Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mallu

Użytkownik
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Mallu

  1. Um... Więc można by powiedzieć, że "miłość wszystko załatwi" jak powiedział Eligojot, jednak ja mam z nią problem większy, niż jak gdyby jej nie było. Zakochałam się z najlepszej przyjaciółce. Z początku platoniczna miłość zmieniła się w coś zupełnie innego... No ale, nie o sobie miałam zamiar napisać. Samotna, powiedz proszę czego dotyczą Twoje lęki? Czy tak jak napisał Majster, są związane z błędnymi przekonaniami wyniesionymi z domu rodzinnego? Czy jak w między innymi moim przypadku, są to raczej rozterki moralne, związane w religią i temu podobnymi sprawami?
  2. Um... Szczerze mówiąc, ze mną było podobnie. Mam na myśli rozstanie rodziców, o którym nigdy nie myślałam w ten sposób. Również miałam wtedy około trzech lat i niewiele z tego czasu pamiętam. Czy mogło to spowodować nerwicę? Myślę, że tak. I... Może nie to co czułeś podczas owego rozstania (bo wiadomo, byłeś wtedy jeszcze niewiele rozumiejącym dzieckiem) ale to nad czym zastanawiałeś się później. Takie... Hm... "Co by było gdyby...?" - W moim przypadku same spotkania z ojcem były bardzo stresującą sprawą. Nie lubiłam ich... A później już na pogrzebie, czułam się okropnie winna, iż przed śmiercią się z nim nie spotkałam. Ale to inna bajka. Bardzo, bardzo inna.
  3. Od początku, byłam bardzo negatywnie nastawiona do indywidualnego toku nauczania, wolałam jak każdy zwyczajny uczeń chodzić do szkoły. Nie zależało mi rzecz jasna na szkole samej w sobie, ale na wyraźnej różnicy pomiędzy kontaktem nauczyciela z 24-oma osobami a mną jedną. Bałam się owych okropnych wizyt, "w cztery oczy". No ale... Jakoś to było... Do dzisiaj, niestety. Koło dwunastej, do mojego domu przyjść ma nauczyciel, którego boję się wręcz chorobliwie. Dlaczego? Sama nie mam co do tego pewności. Prawda, ów Pan posiada nietypowe poczucie humoru ale nic poza tym. Sama siebie nie rozumiem... Przecież to nauczyciel, jak każdy inny. W każdym razie, na dwóch poprzednich lekcjach (jeszcze w szkole) doświadczyłam jak już pisałam w tytule, nerwicowych napadów paniki, do tego stopnia iż na "wypytki" wylądowałam w gabinecie Pani Dyrektor. Bardzo obawiam się, lekcji z nim. Skoro w tej chwili trzęsę się, płaczę a przy oddychaniu czuję ból w klatce piersiowej wolę nie wiedzieć co będzie później. Chciałabym zniknąć, tak bardzo się boję. Nie potrafię pozbyć się natrętnych myśli o samobójstwie... Robienie sobie krzywdy, wcześniej pomagało mi w pozbyciu się ich... Aczkolwiek przestało. Co mam zrobić? Naprawdę, załamuję ręce... Proszę, może ktoś zna jakiś skuteczny sposób na uspokojenie się? Melisa, ani leki (Doxepin, Abilify) nie pomogły. Jeśli to istotne mam piętnaście lat, leczę się od niecałych dwóch miesięcy, na psychoterapii pierwszy raz byłam w zeszły poniedziałek. [Dodane po edycji:] O rany... A więc Pan Nauczyciel dzisiaj nie przyjdzie. Dowiedział się o moim złym samopoczuciu... Czy to dobrze? Sama nie wiem. Czuję dziwne poczucie winy, w końcu to tak jak gdybym uważała go za złego człowieka... A tak nie jest, rzecz jasna. To wszystko przez strach, to wszystko jego wina... [Dodane po edycji:] Tylko co będzie za tydzień? Wolę o tym póki co, nie myśleć.
