Skocz do zawartości
Nerwica.com

wypalony2

Użytkownik
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez wypalony2

  1. ten sam problem, identyczne podejście do alkoholu = odrzucenie od grupy z tego powodu (wiadomo jakie mamy czasy teraz...), tylko wiek inny bo 19lat :/
  2. Prawie jak jakiś Edgar Alan Poe albo H. P. Lovecraft Spisuj te koszmary gdzieś to może Ci to pomoże i zarobisz
  3. Pierwszy raz i 33... nic nie biorę, nie byłem jeszcze u specjalisty
  4. wypalony2

    pomocy...

    Z Twojego postu wynika, że jesteś bardzo inteligentną, dojrzałą i wrażliwą osobą. Samobójstwo nie jest dobrym rozwiązaniem, to po pierwsze. Zapewne większość tutaj powie Ci, żebyś spróbowała terapii u psychologa lub psychiatry. Ja bym spróbował rozwiązać to z innej strony. Piszesz, że rodzice chcą organizować Ci wakacje, dodatkowe zajęcia. Spróbuj, może tam poznasz kogo przy kim nie będziesz spięta i nie będziesz udawać szczęśliwej. Twoim problemem jest chyba samotność (podobnie jak u mnie...). Ciekawa jest sprawa z tą podróżą autostopem, jakiś czas temu również myślałem o czymś takim, tylko w lekko innej formie, mianowicie: idę na dworzec kupuje bilet do pierwszej lepszej miejscowości i jadę w ślepo, ale póki co brak mi chyba na to odwagi, poza tym myślę że taka podróż bez nikogo obok spotęguję pustkę. Próbowałaś porozmawiać z rodzicami szczerze o swoich problemach, obawach? Może nie będą tacy obojętni jak uważasz? Przy kontaktach i rozmowach z ludźmi mam tak samo, że analizuję każde zdanie, zanim coś powiem, wymyślam kilka możliwych scenariuszy które mogą wyniknąć z tego co powiem. Twoje wyczerpanie fizyczne wynika z psychicznego, ale do tego pewnie sama już doszłaś. Zapewne za dużo Ci moja wypowiedź nie pomogła, ale trzymam za Ciebie kciuki
  5. Ja liczyłem, że jak się ociepli, zacznie świecić słońce to mi się polepszy samopoczucie, a jest właśnie odwrotnie. Z jednej strony fakt, że rano wstając o 6 widzę co się dzieje na dworze jest pokrzepiający, ale po południu jest za dużo ludzi, par, gromadek...
  6. Witaj Tomku. Mam ten sam problem, mógłbym rzec nawet, że identyczny. Także doskwiera mi wszechogarniająca samotność, brakuje mi kontaktu, rozmowy, przytulenia. Na nic nie mam ochoty, siły, energii. Przestałem widzieć "sens". Co do kwestii "zakończenia problemów" mam takie same zdanie jak Ty. Moje kontakty z dziewczynami mimo, że było i tyle że śmiało bym je mógł policzyć na palcach jednej ręki, także się kończyły praktycznie na starcie. Kierunek moich studiów dyskwalifikuje możliwość poznania kogoś na uczelni, moja "towarzyskość i imprezowość" eliminuje kluby, dyskoteki, itp. (poza tym mam dziwne przeświadczenie, że osoba poznana w takim miejscu nie pasowałaby do mnie, i pewnie do Ciebie też). Najlepszym miejsce wydaje mi się park lub jakaś biblioteka, ale to stawia kolejną przeszkodę a mianowicie nieśmiałość, jak ją zwalczyć? 4miesiące temu poznałem przez internet fajną dziewczynę. Jej osobowość i charakter są jakby wyciągnięte z moich najskrytszych marzeń, dosłownie druga połówka, między nami jest rok różnicy i ok 250km odległości. Początkowo rozmawialiśmy na gg i smsowo, nierzadko do 4 nad ranem. Było idealnie. Momentami czułem się jak psycholog pocieszając ją bo np. mijała rocznica jej rozstania z kimś tam i była w dołku, jednocześnie dołując się samemu tym że ja nie mam takich doświadczeń a jedyna osoba dzięki której moje serce zabiło szybciej to ktoś, kogo nie widziałem. Po ok. 3 miesiącach powiedziałem jej że chyba coś poczułem i jestem zdolny jeździć do niej co weekend tylko po to by się spotykać na żywo, rozmawiać, patrzeć w oczy. Czar prysł, powiedziała, że jest za wcześnie na spotkanie, ponieważ jestem /tym z internetu/ i potrzebuje czasu by się do mnie przekonać. Mogłem sobie darować już wtedy, ale nie dostrzegłem chyba tego że zepsułem wszystko swoim wyznaniem. Zacząłem żyć nadzieją i marzeniami, spokojnie czekając, jednocześnie wpadając w coraz większą depresję... Od czasu do czasu podrzucałem jej swoje argumenty typu "wiem że nie mam szans bo jestem z internetu", "jestem na straconej pozycji, ponieważ nie mam jak Cie oczarować", "brak między nami tego czynnika, który jest przy spotkaniu na żywo", jej odpowiedź na to wszystko brzmiała: to nie o to chodzi. I tak się to ciągnęło, do czasu gdy kilka dni temu napisała mi że jej smutno bo spotkała kogoś kogo poznała dawno temu na wakacjach i teraz spotkali się drugi raz w życiu i się w nim kocha... 4miesiące marzeń obróciły się w pył. Co ciekawiej osoba ta jest także z daleka i widzieli się 2x. I poczuła coś właśnie przy tym drugim spotkaniu parę dni temu. Dlaczego nie dano mi tej szansy? Co ciekawsze okazało się że parę dni temu była w moim mieście na wycieczce, powiedziała mi o tym 3 dni po fakcie (argument: "spotkanie nie wchodziło w grę, więc uważałam że tak będzie lepiej"). Nie chcąc tracić tej jakże toksycznej dla mnie znajomości powiedziałem że postaram się w niej "odkochać" i żebyśmy zostali zwykłymi przyjaciółmi (może wtedy się spotka? chociaż i tak wątpię, przekleństwo internetu...), zgodziła się. Od tego czasu minęły 3 dni a ja czuję że jest jeszcze gorzej i ciągle myślę czy dobrze robię. Z jednej strony: mam zachować się jak mężczyzna i gonić marzenia za wszelką cenę? czy odpuścić, zakończyć kontakt i wymazać ją z pamięci? Dodam, że fakt odległości i kosztów z tym związanych nie gra dla mnie roli. Co jej powiedzieć? Jeżeli ktoś to przeczytał i potrafi mi pomóc, doradzić to proszę o to z całego serca. Przepraszam Cię Tomaszu za to że Ci opisuję swoje cierpienia w Twoim temacie, ale to poszło tak jak płacz do poduszki przed snem. Po za tym wszystkim dziś powiedziałem rodzicom o swoim problemie, na razie bez szczegółów, jedynie "chyba mam depresję od paru miesięcy". Mama pracująca w szpitalu ma mi poszukać jakiegoś dobrego psychologa w moim mieście rodzinnym. Może coś z tego wyjdzie. Próbowałeś iść do specjalisty? Może jakaś terapia grupowa by Ci pomogła? Wiem, że moja odpowiedź Ci nic nie pomogła, ale może podbuduje Cię troszkę to że nie jesteś sam z takim problemem :) p.s. ile miałeś lat jak "już dawno temu straciłem sen życia."?
  7. wypalony2

