Choruję na nerwicę natręctw. Co prawda, powiedzmy, że od niedawna ponieważ pierwsze, poważne objawy wystąpiły około trzech miesięcy temu. Jakie objawy? Między innymi obsesyjne mycie rąk, wychodzę ok. dwóch razy na lekcji. W dni parzyste wyciskam mydło jedenaście razy, licząc bez liczb parzystych, w dni nieparzyste wyciskam mydło siedem razy, również licząc bez liczb parzystych. Mam obsesje na punkcie czystości, przez co przez cały rok chodzę w skórzanych rękawiczkach. W tramwaju siadam tylko na miejscach nieparzystych. Nie staję na chodnikowe linie, tak samo jak cień autobusu też zawsze musi się równać z linią chodnika, w przeciwnym razie wypowiadam zaklęcie, licząc do trzech. Kiedy dostaję grupę B na sprawdzianie, oddaję pustą kartkę bo przecież grupa B jest równoznaczna z liczbą 2. Nawet nie czytam wtedy pytań.
To tylko kilka objawów, które chyba są najcięższe, reszty wymieniać nie będę bo przecież już wyszedł mi z tego długi post.
Jestem jeszcze niepełnoletnia, mam 17 lat. Moja mama jest psychologiem, uważanym z resztą za jednego z lepszych w Polsce. I właśnie chyba w związku z tym mam największy problem bo moja mama bojąc się o swój wizerunek 'świetnego psychologa' nie chce abym chodziła do psychiatry. Na psychologa jeszcze się zgodziła, ale kiedy dostałam skierowanie do psychiatry i został mi zalecony wyjazd terapeutyczny, moja mama się zbuntowała. Mówi, że przy jej pomocy z pewnością z tego wyjdę. Przede wszystkim nie powinno pracować się z osobami, które są ze sobą w jakiś sposób związane co dopiero matka i córka. Poza tym , cała ta nerwica zaczyna mnie coraz to bardziej przerażać, tym bardziej kiedy dostrzegam u siebie nowe objawy.
Jakieś pomysły jak uporać się z matką psychologiem?