  4. O rany... Death... Czuję się jak gdybym czytała o sobie. Z tym wyjątkiem, że ja nie miałam odwagi na nic poza samookaleczeniem się... Dlaczego? Dlaczego, choć tak bardzo bym chciała zniknąć z tego świata? Bo to jest takie albo - albo. Albo zniknąć, albo pozostać w stanie nie zmienionym. Nie z wyrokiem śmierci, jak moja szanowna imienniczka Weronika... Tak więc... *spogląda smętnie na swoje przedramię* [Dodane po edycji:] Ojej... A jeśli już się wypowiadam, czy mogę poprosić Was o radę? Dzisiaj po raz pierwszy na nauczanie indywidualne przychodzi do mnie nauczyciel na którego lekcjach, już dwa razy przydarzył mi się okropny napad paniki... Jestem niemal pewna, że i tym razem będzie podobnie, jeśli nie o wiele gorzej... W końcu będę musiała przez godzinę przebywać z nim sam na sam. Strasznie się boję... Co mam zrobić?
  5. W moim przypadku, pierwsze symptomy nerwicy zaczęły się ujawniać siedem lat temu, jeszcze w szkole podstawowej. Z początku była to bardziej somatyczna forma, duszności, ból w klatce piersiowej, mdłości, wymioty - wszystko przed wyjściem z domu, bądź ważnym dla mnie publicznym wystąpieniem czy zwykłym spotkaniem ze znajomymi. Później po pewnym - dla mnie jak najbardziej, traumatycznym przeżyciu - doszło do tego chorobliwe częste mycie rąk, sprawdzanie dat ważności, płukanie wcześniej umytych naczyń. Jednak - co dziwne - samej udało mi się z tym uporać, i przez ponad rok żyć w błogiej nieświadomości. Obecnie nerwica powróciła, w o wiele groźniejszym stadium, z czego wcale nie jestem zadowolona. Leczyć, leczę się zaledwie od dwóch miesięcy, ponieważ właśnie w tym okresie wszystkie objawy się... Um... Skumulowały, jeśli można to tak ująć, i sama bez niczyjej pomocy nie potrafiłam się z nimi uporać.
  6. Mallu

    [Świebodzice, oraz okolice]

    Um... Ciekawa jestem, czy zagląda tutaj ktoś ze Świebodzic bądź okolic? Bardzo zależałoby mi na spotkaniu. To znaczy... To znaczy, nie jestem pewna czy miałabym na to wystarczająco odwagi, ale nawet jeśli nie, wystarczyłaby mi zwykła internetowa rozmowa.
  7. Moja rodzina, jest po części podzielona. Mama bardzo mnie wspiera, natomiast jej "przyjaciel" i babcia, nerwicę natręctw wykpiwają. No bo, jak to tak? To przecież niema sensu. "Po co płukać uprzednio umyte naczynia? Po co kilkanaście razy dziennie, sprawdzać cieknący kran bądź kuchenkę gazową?" - jedynie wzruszam ramionami, cóż mogę powiedzieć? Szczerze mówiąc jestem tego samego zdania, co i oni. Bo z której strony, by na to nie spojrzeć, "to niema sensu". Lecz kiedy jest mi źle, trzymam się myśli iż "każdy bezsens ma swój sens" - nerwica również. Pozdrawiam, i życzę zdrowia.
