
marmarc
Użytkownik-
Postów
397 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez marmarc
-
lęku przestrzeni nie mam na pewno, co innego lęk wysokości, odległości - może to na tym tle. Poza tym mogą to być jakieś echa filmów o kosmitach itp, może mi zostało, że czuję stamtąd zagrożenie, że przyleci ufo i mnie porwie czy coś... nie wiem, ale lęki były silne, chyba jedne z najsilniejszych jakie doznawałem, nie wytrzymywałem i biegłem, poprostu biegłem do domu. Ciekawe jak by to było teraz...
-
Nerwica a drżenie mięśni,trzęsienie kończyn,tiki,perestezje.
marmarc odpowiedział(a) na temat w Nerwica lękowa
Spróbuję pociagnąc wywód dalej: jeśli ktoś się trzęsie w konkretnej sytuacji, np. w urządzie, u fotografa czy zdając egzamin - to trzęsie się na skutek stresu wynikającego z tego że się znalazł w sytuacji dla niego silnie strsującej, np. ma fobię na tym tle. Fobie raczej nie biorą się z braku magnezu. Jeżeli trzęsienie się rąk przy jedzeniu na przyjęciu jest tylko skutkiem fobii społecznej, to fobia jest przyczyną tego trzęsienia, a nie brak magnezu. Ale może gdyby poziom magnezu był wyższy, to pomimo lęku występującego na tle fobii nie doszłoby do tak silnej reakcji? Jak zbadać czy nasilenie objawów wynika z nasilenia fobii czy z obniżenia poziomu magnezu? Wiadomo że fobia dostracza dużo stresów, które "zużywają" magnez, w efekcie te stresy coraz gorzej znosić. Z tego by wynikało, że choć nerwica/fobia nie bierze się z braku magnezu, to może go wywołać, i przez to pogłębić objawy np. polegające na trzęsieniu. Z własnych doświadczeń mogę napisać, że od ok. roku w ogóle nie piję kawy ani herbaty (ani cocaoli itp), i myślę, że objawy fobii społecznej zmalały. Inna sprawa że pracuję też nad sobą. Jeśli chodzi o tiki nerwowe, jak drganie powieki itp, to one nie zależą bezpośrednio od stresującej sytuacji - tu łatwiej uwierzyć, że są bezpośrednim skutkiem braku magnezu. -
myślę że u mnie to nie działa. Już parę razy wyjeżdżałem na parę dni z przeświadczeniem, że muszę stąd uciec, że to w czym żyję jest to kitu, męczy mnie tylko, ale jak tylko wyjadę w inne miejsce to tam będzie od razu lepiej, że spotkam ciekawych ludzi którzy mnie zrozumieją, że tam będę odwiedzał ciekawe miejsca, i w ogóle od razu mi się polepszy. Ale to nic nie dawało - swoje problemy zabierałem ze sobą, i truły mi życie w nowym miejscu. A poza tym - po paru dniach i tak trzeba było wrócić. Teraz staram się nie nastawiać tak radykalnie. Urlop czy wyjazd niczego nie zmieni. Może pomóc odpocząć, oderwać się, ale trzeba próbować budować taką ogólną harmonię - szarpanie się z codziennością i ucieczki bo już nie można wytrzymać do nikąd nie prowadzą.
-
Nerwica a drżenie mięśni,trzęsienie kończyn,tiki,perestezje.
marmarc odpowiedział(a) na temat w Nerwica lękowa
dobrze byłoby gdby wyjaśnić w końcu czy drżenie rąk i głowy w stresujących sytuacjach to sprawa fobii czy braku magnezu? Bywamy posądzani o alkoholizm - pytanie czy alkoholik/skacowany ktoś ma drżenia w stresujących sytuacjąch czy ciągle? czy nasze trzęsienia mogą mieć fizjologicznie podobne podłoże? jako to z tym w końcu jest? -
z tego co czytałem o filmie Piękny umysł i biografii bohatera na której jest oparty, to nie może on być źródłem rzetelnej wiedzy o schizofrenii. To nie było tak, że ten facet ciagle widział małą dziewczynkę, szalonego kolegę i agenta CIA. On był przekonany że realizuje jakieś ważne zadania dla CIA itp, ale to są bardziej subtelne procesy, chyba nawet medycyna nie zabardzo wie jak to się dzieje. Ale wracając z marginesu - bohater tego filmu też miał epizody silnej fobii społecznej, a z drugiej strony morał jest taki że najlepszą terapią jest nie uciekanie przed społeczeństwem, ale ciągły wysiłek w kierunki integrowania się. (Choć samemu czasem trudno mi w to wierzyć. Parę dni temu usłyszałem że lekarz zabronił starszemu panu uczestniczyć w zebraniach, bo się za bardzo denerwuje, i serce mu już szwankuje od tego - czyli w sumie z wiekiem jest coraz gorzej, aż starch pomyśleć)
-
rozgwieżdżone niebo, ale takie za miastem, na wsi, jak nie ma innych źródeł światła, wywoływało we mnie silny lęk. U krewnych na wsi, jeśli byłem sam na podwórku (za potrzebą) to często biegiem wracałem do domu. Samo czytanie o kosmosie, o galaktykach itp. sprawia mi przyjemność, czuję zachwyt. ale widok tego nieba - normalnie panikowałem. Dawno na wsi nie byłem - ciekawe jak by to było teraz. M.