    co to moze byc?

    Mi by tu bardziej pasowało pojęcie "acedia" niż anhedonia.
  8. wypalony2

    Refleksje...

    Nie wiem czy nie jest gorzej teraz, liczyłem że jak się ociepli, minie zimowe przygnębienie, szarość, ponurość, wyjdzie słoneczko to się uśmiechnę, podniosę głowę do góry, inaczej spojrzę na świat. Jest przeciwnie, teraz jest więcej ludzi na ulicach, par, gromadek ludzi. Wszyscy radośni, uśmiechnięci, a ja smutny samotny... Myślałem, żeby jakoś się oderwać od tego, zapomnieć. Mam wolne piątki co daje mi 3dniowy weekend, liczyłem że odłożone pieniądze przeznaczę na podróże po kraju w stylu (co tydzień weekend w innym mieście), ale czuję że brak mi odwagi. Obawiam się też tego, że jadąc samemu przyniesie to odwrotny efekt do zamierzonego i jeszcze bardziej się przybiję.
  9. wypalony2

    co to moze byc?

    Wiem co czujesz, współczuję że Cię to dopadło w tak wczesnym wieku. Ja przeżywam w tej chwili to samo. Potrafię siedzieć kilka godzin patrząc w punkt i się nie ruszając, mając jednocześnie w głowie wojnę myśli na temat egzystencji. Zapewne gdyby mnie ktoś w takim transie dotknął to bym się rozpłakał niczym małe dziecko. Łatwo udzielić rady typu "wyjdź do ludzi, porozmawiaj", ale zrealizowanie tego graniczy z cudem...
  10. wypalony2

    Refleksje...