  8. Ojej... To może... Może wymienię od myślników: - natręctwa czynnościowe (dotykanie przedmiotów określoną liczbę razy, częste mycie i otrzepywanie dłoni, sprawdzanie dat ważności, płukanie wcześniej już umytych naczyń, omijanie łączeń płyt chodnikowych i wiele, wiele innych których, chyba niema potrzeby wymieniać.) - natręctwa myślowe (wszelkie skomplikowany analizy, z których najbardziej kłopotliwe są te związane z religią w tym przykładowo, strach przed opętaniem, potępieniem, popełnieniem grzechu i temu podobne. A także natrętne myśli o skrzywdzeniu samej siebie, popełnieniu samobójstwa i tak dalej.) - lęk przed wychodzeniem z domu (odwiedzaniem miejsc publicznych) i kontaktem z obcymi ludźmi. (A jeśli już jestem do tego zmuszona, boję się popełnić nietaktu, gafy, powiedzenia czegoś niestosownego, bycia ocenianą, ich reakcji na moje często dosyć "nietypowe" zachowanie.) - wizje różnych wypadków ze sobą bądź osobami mi bliskim w roli głównej (np. patrząc na nuż, widzę siebie robiącą sobie nim krzywdę, a spoglądając na samochód widzę okropny wypadek.) - strach przed zapadnięciem na którąś z cięższych chorób (także psychicznych). Czytając o nich, potrafię wmówić sobie ich rzeczywiste istnienie. - częste objawy somatyczne, takie jak duszności, kłucie w klatce piersiowej... I to chyba, wszystko... O ile nie pominęłam niczego istotnego. Co do urojeń i przewidzeń, to nic z tych rzeczy mnie nie dotyczy. Przynajmniej tak mi się wydaje. W czasie pierwszej wizyty opisałam pobieżnie, to co napisałam wyżej.
  9. I ja z "autami", miałam podobne historie. A jeśli chodzi o zaczadzenie, to i z nim miałam do czynienia. Ile to razy bałam się zamknąć za sobą drzwi od łazienki, sama już nie zliczę. Z domu również, za często nie wychodzę. Szczerze mówiąc bardzo boję się obcych ludzi i miejsc, a w dodatku te kłopotliwe wizje nawiedzające mnie co krok... Dłuższe wyjścia w tym wypadku, nie byłyby najlepszym pomysłem a jedynie narażeniem się na kolejny napad nerwicowy, nic poza tym.
  10. Dziękuję za dobre rady. ^^ Wywiadu w zasadzie nie było, jedynie padło pytanie o to co mi dolega i w czym tak właściwie tkwi mój problem. Trochę mnie to zdziwiło, gdyż u pierwszej Pani Psychiatry przerobiłam naprawdę długą listę pytań. O psychozie dowiedziałam się dopiero z orzeczenia.
  11. Leczę się od miesiąca, u psychiatry odbyłam już dwie wizyty, niestety były one bardzo pospieszne i nie było w nich miejsca na nic poza wypisaniem recept i krótkim pytaniem o to, czy przypadkiem nie nastąpiły jakieś zmiany. Jednak orzeczenie zostało wydane już po ostatnim spotkaniu więc kto wie, może po prostu nie było na to okazji? Mam nadzieję, że Pani Doktor przybliży mi swoją opinie w styczniu. Oby. Trochę (A nawet bardzo, bardzo) niepokoi mnie, ta psychoza. Brzmi groźnie.
  12. Ojej... Ze mną dzieje się podobnie, najczęściej w stresujących sytuacjach. Przykładowo wczoraj, po wizycie w kościele. Mama chciała zadzwonić po karetkę, gdyż strasznie spanikowałam. Szczerze mówiąc byłam pewna, że za chwilę się uduszę. Na szczęście, po zażyciu leków powoli minęło.
  13. Dzień dobry. Um... Nie mam pewności, czy mowa tutaj o tym samym ale w moim przypadku jest podobnie. Gdy patrzę na nuż, widzę siebie robiącą sobie nim krzywdę; patrząc na kominek, widzę eksplozję, rozprzestrzeniający się ogień i temu podobne, niemiłe dla oka sceny, które powtarzają się za każdym razem gdy na daną rzecz spojrzę. Mi również wydaje się, że to objawy nerwicy natręctw.
  14. Dzień dobry~ Więc... Więc, kilka dni temu miejsce miała komisja mająca przyznać mi (bądź też, nie) indywidualne nauczanie. Na orzeczeniu, które otrzymałam w miejscu diagnozy jest napisane tak: depresyjne zaburzenia zachowania oraz choroba natręctw z objawami psychotycznymi. Problem w tym, że nie do końca ją rozumiem. Czy objawy psychotyczne nie występują między innymi w schizofrenii? Czy może mowa jest tutaj o czymś innym jak omamy i urojenia?
