśli chodzi o moją psychoterapie, czyli to co spowodowało, że czuję się lepiej to: byłam na psychoterapii poznawczej... myślę, że poznałam siebie na tyle, żeby umieć rozróżniać, kiedy mnie dopada obsesja... pozwoliło mi to "wyluzować"... wiecie łamię granicę, jakich kiedyś bym nie potrafiła złamać. To mi pomaga. Mam do siebie większy dystans. A co ważniejsze - na więcej złych emocji sobie pozwalam, bo to był mój problem, że miałam wobec siebie zbyt wygurowane oczekiwania, perfekcjonizm pod każdym względem... nigdy złych myśli, nigdy złych emocji bo przecież to złe... teraz pozwalam sobie przeklinać :) wiecie, że nie potrafiłam tego robić? Nigdy nie zapaliłam papierosa... nie umiałam - bo to złe... nie mogłam oceniać innych - bo to złe... nie mogłam krzyczeć, złościć się na innych... nic! nie mogłam mówić o swoich pragnieniach, bo to złe (mózg mi mówił że to egoizm)... ja w ogóle myśleć prawie nie mogłam! stałam się jakimś dziwnym stworem, jakimś robotem... powód -> jak byłam dzieckiem ustawiłam sobie granice postępowania wg religii katolickiej (rozumianej moim małym niedojrzałym mózgiem), bo wszystko było grzechem (to własnie początek mojej choroby, ale wtedy nie wiedziałam, że to choroba) myślę, że to spowodowało też krzywe patrzenie na związek... np brak umiejętności mówienia o uczuciach, pragnieniach itd. To chyba największy powód mojej nerwicy... ale jest jeszcze kilka rzeczy... w każdym razie myślę, że każdy z was musi poznać siebie... żeby poznać swój problem. Ja czuję, że się uwalniam. Pod wieloma względami :)
  17. biorę fevarin od 2 miesięcy. na początku miałam skutki uboczne: wymioty, jadłowstręt, w nocy kręciło mi się w głowie, nadmierna senność (do dziś, potrafię zasnąć o każdej godzinie w ciągu dnia, wystarczy że się położę...), dodatkowo miałam dużo energii przez 2 pierwsze tyg (jak się w nocy budziłam to musiałam przysiady robić ) no i chciało mi się wiele rzeczy rozwalać... po 2-4 tyg wszystko (oprócz senności) ustąpiło, a moj nastrój się poprawił :) biorę tylko 50mg/dzien (zaczynałam od 25 )... to raczej mała dawka, zwłaszcza że ponoć to dość słaby lek z tego rodzaju leków, ale ponoć działanie może zależeć od masy ciała, a ja schudłam przez NN niepokojąco...
  18. lochness mi sie czasami serce krajało jak widziałam, że moj chłopak siedzi ze mna i sie martwi i tak naprawde nie wie co robić. Ale ile znaczą dla nas te wspólne chwile smutku! ile dla mnie znaczy, że on przy mnie jest... i był w tym najtrudniejszym czase... zaprowadz chłopaka na psychoterapie - to najlepsze co możesz zrobić, poza tym możesz mu pomagać w taki sposób, że będziesz mu próbowała pokazać co jest natręctwem a co rzeczywistością... bo on może jeszcze tego nie rozumieć i nie rozróżniać... wiem że to moze podle zabrzmieć, ale nie wierz w to że kiedy przyjdzie lepszy dzień to oznacza, że to cholerstwo już mija... to właśnie tak działa, raz jest ok i wtedy jest się pewnym, że da sie samemu rade, ale potem dowala jeszcze mocniej... więc nawet jeśli rękami i nogami będzie sie zapierał że juz jest ok, to każ mu iść na psychoterapie :) sama wiem jak mowiłam mamie, kiedy mnie wysyłała do lekarza, że już sobie poradze bo akurat czuję, że dziś jest lepiej... dużo cierpliwości Ci życzę :) bo wyobrażam sobie jak ciężko jest "wytrzymać" z taką osobą. poza tym nie jestem przekonana co do deprim... to chyba za silna przypadłość jak na takie leki... co do moich leków (fevarin) to miałam skutki uboczne kilka dni: wymioty, kręciołek (w nocy zwłaszcza), jadłowstręt i taka niemoc + zbyt dużo energii w jednym tzn odczuwałam tyle energii w nocy, że musiałam kilka przysiadów zrobić bo inaczej nie umiałam zasnąć... a w dzień spałam.. właśnie duuuużo śpie po tych tabletkach, nie mam problemu zasnąć w dzień o byle której godzinie :)
  19. dziękuje za Twoje posty, Jakub :) tu czuję się przez Was rozumiana jak nigdzie... :) Zauważyłam, że kiedy się stresuję (bez względu na to czym) to taki "bezsens " życia mnie dopada... i wtedy zaczynam mieć jazdy i nakręcam się i wracam do tematu podstawowego. Tak właśnie... a ja cały czas mimo tego, że wydaje mi się, że w pewnym stopniu się poznałam + skończyłam psychoterapie, wydaje mi się, że juz to nie ma prawa wracać! i stąd moje lęki... aczkolwiek słabsze :) ostatnio trwały 2 dni, a nie 2 tygodnie No i oczywiście staram się rozumieć, że zakochanie nie wróci, że teraz będzie inaczej, co nie znaczy, że mniej pięknie. Ale ten mój mózg zakodował sobie tamten stan, jako "idealny", dlatego tak ciężko jest uwierzyć, że się kocha mimo tego, że jest nie tak jak kiedyś :)
