Skocz do zawartości
Nerwica.com

Matias89

Użytkownik
  • Postów

    26
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Matias89

  1. Ja kurs na prawko skończyłem ponad dwa lata temu. Instruktorzy (poza jednym, który się na mnie wyżywał) mówili że jezdzę dobrze, i że spokojnie zdam. Ja sam lubiłem prowadzić samochód. Pierwszy egzamin koniec września 2008, wjechałem w pachołek, centralnie po prostu za pózno skręcałem. Drugi egzamin gdzieś z początkiem grudnia 2008 i zahaczam lusterkiem o pachołek na łuku, trzeci raz styczeń 2009 sytuacja powtarza się po raz kolejny pieprznąłem w pachołek. Załamałem się totalnie i od tamtego momentu nawet nie myślę już o robieniu prawka, koledzy śmiali się że jak można oblać 3 razy na łuku i mówili że jak łuk oblewam to znaczy że nie jezdzę dobrze. A ja mimo wszystko czułem się za kierownicą dobrze, ale na łuku nie wytrzymuję ciśnienia. Chyba nikt mi nie wierzy że gdy bylem na łuku z instruktorem wychodziło mi prawie za każdym razem, nawet jak byłem ze swoim tatą na łuku to mimo że było to inne auto to wszystko szło elegancko. W każdym razie ja się poddałem... Przynajmniej na razie, może jeszcze kiedyś spróbuję, ale pewnie nie w najbliższym czasie.
  2. Dla mnie każda religia jest taka sama i tyle, więc co mi z przepisywania się do innego kościoła? Lubię, nie lubię spowiedzi, a jakie to ma znaczenie? Dla mnie spowiedz tak jak i wiele innych spraw w kościele jest dość dziwna. Religie zostały stworzone przez ludzi dla ludzi. Jak mam ochotę idę do kościoła bo jest taka msza gdzie są fajne kazania i ksiądz gada sensownie, a nie takie pierdoły jak w innych kościołach. Czy jestem chrześcijaninem czy nie, nie ma to dla mnie znaczenia. Wydaje mi się że do końca nie zostałem zrozumiany, ale w sumie tak jak pisałem ciężko mi wytłumaczyć moje podejście do religii, Boga i tych spraw. W każdym razie chyba nie ma sensu w to brnąć dalej :)
  3. Bóg... Dla mnie jest to skomplikowana sprawa. To znaczy ciężko mi tłumaczyć jakie jest moje zdanie na ten temat. Kiedy zaczęły pryskać kolejne iluzje z mojego życia, przyszła też kolej na religię. Po raz pierwszy czytałem o innych religiach, zacząłem zadawać sobie pytania dotyczące chrześcijaństwa i stwierdziłem że to nie ma sensu. To znaczy religia wpajana nam przez kościół moim zdaniem jest fałszem, to jest jedna wielka hipokryzja. Natomiast czy istnieje Bóg? Nie wiem, mogę tylko mówić że sam czuję że istnieje, Bóg, jakaś energia, nie wiem jak to nazwać ale czuję że coś istnieje. Do kościoła jeśli mam ochotę to idę, jeśli nie to nie idę, do spowiedzi która dla mnie jest czymś bezsensownym nie chodzę, księża, papieże czy biskupi nie są dla mnie żadnymi autorytetami które mogą mi mówić co mam robić i których miałbym słuchać. Nie jestem już lalką manipulowaną przez księży i innych ludzi którzy straszą religią. Można powiedzieć że żyję na swoich warunkach.
  4. Poznasz jeszcze dobrych ludzi, właśnie jednego z nich poznajesz Dobra koniec tej skromności :) A tak na serio chciałbym coś poradzić ale... sam mam podobny problem. Jestem sam choć niby znajduję się w wielkim mieście. To znaczy w odróżnieniu od Ciebie mam rodziców, którzy niby się mną interesują, mam rodzeństwo, mieszkamy razem ale nie tworzymy i nigdy nie tworzyliśmy prawdziwej rodziny. Nie mam z kim pogadać, nie mam bliskich przyjaciół nie mam nikogo. Do tego dochodzi że mam ogólne problemy w kontaktach z innymi ludzmi. Nie mam pomysłu na przyszłość, nie wiem co będę robił, nie potrafię podejmować decyzji, jestem totalnie rozbity. Przez długi czas jedynym co mnie nakręcało był sport którego dziś nie uprawiam bo mam różne dziwne objawy i póki co nie wiem co mi dolega. Sam dziś nie wiem co zrobić ze swoim problemem, a raczej wiem, ale nie potrafię się przełamać. Wiem że muszę iść do psychiatry, ale wciąż nie potrafię przekroczyć swojej blokady. Ty chyba też musisz udać się do specjalisty, mówisz że cię nie stać ale chyba jest możliwość by iść za darmo ze skierowania od rodzinnego (za bardzo się tu w tym temacie nie orientuję, ale chyba jest taka opcja). Pewnie istnieje opcja że można sobie poradzić z problemem samemu, ja długo wierzyłem że dam sobie sam radę, ale po górach zawsze