  15. Um... Ze mną jest bardzo podobnie. Również, (między innymi) sprawdzam daty ważności i chorobliwie często myję ręce. Zdaniem mojej Pani Psychiatry, te zachowania to nic innego jak nerwica natręctw. Oczywiście, jak każdy może się mylić... Ale tak powiedziała... Więc, no...
  16. (Bliżej swoje dolegliwości opisałam tutaj: http://nerwica-natr-ctw-dziwne-rytua-y-i-niewyja-nione-l-ki-t17591.html i tutaj: http://lekcja-religii-od-nerwicy-po-op-tanie-t17742.html jeśli to również jest istotne.) Mam piętnaście lat i jestem kilka dni po pierwszej wizycie u nowej Pani Psychiatry. Wcześniej odbyłam dwie u innej Pani, ale niewiele z tego wynikło. Natomiast na terapię u Pani Psycholog, umówiona jestem dopiero na przyszłą środę. Od miesiąca praktycznie nie wychodzę z domu, nie licząc sporadycznych wyjść do lekarza, i tych krótkich spacerków po ulicy przy której mieszkam, zaleconych mi przez odwiedzającą mnie szkolną Pani Psycholog, więc nieprzyjemnych sytuacji jest mniej niż poprzednio. Nie muszę obawiać się częstych kontaktów z ludźmi, ani odwiedzania obcych miejsc. Zdaję mi się, że w ostatnich dniach, po zmianie leków czuję się gorzej. Wcześniej była to Zalasta, Tegretol i Symfaxin, teraz Asertin i Rispolept. Spokoju nie dają mi bluźniercze myśli związane z wiarą... Również dla rodziny i przyjaciół (Dwóch ale zawsze...) jestem ogromnym kłopotem i ciężarem. Sporo ich kosztuje, a nie potrafię dać nic w zamian. Nawet wyrazić swojej wdzięczności... Czegokolwiek. Męczy mnie poczucie winy za użalanie się nad sobą, bycie egoistycznym darmozjadem, niczym więcej.
  17. Mam dosyć własnych myśli, dosyć samej siebie i tego co się ze mną dzieje... Nie potrafię sobie z tym poradzić... Spokoju nie daje mi myśl o zrobieniu sobie krzywdy... To już nie pierwszy raz, choć dopiero od niedawna w takim kontekście... Wcześniej pojawiały się niechciane obrazy zakrwawionych rąk i temu podobne... Teraz jest inaczej... Myśl... Albo... Chęć... Zrobienia sobie krzywdy... Nie samobójcza. Śmierci się boję... Nie potrafię zaakceptować samej siebie, czuje się ogromnie winna temu co pojawia się w mojej głowie... Tak bardzo się boję... Nie wiem co zrobić... Nie panuję nad sobą... Boję się...
  18. Szczerze mówiąc, z początku poważnie zastanawiałam się nad powrotem do szkoły, do normalnego trybu życia ale Pani Psychiatra stanowczo to odradziła. Stwierdziła, że dopóki całkowicie nie wyzdrowieje nie powinnam tam uczęszczać. Jeśli to zrobię, nie będę miała szans na szybkie wydobrzenie. - To jej słowa, rzecz jasna. Lat mam piętnaście. ^^' [Dodane po edycji:] Jeśli to istotne, swoje pozostałe dolegliwości dokładniej opisałam tutaj: nerwica-natr-ctw-dziwne-rytua-y-i-niewyja-nione-l-ki-t17591.html i tutaj: lekcja-religii-od-nerwicy-po-op-tanie-t17742.html Od dzisiaj zażywam Asertin oraz Rispolept, wcześniej Symfaxin, Zalastę i Tegretol.