-
to co wyczytałem na szybkanauka jest zbyt drastyczne jak dla mnie, ale jakieś elementy można mieć. W końcu te "patologie" w rozwoju różnych części mózgu moga mieć różne zaawansowanie i iść w różnych kierunkach. Swoją drogą - mózg to podobno najbardziej złożona struktura w całym Wszechświecie, a ludzie wychodzą z założenia, że wszyscy mamy taki sam, i tyle samo można od wszystkich wymagać. I jak ktoś ma słabą pamięć albo coś innego to ma dostawać słabe stopnie w szkole bo to jego wina, a to niejaki hipokamp... ale przepraszam, znów zaczynam...
-
Dziękuję za info. zaglądając na forum napotykałem na hasło "borderline", ale nie wiedziałem że to oto chodzi.
-
pracownik mi się pierwszy raz trzęsły ręce na rodzinnym przyjęciu jak miałem 16 lat, mniej więcej w tym samym czasie zauważyłem drżenie głowy jak pisałem kartkówkę w szkole, uważam że dysfunkcję społeczną mam od przedszkola. W twoim przypadku to raczej efekt życia na wysokich obrotach, nagromadzenia się konfliktów z innymi i może z samym sobą. Myślę, że jak uda ci się odpocząć, prowadzić zdrowszy tryb życia, to samo przejdzie.
-
czy psychologia zna taki typ osobowości, że się popada w skarne postawy, uczucia, że "wszystko albo nic", albo entuzjazm albo dół, skłonność do bezkompromisowości, oddawania się bez reszty jakiejś sprawie ?? Z czym to się wiąże? jakich ludzi dotyczy? może ktoś zna jakieś artykuły, książki na ten temat?
-
jeśli chodzi o trzęsące się ręce (i głowę) przy jedzeniu to dotyczy to tylko różnych oficjalnych, zbiorowych imprez czy spotkań. Źródłem lęku nie jest jedzenie, pokarmy, ale to że robię to przy ludziach. Jeśli chodzi o lęk wysokości, to w moim przypadku stanie na taborecie może być już przeżyciem, które wymaga oswojenia. Nie wyobrażam sobie, że miałbym zejść po kilkumetrowej drabinie - w każdym razie wymagałoby to wiele czasu...
-
dzisiejsi mniej więcej 30 latkowie to właśnie pierwsze pokolenia, których rodzice wychowali się całkowicie w PRL-u - to nasi dziadkowie dorastali przed wojną i w wojnę - wiele elementów się tu nakłada. Z kolei my dorastaliśmy w czasie transformacji...ciekawe jak te warunki na nas wpłynęły
-
teraz myślę, że to się bierze głównie z tego, że jestem rozpięty między niskie poczucie wartości i szukanie sukcesu, chęć bycia pierwszym, najlepszym, albo choć wyróżnionym. Tego nie ma, otoczenie tego nie okazuje, więc wywołuje to niepewność, lęk, objawy fobii (np. drżenie rąk przy posiłkach - jak już raz się zacznie, to potem pojawia się lęk przed samym drżeniem itd). Oczywiście to pewne uproszczenie, ale chyba właśnie tak jest. A może wcale nie. Może to fobia jak każda inna - mam też np. lęk wysokości - czy on też wynika z takiej złej postawy wobec swoich możliwości i innych...? Pisałem na tym forum, że trzeba się konforntować z lękiem społecznym, bo izolacja powoduje tylko pogorszenie sytuacji - więc trzeba by uzupełnić, że ta konfrontacja musi być połączona ze zmianą swojej postawy wobec innych. Znam z opowieści przypadek księdza, który sprawiał wrażenie bardzo nieśmiałego na swojej pierwszej parafii, był ciągle czerwony na twarzy, kazania były kilkunastozdaniowe, wyszeptane prawie, urywane zdania - w końcu stracił przytomność czekając w zakrystii na swoją mszę. Ciekawe czy to też była fobia - jeśli tak, to konfrontowanie się z lękiem nie pomogło...