przychodziły doliny i mój stan ciągle się waha. Raz lepiej, raz gorzej ale problem ciągle pozostaje. Może akurat doznasz przebłysku, przebudzenia i wyrwiesz się ze swojego problemu, ale nie masz gwarancji że tak się stanie, dlatego musisz udać się do specjalisty. Nie zrobisz nic głupiego, nie możesz :) Ja wielokrotnie myślałem o samobójstwie, ale mimo że są momenty gdy mam totalnie dość to nie potrafiłbym tego nigdy zrobić. Polecam książkę "Droga Miłującego Pokój Wojownika" Dana Millmana, może ona poprawi ci choć trochę humor i sprawi że uwierzysz w to że jeszcze będzie dobrze :) To jest jedna z tych książek które daje mi nadzieję i sprawiają że ciągle jeszcze mam marzenia.
  5. U mnie też nie było żadnego ciśnienia na dobre wyniki w nauce. Rodzice mówili żebym się uczył, ale nie mówili musisz mieć same 5 czy pasek na świadectwie. Zresztą najlepsze że ja tak jak piszę sam sobie nie zdawałem sprawy że wytwarzam na sobie takie ciśnienie. Zawsze myślałem ze podchodzę do tego na spokojnie, dopiero jakiś czas po ukończeniu szkoły zdałem sobie sprawę z tego że tak naprawdę sam się nakręcałem, sam narzucałem sobie chorą presję. Ale tak właśnie było. Sprawdziany pisemne mi wychodziły dobrze, oceny miałem dobre, i zaczynałem się pilnować by na lekcjach nie zaliczyć wpadki, by nie było tego właśnie: oooo ty czegoś nie wiesz, co się stało itd. itp. Wiadomo uczysz się dobrze i nauczyciel może cię spytać bo ty na pewno wiesz. Nie mówię tu o takim typowym pytaniu na początku lekcji na ocenę, to też mnie stresowało bo zawsze miałem problem odpowiadać przy całej klasie, ale to było pytanie z ostatnich tematów, można się było nauczyć, przygotować. Nawet jak zdarzała się ta czarna dziura to coś tam zawsze świtało i potrafiłem coś wymyślić mimo że stres był ogromny. Mnie chyba najbardziej stresowało takie wyrywkowe pytanie w trakcie lekcji, właśnie chemia, matma itp. Wiadomo wzroki, regułki, formułki można się wyuczyć i zapomnieć, a przy takim wyrywkowym pytaniu (często nie na ocenę) czasem trzeba coś improwizować. Czasem trzeba się cofnąć kilka lekcji wstecz (na przykład do tematu z których na sprawdzianie miałeś 5) i wykorzystać to teraz. Ja tymczasem nauczyłem się, zaliczyłem i po prostu zapominałem. I nagle się okazuje że nie umiesz czegoś z czego miałeś 4 czy 5, że nie umiesz czegoś niby podstawowego i ogólny przypał. Naprawdę musisz coś z tym zrobić. Jedno już zrobiłaś, wyłapałaś to, a nie jest to łatwe, ja tego nie potrafiłem i dziś żałuję. Tak jak pisałem przez to straciłem wiele, życie w ciągłym stresie by nie popełnić błędu. Sporo czasu spędzonego nad książkami i dzień w dzień przejmowanie się tym czy mnie spytają czy nie. Nie zostawiaj tego problemu, bo możesz spieprzyć sobie cały okres w liceum.
  6. Musisz coś z tym zrobić, idz do psychologa. Masz to szczęście że uświadomiłaś to sobie dosyć wcześnie. Ja przez 3 lata liceum nie zauważyłem że miałem dość podobny problem to znaczy bałem się porażki, bałem się że wyjdzie że czegoś nie umiem, że będzie nagle oooo ty czegoś nie umiesz. W rzeczywistości sam zaciskałem pętle na swojej szyi. Nigdy nie mogłem być nieprzygotowany, nigdy nie mogłem popełnić błędu, nigdy nie mogłem dać sobie na luz. Ja co prawda specjalnei się przed sprawdzianami nie stresowałem, po prostu na ogól byle na tyle przygotowany że czułem się dość pewnie. Pisemnie zawsze byłem mocny. Mnie natomiast stresowały te lekcje na których w trakcie brali do tablicy (matma, chemia), lub pytali w trakcie (angielski). Mimo że coś umiałem to często miałem wtedy czarną dziurę, a jak był nowy temat i brali do tablicy to zawsze się stresowałem bo często ja tak szybko tego nie załapywałem i wtedy przy tablicy mogło wyjść że: oooo jednak nie jesteś tak dobry jak na sprawdzianach. Tak, dziś wiem to było chore, a co lepsze ja tego nie widziałem, wtedy tego sobie nie uświadamiałem... Zdałem sobie z tego sprawę pewien czas po ukończeniu szkoły. Przez to wszystko straciłem naprawdę wiele, dopiero teraz widzę swoją głupotę i żałuję tamtego okresu bo mogło to wyglądać zupełnie inaczej. Nie popełnij tego samego błędu i nie zostawiaj tej sprawy samej sobie bo sama się nie rozwiąże.
  7. Matias89

    Nic ciekawego...