  19. Dzień dobry. A więc... Do szkoły nie uczęszczam od prawie miesiąca. Nie jestem w stanie. Siedem godzin dziennie, w niedużym, pełnym płytek podłogowych budyneczku z chmarą ludzi na głowie. I jakby na to nie spojrzeć, w głowie również. Pozostały trzy opcje: zrezygnować i powtarzać rok, uczyć się w domu lub w szpitalu. Na powtórkę roku, nie mogę sobie pozwolić. Jakby na to nie spojrzeć średnia 4.72 wolno ulicą nie chodzi. Tym bardziej, że w roczniku niżej jest wiele osób które, budzą we mnie lęk. Rodzina z którą, dawno nie miałam kontaktu. Ci, którzy niegdyś uczepili się mojej osoby wołając zań "Platfus! Krzywonoga!". Tak, tak... To pozostaje w pamięci, z tym wyjątkiem, że oni wyrośli już z tak dziecinnych określeń a ja wciąż wobec strasznych ludzi potrafię jedynie kulić się w sobie. Nauczanie indywidualne, wydaje się być najlepszym wyjściem. Choć jeśli chodzi o testy i badania, później komisję. Wielki kłopot, dla rodziców - dla mnie ogromny stres. A gdy pomyślę sobie o tym, że miałabym sama jedna mieć lekcję z nauczycielem, na którego zajęciach już trzy razy przydarzył mi się nerwicowy napad... Tak bardzo się ich boję. To chyba nie najlepszy pomysł... Więc pozostaje, szpital. Najbliższy tej specjalizacji, jest godzinę drogi od mojego niedużego miasteczka. Pojechać tam... I co dalej? Zaprzyjaźnić się z kimś, przyłożyć do nauki? Brzmi pięknie, i jak najbardziej nierealne. Tak bardzo boję się kontaktów, z innymi ludźmi. Obcymi, strasznymi ludźmi. Boję się wychodzić z domu, boję się miejsc których nie znam. W jaki sposób, uda mi się wytezymać w owym szpitalu? Na czym to właściwie polega? Niewiele o nim wiem. Co Wy, o tym myślicie? Na co powinnam się zdecydować? Czas mam do jutra... Jeśli o mnie chodzi, czuję się fatalnie. Nowa Pani Psychiatra już trzeci raz zmieniła mi leki. Natrętne myśli wciąż nie dają mi spokoju. Niektóre z nich są tak absurdalne, że aż śmiać się chce. Inne są odrobinę gorsze. W szczególności te bluźniercze... Co do wiary, co do Boga... Czuję się winna. Nie mogę odwiedzać Kościołów... Modlę się, ale to wcale mi nie pomaga. Analizuje tyle niewymagających tego spraw. W związku z nimi pojawiają się kolejne i kolejne... Boli mnie głowa. To chyba efekt uboczny... Choć nie mogę pozbyć się myśli o krwiaku albo guzie mózgu... Mam tego dosyć... Wiele osób cierpi o wiele gorzej ode mnie. Ja potrafię się tylko i wyłącznie użalać nad własnym losem. Jestem egoistycznym darmozjadem. Tak... Ta myśl również, nie daje mi spokoju...
  20. Dobry wieczór. Tydzień temu, zaliczyłam swoją pierwszą wizytę u psychiatry. Jej analizy dręczą mnie po dziś dzień. Wydaje mi się, że nie spełniłam podczas jej trwania, swojego obowiązku. Nie opisałam zbyt dokładnie swoich dolegliwości... Szczerze mówiąc wspomniałam jedynie co nieco, o lęku przed bliższym kontaktem z ludźmi. Choć w zasadzie wizyta u starszawej Pani Doktor, miała być doraźnym środkiem pomocy. Psychiatra którego, poleciła mi Pani Psycholog do końca tego tygodnia będzie na urlopie, więc chcąc nie chcąc byłam zmuszona udać się do kogoś innego. Ale nie o tym chciałam napisać. Mianowicie, kilka pierwszych dni zażywania Zalasty i Symfaxinu (37,5), przespałam. Obyło się bez większych natręctw myślowych, a rytuały były mniej dokuczliwe, niż zazwyczaj. Obecnie jest równie źle, co podczas nie łykania leków, jeśli nie o wiele gorzej. Czy to możliwe aby w jakiś bliżej niezidentyfikowany, magiczny sposób mój stan się pogorszył? A może, zwykle tak bywa? Może potrzeba więcej czasu, aby odczuć działanie leku? W takim razie, pierwsze kilka dni podpadało by, pod efekt placebo...
