Przeczytałam wątek pobieżnie i chcę się wypowiedzieć na temat kontrolowania oddechu.
Ataki lęku to nic innego jak postrzeganie przez nasz mózg zagrożenia, jako bardzo wyolbrzymionego, zagrażającego życiu bądź zdrowiu. TO pierwotne zachowania ratujące nam życie w epoce kamienia łupanego :). I teraz jakby tak wyobrazić sobie, jak organizm reaguje w sytuacji realnego zagrożenia, to na pewno podnosi się tętno, oddech staje się głęboki i szybki, wydzielają się hormony stresu i organizm przygotowuje się do obrony/ ucieczki-ratowania się.
Teraz wróćmy do świata współczesnego-kiedy doświadczamy lęku i do tego zaczynamy głęboko oddychać (to nic, że miarowo i spokojnie) dajemy sygnał dla mózgu, że istnieje realne zagrożenie, żeby się przygotowywał. No i zaczyna się: tętno skacze, ręce drżą itp. Mi na szyi tak żyła chodzi, że czuję fizycznie jak mi się rusza .
Stosuję zatem technikę płytkiego i wolnego oddychania przez jakby tylną część szyi z charakterystycznym charczeniem (robię to tak oczywiście, że nie słychać dzwięków)-analogicznie do tego, kiedy opuści się brodę do dołu i cofnie głowę do tyłu. No i oddycham przeponą przez nos. Usta absolutnie wykluczone. Aktywnosć oddychania podobna do sennego-czyli mózg zapytuje"puk, puk, co sie tam dzieje na zewnątrz? Jakieś niebezpieczeństwo?", a ja odpowiadam"nie luzik. śpię sobie" . Charczenie dodatkowo sie przydaje, ponieważ skupiam się na nim, a nie na generatorze lęku :)