    Ja cały czas jeszcze udaję, ale zaczyna mi brakować sił. Z zewnątrz pewnie wygląda dalej że ze mną wszystko ok, ale wewnątrz jest tak fatalnie jak jeszcze nigdy... W sumie to pewnie gdyby było ze mną normalnie to właśnie mieszkałbym w akademiku. Jednak przestraszyłem się takiej perspektywy, właśnie z powodu moich relacji z innymi ludzmi. Najpierw udawałem że przegapiłem termin składania papierów (w rzeczywistości zrobiłem to celowo), a następnie o wolne miejsca długo się ociągałem z telefonem i okazało się że miejsc już nie ma. Przez to codziennie tracę ok.2,40h na dojazd i powrót do domu co też mnie wykańcza... U mnie w tym momencie jest zainteresowanie kierunkiem, ale... czuję się zle na uczelni. Nie potrafię przeskoczyć swojego problemu. Czy można czuć się dobrze jak jedziesz 1,20h na uczelnię, tam nie masz z kim nawet pogadać. Zaliczasz zajęcia i wracasz przybity 1,20h do domu... Jeszcze gorzej jak są przerwy, wtedy bezsensu włóczę się po mieście. Kłopoty z pamięcią i koncentracją to jest coś co pojawiło się u mnie dopiero od niedawna, ale widzę że jest coraz gorzej... Od zawsze chciałem by moje życie było właśnie przygodą, zabawą. Wspomnienia? Lata szkolne to przemknąłem jak duch. Wszyscy mają jakieś fajnie wspomnienia, różne głupoty wtedy robili. A ja? A ja nic... Też trochę zazdroszczę osobom z depresją czy nerwicą, które mają jakieś bliskie osoby przy sobie które ich wspierają, przyjaciół, rodzinę, czy swoją drugą połowę. Ja nie mam nikogo z kim mógłbym szczerze pogadać o swoich problemach, o swoich planach, marzeniach itd. Pisałem wcześniej że mam tych znajomych z którymi chodzę na piłkę, ale nie są oni dla mnie aż tak bliskimi osobami z którymi móglbym gadać o wszystkim. Może jest tak z mojej winy? Ja trochę się zamykam na nich. Wczoraj byliśmy pograć w piłkę, wcześniej widzieliśmy się... 2-2,5 miesiąca temu. Oni chcą mnie wyciągnąć na piwo, a ja się wykręcam, że to, że tamto, a w rzeczywistości leżę na łóżku i nic nie robię. Często jak idą do pubu to już nawet do mnie nie dzwonią bo wiedzą że nie pójdę. A ja bym poszedł, tylko... no właśnie nie wiem co. Coś mnie blokuje. Od momentu kiedy zdałem sobie sprawę że mam problem, czyli tak jak wspominałem jakieś 2 lata temu myślałem że sam sobie z tym poradzę. Czasem wydawało mi się że wszystko zaczyna iść już w dobrym kierunku, ale wtedy wystarczyło jedno jakieś wydarzenie, często błahostka i wszystko zaczynało się od nowa. Teraz myślałem że nowe studia, nowe miasto, nowi ludzie, zresztą jak też myślałem że się zmieniłem, bo podjąłem jak dla mnie dość ryzykowną i spontaniczną decyzję. Wszystko zapowiadało się pięknie i kolorowo, teraz miało się zacząć wreszcie prawdziwe życie, jednak to życie wszystko brutalnie zweryfikowało. Może dlatego teraz jest tak zle jak jeszcze nigdy, bo myślałem że wreszcie jest dobrze a okazało się że jest tak jak było. Dziś wiem że sam nie dam sobie rady, wiem że muszę iść do psychiatry, tylko jeszcze pozostaje się przełamać, ale wiem że muszę to zrobić bo to jest może jakaś szansa by wydostać się z tego szamba.
  8. Matias89

    Nic ciekawego...

