Skocz do zawartości
Nerwica.com

izazbeliz

Użytkownik
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez izazbeliz

  1. izazbeliz

    Prośba o pomoc

    To co opisujesz, to dramat życia. Dzieciństwo upływające w destrukcyjnych realiach niewątpliwe negatywnie rzutuje na dorosłe życie. To bagaż z którym potem wędrujemy przez całą naszą dorosłość. Bowiem w tym okresie kształtuje się nasza osobowość. Wzorce tego okresu powielamy potem w dorosłym życiu. Nie bez podstaw obawiasz się,ze kiedyś możesz stać podobną do swojej matki. Taka jest zależność psychologiczna, że jako dzieci, młodzi ludzie, nie godzimy się z postawa naszych rodziców i deklarujemy niepopełnianie tych samych błędów, gdy nasze życie będzie juz w naszych rękach. Niestety, dzieje się jednak inaczej.Człowiek bowiem uczy się przez modelowanie i naśladownictwo i ..........niestety, przejawiamy reakcje nam znane, bo w takich realiach upływała nasza codzienność. Powiem Ci więcej. Niestety. mamy też tendencje do wchodzenia w partnerskie relacje z osobami bliższymi okresowi naszego dzieciństwa, a więc osobami podobnymi do naszych rodziców i.........miało być tak inaczej, tak pięknie,a tu historia się powtarza . Dlatego w relacji ze swoim chłopakiem mogą pojawiać się problemy. Poprzez zrozumienie pewnych mechanizmów i naukę innych swoich reakcji na różnej natury problemy podczas terapii będziesz jednak umiała wpłynąć na swoje życie i wiedziała na co zwrócić uwagę, by pokierować nim inaczej. Istnieje cały schemat funkcjonowania rodziny destrukcyjnej. Dzieci wchodzą w takiej rodzinie w różne role by przetrwać trudny czas, albo przypisuje je im rodzina i nie wychodząc z tych ról idą w dorosłe życie. Ale tutaj, to już odesłałabym Cię do fachowej literatury, bo to szerszy temat. Znajdziesz pewnie wiele materiałów w internecie, na temat syndromów DDD, czy nawet szerzej opisywany syndrom DDA. Nawet jeśli w Twojej rodzinie nie było osoby uzależnionej od alkoholu, to schemat funkcjonowania podobny. Bo rodzina alkoholowa, to także dysfunkcyjna. Polecam Ci też książkę "Toksyczni rodzice". Chodzisz na terapię, to dobrze. Ale skoro twierdzisz, że nie widzisz rezultatów, to może nie taki rodzaj terapii, albo tez jeszcze za krótko chodzisz, to już musisz omówić z psychoterapeutą. Są też psychoterapie grupowe i indywidualne w większych miastach dla Dorosłych Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych. Jesteś studentką, a więc osoba uzależnioną finansowo od rodziców i trudno jest Ci się usamodzielnić. Ale może podczas terapii nasunie sie jakieś rozwiązanie. Terapia Cie wzmocni i inaczej spojrzysz na swoja sytuację.I mimo,że jej nie zmienisz, zmienisz swoje do niej podejście. Nie możesz bowiem cierpieć dla zasady tkwienia w destrukcji tylko dlatego,ze krewni czy znajomi zajmą stanowisko obciążające Ciebie z powodu obrony swojej osoby przed przemocą rodziny, o której,jak piszesz nie mają bladego pojęcia. Dlatego nie rezygnuj z terapii. Osobiście bardzo Ci współczuję i doprawdy życzę powodzenia w życiu.