-
możecie napisać na czym polega terapia, którą przechodziliście/przechodzicie?
-
co przez to rozumiesz?
-
No dobrze, ale wciąż nikt nie napisał, że coś mu istotnie pomogło.
-
Nie twierdzę, że to wyleczy w 100%. Ale jak na razie nie spotkałem się ze stwierdzeniem, że coś wyleczy fobię w 100%. Wiem z własnego doświadczenia, że fobia się nasila albo słabnie. Wiem, że izolowanie się, czyli unikanie - jak to ująłeś - "bólu" do niczego dobrego nie prowadzi - "ból" z czasem będzie jeszcze silniejszy. Ani izolacja od ludzi i problemów, ani alkohol, ani leki nie wyleczą z fobii społecznej. Tak przynajmniej myślę. Jeśli ktoś zna lepsze sposoby, niech napisze. Czytałem, że stosuje się terapię grupową, ale ona polega też na konfrontacji ze źródłem lęku, często bardzo wyczerpującej, tyle że - jak mogę przypuszczać - jeśli odbywa się to pod kontrolą dobrego terapeuty - te doświadczenia nie są przypadkowe, więc działa to pewnie bardziej efektywnie niż "samo życie", no i w bezpiecznych warunkach. Uważam, - czego sam nie wymyśliłem - że my od dziecka pogarszamy własną sytuację unikając tego czego się boimy, przez co tylko pogłębiamy lęki. Ich duże nasilenie przypada w okresie wchodzenia w dorosłość. Do tego np. dochodzi wyczerpanie nerwowe związane z wysiłkiem intelektualnym na studiach.Wszystko się nasila. Pogłębiają się depresje, świadomość "odmienności" od rówieśników, którzy wchodzą w życie bez tych problemów. To wszystko związane jest z brakiem pewności siebie itp. Ale też trzeba pamiętać że wyżej tyłka się nie podskoczy, i pewne rzeczy mogą byc dla nas nigdy niedostępne. Tak mi się to układa. Taka prywatna teoria poparta własnymi, subiektywnymi, przeżyciami.
-
[ten wątek właściwie można by podłączyć do wspomnienien z okresu PRL-u] Disney to była "inna bajka". Puszczali tylko od wiekiego święta, to była inna jakość. Klasyczne kawałki (zresztą w tle była muzyka klasyczna) - obejrzałbym jeszcze dziś. "Pan Kleks", a konkretnie Akademia, to było oparte na kawałku dobrej prozy (podobno lepsze od "Harrego Potera"), więc też nie ma porównania. Ale Tiktaki, teleranki, sobótki, dropsy, 5-10-15 - wydaje mi się, że poziom był niski, a prowadzenie = sztuczność bez związku z życiem...
-
A co to za studia? Czy będą egzaminy ustne?
-
Często myślę, że za dużo jako dziecko oglądałem telewizji. Pan Tik-tak, teleranki, itd - to chyba były jednak rzeczy dosyć prymitywne, upraszczały bardzo świat. Za bardzo. Czasem jestem poprostu zły na siebie, że jako dziecko tyle przesiedziałem przed telewizorem. Choć, mówiąc szczerze - tu nie tyle telewizja winna co raczej moja skłonność do biernego "przyglądaniu się życiu". Z pozytywów to mi przychodzi "Pszczółka Maja" - tam czasem padały stwierdzenia prawie filozoficzne, tam było pokazane życie "w pigułce". "Pszczółka Maja" - tak, Tik-Tak, Teleranki i Pankracy - raczej nie. A pamiętacie różne czeskie czy NRD-owskie seriale dla młodzieży puszczane w wakacje? p.s. o co chodzi z tymi "fasolkami" ? Nie pamiętam...
