Witam.
Z góry przepraszam, jeśli ktoś się kiedyś podobnie wypowiedział, miał podobny wpis.
Piszę tą nową wiadomość ponieważ sama nie wiem,czy kwalifikuję się do osób chorujących na nerwicę, czy może po prostu już mój mózg zamienia się w papkę.
Zacznę może od faktu,że czuję się zagubiona.
Od dawien dawna byłam znana jako osoba "nerwuskowata". Pyskata, roztrzepana, mająca jak każda kobieta lepsze i gorsze dni.
Trochę też w życiu przeszłam.
Nieudane związki,które strasznie przeżywałam, zdrady partnerów, fałszywych przyjaciół, wieczna krytyka ze strony rodziny. Do tego dziwne przypadki w życiu - od grożenia mi śmiercią, nocnych głuchych telefonów po napastliwych ludzi, strasznie nieżyczliwych "znajomych" na uczelni. Nie wspomnę o tym, że byłam wiecznym popychadłem w liceum..
Może to kwestia "przyciągania" złych ludzi, może kwestia tego, że sama jestem sobie winna naiwnością.
Niemniej zawsze starałam się być silną osobą, pokazującą innym, że nie jestem tak beznadziejna, jak oni myślą.
Jakiś czas temu poznałam wspaniałego człowieka, który obecnie jest moim partnerem.. I tu się zaczęły schody.
Od samego początku tego związku czułam się fatalnie.
Partner jest ogromnie wyrozumiałym człowiekiem, dorosłym ,kochającym, ideałem.
Jednak odkąd zaczęliśmy się spotykać - zaczęły się ze mną dziać (lub dopiero teraz zaczęłam to zauważać) dziwne rzeczy.
Po pierwszych spotkaniach z nim dostałam 2x po powrocie do domu napadu drgawek, dziwnych, wręcz chorych ,natrętnych myśli. Gorączka, chęć wymiotowania.
Następnie objawy ustąpiły.
Następnie zaczęłam się łapać na tym, że czasami włącza mi się tzw "helikopter" w stresujących sytuacjach. Wiecznie wszędzie węszę spisek, nikomu nie ufam, boję się o wszystko ( a szczególnie śmierci, lub tego, że mnie wywiozą do wariatkowa ).
Najbardziej mnie jednak martwią objawy które może są najmniej "poważne".
Mianowicie chodzi mi o to, że czasami czuję się po prostu otępiale.
Czytam coś 3x i nie pamiętam NIC z tego co przed chwilą śledziłam wzrokiem. Mam okropne kłopoty z koncentracją. Czasami się zastanawiam, jak moi znajomi, przyjaciele mają na imię. Łapię się nawet na tym,że boję się, że powiem któreś imię źle.
Czasami zastanawiam się co ja wczoraj robiłam ,z kim rozmawiałam, co miałam zrobić. Zapominam podstawowych rzeczy, szybko się irytuję.
Do tego obsesja na punkcie śmierci. Boję się jej, wielokrotnie też od czasów szczeniackich rodzice nazywali mnie hipochondrykiem.
Prawie codziennie mam koszmary, staram się przeżywać każdy dzień jak najmniej nerwowo ,ale i tak często dopadają mnie te stany otępienia, braku skupienia, sklerozy..
Boję się, że to jest coś poważniejszego niż nerwica, chociaż mój partner ciągle twierdzi, że to nie żadne raki, żadne guzy, tylko po prostu nerwica. Wysyła mnie do neurologa/psychologa, ale nie wiem do którego iść, by mi postawił trafną diagnozę..
Może ktoś z was ma podobnie? Może jest ktoś mi w stanie powiedzieć, czy już kompletnie oszalałam, czy może jest jeszcze jakaś szansa, że odnajdę siebie i dowiem się co mi jest?
Z góry dziękuję za Waszą pomoc.
Pozdrawiam.