  2. Domniemywam,że problem tkwi w Twoim dzieciństwie. Odpowiedz sobie, jak ono wyglądało, czy nie byłeś deprecjowany w rodzinnym domu, poniżany, utwierdzany,że niewiele potrafisz? Wiesz, skorzystaj z pomocy psychologa, albo psychoterapeuty. Musisz zrozumieć dlaczego tak sie dzieje i co jest tego powodem, oraz uwierzyć,że jesteś wartościowym człowiekiem, bo tak na prawdę jest. Piszesz,ze Bóg pozwolił Ci się wybić. Bogu za wiele jesteśmy wdzięczni i powinniśmy to docenić i dziękować, ale za sukcesy, jakie udało nam się z jego wsparciem odnieść. Słowo "wybić się" jednak sugeruje, że właśnie wyniosłeś z domu przeświadczenie, że wszelkie osiągnięcia nie są dla Ciebie. A skoro się udało, to pewnie na nie nie bardzo zasługujesz? Poszukaj odpowiedzi na swój problem, a z pomocą terapeuty uwierzysz,że świat i wszystko co na nim piękne, należy się również Tobie i masz bezwzględne do tego prawo.
  3. Moim zdaniem, to przede wszystkim należałoby ustalić przyczynę depresji u Twojej dziewczyny i dopiero pod tym kątem prowadzić terapię. Są różne postacie depresji i podejście powinno być indywidualne. Jak najbardziej lekarz psychiatra i stosowanie się do zaleceń. Leków też nie można samemu odstawić nagle samemu, bo pojawić się mogą (w zależności od rodzaju stosowanego leku) objawy odstawienia. Należy zrobić to pod kontrola lekarską. Ale ponadto, psychoterapia, która pomoże zrozumieć narzeczonej źródło jej problemu i pokaże drogi rozwiązań, oraz nauczy innej reakcji na przykre życiowe doświadczenia. Sam wspomagając, nie udzielaj jej rad, typu:"weź się w garść", bo jej właśnie tej garści brakuje. "myśl pozytywnie" - kiedy ona właśnie nie potrafi, stąd depresyjny stan. Kiedyś ktoś napisał taki wierszyk na temat depresji: "Głupi, kto szuka na smutek lekarstwa. Głupszy kto daje rady, bo to łgarstwa. Bierz się i pracuj, ktoś jak z książki czyta. Ba, człek się chwyta, lecz praca nie chwyta"
  4. Nie jest czasem tak,że brak Ci poczucia własnej wartości? Nie byłaś, czy nie jesteś przez kogoś poniżana? Utwierdzana,że niewiele potrafisz i niewiele znaczysz? Bo tak taka sugestia się nasuwa po tym, co piszesz..... .
  5. Witaj. Jesteś młoda osoba i szczerze Ci współczuję, bo ja mając dziś dwukrotność Twojego wieku, tez przezywałam podobny dramat. I mimo,że mam świadomość pewnych faktów, w swojej sytuacji gubię się totalnie i brakuje mi obiektywizmu i umiejętności w postępowaniu. Mój mąż jednak nigdy nie skorzystał z pomocy psychiatry, ani żadnej innej i nie wiem, czy to tylko syndrom dzieciństwa,zaburzenie osobowości, czy tez jeszcze objawy psychicznej choroby. Trudno pomóc jemu, sobie i nam razem. Tobie jednak doradzę, że wizyta u psychiatry pewnie nie wystarczy. Twój mąż bezwzględnie powinien trafić także na psychoterapię. Reakcje jakie przejawia jak powiedział lekarz, mają źródło w jego dzieciństwie i młodości. To wyuczony schemat .Musi nauczyć się nowych, innych, prawidłowych reakcji. Po za tym obecna sytuacja w jakiej znajdujecie się, to także czynnik niewzmacniający Waszego związku. A tak na prawdę, to OBOJE powinniście trafić na terapię małżeńską, by umieć ze sobą być. Clonazepam może prowadzić do uzależnienia. Coaxil chyba w mniejszym stopniu, ale na ile się orientuję producent o tej możliwości także pisze w ulotce dołączonej do leku. Pozdrawiam Cię i życzę, by Wam się udało wygrać Wasze życie, pokonując ten ostry zakręt.
  6. Porozmawiaj koniecznie ze szkolnym psychologiem. To głębszy problem rodzinny. Wymagasz natychmiastowej pomocy psychologa. Jeśli nie chodzisz już do szkoły, idź do lekarza rodzinnego i poproś o skierowanie do poradni psychologicznej.