  20. na psychoterapie i to szybko... ja żałuję że gdy byłam dzieckiem mama nie wiedziała że to nn i mnie tam nie wysłała... ale dobrze, że teraz mnie do tego zmusiła
  21. co do zdrad to może nie mialam takich mysli ze moglabym to zrobic... ale miałam fazy że co chwile jestem zafascynowana innym facetem! biada mi była jeśli jakis powiedział mi komplement a ten komplement sprawił że byłam radosna! albo codziennie inny kolega był dla mnie, albo lepiej zbudowany, albo z lepszym poczuciem humoru itd... masakra:) teraz zaczynam rozumieć, że każdy z nas jest człowiekiem i nawet jeśli podoba mi się ktoś inny to nie jest nic złego... wręcz przeciwnie - to normalne i nie mam sie za co katować, jak to zrozumiałam to takie myśli samowolnie odchodzą i nie są już tak obsesyjne. miałam ciężki weekend. teraz jest juz lepiej, ale mimo wszystko jakoś mi smutno było. Moja nerwica chyba troche atakuje :/ ale zmieniła charakter, nie czepia się już tak bardzo mojego związku... po prostu teraz codziennie mnie biorą myśli " czy juz jestem zdrowa czy nie?" matko to takie głupie!!!! ale mimo tego ze wiem jakie to idiotyczne to kiedy mam ten dół, to nie potrafie sobie tego wyjasnic... musze pracować nad sobą... moj problem jest taki że nie dopuszczam do siebie złych emocji... filtruje je tak, że są tylko te dobre uczucia, idealne, perfekcyjne... zaczynam rozumieć, że w życiu tak nie jest, że w związku tym bardziej... że mam prawo być zła na mojego chłopaka i mam prawo nie cukrzyć tego związku, że mam prawo mieć o nim złe myśli, a ponadto MUSZĘ dopuścić takie myśli, że w życiu nie zawsze będzie tak jak w komedii romantycznej i dopadł mnie stan okropnego smutku, że to trudne dla mnie przejść w tą miłość z tego zakochania i uświadomić sobie, że ona będzie ludzka i niedoskonała... i że przecież nic w tym złego :) a co do tego czy mi było zawsze dobrze przy kochanie? nie, często smutałam tak, że musiał siedzieć przy mnie i mnie tulić, bo ja nie umiałam nic innego. Tylko płakałam... i właśnie znów w sobote mnie to wzieło... płakałam przy nim i mnie ten strach ogarniał... ale staram się i będę... bo Go kocham:)
  22. Bad Girl ja dostałam leki dopiero po 2 miesiącach chodzenia na terapie :) i bardzo dobrze sie stało, bo uważam że sama psychoterapia za dużo by mi nie pomogła... byłam juz w zbyt zaawansowanym etapie tej cholernej nerwicy i musiałam mieć "coś", co by mnie z niej tak "wykopało", no i leki były takim pierwszym "kopem"... dla mnie zadziałały kojąco... nie mineły wszystkie myśli ale moj nastrój sie polepszył... oczywiscie nie od razu... jak bierze sie leki trzeba uzbroić się w cierpliwość... byłam dziś na ostatniej wizycie:) psycholożka powiedziała że mam za 2 miesiące na kontrole sie zjawić to mi powie czy mam wziąć jeszcze jedno opakowanie leków czy już mi starczy (narazie jestem w trakcie drugiego, gdzie jest 60 tabletek). W każdym razie pozytywnie mnie nastawiła, mówiąc że raczej powinnam z tego wyjść raz na zawsze, bo w miarę dobrze sobie radzę aczkolwiek świadomość, że to może wrócić muszę mieć... trzymam za Was kciuki :) wiecie co, ja myślę, że jedno co dobrego wynikło z mojej NN to, że chyba trochę inaczej patrzę na świat... może ta moja dziecinność wreszcie zmienia się w dojrzałość? ps. moi rodzice też są religijni ale nigdy sie nie czepiali o to jaki jest moj chłopak. W moim przypadku jest inaczej: ja jestem religijna na tyle, że początkowo bałam się związać z kimś, kto do kościoła nie chodzi. Jednak uczuć do niego nie umiałam stłumić i w końcu zostaliśmy parą. Mój chłopak do kościoła nie chodzi (albo czasem ze mna pojdzie :) ) niby to nie był problem, ale gdzieś musiało mi sie zakorzenić... no i myślę, że to też jedna z przyczyn... Mimo wszystko staram się wyluzowywać i nie chcę go na siłę zmieniac... Wcześniej czułam się tak jakbym miała Go nawracać! masakra... teraz juz tak nie jest, sama przeżywam kryzys, przez ta chorobe głównie... ale będzie dobrze... Ciesze sie ze moj chłopak jest jaki jest, co nie znaczy ze nie mozemy byc razem :) a myśle, że wkrótce znajde Boga w życiu... ale juz tak autentycznie, a nie "obsesyjnie" jak przed tym okropnym atakiem choroby.