    Jakbym czytał o sobie... Mam taką samą blokadę... Nigdy nie potrafiłem, nie potrafię zachowywać się spontanicznie, nigdy nie okazywałem emocji, obojętnie radość, smutek zawsze wszystko tłamsiłem w sobie choć w środku czułem że chciałbym inaczej jednak nie potrafiłem nic z tym zrobić. W domu i szkole było dokładnie to samo... Nieśmiały, małomówny, zamknięty w sobie. Mówiono że dorośnie to mu przejdzie, w sumie to nikt nie zwracał uwagi na to co się ze mną dzieje a wydaje mi się że było widać że coś jest nie tak. Ja w związku z tym że wszyscy naokoło mówili mi że jestem nieśmiały itd. uwierzyłem im że taki jest po prostu mój "urok", dopiero może gdzieś 2 lata temu zdałem sobie sprawę że problem jest poważniejszy, ale tak naprawdę dopiero ok.3tygodnie temu totalnie mnie przybiło. Też przeważnie stałem z boku. W sumie to w szkole przeważnie miałem tylko jednego kumpla z którym trzymaliśmy się praktycznie cały czas. Schemat powtarzałem w każdej szkole, może tylko w gimnazjum było inaczej (to są jedyne znajomości które utrzymuję do dziś). Ja zawsze miałem wrażenie że jestem sztuczny. U mnie wszystko musiało być przemyślane, zawsze myślałem wcześniej co powiedzieć, co zrobić itd. Nie chcialem popełniać błędów, nie chciałem wyjść na idiotę a w rzeczywistości zawsze na idiotę wychodziłem... Rozmawiać ze mną w ogóle nie rozmawiano... Rodzice unikali trudnych tematów, o tym co czuję czy kim chciałbym być nikt nigdy ze mną nie rozmawiał tak samo jak u Ciebie. Studia? I tak jesteś w dobrej sytuacji bo rozumiem że to twój dopiero pierwszy rok. Ja po maturze zrobiłem to samo poszedłem na kierunek który mnie nie interesował, zrezygnowałem. Następny rok nie dostałem się, ale papiery składałem głównie by mieć święty spokój od rodziców. 2 lata stracone i przyszedł ten rok, zaryzykowałem, chciałem uciec do innego miasta, liczyłem że pozbędę się problemu, ale się go nie pozbyłem, wrócił ze zdwojoną siłą i mnie powalił... \Dla mnie jedyną przyjemnością w życiu był sport. Piłka nożna, bieganie, oglądanie relacji w telewizji, czytanie o sporcie, to po prostu była i nadal jest moja pasja. Jednak gdzieś rok temu zaczęły się problemy ze zdrowiem, które sprawiły że biegałem coraz mniej, aż w końcu od pół roku nie biegam już w ogóle. W piłkę grać chodzę rzadko, tylko wtedy jeśli znajomi dadzą znać że idą. Tak było wczoraj i... po raz pierwszy od dawna poczułem ogromną frajdę. Dla mnie piłka przy nodze sprawia że wpadam w inny, lepszy świat z którego najchętniej bym nigdy nie wychodził. Jeśli idzie o moje zdrowie to dobija mnie że nie wiem co mi jest, cały czas robię badania, może się okaże że wszystko przez moje problemy z samym sobą? Dziewczyny podobnie jak Ty nigdy nie miałem. Baaa z dziewczynami to ja praktycznie nie rozmawiam. Zawsze wtedy moja blokada jest jeszcze większa. Znajomych mam z czasów gimnazjum, tylko dzięki temu że chodziliśmy na piłkę, więc te kontakty przetrwały, inaczej dziś nie miałbym nikogo. Ale nie są to znajomi z którymi jestem całkowicie szczery. Lubię przebywać w ich towarzystwie, czuję się wtedy świetnie bo to jedyni ludzie przy których jestem najbardziej sobą, ale mimo wszystko gdzieś ta moja blokada czasem zadziała. Podziwiam że poszedłeś do psychiatry. Ja wiem że muszę to zrobić ale... nie mogę się ciągle przełamać. [Dodane po edycji:] Też nie potrafię nawiązywać kontaktów z innymi ludzmi. 3 tygodnie nowych studiów a ja nie mam z kim pogadać... i klamka już chyba zapadła że po raz kolejny przerwę studia. Nie potrafię rozmawiać. Jeśli ktoś próbuje mnie zagadać najczęściej usłyszy bardzo krótką odpowiedz i stwierdza że z tym gościem gadać się nie da. Zupełnie inaczej wygląda gdy jestem w tej swojej grupce znajomych o których wspomniałem wcześniej, tam czasem potrafię gadać i gadać. U mnie też może jakimś problemem jest poczucie humoru, które nie wiem czy posiadam. W każdym razie jestem odbierany jako ponury gość. Ja zawsze lubiłem mówić że mam specyficzne poczucie humoru :) Lubię używać ironii, a tu wiadomo jeśli ktoś tego nie zrozumie to może być z tego więcej problemów niż pożytku. Mi często zdaje się że ludzie na ulicy dziwnie się na mnie patrzą... Może to jakaś obsesja, a może coś w tym jest że mam wymalowane na twarzy by do mnie się nie zbliżać? Kompleksy na punkcie swojego wyglądu też niestety mam. Wielokrotnie myślałem o samobójstwie, bo nie widzę sensu życia, nie potrafię żyć. Ale na myśleniu się kończy. Bo oprócz tego że nie potrafię żyć to nie potrafię też się zabić... Od dziecka miałem jeszcze taki problem że nie potrafię podejmować decyzji. Może to mnie ratuje przed tym że nie potrafię sobie nic zrobić? Z drugiej strony cały czas jeszcze gdzieś tam we mnie tli się iskierka że może kiedyś będzie normalnie, że może uda mi się spełnić swoje marzenia.
  9. Matias89

    Mam dość...