  7. Wiesz Noemi, ja przeżyłam patologiczną zazdrość ze strony mojego męża. Wierz mi, sceny z tytułu kompleksu Otella, nie cementują związku. Wręcz odwrotnie.Wszystko niszczą, czego nie rozumie osoba chorobliwie zazdrosna. Ja wpadłam w skrajną mizoandrię, a po latach mąż znalazł kochankę. Zrobił to, czego się obawiał, aby jego nie spotkało. Dziś wiem, że nie należało się podporządkowywać jego chorym fantazjom i postępować z nim odpowiednio, lub nakłonić do leczenia, ale .................wiem to dziś. Zrób z tym coś, poszukaj pomocy specjalisty. Musisz zrozumieć gdzie tkwi źródło Twojego problemu. Podejrzewam, że w dzieciństwie, ale to już oceni terapeuta. Pozdrawiam.
  8. Wiesz Noemi, my rodzice jesteśmy czasem toksyczni. Niestety. To my modelujemy nasze dzieci, tak, jak i nas kiedyś ukształtował rodzinny dom. zaburzona relacja dziecka z rodzicami, niestety, nie jest winą dziecka. Tak, jak ktoś napisał, nie można odwrócić dziecku ról w rodzinie. Odesłałabym do lektury "Toksyczni rodzice". Tam, jest wiele literatury na ten temat. Pozdrawiam.
  9. Przeczytałam Twój wpis. Widzisz,w problemach małżeńskich trudno jest pomóc. Sama mam je podobnej natury. I prawdą jest, jak ktoś pisze,że żona podobnie się zachowuje jak jego matka, bo mamy skłonności do podświadomego wchodzenia w relacje bliższe okresowi dzieciństwa i w swoich związkach powiela isę różne wzorce tego okresu. Podejrzewam, że w domu Twojej żony najprawdopodobniej ojciec lub matka miała rolę "domowej" kury która "nigdy nic nie robiła do porządku". Ja, po 25 latach nieudanego związku, w którym w swoim odczuciu także chciałam wyprzedzać myśli partnera mogę Ci tylko powiedzieć, że mamy to, na co się godzimy. I dziś wiem, że to nie mąż zniszczył mi 25 lat życia, tylko ja pozwoliłam sobie je zniszczyć, nie oceniając racjonalnie tego, czego z jego strony doświadczałam. Wczoraj ktoś tutaj na forum, rozjaśnił mi to jeszcze bardziej. Nie wolno sobie pozwolić na wbudowanie poczucia winy, bo związek dwojga ludzi, ma tworzyć wzajemność, a nie stawianie wymagań. Musi być płaszczyzna porozumienia, bo gdy jej nie ma, dochodzi do nieporozumień. I jeśli Twoja żona straszy Cie rozstaniem,a powodem jest rzeczywiście brak funduszy by zrealizować pragnienia,to może kiedyś, kiedy sytuacja finansowa jej się zmieni, po prostu tak postąpić.Tak stało się w moim przypadku, chociaż, nie w każdym musi tak być. Ktoś proponuje Ci nakłonienie żony na terapię i to jest rozsądne podejście, by zmienić swoje partnerskie realia. A dopóki z niej nie skorzystacie, spróbuj poważnie porozmawiać z żoną, o tym, co zmieniasz swoje życie. Doza zdrowej asertywności jest w życiu wręcz potrzebna. Określ jasno, że z dniem dzisiejszym rezygnujesz z niektórych domowych czynności, które niestety musi przejąć żona. To już od Ciebie zależy, z czego zrezygnujesz. Ja wciąż zabiegałam, by odciążyć męża, wiec miał sporo czasu dla siebie i ............potem dla kochanki, obwiniając mnie, że musiał ją poznać. Moja rada nie jest podyktowana profesją, bo tak na prawdę sama sobie nie radzę i też tutaj szukam pomocy. Zresztą, nawet terapeuci mają swoje superwizje, bo ich psychika, mimo świadomości fachowca, jest narażona na działanie takich samych czynników, jak każdego z nas. Uważam,że problemy są nieodłącznym atrybutem życia i nie należy się wstydzić tego, że sobie z nimi nie radzimy. Ja Ci powiem, że nawet mam świadomość pewnych faktów i rozsądek nakazuje mi już nie walczyć o ten związek, ale gdzieś podświadomy rozum dyktuje inne reakcje. I walczę na razie wewnętrznie z sobą., by już nie pozwolić się poniżać. Ktoś tutaj na forum, też uświadomił mi pewne fakty, których może miałam świadomość, ale w odniesieniu do siebie trudniej o obiektywizm. Pozdrawiam i życzę Ci, by udało się rozwikłać pokrętne ścieżki życia.
