-
Postów
28 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez siwy100
-
Hej ludzie! Minęło już prawie pół roku od mojego smętnego postu i trochę się u mnie zmieniło o czym chciałbym wam powiedzieć na zakończenie tematu. Otóż sprawa jest krótka: dziewczyna o której pisałem jest MOJĄ DZIEWCZYNĄ!!! I jesteśmy szczęśliwi :) (30-ego poznam jej mamę ) Chociaż przyznaję nie było lekko ale z pewnością było warto się pomęczyć. Z perspektywy czasu wszystko co napisałem teraz zdaje mi się żałosne ale co zrobić? Człowiek robi różne rzeczy gdy jest przybity do samego dołu. Wtedy trochę mi pomogło wygadanie się. Jednak mimo że doceniam Wasz odzew i to że chcieliście mi poradzić jak najlepiej to jednak muszę powiedzieć że Wasze rady okazały się błędne. Zrobiłem po swojemu i dobrze na tym wyszedłem :) I jeszcze jedno dla osób które przeżywają coś podobnego: Nie łamcie się! Kropla drąży skałę. Jeśli jesteście pewni swojego to musicie być cierpliwi i drobnymi kroczkami przeć do celu. Ale uprzedzam że to nie łatwe i dostaje się spazmów, głupich myśli nie można się skupić i nawet piwo nie smakuje. Ale gdy nadejdzie TEN dzień to będzie to coś niesamowitego zobaczycie. Bo jak śpiewał Jerzy Stuhr: "Nie ma takiej rury na świeci,e której nie można odetkać" hehe Pozdrawiam wszystkich udzielających się w tym temacie
-
Niestety "miłość" czy "kochanie" to tylko słowa abstrakcyjne które nie mają fizycznej reprezentacji w świecie. Kiedyś wierzyłem że jeśli to COŚ mnie spotka to będzie wszystko ok i ogólnie życie będzie lepsze. Teraz przestaję w to wierzyć bo chociaż mnie to spotkało to nic dobrego z tego nie wynikło. Ona nie chce i tyle a ja tracę kontakt z ulubioną koleżanką tylko dlatego że jej powiedziałem że czuję do niej coś szczególnego. No i jak tu wierzyć w miłość??? Dlatego też skłaniam się do przyznania racji człowiekowi nerwicy: Dodał bym jeszcze że "miłość" to swego rodzaju interes. Jeśli masz w sobie jakąś szczególną cechę to możesz się nią "wymienić" z kimś. Same słowa "kocham cię" bez takiej "wymiany" niczego nie znaczą.
-
heh znowu ten pleonazm :) fajne są też oksymorony
-
Mi nic nie dało. Słuchałem na słuchawkach w nocy jak była cisza i nic. Tak jakbym przesłuchał jakieś opowiadanie.
-
To nie stalker tylko samotny wędrowiec z krypty 101 (mowa o Fallout 3). Dlaczego taki chyba nie trzeba tłumaczyć.
-
No ludzie! Ten wątek nie jest na temat tematu dużymi literami tyko o autohipnozie. I nie obrażajcie się też o tego "lenia" co był w temacie bo na pewno nikomu autor ubliżyć nie chciał. Może lepiej ktoś by powiedział czy to działa bo jak na razie to tylko autorowi pomogło.
-
Coś nie bardzo działa. Może mam kwadratowy łeb czy coś ale nic szczególnego nie odczuwam. Może dlatego że nie wszystko rozumiem co mówi. Niektóre momenty jego wypowiedzi są niewyraźne albo za bardzo zniekształcone. Nie ma też tego nagrania o którym pisałeś a przynajmniej nie mogę znaleźć.