    Ta pogoda jeszcze bardziej mnie przybija... Ludzie mnie przybijają, smutni, pogrążeni w myślach, poubierani na ciemno, maszyny... Ostatnio jezdzę po Śląsku przybijają mnie te kamienice, ruiny, bród, smród. Patrzę na i widzę zmęczonych ludzi, ludzi których życie przypominało pewnie dzień świstaka, codziennie było tak samo. Ludzi którzy porzucili swoje marzenia, bo przecież trzeba było zarabiać. Ludzi którzy robili wszystko by w przyszłości było im lepiej, w rzeczywistości całe życie poświęcili by było im lepiej, choć nigdy lepiej im nie było... Zmarnowali, przegrali, stracili swoje życie. Ech i znowu dół...
  10. Matias89

    Mam dość...

    Po roku wróciłaś? Udało ci się poradzić z problemem i zacząć ponownie studiować? Studiujesz czy może już skończyłaś studia? Może... Ale według mnie problem zawsze jest w nas a nie w innych i otoczeniu. Ja też zawsze zwalałem winę że to przez to, że to przez tamto jestem nieszczęśliwy i mam już dość. Podczas mojego pierwszego studiowania nie mogłem się dogadać z ludzmi, czyli to o czym pisałem wielokrotnie. Wiesz jakie sobie wtedy znalazłem wytłumaczenie? Że to z nimi coś jest nie tak a nie zemną, że ja jestem normalny a oni są dziwni i że nie potrzebuję z nimi w ogóle gadać. Wmawiałem sobie że kiedyś spotkam normalnych ludzi a nie takich dziwaków. W rzeczywistości to ja jestem dziwakiem a nie oni. Przekonałem się o tym podczas ostatnich dni gdy wszystko dzieje się tak samo, i wiesz co moja głowa też mi mówi że to oni z nimi coś jest nie tak, jednak tym razem wiem już że tak nie jest. Twierdzisz że Twoim problemem są tylko rodzice, że jak pozbędziesz się ich z życia to będzie wszystko normalnie. Według mnie nie będzie. Dlaczego nie wyjechałeś skoro chciałeś? Rodzice których tak nienawidzisz cię przekonali? Dlaczego ich posłuchałeś? Gdy traktowali cię tak jak cię traktowali, dlaczego się na to godziłeś? Co chciałeś zyskać czy osiągnąć? Ja też mam podobny problem, co pewnie można wywnioskować z tego co piszę. Mam pretensje do swoich rodziców, jednak to zawsze ja decydowałem, mogłem powiedzieć nie, mogłem coś zrobić a nigdy tego nie robiłem. Myślałem że jak w jakimś sensie odetnę się od swojego starego życia wybierając inne miejsce na studia to stanę się nagle szczęśliwy i wszystko samo się poukłada. Nie poukładało się bo gdziekolwiek się nie ruszę tam wiozę że sobą swój problem. Nie wiem może w twoim przypadku jest inaczej, byłoby dobrze gdybyś tak po prostu mógł się pozbyć swojego problemu, życzę ci tego by ci się to udało.
  11. Matias89

    Mam dość...

    Na pewno nie chcę iść do szpitala. Też uważam że to byłby błąd, bo odcinam się od świata i pewnie jeszcze trudniej byłoby mi do niego wrócić. Ale jestem coraz bardziej zdecydowany by iść do psychiatry czy psychologa. Tak naprawdę dopiero niedawno uświadomiłem sobie że mam problem, poważny problem z którym sam sobie nie poradzę, bo nie radzę z nim sobie już od dawna. Teraz wkraczam już w dorosłe życie i jeśli się z nim nie uporam to nie wyobrażam sobie życia w tym świecie... Ogólnie ostatnie dni czuję się lepiej, ale to pewnie dlatego że piątek, sobota i dziś totalnie wolne, bez żadnej presji czy obowiązków, do tego oglądałem w czwartek i piątek fajne filmy, które pozwoliły zapomnieć o problemach. Od momentu gdy zaczęły się studia czyli od 1.10, tak dobrze się nie czułem, może tak dobrze nie czułem się od jeszcze dłuższego czasu. Ale jutro pewnie wszystko wróci do normy, choć... nie wiem czy pojadę na studia. Dostaliśmy na ćwiczenia zadanie do przygotowania, nawet go nie przygotowałem, nie wyobrażam sobie bym miał z niego odpowiadać przed całą grupą, to mnie paraliżuje i sprawi chyba że zamiast w na uczelni zaszyję się gdzieś na mieście... Wczoraj byłem na zawodach (sam nie uczestniczę, bo mam problemy z nogami) z moją siostrą i jej znajomymi. Na zawodach nie byłem już od pół roku (nie mogę brać udziału, ale byłem jako fotograf), i było super. Poczułem się dużo lepiej, bo widziałem uśmiechniętych, bawiących się ludzi, a nie roboty chodzące po ulicach miast. Naprawdę było fajnie, może dlatego też polepszył się mój stan. Ale tak jest zawsze, tak jak pisalem (film, książka, zdarzenie), i czuję się ok, następnie jakieś wydarzenie i jest dół (tak będzie jutro...)
  12. Matias89