-
Obawiam się że nie ma co czekać aż przyjdzie ochota. Izolacja tylko pogarsza sprawę. Masz znajomych przy których czujesz się "w miarę" dobrze? Spróbuj to wykorzystać, spotykaj się z nimi. A co mówi psychoterapeuta?
-
Jonny7: ja mam już 30 lat, i też czasem czuję że mam wciąż te same problemy od czasów przedszkola... tyle że teraz muszę chodzić do pracy. Będzie różnie - zaręczam Ci, ale chyba trzeba walczyć. W czasie studiów miałem opór żeby zadzwonic po taksówkę, miałem fazy, że bałem się robić zakupy itp. Pierwsze doświadczenia w pracy wspominam jako wieki ciężar, lęk, stres. Czasem wraca - ja po prostu zaciskam zęby i jakoś wlokę wózek dalej. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Myślę, że małymi krokami można wywalczyć sobie trochę wolności od lęków, zacząć odczuwać trochę sowbody w kontaktach z innymi. Najgorsza chyba jest izolacja - wtedy może być tylko gorzej. Ja myślę , że takiej pracy nie ma, przy najmniej jeśli o mnie chodzi. Jeżeli chodzi o pracę w publicznym miejscu, gdzie będziesz miał codzienny kontakt z różnymi, nieznanymi ludźmi, to myślę, że są 2 scenariusze: 1. po paru miesiącach męczarni lęki zaczną słabnąć, aż zapomnisz w ogóle o nich 2. po paru miesiącach męczarni lęki osłabną, ale wciąż będą ci przeszkadzać, z tym że lęk przed zmianą pracy będzie silniejszy, (tak chyba jest u mnie). Napisz jak Ci idzie - to że możesz o tym opowiedzieć też może Ci pomóc. Pozdrowienia od faceta który też uciekał z przedszkola, bał się i nienawidził szkół, któremu się czasem trzęsą ręce przy ludzich, choć nie pije.
-
jakiś związek między nerwicą a filozofią jest. tylko czy to nerwica bierze się z filozofii czy filozofia z nerwicy? Jeśli się ma już w przedszkolu fobię społeczną i się siedzi pod ścianą zamiast bawić się z innymi dziećmi, no to się z nudów "wymyśli myślenie". Najgorzej jest kiedy się jest za mało inteligentnym do tego filozofowania. Wtedy to śmiesznie wygląda - człowiek filzofuje, no bo nerwica do tego przymusza, ale nic z tego filozofowania nie wynika, no bo za głupim się jest, i tylko ludzie się śmieją. I jest jeszcze gorzej, bo tu niby taki wielki filozof, a to po prostu głupek coś ciągle plecie 5-te/10-te. Sam tego doświadczam na własnej skórze. Dlatego napisałem parę postów wcześniej - w moim przypadku potwierdza się, że nerwica to nie choroba inteligentnych, ale głupich....
-
myślę, że mamy tu kolejne błędne koło, czy samo napędzający się mechanizm - dziecko bez umiejętności czy instynktu bycia w grupie nie bierze udziału w rywalizacji sportowej, przez co nie rozwija się tak jak inne dzieci, a przez to że się nie rozwija, tym bardziej traci szansę na sensowny udział w tej rywalizacji, i to się tak pogłębia. Człowiek się nie rozwija fizycznie itd. U chłopca ma to chyba szczególne znaczenie.
-
Mam pytanie: jak było u was w dzieciństwie z rywalizacją sportową z rówieśnikami? czy w ogóle jakaś była? czy dorównywaliście im? czy byliście w czymś dobrzy? w jakiejś grze, zabawie, dyscyplinie sportowej? Bo ja zawsze byłem daleko w tyle. W grach zespołowych brałem udział tylko na lekcjach, nic tam nigdy nie znaczyłem, w życiu nie strzeliłem gola, nie zdobyłem kosza, moje wyniki w bieganiu czy skakaniu to zawsze była gigantyczna porażka. Lekcje w-f to jeden ze szkolmych koszmarów. Jak widziałem gdzieś np. chłopców grających na podwórku, starałem się ich ominąć szerokim łukiem, żeby przypadkiem nie poprosili żeby im "podać" piłkę, bo nie potrafiłbym tego dobrze zrobić. Dodatkowo miałem (i mam) wadę postawy, Myślę, że to jakiś wpływ musiało mieć. Naturalnie - nie lubię oglądać widowisk sportowych. Możecie napisać jak to jest z Wami?