-
Samotność jest do d..py nie ma co do tego wątpliwości. Też się z tym męczę i choć niby mam kolegów i koleżanki (ale duuuuuuuużo mniej) to w gruncie rzeczy i tak nikt nie podziela moich zainteresowań i gustów. I jest to frustrujące bo jak mi się coś spodoba (piosenka, film itp) to nawet nie ma z kim pogadać na ten temat. Dodatkowo mam też taką przypadłość że wraz z końcem szkół kończą się znajomości nawet te najlepsze. Nie wiem czy to moja wina czy ludzi których spotykam ale fakt pozostaje faktem i nie umiem tego zmienić. Mówicie o tym że los leży w naszych rękach... no to ja raz spróbowałem go zmienić i powiedziałem ulubionej koleżance że mi się podoba i co się stało? Już prawie ze mną nie rozmawia (opis tego odrębnego tematu jest w moim poście powitalnym ale z uwagi na żałosny jego charakter możecie sobie podarować). Jednym ze sposobów radzenia sobie z tym dziadostwem okazała się u mnie twórczość literacka. Piszę w zasadzie dla siebie chociaż zdarzyło mi się kilka prac w necie umieścić jednak stronka padła niestety. W większości są to smętne klimaty bo po prostu to co kołacze mi się po łbie przelewam na papier. Dzięki temu w małym stopniu (jednak w małym...) mogę jakby spuścić pary. _someone_ może ty też masz w sobie coś takiego? Nie koniecznie pisanie ale coś na co te udręki możesz przelać. Jednak sposobu ostateczne na pokonanie samotności nie znam niestety ale na koniec powiem wam coś co może was ucieszy. Zauważcie że osoby które są samotne nie mają się do kogo odezwać a dzięki temu tematowi rozmawiamy ze sobą. Łapiecie? Ten temat (mówiąc brzydko) zebrał nas w kupę więc o tyle mniej jesteśmy samotni. A jakbyście zaryzykowai spotkanie samotnych? Wypaliło by?
-
munśtuk (mogłem normalne słowo ale po co? tak jest ciekawiej)
-
salos, masz absolutną rację. Jednak dodam swoje 3 gr. Radził bym w momentach odbierania komplementu (ale nie tylko wtedy) przestać myśleć negatywnie. W ogóle nie analizuj sytuacji. Niech podświadomość sama wygeneruje odpowiedź i reakcję. Wiem że to brzmi to trochę naiwnie ale nie wiem jak to określić. Wszystkim zdołowanym polecam film "Yes man" (polski tyt. "Jestem na tak") z Jimem Carey'em. Naprawdę można się podbudować tym filmem. Dziewczyny wiem że może to niewiele wam pomoże ale na pewno fajne z was babki tylko musicie zmienić myślenie o sobie no i pozwolić się polubieć. Na poprawę humoru proponuję ten wykład, szczególną uwagę zwróćcie na fragment o komplementach. [videoyoutube=Erln0VyoFhA]Mumio w dawnych czasach[/videoyoutube]
-
Pragnienie śmierci - odwaga czy tchórzostwo?
siwy100 odpowiedział(a) na BlackOrchidea temat w Depresja i CHAD
Amii13 tego nie wiesz na 100%. Moim zdaniem było by zbyt proste żeby samobójstwo rozwiązywało problem. Jestem pewny że muszą być tego jakieś konsekwencje "po drugiej stronie" bo to egoistyczne podejście do sprawy. Rozumiem że to może być choroba i nie można się opędzić od tych myśli ale pomyśl o tych którzy przyszli by na pogrzeb. Chciałabyś swoją depresję przerzucić na kogoś z nich? A co do reinkarnacji: Nie jestem religioznawcą ale wiem że to jakie będzie nowe życie zależne jest od tego jak ktoś postępował w starym. Więc jeśli samobójstwo to egoistyczna ucieczka przed samym sobą to czy w nowym życiu zasłużysz na nagrodę? Nie wydaje mi się. Dlatego trzeba odpierać jakoś te wszystkie smuty. -
helax wszystko co powiedziałeś jest ok i rozumiem ale myślałem do tej pory że ta jedyna jest jedyna na cały świat. Jeżeli jest tak jak mówisz że "tych jedynych" jest kilkaset to jaki sens jest wiązać się z jedną kobietą? Jestem bliski przekonania że tak naprawdę "miłość" sama w sobie nie może istnieć i cokolwiek znaczyć. Trudno jest się pogodzić z taką stratą tym bardziej że muszę patrzeć kilka razy w tygodniu jak się oddala chociaż stoi obok... ech. Jeszcze 1,5 roku - mam nadzieję że będę się jeszcze nadawać do czegoś po tym czasie. W dzień staram się uporać z tymi myślami ale najgorzej jest wieczorem i nad ranem kiedy mam świadomy sen (tzn. taki że śpię ale wszystko słyszę na około). Samo napływa chociaż nie chcę.