  10. Dziękuje Ci za odpowiedź. Nie jesteś specjalistą, ale piszesz bardzo mądre słowa. Niewątpliwie masz rację. Problemy natury psychologicznej z jakimi się borykam, są źródłem moich niepowodzeń w związku i nie tylko. I prawdą jest,ze to nie mąż zniszczył mi wiele sfer życia, lecz to ja pozwoliłam sobie je zniszczyć.bo jak mówią słowa piosenki, masz to na co godzisz się. A moje problemy? To syndrom DDD. Weszłam podświadomie w relacje z takim człowiekiem, bo to wzorzec bliższy okresowi mojego dzieciństwa. Wytworzyło się uzależnienie od osoby, bo tak to już jest,że czym większa siła destrukcji, tym większe dążenie do wyeliminowania czynników, które partner postrzega jako niszczące,oraz tym większe rozczarowanie, bo występują wciąż nowe. Osobowość ta bowiem tak funkcjonuje, że nigdy nie zostanie usatysfakcjonowana. A jednocześnie wbudowuje poczucie jedynej winy za nieudane relacje. Posiadam nadmiernie rozbudowane uczucie empatii i jestem zdolna do poświeceń, co pewnie spowodowało w związku układ bardziej opiekuńczy , niż partnerski. Lecz mąż to chętnie brał, gdy wziął wszystko, po prostu sobie poszedł. I niewątpliwie psychoterapia jest jedyną drogą, by zrozumieć głębsze podłoże problemu, bo ono ma swoje korzenie w dzieciństwie i trzeba wiele urazów przepracować z tamtego okresu, aż po obecny, od wielu aspektów się uwolnić, by uzyskać względną wewnętrzną harmonię. I masz rację, że zdrowy rozsądek nakazuje rozwiązać ten związek, ale widzisz, logika serca zazwyczaj nie idzie z nim w parze. Ja mam świadomość, że to toksyczny związek i uczucie typu "kocham Cię i nienawidzę" pewnie nie ma niewiele wspólnego z miłością. Ale nie zawsze były smutne chwile i pokonaliśmy wiele zakrętów. Ja przedstawiłam swoje odczucia i żal w stosunku do męża. Zdaję sobie sprawę, że i on miałby wiele argumentów. Tak to już jest,że małżeństwo, to związek dwojga różnych ludzi. Tylko to, co obecnie przejawia swoją postawą, zaczęło przybierać rozmiary nie do zaakceptowania. Objawy zaczęły się nasilać. Dwulicowość, zimna krew i agresja , z jaką bawił się moją osobą widząc moje reakcje, które powodował swoją nieuczciwością doprawdy aż poraża. A w zestawieniu z fanatycznym powoływaniem się na słowa Pisma, budzi kontrowersje. Odchodząc powiedział córce, że nie będzie mnie dłużej oszukiwał i dawał nadziei, bo odchodzi. Chciał mnie tylko doprowadzić do lepszego stanu, abym to w jakiś normalny sposób przyjąć. Dla mnie to szczyt okrucieństwa. Albo jest to zaburzenie natury psychicznej. Nie chcę źle osądzać, dlatego pytam kogoś, kto może przybliży mi ten temat. Albo to wszystko jest przykrywką dla cichego romansu? Tyle tutaj sprzeczności.. Po dwu dniach zadzwonił zapytać, jak to przeżywam rozstanie. Córka, powiedziała mu,że nienajgorzej. Więcej razy nie było telefonó.. Nie wiem, czy oczekiwał,że będę cierpieć co być może daje mu satysfakcje, bo to,że odszedł jest karą za moje nieposłuszeństwo? Czy odniósł satysfakcję, że jest okej i można iść spokojnie swoją drogą? Tak na prawdę jest mi smutno i przykro. Jednocześnie nabawiłam się wiele