    Obawiam się tego że się kiedyś znowu "obudzę" tylko, że mając lat 30, 40 i wtedy może być już na prawdę za późno na naprawienie czegokolwiek. Będąc dalej taki antyspołeczny zostanę sam, nie będę miał z kim porozmawiać, uśmiechnąć, wypłakać... Nie mówię tutaj już tylko o partnerce, ale i przyjaciołach, rodzinie, której nie założę... Przy szukaniu wybranki będę na starcie już postawiony na straconej pozycji ponieważ nie będę miał doświadczenia, itp. Z drugiej strony może masz rację, nie chcę się też zmieniać, cenię sobie wartości których się nauczyłem i wg których postępuję, mimo, że to one mnie wprowadził w ten stan. W głębi duszy mam nadzieje, że jak się troszkę ociepli to się wszystko zmieni I dziękuję również pewnemu użytkownikowi za prywatną wiadomość (zwłaszcza, że osoba ta nie pisze postów na forum, czuję się zaszczycony) :)
  11. wypalony2

    Refleksje...

    Witam. Od 3miesięcy przeżywam coś dziwnego czego nie potrafię określić racjonalnie. Ale może najpierw opowiem krótko o sobie. Mam 19lat, studiuję. Całe życie byłem przykładnym człowiekiem, grzeczny, kulturalny, uśmiechnięty, życzliwy, nie pijący, nie palący, dowcipny. Wstyd się przyznać ale do tej pory nie przekląłem w życiu ani razu, chociaż ostatnio mam ochotę wykrzyczeć się samemu na siebie... W życiu idzie mi wszystko idealnie, w szkołach prymus, w czasie wolnym rozwijający zainteresowania związane w tej chwili z kierunkiem studiów, wysportowany, niebrzydki (opinia obiektywna osób trzecich). Po szkole średniej nie musiałem się martwić o wynik matury ponieważ wcześniej już miałem stypendium i indeks do jednej z najlepszych szkół technicznych w kraju. Obecnie na studiach także nie narzekam. Radzę sobie z nauką i znajduję czas by pracować zdalnie. Zawodowo także uważam się za spełnionego (o ile mogę tak powiedzieć zważywszy na mój wiek), to co robię robię z pasją, rozwijam się, zarabiam, mam dobre zlecenia. Można by rzec, że życie jak w Madrycie nieprawdaż? Otóż nie... Mimo, tego wszystkiego nie jest tak pięknie jakby się mogło wydawać. Pod koniec liceum zacząłem tracić w sobie "pierwiastek społeczny". Nie umiem osądzić czy to wina mojej "antyimprezowości" czy wina otaczających mnie osób i ich charakterów. Straciłem kontakt z kolegą (przyjacielem?) którego znałem lat 12. Ostatni raz widzieliśmy się na sali podczas pisania egzaminu maturalnego... Studia, hmm nowe miasto, nowi znajomi, nowe życie. Owszem, zgadzam się. Było tak przez pierwszy semestr, poznałem nowych ludzi, zakolegowaliśmy się, jest miło fajnie i przyjemnie. Ale problem w tym, że znowu zaczynam się zamykać, znajomi zaczynają mnie drażnić, jestem nierozmowny i ponury. Od stycznia zacząłem rozmyślać o swoim życiu, przez ten okres przeżyłem 3 bezsenne zapłakane noce, kilka dni milczenia przez zacisknięte gardło i wiele wiele więcej trudnych chwil z samym sobą. Przestałem się uśmiechać, patrzę bez celu w ścianę mając burzę myśli w głowie. Problem leży chyba w tym, że całe życie próbowałem ukrywać emocje w sobie, dusić je. Nic nie było w stanie mnie zdenerwować, zaintrygować, doprowadzić do płaczu (ba, nawet robiono zakłady o to komu się to uda zrobić). W tej chwili czuję że ktoś odkręcił butelkę w której się to zbierało i zaczyna uciekać gaz. Czuję się jak bohater filmu American Beauty "Czuję jakbym obudził się po 20 latach śpiączki". Wiem, że prawdopodobnie straciłem najlepsze lata swojego życia i zbyt mocno skupiłem się na karierze. Prawie jakbym przeżywał kryzys wieku średniego (tylko że mam 19lat!). Dodatkową oliwą do ognia jest wszechogarniająca samotność. Jestem singlem, co więcej nigdy nie posiadałem drugiej połówki. Początkowo była to wina nieśmiałości, ok poradziłem sobie z tym walcząc z kompleksami i biorąc się za siebie. W tej chwili problem leży bardziej w braku okazji do poznania kogoś interesującego, na imprezy nie chodzę, w szkole płci pięknej brakuje. Dodatkowym problemem jestem ja... Jestem romantykiem i prędzej szukam żony niż dziewczyny. Co mi z pracy, pieniędzy, wykształcenia, wyglądu... Te przymioty mnie nie przytulą w chłodny wieczór i nie dadzą się pocałować w czółko na dobranoc. Macie jakieś rady, jak wyjść z tego "dołka"? Tak wiem, 'wyjdź do ludzi', 'ogarnij się', itp. Ale coś bardziej oryginalnego?
×