Witam wszystkich.
To może zły wątek na pierwszego posta, ale nie chce mi się grzebać dłużej po forum. Jestem tutaj z powodu swojego stanu. Nie wiem, czy nawet mam chad, ale wszystko na to wskazuje. Byłem prywatnie u psychiatry ale on wcale mi nie pomógł... Przepisał mi hydroksyzyne kazał zrobić jakieś badanie osobowości (oczywiście u nich w ośrodku za 200 zł) i kolejną wizytę (150 zł). Dla mnie ta jedna wizyta to wielki wydatek, a poszedłem prywatnie, bo nie wiedziałem, gdzież indziej mogę się udać. Ale może po kolei. Mam 21, studiuję (jak na razie) w Warszawie. Mieście, którego od dziecka nienawidziłem i zarzekałem się, że w życiu tam nawet więcej nie pojadę (pochodzę z Płocka). Niestety, trafiłem tutaj z powodu swojej dziewczyny. I cóż, jestem tutaj od 3 lat i tutaj rozwinęła się moja choroba. Nie myślałem o tym jako o chorobie, po prostu było mi źle, ale to co przeżywam teraz to prawdziwy koszmar. Nie mam praktycznie znajomych, nie ruszam się z łóżka całe dnie a studia zawaliłem już można powiedzieć. Dlatego, że zwyczajnie nie miałem siły nawet zwlec się z łóżka. Nie mam siły iść do sklepu po zakupy a co dopiero uczyć się i być aktywnym na zajęciach. Codziennie myślę o samobójstwie i w tej chwili wydaję mi się kwestią czasu kiedy to zrobie. Codziennie to sobie wyobrażam. Gorąca kąpiel, muzyka, drinki i ostry nóż podcinający żyły... Ostatnia chwila przyjemności na tym łez padole i wielka ulga. Tak to sobie wyobrażam. Po prostu wszystko mnie przygniata i straciłem jakikolwiek szacunek do samego siebie. Czuje się jak ostatnia szmata. Miałem kiedyś plany, ale to chyba studia mnie przerosły. I to nawet nie chodzi o naukę, tylko o ludzi, atmosferę i o mnie. Nie nadaję się, boje się tam iść, obecnie od 2 tygodni nie byłem na zajęciach, bo po prostu boję się iść tam i siedzieć na ćwiczeniach. A nuż ktoś mnie o coś zapyta i będę musiał sie odezwać publicznie, co jest już po prostu stresem nie do przezwyciężenia. Co najgorsze mam dziewczynę, którą strasznie kocham. Piszę, co najgorsze, ponieważ nie chcę jej zawieźć, nie chce sprawiać jej bólu, bo ona też mnie kocha nad życie. Sam nie wiem dlaczego. Jest ostatnią osobą, która trzyma mnie przy życiu. Ostatnio chciałem być dla niej straszny, dokopać jej tak, aby mnie znienawidziła i uznała za śmiecia - wtedy mógłbym odejść bez żalu. Ale się nie udało, ona wie o moim stanie i wie dlaczego jej to zrobiłem. A ja już się poddałem. Nawet nie poddałem, po prostu chcę uciec. Gdzieś do lepszego świata. Nie wiem właściwie po co to piszę i tak już podjąłem decyzję o śmierci. Jeszcze tydzień, może dwa i się z tym pożegnam mam nadzieję. Tylko szkoda mi mojej dziewczyny, będzie cierpiała.