-
Pragnienie śmierci - odwaga czy tchórzostwo?
siwy100 odpowiedział(a) na BlackOrchidea temat w Depresja i CHAD
Sam też miałem i mam myśli samobójcze. Wiem nawet jak bym to zrobił gdyby naprawdę (ale tak naprawdę !!!zaj...biście!!!) mnie przypiliło ale wiecie co? Przemyślałem kilkakrotnie sprawę i na 99% (1% na ludzką nierozwagę) wiem że tego nie zrobię. Dlaczego? Wyobraź sobie taką sytuację że się zdecydowałeś/aś - dnia tego i tego o godzinie tej i tej będę się zabijał. Jesteś tego pewny/na. Nachodzi moment trach i po krzyku - 100% success. Tu, ku Twojemu zdziwieniu, pojawia się dalszy ciąg bo w przyrodzie nic nie ginie więc świadomość nasza też gdzieś musi się podziać. Nie masz już ciała - jesteś myślami które były w Twojej głowie przez całe życie. Jesteś jak zawartość bez opakowania. I wyobraź sobie że jakiś wyższy Byt (np. Bóg) który tu spotykasz mówi Ci że Twoje życie w dniu jutrzejszym miało się zmienić na lepsze. Dodatkowo pokazuje Ci co by było gdyby. Teraz pytam się Ciebie: Wytrzymasz całą wieczność wiedząc co straciłeś/aś z własnej woli??? Ja bym nie mógł. Drugi raz zabić się też bym nie mógł bo przecież nie żyję. Kiedyś mądra osoba powiedziała mi "Nie zawsze tak będzie" i tego się trzymam. Samobójcom też tak radzę. W końcu musi się coś zmienić choć trudno w to wierzyć. A nawet jeśli beznadzieja miała by pozostać do końca życia to chyba lepiej tak niż doświadczyć tego co opisałem. Wtedy nie masz już naprawdę nadziei ani ucieczki. Co do pytania to powiem że samobójstwo to głupota i egoizm. Pomyśl o ludziach których spotykasz na co dzień - będą się zastanawiać czy mogli Ci pomóc. Niewykluczone też że ktoś z tego powodu wpadnie, tak jak Ty, w depresję i zrobi to samo bo zadręczy go ta myśl. Tak to wszystko widzę. -
Ja mam 3 duże ustawione od najważniejszego: 1. Znaleźć w końcu osobę którą będę kochał z wzajemnością dzięki której będę mógł się cieszyć resztą życia (na moment obecny zdaje się to niewykonalne). 2. Dobra praca (tzn. tak żeby starczyło na normalne życie). 3. Postawić dom na tzw. ojcowiźnie (to by było coś). I małe bez których można żyć (tzw. wisienka na czubek): 1. Mieć stół bilardowy mmmmm 2. W garażu czarny Ford Mustang 3. Być na koncercie Petera Gabriela ew. Fish-a 4. Nakręcić swój film na podstawie pewnego opowiadania które kiedyś napisałem. 5. Stworzyć coś ponadczasowego co było by znane milionom ludzi. ech... pomarzyć można...