    Mam dość...

    Na mnie nigdy nie było jakiejś wielkiej presji rodziców, no może to była tak presja podświadoma. W każdym razie nigdy nie miałem problemów z nauką, poza jednym rokiem po którym zmieniłem szkołę. Na świadectwach przeważnie 4-5, rzadko 3, ale niżej nie schodziłem. W sumie nie dawało mi to żadnej satysfakcji, nawet jak w liceum pierwszy rok poszedł mi jak z płatka i miałem pasek na świadectwie. Wydawało mi się wtedy że to bardziej moi rodzice są z tego zadowoleni niż ja. Dla mnie to czy miałem średnią 4.8, czy 3.5 tak naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Dla nich pewnie jakąś tam miało, mogli się chwalić jakiego to mądrego syna mają. A jak wiadomo nauka w szkole z mądrością nie ma nic wspólnego. Mam pamięć fotograficzną, zapamiętywałem układ w książkach zeszytach, następnie przy sprawdzianach, kartkówkach, było tak jakbym w pamięci odtwarzał te strony i pisałem... Pisemnie byłem świetny, jeśli jednak chodziło o pytanie na forum całej klasy przychodziła blokada. Nigdy nie byłem aktywny na lekcjach. Dziś wydaje mi się że może rodzice nigdy nie wywierali presji ale głównie uczyłem się dla nich nie dla siebie. Gdy wyrobiłem sobie opinię 4-5 ucznia z wzorowym zachowaniem, to sam sobie narzucałem presję by tego nie stracić, nie pozwalałem sobie na żadne błedy, bo co by sobie pomyśleli nauczyciele, koledzy z klasy, rodzice. Może sam narzuciłem sobie taką presję. Presję która pozbawiła mnie trochę życia, dziś uważam że za dużo spędziłem nad książkami. Sszkołę mogłem skończyć z beznadziejnymi ocenami, a maturę zdać tak jak zdałem. Matura to test na inteligencję, a nie na wiedzę (no może z wyjątkiem kilku przedmiotów). Na polski, angielski i geografię (roz) się nie uczyłem, zdałem bez problemów, tylko na biologię się uczyłem i też zaliczyłem bezproblemowo. To jest to samo... Też myślisz że wyjedziesz i uciekniesz, że problem nagle się sam rozwiąże. Nie rozwiąże się... On pojedzie z tobą gdziekolwiek się udasz.
  13. Matias89

    Mam dość...