  21. Dzień dobry. A więc, jednak... Dzisiaj o wpół do czwartej, powinnam udać się razem z mamą na umówioną wizytę u psychologa. Bardzo, się boję... Mam ochotę zwinąć się w kłębek, i płakać. Płakać ze strachu, z poczucia bezradności. Nie chcę wychodzić z domu... Ani spotykać się, z innymi ludźmi. Tutaj jest najbezpieczniej... Choć nawet wyjście na korytarz, udanie się do łazienki czy jedzenie wiąże się z natręctwami... Na zewnątrz będzie jeszcze gorzej. Kiedy pomyślę o zbliżeniu się do nieznanych mi osób, o wymijaniu pęknięć, łączeń czy przebarwień płyt chodnikowych albo przechodzeniu przez ulicę... Zatłoczonym budynku liceum... (Bo tam znajduje się poradnia.) Tak bardzo, nie chcę tego robić. Co pomyślą ludzie, widząc mnie chuchającą na dłonie albo w niezidentyfikowany sposób skaczącą po korytarzu? Nienawidzę ich, nienawidzę siebie. Z jednej strony do tego dążyłam, z drugiej mam tego dosyć... W szkole, wpadłam w histerię... Najwyraźniej strach przed nimi wszystkimi, a jeszcze dodatkowo konieczność publicznego wystąpienia, wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem... Dlaczego oni wszyscy, starają mi się pomóc na siłę? Nie chcę ich widywać... Nie chcę aby cokolwiek do mnie mówili, ani mnie dotykali... Boje się... Boję się, przebywać z nimi, boję się rozmów i tego co mogłoby w skutek nich wyniknąć... Wracając do domu, zatrzymałam się uliczkę wcześniej i rozpłakałam... Nie mogłam wrócić, w takim stanie do domu, więc zadzwoniłam do... Do przyjaciółki. Myślę, że mogę ją nazywać, w ten sposób. Zanim cokolwiek powiedziałam, długo płakałam... A potem, zwierzyłam się jej ze wszystkiego. Tak bardzo nie chciałam, a żeby nie wzięła mnie za kogoś kto ma 'nierówno pod sufitem'. Zapewniła mnie, że nigdy w ten sposób nie pomyślała, ani nie pomyśli. (Następnie, analizy tego spotkania nie dawały mi spokoju... Nie dają do tej pory... Nie mogę przestać myśleć o tym, co zrobiłam albo powiedziałam źle. Moja znajoma, cierpi na zespół Alagille'a... Nigdy mi się nie skarżyła. Nie zwierzała. Ja też nie powinnam. Mój problem w porównaniu z jej, jest niczym... Więc...) Z jednej strony potrzebuje kogoś bliskiego, a z drugiej chciałabym zostać całkiem sama, tak aby nikt nie powtarzał mi 'zejdź na dół, dotrzymam ci towarzystwa', 'wystarczy nie myśleć o takich rzeczach i wszystko minie samo'... Tak abym nie musiała udawać w ich towarzystwie, kogoś innego... Nie zauważenie wykonywać swoich natręctw i bać się, że mogę wydać im się kimś dziwniejszym niż do tej pory... Tym razem postarałam się nie powtarzać. I... Obiecuję odpisać. To znaczy... Jeśli będę, miała komu postaram się to zrobić. Dziękuję za poświęcenie mi swojej uwagi. Wiem, że wiele osób ma kłopot znacznie większy od mojego, tak więc... Przepraszam...