-
Fish jest ekstra. Dużo ma świetnych kawałków ale aktualnie ten mnie "prześladuje". [videoyoutube=uwWK6-oUidQ][/videoyoutube] Zalecam też Petera Gabriela. Po prostu to trzeba zobaczyć (i poczuć). Może komuś to pomoże (mi pomaga chociaż na chwilę zapomnieć o problemach). [videoyoutube=eMwn_hnoS5Y][/videoyoutube] [videoyoutube=Kh80jJNgRrY][/videoyoutube]
-
Spokojnie ludzie ja tu nikogo nie namawiam do mordobicia jakiegoś bestialskiego. Może źle się wyraziłem wcześniej. Chodziło mi o to że jeśli sam to rozwiąże to potem dużo łatwiej będzie sobie radził z innymi problemami. Gdybyście przeczytali uważnie mój wywód pierwszy w tej sprawie to byście wiedzieli o alternatywach jakie mu dałem. Nie mniej jednak między takimi baranami największym szacunkiem cieszy się ten kto okaże swoją siłę. Z moich obserwacji różnych środowisk w mniejszym lub większym stopniu to się potwierdza. Mogę wam podać przykład mojego brejdaka który jest wychowawcą w ośrodku dla trudnej młodzieży: No więc jest tym wychowawcą. W ośrodku wspomnianym jedną z plag były papierosy. Nauczyciele wraz z moim brejdakiem namawiali ich po dobroci, potem uwagi stawiali i w ogóle. Wychowankowie mówiąc kolokwialnie mieli to wszystko w d...pie. Dodatkowo jeszcze odszczekiwali się i potrafili palić na korytarzach. Ogólny brak szacunku. Pewnego wieczora w pokoju jakichś dziewczyn (bo to ośrodek z internatem) zrobili sobie coś typu impreza. Palili fajki i nie wiadomo co jeszcze. Godzina była ok 22 więc nachodził czas ciszy nocnej a jak się zapewne domyślacie brat był na nocnej zmianie. Nie trudno się domyśleć że obecność "panów" u "pań" była niedozwolona po 22 więc trzeba było interweniować jakoś. Brat poszedł ale po dobroci nie mógł ich wygonić wiec chcąc nie chcąc musiał dotknąć jednego. Nie mówię tu o jakiejś szarpaninie czy coś (jeszcze nie) tylko chciał go jakoś podnieść, ruszyć żeby zwrócił w ogóle na niego uwagę. Gówniarz w odpowiedzi wyciągną motylka (taki szpanerski nóż jakby co). Niestety przeliczył się gdyż mój brat trenował kiedyś aikido (wiem jak to brzmi ale to prawda) i chłopanio nie zdążył nawet nic z tym motylkiem zrobić bo leżał momentalnie przyduszony ziemi. Gdyby brat postąpił inaczej to prawdopodobnie byłby teraz pocięty. Oczywiście władze ośrodka zaraz się dowiedziały o zajściu bo brat przyznał się sam do wszystkiego żeby było jasne. Nie wiem natomiast co się stało z tamtym typkiem. Po tym epizodzie zdobył taki szacunek o jakim inni nauczyciele w tym ośrodku mogą pomarzyć. Papierosów nikt już nie pali na korytarzach ani nawet w kiblach. Przynajmniej na zmianach mojego brata. Morał jest taki że czasem trzeba się zniżyć na grunt buraka i pokonać go na jego polu żeby do niego dotrzeć. Jak cię zacznie słuchać to możesz wtedy przedstawić swój punkt widzenia. Tłumaczenie po dobroci może się sprawdzi może nie (tzw. wychowanie bezstresowe - bzdura wierutna). A wracając do sprawy... Nie mówię że rozmowa z psychologiem nie pomoże ale sam jestem sceptycznie nastawiony do takiego rozwiązania z prostego powodu. Psycholog wysłucha cię jak mu zapłacisz za wizytę więc nie mogę pogodzić tego z myślą że chce szczerze pomóc. Mogę się mylić ale póki co nie mógł bym zaufać takiej osobie. -- 10 mar 2011, 17:23 -- A i ja też nie chcę się kłócić po prostu przedstawiam mój punkt widzenia :) Nie spinajmy się
-
Tyle że nigdy nie zrobiła nic w kierunku kumpla który niby się jej podobał (mówię niby bo zaczynam myśleć że zwyczajnie zamydliła mi tym oczy). On do tej pory nie ma o niczym pojęcia. Na domiar złego zaczęła się interesować innym o którym mówiła wcześniej że nie jest w jej typie. Macie rację zachowała się fair ale jakoś nie przynosi mi to ulgi. Może jakbym ją znienawidził to było by łatwiej - tyle że nie chce jej nienawidzić mimo wszystko. myślałem o psychologu ale nie bardzo chce mi się wierzyć że mi pomoże. Na pewno nie chciał bym brać leków na głowie jakiekolwiek by one nie były. Po za tym sama świadomość że słuchał by mnie za pieniądze (jak by nie patrzeć) jakoś mnie nie przekonuje i nie mógł bym się przed nim wygadać. Dzięki za odzew ludziska.