kompulsywnych reakcji i uprzedzeń. Wiesz, związek na starych zasadach nie ma racji bytu. Lecz zdaję sobie też sprawę z faktu, że jego podejście do życia się nie zmieni. Nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze zainteresowany wspólnym życiem, skoro od 5 lat odchodzi, czego w końcu dokonał. to ja nadal chciałabym coś ratować, mimo,że pytanie nasuwa się samo, czy jest jeszcze co? Bycie razem, jest możliwe tylko przy wsparciu psychoterapeutycznym, a to pewnie nie wejdzie w grę. Zresztą, myślę, że jakikolwiek terapeuta i tak byłby "niezorientowany" w temacie, bo mój mąż ma swoją filozofię życia. chyba rzeczywiście pomyśle o terapii dla siebie . Pozdrawiam
  11. Mam prośbę do kogoś z psychoterapeutów,psychologów kto zagląda na to forum i mógłby mi pomóc. Postaram się przedstawić swój problem. Jestem, a raczej byłam w związku 25 lat. mamy dorosłą córkę. Oboje z mężem mamy syndrom rodzin dysfunkcyjnych, bez udziału alkoholu. Mąż przeżył w wieku 16 lat śmierć ojca, potem jako środkowe dziecko swoich rodziców stał sie odpowiedzialny za matkę i swojego 4-letniego brata. Najstarszy brat wyjechał i był z dala od rodzinnego problemu. to do nas teściowa zawsze trafiała ze swoimi problemami i problemami swoich pozostałych dwu synów, oraz w sprawie odwiecznego konfliktu z matką. Ciągle tworzyły rozdzielność, przechodziły na osobną kuchnię, wracały aż w konsekwencji najstarszy brat zabrał babcie do siebie, ponieważ miała wysoką rentę. W tym samym mniej więcej czasie rodzinę założył najmłodszy brat i teściowa zaangażowała się w wychowywanie dzieci i układanie im świata, aż zdegustowana, zaczęła sie izolować i toczyć walkę o eksmisje syna i synowej, których wcześniej bardzo pragnęła mieć u siebie. Irytując się czasami, mimo wszystko starałam się rozumieć sytuację. Mój mąż jest osoba gwałtowną, porywczą, nieobliczalną, zdolną do stosowania przemocy tak też wyglądało nasze życie. Nie powiem, że ja zawsze potrafiłam w sposób prawidłowy reagować w różnych sytuacjach, ale i on nie świecił w tym względzie przykładem. Ma wszystkie cechy osobowości anankastycznej, z cechami psychopatii i nie wiem jak dalej to określić. Stracił pracę, 1,5 roku był w domu i podjął studia. przeżywał wtedy trudny okres. Byłam obok. ,pomagałam, pocieszałam, rozmawialiśmy dużo. Starałam se być wsparciem. Studia wyłączyły go z życia na 4 lata. Wcześniej, był osobą patologicznie zazdrosną. Każdy kolega na ulicy, który ukłonił się, był kochankiem. Wpadłam z tego powodu w skrajną mizoandrię, by nie dawać mu powodów, które i tak się w jego chorej wyobraźni pojawiały. Potem, kiedy zmagał się z podnoszeniem kwalifikacji, zapraszał do domu koleżanki, przejawiając w ich stronę miłe gesty, zupełnie ignorując mnie i moje uwagi. Miałam akceptować wszystko i jeszcze podejmować je ciasteczkami czy kawą. Mając na względzie jego wcześniejsze sceny zazdrości, nie godziłam się. Gdy skończył studia, robiąc mi na złość (cały czas w podczas naszego wspólnego stosował mi kary - coś było za karę), pojechał na całonocny bal dyplomowy. Czy w tym coś złego? - może