    Faktycznie bardzo podobnie do mnie. Pierwsza ochrona środowiska, myślałem że będzie fajnie, okazało się że to jest ochrona środowiska nieożywionego (skały i takie tam), no ale to agh więc ciężko się było dziwić, to było moje gapiostwo. Po tygodniu wiedziałem że nie skończę tego kierunku, jeszcze jakoś to ciągnąłem przez 2-3 miesiące, zacząłem coraz więcej opuszczać i włóczyłem się po mieście. Następnie była szkoła policealna, turystyka. Wydawało się ok, ale oprócz mnie na zajęcia chodziły tylko... 2 osoby. Dla mnie to była masakra bo przy takiej ilości osób trzeba było coś się odzywać na zajęciach, ale dla mnie zawsze to był problem. Zrezygnowałem. Następnie rok temu czerwiec/lipiec, wszyscy w około zaczęli naciskać że muszę iść na studia, że będę nikim jeśli studiów nie skończę itd. Takie słowa dokładnie usłyszałem od mamy, że będziesz nikim. Ja jak to ja siedziałem cicho, tak jest zawsze nawet jak się we mnie gotuje, nawet jakbym chciał ryknąć, to nie potrafię. Jestem jak worek bokserski w który każdy może ładować i wyżyć swoją frustrację, a ja swojej złości nigdy nie uzewnętrzniam, albo robię to rzadko... W końcu złożyłem papiery dla świętego spokoju, nawet widziałem że się nie dostanę, i zakładałem że jak się dostanę to jeśli mi się nie będzie podobać to i tak zrezygnuję po kilku tygodniach. Chciałem dać sobie czas, bo myślałem że w tym okresie zdążę coś wymyślić. Rodzice oczywiście mówili że muszę iść gdziekolwiek, by cokolwiek skończyć i mieć te idiotyczne trzy litery przed nazwiskiem. W tamtym okresie często nie spałem pół nocy, płakałem, nie wiedziałem co zrobić ze swoim życiem. Co przeżywałem wtedy wiedziałem tylko ja. Na studia się nie dostałem. Przez rok praktycznie nie robiłem nic, zaszyłem się w pokoju, na wiosnę poroznosiłem ulotki po skrzynkach i za wycieraczki, chyba praca w sam raz dla mnie bo nie mam kontaktu z innymi ludzmi, do tego malowałem też pokoje u ciotki. Parę miesięcy temu przyszła decyzja na kolejny wybór. Od maja wiedziałem że jeśli gdzieś złożę papiery to tylko na AWF do Katowic, bo zarządzanie sportem to jedyny kierunek który mnie zainteresował (dalej uważam go za ciekawy). Poza tym myślałem że wreszcie się wyrwę, że odetnę się w jakimś sensie od mojej rodziny, że zacznę życie, że jakoś sobie to wszystko poukładam. Miało być pięknie, a nie jest... Nie dość że codziennie dojeżdzam do Katowic (ok.1.20 w jedną stronę) i mam dość, to najgorsze w tym jest to że robię to co zawsze nie mogę się z nikim dogadać. Zachowuję się jak dzikus, wszyscy na pewno już sobie myślą nie będziemy sobie zawracać głowy tym dziwakiem. Dalej uważam że jeśli mam skończyć jakiekolwiek studia to są to właśnie te studia, ale... powiem szczerze nie wierzę już bym skończył ten rok. Po prostu dla mnie już zaszło to za daleko, kiedyś siedziałem w autobusie jadąc do Katowic i tak mnie nakręciło że, poczułem taką słabość nóg, że myślałem że nie wstanę... Nie wiem czy to z nerwów, czy może mam jakąś chorobę, choroby staram się po kolei wykluczać. Do tego teraz wszyscy na mnie naskakują żebym załatwił sobie akademik (wolne miejsca). Oni myślą że ja tego nie robię bo tak jestem przywiązany do domu, a prawda jest taka że nie robię tego z powodu moich problemów w kontaktach z ludzmi, po prostu dla mnie to byłaby masakra... Wczoraj właśnie w tej sprawie mi się oberwało, a ja jak to ja. Włączyła się moja blokada i choć miałem ochotę coś odpowiedzieć, nie być tym workiem do wyładowywania przez innych swojej frustracji, stałem bez słowa... Nie wiem co dalej mnie czeka. Ja z pieniędzmi nigdy nie miałem problemu. Nie chodzi mi o to że jestem bogaty itd., ale po prostu nie mam takiego parcia by mieć kupę kasy. Wiadomo że czasem chciałbym coś tam mieć ale nie mogę sobie na to pozwolić, dużo częściej zdarza mi się jednak że mam na coś kasę chcę coś kupić, ale nie mogę się na nic zdecydować. Tak to u mnie bywa, nie chcę wziąć odpowiedzialności za swój wybór. Albo po prostu nie wchodzę do danego sklepu, bo unikam kontaktu z ludzmi, dla mnie najlepsze są te wielkie sklepy, samoobsługowe. Unikam tych gdzie wchodzisz a tam tylko sprzedawca i wiadomo że pewnie będzie trzeba coś rozmawiać. Dla mnie najważniejsze żeby w przyszłości móc robić to co lubię i zarabiać tyle pieniędzy bo móc spokojnie żyć i się bawić. By móc trochę podróżować, by móc spełniać swoje marzenia. Pieniądze szczęścia nie dadzą, nawet jak będziesz ich miała cała masę to pewnie i tak będziesz miała problem. Będziesz miała kupę kasy i zobaczysz że i tak czegoś ci brakuje. To jest tak jak ze mną, dokądkolwiek bym nie uciekł to i tak mój problem jest we mnie i za mną cały czas podąża. Cokolwiek bym nie zrobił to problem jest we mnie i zawsze będzie dopóki się go nie pozbędę. Ja też planuję co bym ewentualnie mógł robić przez ten kolejny rok gdybym rzucił studia. Do pracy pewnie nie pójdę, znowu włączy się blokada. Mam jakieś plany co zrobić itd., ale czuję tak jak napisałem wcześniej cokolwiek zrobię, gdziekolwiek się udam to mój problem będzie podążał za mną jak cień... PS. Ja cały czas wierzę że marzenia się spełniają i tego się trzymajmy :) Jakby nie ta jedna myśl to być może mnie już by na tym świecie nie było.
  14. Matias89

    Mam dość...