-
heh relacje z matką mam normalne. Wiadomo czasem się pokłócimy ale nie ma takiej rodziny żeby wszyscy super-zgodni byli ze sobą. A bratowe siostry ciotki itp lubią mnie. Szczególnie bratowe i dziwią się czemu nie mam jeszcze dziewczyny. Cóż nigdy nie umiałem nawiązać bliższych relacji z dziewczyną a jak raz naprawdę spróbowałem odrzucając wszelkie obawy to skończyło się jak się skończyło. Słyszałem/widziałem gdzieś takie słowa: "Im bardziej nam na czymś zależy tym bardziej się od tego oddalamy". Niestety to prawda.
-
Zmiana szkoły, rozmowa z nauczycielami, przeczekanie tego problemu itp. są jak usuwanie skutków a nie przyczyn. Wiem że może to zabrzmieć nieco drastycznie ale tak jest. Teraz mogło by to pomóc i przyniosło by to skutki nawet może obiecujące ale co jeśli w liceum chłopak będzie przeżywał to samo. Zawsze znajdzie się jakiś baran w każdej sytuacji i grupie który zatruwa komuś życie. I co? Za każdym razem będzie ganiał do kogoś żeby się poskarżyć (czy to do nauczycieli, dyrektora czy to do szefa w pracy w późniejszym życiu)? Jeśli teraz sam rozwiąże tą sprawę to wyjdzie mu tylko na dobre. Takie jest moje zdanie. Z punktu widzenia rodzica to wygląda nieco inaczej niż z perspektywy szanownego Pana kurczaka2010 i wiem że proponujecie te rozwiązania bo są na poziomie ludzi inteligentnych i z reguły tak powinno się postępować. Niestety życie pokazuje że z niektórymi osobami jest tak że nie rozumieją norm i w tzw. cywilizowany sposób nie da się dotrzeć do nich. Więc niestety ale (tylko na chwilę) trzeba zniżyć się do ich poziomu i "dobitnie" wytłumaczyć żeby się odwalili. Jest to smutne lecz niektórzy wierzą w prawo dżungli i jak patrzę na rzeczywistość dookoła to niestety ale żeby żyć normalnie trzeba pójść z tym na kompromis (nie zapominając o swoich wartościach bo spotkasz na pewno kogoś kto myśli podobnie) i wydzierać co swoje. Zaryzykuję stwierdzenie (może trochę na wyrost to będzie no ale...) że moment w którym się znajduje kurczak2010 to pierwszy krok do dorosłości ponieważ musi podjąć samodzielną decyzję (a jak wiadomo samodzielność to atrybut niezbędny w dorosłości) która moim zdaniem odbije się echem na dalszej przyszłości. Dodam jeszcze że trudno to osiągnąć będąc w depresji. Kurczak dasz radę i nie przejmuj się tym patetycznym nieco tonem mojej wypowiedzi. Jak złapię fazę przy pisaniu to tak czasem wychodzi.