nie, gdyby nie był otoczony kręgiem pań i gdyby wcześniej w moim wydaniu takie sytuacje mogły mieć miejsce. Z wielu życiowych okazji i szans z powodu kompleksu Otella mojego męża musiałam zrezygnować. Kiedy zdobył tytuł inżyciera, maiał już nową pracę, w której także starałam się być wsparciem. Potem, zaczęły sie problemy natury prawnej i sprawy sądowe, w których występował w roli oskarżonego niesłusznie. Batalia o wyjaśnienie zdarzenia trwała 5 lat. Zakończyła się pomyślnym wyrokiem. Co przeżył i ja, jako osoba będąca obok razem z nim, można się tylko domyślać. Ale, kiedy chłopak zdobył wykształcenie, zaczął żyć na studenckim poziomie. Przestałam już potem dorównywać koleżankom z urzędu, które wysławiały się inaczej i wkrótce zdjął obrączkę. odkryłam roman z młodą dziewczyną. Nie potrafiłam isę z tym pogodzić. Odchodziłam od zmysłów. On, z postawą cwaniaka powiedział mi,że to moja wina, bo ciągle były konflikty. Niby na moje pytania,czy z nią skończył, odpowiadał, że nic nie istnieje, ale co chwilkę ukazywały się sms i strzałki, niejasne sytuacje. W nocy wyskakiwał przez okno pędząc lub jadąc na spotkania. Milczałam, było mi wstyd, nie potrafiłam się pogodzić, że coś takiego mi zafundował. Mam wady, przyjęłam też i winy. Prosiłam, błagałam by nie odchodził,poniżałam się, słysząc różne obelgi i cięte razy, gdy i ja wybuchałam złością znajdując kolejne dowody. wpierw mnie kazał się wyprowadzić do rodziców. Po wielu dawaniach sobie czasu, i zaprzeczeniu aby cokolwiek łączyło go z kochanką, po wielu awanturach wyprowadził się. Po miesiącu spowodowałam sytuacje, by wrócił. Był 4 miesiące. Znów jakieś niejasne sytuacje powodowały awantury, przy próbie wyjaśnienia. W następnym dniu rano zrobił awanturę, gdyż wytapetowany po jego nieobecność pokój w którym rezydował, nie miał perfekcyjnie wyklejonej ściany. Owo "dzieło" miało w takim stanie pozostać jako przykład mojego partactwa. Oczywiście przeszedł już wcześniej na swoja kuchnię, sam prał, prasował itd. Ja zawsze ponosiłam i ponoszę winy za jego życiowe niepowodzenia. No winni też są moi rodzice i znajomi, koledzy, jeśli problem dotyczy innej sfery życia. Jest człowiekiem fanatycznie wymagającym zastosowania w życiu reguł pisma świętego, przez członków rodziny i nie tylko. Sam, nie jest wzorem w tym względzie, a to dlatego,że jest tylko człowiekiem. Ale innym on o tym mówi, poucza jak należy robić i żyć. Ma skłonności moralizatorskie z przejawami agresji i narzucania swoich racji, z którymi należy się godzić, gdyż są one jedyne i trafne. W tejże księdze są popodkreślane wersety ukazujące moje wady i pewne zasady. M. in. "Zony, bądźcie posłuszne mężom". a gdy używam argumentu, że dalej widnieje wpis: ''Mężowie, szanujcie żony", uzyskuję odpowiedź,że owszem, ale będą szanowane,jeśli będą posłuszne. Dalej jest też werset "lepiej jest mieszkać w kącie dachu, niż z żona swarliwa", gdzie zapomina też o swoich skłonnościach do nieporozumień i nie tylko. Jest też werset, który mówi, aby zawsze stać przy swoim zdaniu" Pismo święte neguje zdrady, ale on mnie zdradził