  22. Dobry wieczór. Po raz drugi już, bardzo chciałabym poprosić Was o poradę... Opinię... To... To z pewnością bardzo kłopotliwe... Potrafię jedynie, użalać się nieskończenie nad samą sobą... Więc... Więc nie jestem zbyt pomocna... Ale im dłużej zastanawiam się nad tym sama... Czuję się coraz, gorzej... Więc... Więc... Od mojego ostatniego wyjścia ze szpitala na początku września, objawy które poprzednio mi dokuczały bardzo się nasiliły. Wspominałam już o częstym myciu rąk... Obecnie czyszczę je równie często, ale i po kilka razy. Dopóty dopóki nie odczuję tego, że wreszcie są 'wystarczająco' wymyte. Bezpieczne. Wydaje mi się, że to zachowanie... Pozwala mi w pewien sposób... Odreagować... Jednak... Jednak, do chorobliwego mycia i chuchania, dołączyło drapanie. Na... Na wierzchu dłoni, zaczęły powstawać drobne ranki i pęknięcia. Jestem zmuszona obwiązywać je bandażem, tak aby wyschnięty naskórek nie zahaczył przypadkiem o długi rękaw swetra czy bluzki... Lecz nawet opatrunek, nie przeszkadza mi w odprawianiu tego rytuału co rzecz jasna nie umknęło ciekawskiemu oku mamy. (Lat mam piętnaście.) Wydedukowała, dolegające mi uczulenie. Poprosiła lekarza, o skierowanie do dermatologa. To jest... Ma zamiar, poprosić o nie pediatrę. Zrobić to miała dzisiaj, lecz jak się okazało lekarka przyjmuje jedynie przed południem a ona w tym tygodniu pracuje na ranną zmianę. Ale nawet jeśli to nic straconego, ponieważ mama (Pod ustawicznym naciskiem, swojej własnej rodzicielki.) czym prędzej uda się do gabinetu lekarskiego z wynikami morfologii. (Dla świętego spokoju... Natomiast babcia w tym wypadku, dopatrzyła się anemii.) A ja... Ja nie potrafiłam wyjaśnić im już po raz drugi bardziej szczegółowo, w czym tkwi mój problem... Z pewnością... Z pewnością, zrobiłabym to równie nieumiejętnie co za pierwszym razem... Wtedy... Wtedy, bardzo starałam się postąpić zgodnie z radą jednak... Chyba, się nie udało... Tak więc... Jaki sens mają odwiedziny u dermatologa w poszukiwaniu diagnozy skoro... Skoro świetnie zdaje sobie sprawę z tego co mi dolega... A co wtedy...? Co będzie wtedy, gdy to właśnie dermatolog zapyta o przyczynę? Co powinnam mu odpowiedzieć... Nie mogłabym tak po prostu przyznać się, do swojego zachowania... Dodatkowo... Chyba... Chyba częściowo tracę kontrolę, nad swoim zachowaniem... Wcześniej, owe dziwne napady zdarzały się rzadziej... W tej chwili jednak... Wystarczy... Wystarczy, krótka wymiana zdań z nauczycielem... Jeśli, jest to niezobowiązująca pogawędka... Wszystko pozostaje w granicach normy. Ale... Jeśli temat jest... Jeśli dotyczy mnie... Albo... Albo to właśnie bezpośrednio mi nauczyciel zadaje pytanie... Albo... Albo zechce porozmawiać, na osobności... Usłyszeć czytane po środku klasy, wypracowanie... Jest trochę, mniej przyjemnie... Ostatni raz coś podobnego, miało miejsce... Nawet podczas, wręczenia kwiatów podczas Dnia Edukacji Narodowej... Ale i podczas lekcji wychowania fizycznego. Piłek boję się odkąd pamiętam... Czy... Czy może bardziej prawdopodobną datą, będzie okres drugiej klasy podstawówki, kiedy to zostałam uderzona wielką, ciężką piłką (Taką koszową). Przewróciłam się, tracąc na krótką chwilę przytomność... (Celem była głowa, tak więc...) Od tamtej pory, bardzo boję się gry w piłkę... Szczególnie tą nożną, kiedy to piłka z takim impetem obija się o każdą z czterech ścian, i dodatkowo sufit. Zachęcona prośbą (Nie mogłam jej zignorować... Nauczycielka