-
Witam wszystkich. Znalazłem to forum i pomyślałem że może tu znajdę jakąś pomoc ale szczerze mówiąc nie liczę na zbyt wiele. Spytacie dlaczego? Bo zbyt wiele razy już liczyłem na coś co nigdy się nie wydarzyło. Ale cóż i ślepej kurze czasem ziarenko się trafi więc czego nie miał bym podzielić się z wami moją beznadzieją w końcu po to chyba jest to forum. Głównym moim problemem jest samotność która wpędza (albo już wpędziła) mnie w depresję. W moim życiu nie było zbyt wiele dziewczyn chociaż podobno jestem przystojny. Mówię podobno bo zawsze słyszałem to od ciotek lub znajomych mojej matki. Generalnie od kobiet duuużo starszych. W gimnazjum poznałem pierwszą dziewczynę która wywarła na mnie pierwszy raz takie szczególne wrażenie. Patrzyłem na nią i coś czego nie moglem opisać ją wyróżniało. Niestety nigdy wygadany nie bylem a w towarzystwie średnio sobie radziłem i radzę. Długo się zastawiałem i zdąrzylem tylko raz z nią zatańczyć i zrobić z siebie idiotę bo od razu przytuliłem ją jakby była moja. Nie powiedziałem jej jak jest bo brak było mi odwagi gdy widziałem jej charakterystyczne spojrzenie którego wtedy nie rozumiałem. Po zakończeniu roku szkolnego musiała zmienić szkołę bo jej rodzina się przeprowadzała i już jej więcej nie widziałem. Byłem gówniarzem i jakoś szybko o niej zapomniałem. Potem nadszedł czas technikum ale że było męskie to przez 4 lata nie poznałem żadnej dziewczyny. Okazje może i były ale gdzieś po drodze zacząłem myśleć że dlaczego w sumie miały by się mną interesować (nie umiem tego jakoś opisać, wtedy zdałem sobie sprawę ze swojej samotności). Oczywiście nadszedł czas studniówki i był problem ale zaprosiłem koleżankę którą znałem jeszcze z gimnazjum ale wtedy jej nie dostrzegałem. Po tych kilku latach zmieniła się bardzo i znowu poczułem to coś co sprawiało że chciałem z nią być. tym razem jednak było to dużo bardziej silniejsze. Jednak o ile zaproszenie przyjęła to nie bardzo chciała się ze mną spotykać nie wiem dlaczego. Na studniówce chciałem jej powiedzieć że cos do niej poczułem ale znowu zobaczyłem to spojrzenie. Chociaż była to zupełnie inna osoba to wyraz twarzy i oczu był ten sam jakby wiedziała co chcę powiedzieć i w myślach błagała mnie abym tego nie robił. I znów się spociłem i nie dałem rady. Po studniówce kontakt mi się z nią zerwał a jakiś czas później dowiedziałem się że znalazła chłopaka. Wtedy zacząłem zastanawiać się co ze mną nie tak. Żałowałem że nie spróbowałem i tak naprawdę nie dowiem się co by było gdyby... Ciężko mi było bo prawie rok roztrząsałem tą sprawę i nie dawało mi to spokoju. Sądziłem że gdyby tylko się odważyć to może coś by się zmieniło w moim życiu. Tak bardzo chciałem z nią być a nie dało się już nic zrobić. Brak kontaktu z nią sprawił że jednak zaakceptowałem sytuację. Postanowiłem że jeśli spotkam następną wyjątkową osobę to w końcu się odważę. I zgadnijcie co? Znów poznałem cud dziewczynę. Nie od razu jednak dostrzegłem jej wyjątkowość. To narastało z czasem aż w końcu się zakochałem. Mimo że widziałem że mnie lubi to miałem wielki problem żeby jej powiedzieć jak jest wspaniała i że stała się dla mnie kimś wyjątkowym. Wierzcie lub nie ale dwa lata potrwało zanim odważyłem się o wszystkim powiedzieć. dlaczego tak długo? Bo bałem się że powie "sory ale nie" tak bardzo się tego bałem że n ie byłem w stanie wydusić z siebie słowa gdy byliśmy sami. Aż w końcu nadszedł ten dzień a w zasadzie wieczór. byliśmy ja, ona i