  23. ej wiecie co, Jakub ma racje, że jeśli pojawiają się w związku 'trudniejsze czasy', albo jakies poważniejsze problemy, to nerwica wkracza z podwójną mocą... ja zawsze jak jesteśmy nie takiego samego zdania to tak mi trudno to zaakceptować (jak małemu dziecku) i wtedy pojawiają się lęki i myśli... narazie wiem że uporałam się częściowo (tzn to co mnie zabijało na codzień odeszło) ale jestem przygotowana na to, że w trudniejszych momentach może to chorobsko zaatakować... dobrze chociaż że mam już świadomość z czym mam do czynienia :) ps Jakub, jeśli można oczywiście, to powiedz poradziłeś sobie z tym w taki sposób, że potrafisz z kimś być i jesteś szczęśliwy? Wiem że to osobiste pytanie więc jesli nie chcesz to nie odpowiadaj :) pozdrawiam Piko jak milo że to napisałaś!! bardzo podnosi na duchu! chyba sobie wydrukuje i powiesze zeby zawsze o tym pamietac
  24. szczerze mowiac ja nie pamietam żebym bała sie porzucenia... na pewno w lekkim stopniu, bo we wczesniejszym związku zostałam zdradzona... ale tu własnie wszystko było odwrotnie! byłam bardzo szczesliwa że wreszcie jest ktos kto tak dobrze mnie traktuje i swoich i Jego uczuć byłam pewna!! Tak nagle pojawiło sie, że może ja juz Go nie kocham tak bardzo jak on mnie.... no i to piekło... ta obsesja. To co jest pewne to moja niedojrzałość emocjonalna, nieumiejętność wyrażania złości i swoich potrzeb. To nawet na psychoterapii mi wskazała, powiedziała ze nie zna takiej osoby, która by aż w takim stopniu się ograniczała w wyrażaniu negatywnych emocji (co do ludzi nawet, nie potrafię osądzać i zle o nich mowic, zawsze usprawiedliwiam innych, nie mam zdania z powodu, że po prostu zakorzeniłam w sobie że nie wolno mi nikogo oceniać itd). Dlatego próbuje to zmieniać, staram się uczyć mowic, o tym co czuję i chcę. Psycholożka powiedziała że natręctwa mogą być skumulowaną formą moich negatywnych uczuć, których nie potrafiłam wyrazić, a bardzo chciałam. Bądz też dowodem na to że w ogole "czuję" bo jak dla niej wyglądam na osobę, która cały czas potrzebuje zapewnienia, że czuje! Pamietam tylko że jakoś niedawno podczas moich lęków przyszedł też taki, że może mój chłopak nie może juz ze mna wytrzymac... okropne to było. Poza tym widzę, że zachowuje sie jak dziecko: np cały czas pytam czy mnie kocha, oraz często zdarzało mi się przepraszać za to że tak czuję i że jestem w tym okropnym stanie że wszystkich nim obarczam. Przepraszałam rodziców i Jego... pomimo tego że mi tłumaczyli że to nie moja wina... ps. a na czym polega psychoterapia behawioralna w naszym przypadku? tj przy tego rodzaju natręctwach...??
  25. Piko nie daj sie... tez mialam tak jak Ty, moje kolezanki po 2, 3 latach bycia z chlopakami nagle z nimi zrywały, jedną słuchałam codziennie bo mi sie żaliła... a to było na poczatku jak wpadałam w te natrectwa... potem było tylko gorzej i caly czas myslalam ze ja tez powinnam... mi pomogło wszystko razem leki i psychoterapia, ludzie którzy przy mnie byli i mnie słuchali (bardzo dużo wyrzucałam z siebie zwłaszcza mamie), to forum i cierpliwośc mojego chłopaka... potem jeszcze moje koleżanki zaczeły wracac do swoich chłopaków... to mi też pomogło! i nawet rozmowa z jedną z nich... ostatnio wróciła do swojego byłego i tak jakos szczerze pogadałyśmy i mi sie lepiej zrobiło... ja mysle ze czas pomógł (ja strasznie byłam niecierpliwa) bo powiem, ze od razu to nie przeszło... powoli, co dzien było mniej tych złych uczuć i tak potem niezauważalnie jak ręką odjął... mysle ze to dzięki walce, którą z uporem toczyłam z samą sobą... buncie który z siebie wyrzucałam i akceptacji, że po prostu jestem chora. Nagle przyszły dobre uczucia a one pozwoliły uwierzyć w to, że sie da...
×