    Nie wiem czy na pierwszym roku można dostać urlop dziekański, chyba tylko w przypadku zdrowotnym, ale czy takie problemy jakie ja mam klasyfikują się pod problemy zdrowotne? Dla niektórych to że ktoś ma problemy z samym sobą jest po prostu śmieszne i nie wiem czy na studiach by coś takiego przeszło. Najśmieszniejsze jest w tym to że teraz myślę sobie że gdybym cofnął się o dwa tygodnie to zacząlbym wszystko inaczej i teraz byłoby lepiej itd. A prawda jest taka że byłoby tak samo, zawsze jest tak samo... Zawsze mówię że będzie inaczej, a powtarzam te same błędy. Tu też nie chodzi tylko o to że mam depresję, doła czy nerwicę. Nie daję rady fizycznie... Siedzę na wykładzie/ćwiczeniach i nagle zaczynają mi tak delikatnie drżeć nogi, delikatnie, ale to widać i inni pewnie też to widzą. Albo nagle mam napady gorąca, robię się czerwony na twarzy jak burak i nic z tym nie mogę zrobić, a wszyscy się na mnie patrzą. Jeszcze gdy się zdenerwuję i robię się czerwony to ok, przyzwyczaiłem się, ale tak bez niczego, bez powodu. Do tego jeszcze jakieś dziwne tiki nerwowe, szczególnie twarz i oczy. Idę po schodach i nagle nie mam sił... W środę zaczął mnie boleć brzuch, wróciłem do domu. Czuję się okropnie. Wiem że powinienem z tym iść do psychiatry, wiem że powinienem coś z tym zrobić, ale nie wiem jak się za to zabrać. Muszę o tym powiedzieć rodzicom, bo jeśli oni nie dowiedzą się prawdy to znowu się jazda na całego, znowu się zacznie że jestem leniem itd. Nie wytrzymałbym tego. Ale cały czas coś mnie blokuje. PS. Dla mnie to byłoby przegranie studiów, straciłem już 2 lata i teraz pewnie stracę kolejny rok...
  15. W moim przypadku myślę że w jakimś stopniu do tego w jakim jestem obecnie stanie doprowadzili mnie rodzice... W ciągu mojego życia nie wydarzyły się jakieś traumatyczne przeżycia, jak strata kogoś bliskiego czy coś w tym stylu co mogłoby spowodować takie problemy. Rodzice ze mną nigdy nie rozmawiali, tak jak już wspomniałem to jest sztuczna rodzina. Pisze tu pani że po rozwodzie zagłaskała syna by mu to wynagrodzić, i jednocześnie nie rozmawiała z synem to jest właśnie to... U nas nigdy nie rozmawiało się na temat problemów, zawsze unikało się tych trudnych tematów, nawet jak chciałem spróbować to jakoś zostawałem zbyty, w końcu zaczęła się pojawiać blokada i przestałem rodzicom mówić wszystko. Ogólnie teraz często im kłamię. Co do zagłaskiwania to był błąd moich rodziców, błąd przez który dziś mam problemy ze sobą. Ogólnie u mnie jest też ten problem że rodzice są dużo starsi, praktycznie mogliby być moimi dziadkami... Może dlatego też nie potrafimy się dogadać? Ojciec gdy skończył pracować to całymi dniami siedzi w krzyżówkach, nasze rozmowy dotyczą tylko i wyłącznie sportu i to od czasu do czasu. Mama pracuje, wraca i czyta gazety plotkarskie (żyje życiem innych ludzi), a od 17 do wieczora serial po serialu (nie ma to jak życie fikcyjnymi problemami innych). Gdy nie pracuje w weekendy to zawsze coś robi, albo udaje że robi. Niby że na nic nie ma czasu. Nawet nie ma czasu na rozmowę, zresztą oni od rozmów unikają. Kiedyś chciałem poruszyć ważny temat, nie tak z grubej rury, ale zaczynałem coś tam przebąkiwać. Chyba mama wyczuła co się święci bo to można powiedzieć że wręcz uciekła z kuchni. Wracając do zagłaskiwania bo odszedłem od tematu, u mnie było tak że jak coś chciałem to wystarczyło iść do mamy i zawsze to dostawałem. Wszystko załatwiała za mnie, cokolwiek, wszystko, dzięki temu mam problem z ludzmi, nie potrafię się z nimi dogadać. Problemem dla mnie jest iść do sklepu, problemem jest wszystko co wiąże się z kontaktem z innymi ludzmi. I to wszystko dzięki temu że moja mama chciała dla mnie jak najlepiej... To trwa do dziś, próbuję coś załatwić i nagle ona stara się zrobić to za mnie, robię sobie śniadanie a moja mama zaczyna robić to za mnie, co mnie po prostu wkurza i zaczynam robić się zły, a ona się pózniej dziwi że jestem jak osa. Tak się skończyło to całe zagłaskiwanie... Myślę żeby o swoim problemie powiedzieć rodzicom, ale szczerze mówiąc nie wiem jak się za to zabrać...
×