nasza koleżanka (to połowa naszej paczki ze studiów) w barze na karaoke. Po kilku piwach (ale z umiarem) coś się obie pokłóciły. Obiekt moich westchnień wybiegl z baru. Ja poszedłem za nią porozmawiać co się stało bo wiem że obie są dobrymi kumpelkami. Tak się złożyło że przytuliłem ją do siebie a ona do mnie. I staliśmy tak. T było jak spełnienie marzeń dla mnie. Uznałem że to ten moment. Popatrzyłem na nią i znów to spojrzenie jakby przeczuwała co chce powiedzieć. Dałem radę powiedziałem i co? I pstro. Tego wieczora przytulaliśmy się ale nie była szczęśliwa. Na drugi dzień gdy emocje opadły powiedziała mi że "nie" bo ona (w skrócie) woli mojego kolegę. To było jakby ktoś mi dal pałą w łeb. Po tym wieczorze były jeszcze dwa kiedy myślałem że jest moja ale na drugi dzień słyszałem zawsze to samo. Drgnęło coś kiedy pokazałem jej moje wiersze ale tylko na jeden wieczór. Nadeszły wakacje, wszystko ucichło. Gdy się zaczął nowy rok akademicki już nie umiałem się z nią porozumieć. Zaczęła mnie ogarniać złość i depresja którą starałem się maskować przed nią. Jednak z czasem nie miałem siły. Teraz gdy ją widzę ogarnia mnie taka depresja że czasem mam ochotę skoczyć z mostu. Nie rozmawia ze mną jakbym nie istniał. Niestety nie mogę zerwać z nią kontaktu bo razem studiujemy i muszę się z nią widywać. Na domiar złego zaczął się nią interesować jeden z kumpli na roku (nie ten o którym mi mówiła) i widzę że ona darzy go wzajemną sympatią. Dowiedziałem się od niej też że gdyby nie alkohol to wieczory które uważałem za najwspanialsze w życiu nigdy by się nie wydarzyły. I co mam teraz zrobić skoro wiem że to najprawdopodobniej miłość mojego życia? Nie mogę jej już przytulić i nawet nie mogę zobaczyć jej uśmiechu. Od kiedy powiedziała mi że nic z tego nie mogę przestać o tym myśleć. Rano i wieczorem samo to napływa do głowy. Boję się że mimo iż nie chcę to w końcu nie wytrzymam i pójdę na ten most. To tak boli kiedy na nią patrzę że nie mogę tego opisać. Nie chce mi się uczyć a wszystko co lubiłem robić teraz w ogóle nie sprawia mi przyjemności a nawet męczy. Nie mam nikogo kto by mi przyniósł jakąś ulgę dlatego napisałem to wszystko tu. To wszystko sprawia że zaczynam myśleć że nie ma dziewczyny dla mnie a nawet jeśli to cala ta historia sprawiła że jestem ponurakiem któremu już na niczym nie zależy. Wiem że sam z tego nie wyjdę bo nie mam drugiej osoby która by mi pomogła. Bo du..y z takim życiem. Za dużo się rozpisałem chyba jestem grafomanem.
-
Siema W gimnazjum przeżyłem coś podobnego więc może ci pomoże to co napisze. Początek gimnazjum był całkiem spoko ale tak jak w Twoim przypadku dopisali kilku baranów do mojej klasy którzy skutecznie utrudniali mi życie tyko dlatego że byłem i nadal jestem bardziej opalony (w ich pokrętnych zakutych łbach byłem murzynem) niż cała reszta. Nikt się mnie nie czepiał dopóki oni nie zaczęli tego robić. I cóż, z czasem dla większości klasy stałem się "murzynem" co było naprawdę dołujące. Czasem nawet (ale bardzo rzadko) jakiś nauczyciel się zaśmiał słysząc komentarz na temat mojej osoby. Ogólnie prawie przez trzy lata byłem psychicznie dręczony a że byłem i jestem "niespotykanie spokojnym człowiekiem" który w zasadzie nie lubi się bić to pozwalałem im na to nie robiąc nic - chociaż był pewien wyjątek o którym Ci zaraz napiszę: Pewnego razu na lekcji kobitka od polskiego (nawiasem mówiąc jedna z ładniejszych polonistek jakie spotkałem) wystawiała oceny. Część kasy