przeze mnie i nigdy, gdybym była inna tak by nie postąpił. odzinę postrzega, co ciągle podkreśla, bo tak na studiach mu powiedziano, jako przedsiębiorstwo i w którym muszą panować sztywne zasady, bo w przeciwnym razie, jest to nieopłacalny biznes i należy ogłosić plajtę, czego właśnie dokonał. Jest inspektorem BP i wie,że tylko przestrzeganie reguł może powodować prawidłowe funkcjonowanie. Niby uwzględnia wzorce przekazane dziecku, bo mnie non stop porównuje do moich rodziców, ale jego dziecko nie powieli jego wzorców, gdyż on córkę uprzedza i on będzie się uczyć na jego błędach. Na moje zdanie, że dziecko uczy się przez modelowanie i naśladownictwo (choćby w przypadku jego osoby reakcją na problemy jest pokoleniowa izolacja), odpowiada negacją. Obecnie się znów wyprowadził. Powód ów już było więcej. Córka i jej chłopak, którzy mają po 25 i 27 lat, zamierzają się pobrać i spełniają jego oczekiwań, nie pozwalają ingerować w swoje życie, a on uważa,że to jest jego obowiązkiem, pies w mieszkaniu no i ja.........nieufająca i ograniczająca swobodę. Wcześniej chciał się wprowadzić do ciasnego domu swojej mamy i brata, ale pewnie tam też nie pozwolono mu ingerować w ich życie. Planuje podobno w dalszym etapie budowę domu. Dzieciom powiedział, że najlepiej żeby nie wchodzili w związek, bo po ślubie wszystko wygląda inaczej. Z kochanką nie mieszka właśnie z tego względu. Podejrzewam, że spotykają się jak dotąd gdzieś w ukryciu. Wyprowadził się, gdy byłam w pracy, nie powiedział gdzie, nie kazał się szukać, wiec nikt go nie szuka. Chłodno pożegnał się z córką. Ostatnim razem, gdy wyszedł z domu, był zdziwiony,że nie urywają się za nim telefony, przyjeżdżał do domu, do córki, gdy mnie nie było, lub gdy wracałam uciekał. Nie jest mi człowiekiem obojętnym, więc odżywały emocje. teraz, gdy wychodził z domu, córka, która także ma już dość wszystkiego, powiedziała mu,że jesli wychodzi, ma nie wpadać na kawki. Telefon milczy, jego i nasz. I wiecie, chciałabym uratować ten związek. Czy jest szansa? jak się teraz zachować? Jak postępować? czy milczeć, czy odezwać się, chociaż boję się już jego reakcji. Ja już zatraciłam granice między tym co dobre z mojej strony a co źle. Nawet szukam winy tylko w sobie, bo on wraca do epizodów nawet sprzed okresu ślubu, gdzie ja chcąc to robić miałabym kilka tuzinów więcej przykrych momentów do zrelacjonowania, i używa argumentu do rozstania. Nie wierzy,że może być jeszcze dobrze i nic w tym kierunku nie zrobił, oprócz przyjmowania zarozumiałej postawy, kiedy ja próbuję nawet okazać miły gest. słyszę wtedy, gdzie byłaś wcześniej!, jak ja mówiłem? Co w ogóle o takiej osobowości myślą specjaliści? Ja piszę może trochę z humorem, ale tak na prawdę dusza płacze. Na żadną wizytę u psychiatry czy psychologa nie dało się go nakłonić, bo to nie jego trzeba leczyć, bo on wie,że ma rację, bo to co mówił, się sprawdza. Tylko już nie widzi, że to jest jego samospełniające się proroctwo i jego też w tym udział. Ogólnie jest osobą miłą, sympatyczną i znajomi są zaskoczeni faktem rozstania.... .
×