zleciała się do niej do biurka tak że ona nic nie widziała i nic nie słyszała co się dzieje w reszcie sali. Panował ogólny chaos który nie bardzo kontrolowała bo skupiła się tylko na dzienniku. Oczywiście drugiej części klasy się nudziło i słyszałem tylko "murzyńskie" kawały pod moim adresem. Jakoś próbowałem to zdusić ale gdy zobaczyłem że "kumpel" uważany ogólnie za pachruścia wypisuje jakieś obelgi wielkimi literami na tablicy pod moim oczywiście adresem to tak mi się zagotowało że zanim skończył pisać ta ja byłem już za nim i (przepraszam za wyrażenie) tak pieprznąłem jego pustym łbem o tablicę że momentalnie stracił dobry humor a jego koleżka który stał obok zaraz powycierał co tamten napisał. Żebyś chłopie widział miny reszty tych baranów - bezcenne. A najlepsze było to że polonistka nawet się nie kapnęła choć do tej pory nie wiem jak to możliwe. Podniosło to rangę mojego "czynu" w ich oczach. Po tym nie mieli odwagi już się mnie czepiać ale niestety po kilku tygodniach "śmietanka" przypomniała sobie o mnie i znowu się zaczęło ALE tylko oni mieli odwagę to robić. Od reszty klasy miałem względny spokój. Tak więc z dzisiejszej perspektywy jak na to patrzę to wiem że gdybym któregoś dnia się odważył i wpieprzył jednemu z tych głównych baranów to dziś nie miał bym problemów ze sobą. Do dziś jestem momentami nieporadny i zachukany aż mnie to wnerwia bo nie umiem tego zmienić a dziewczyny które spotykałem w życiu nie dostrzegały przez to nic szczególnego we mnie. Nie wiem jak jest w Twojej szkole i jaki element tam uczęszcza. Ale jeżeli to kolesie z normalnych domów i tylko udają takich kozaków (nie licząc tego z domu dziecka ale on sam Cie nie dołuje) to możesz zaryzykować w sytuacji krytycznej (ale tylko i wyłącznie w krytycznej!!!) i przywalić jednemu którego uznasz za najsłabszego. Niestety musisz liczyć się z tym że to ty przed dyrektorem najprawdopodobniej zostaniesz uznany za winnego i poniesiesz konsekwencję a oni będą niby poszkodowani - wierz mi to też przerabiałem. Natomiast klasa będzie patrzyła na Ciebie inaczej. Ja sam miałem tyko tyle odwagi żeby przywalić cherlakowi. Wiem jakie to trudne przeciwstawić się bandzie bo sam nigdy tego nie umiałem. Pamiętaj że jest to drastyczne wyjście i zależy tylko od ciebie czy starczy ci odwagi. Alternatywą może być zaimponowanie hołocie na gruncie sportowym (przynajmniej w moich czasach to by zdało egzamin). Postaraj się. A jeśli uważasz że nie dasz rady to porozmawiaj z rodzicami może by cię zapisali na coś - uwierz mi że WARTO mieć coś co robisz po za szkołą. Ja zrobiłem ten błąd że mi się nigdy nie chciało a teraz tego naprawdę żałuję. Polecił bym ci zapisać się na Aikido świetna sztuka walki dla spokojnych ludzi bo wykorzystujesz siłę przeciwnika. Głównie stosowana do samej obrony (obejrzyj stare filmy z Seagalem może się podjarasz ). Jesteś młody więc na pewno do jakiejś sekcji cię przyjmą. I na koniec powiem tak: Poradziłem Ci na podstawie moich doświadczeń. Jeżeli wiesz na pewno że to nie zda egzaminu w Twoim przypadku to nie poddawaj się i szukaj innych rozwiązań. Tylko pamiętaj że jak zaczniesz przed tym uciekać to do końca życia będzie Cię prześladowało przeświadczenie że jesteś słaby a to prowadzi do depresji. Uwierz mi wiem jak to jest. Mam już prawie 24 lata i nie mogę się odgonić myśli że jutro też będzie do du..y. Nie życzę Ci tego. Pozdrawiam i głowa do góry chłopie jesteś w takim wieku że możesz wszystko zmienić.