mogłaby źle zrozumieć moje zachowanie... Wziąć za względnie niegrzeczne. Zdenerwowałaby się, a warto zaznaczyć, że już całkiem niedługo wybierze się na urlop macierzyński.) wfistki zakradłam się na boisko. W końcu zajęłam strategiczną pozycję, wewnątrz wgłębienia drzwi prowadzących na korytarz. Już wtedy, bardzo źle się czułam... Bardzo się bałam... Po chwili, znajome z klasy poczęły się złościć. Bo w końcu... Jak to tak? Przecież to niesprawiedliwe. Jak gdyby ich drużyna, została pozbawiona jednego z zawodników. Z chęcią przyjęłam propozycję, zajęcia miejsca na ławce rezerwowych. Po minucie jednak, z powrotem dokonała się obowiązkowa zmiana zawodników; wróciłam na parkiet. I tym razem, nie obyło się bez ciętych uwag i próśb do nauczycielki, o magiczną zmianę mojej postawy... Ewentualnie pozbycia się mojej osoby z lekcji. Wypchnięta zostałam, w kierunku bramki... Gdzie piłka rzecz jasna, pojawiała się najczęściej. Ot! Najciekawszy moment, całego spektaklu. Cóż począć? Ogarnęła mnie panika... Czułam się okropnie, dodatkowo ponaglana krzykami 'dziewczyn z drużyny'. (Moja... Moja przyjaciółka... Od niej jestem... W pewien niezrozumiały sposób... Zależna? W każdym razie... Ona, nie ćwiczyła... A bez niej... Jest mi ciężko podjąć nawet najprostszą decyzję... Więc...) Opowiadałam już poprzednio, o... O lęku przed ludźmi... Ogromnym... Choć nie większym, od innych... Pewnie, mniejszym od tych zwykle diagnozowanych... Jednak... Bijące szybko serce, którego łomotanie odbijało mi się 'echem' w głowie, przyspieszony oddech, trzęsące się ręce i nogi. Mdłości, i chęć ucieczki ze szklankami w oczach, przed tymi strasznymi spojrzeniami... Potykając się, wdrapałam na scenę. (tzw. 'Ławkę rezerwowych'. Na niej odbywają się apele, przedstawienia ale i przesiadują niećwiczący uczniowie.) Schowałam się za ogromnym głośnikiem, gdzie przesiedziałam skulona resztę dwugodzinnych zajęć. Czułam dziwny ból w okolicach serca, choć równie dobrze mogło mi się najzwyczajniej w świecie zdawać... Ciężko mi było oddychać. Tym bardziej, racjonalnie myśleć. Nie mogłam się rozpłakać. Nie tam. I nie przy nich wszystkich. Uspokojenie się, przyszło mi bardzo trudno... Jak często bywa, w takich przypadkach... I jak równie często wtedy bywa, nawiedzały mnie te okropne myśli... Analiza własnego zachowania... Strach przed wyśmianiem, które już miało miejsce... Odrzuceniem... Nie obyło się bez krótkiej acz odbytej na osobności, pogawędki z uczącą nas panią. Pytała czy boję się takich zajęć od dawna. Powiedziała, że do gry zmuszała mnie nie będzie. Nie będę musiała tego robić, skoro jest to dla mnie tak kłopotliwe... Była bardzo miła. Mnie natomiast, ogarnęło ogromne poczucie winy... Co jeśli, to wszystko... Jeśli to wszystko, sobie wymyśliłam? Jeśli tylko próbuję zwrócić na siebie uwagę? Co wtedy...? Nauczycielka, poleciła mi się uśmiechnąć i więcej nie płakać. Niestety... Nie odniosłam w tej dziedzinie sukcesu... Choć szczęśliwym trafem, nikt do nie posiadającej zamka łazienki, nie zajrzał... Wreszcie, zbliżając się do tematu który chciałam poruszyć... Podczas wczorajszej lekcji religii, mowa była o szatanie. O jego inteligentnej postaci, i próbie omamienia ludzi wykształconych dzięki przybieraniu dość groteskowej formy... Pani Katechetka, często wspomina o tym jak bardzo lubi zadawać dociekliwe pytania. W końcu na ich zadawanie, przyszła i moja kolej. Długo nie mogłam się zdobyć na odezwanie jednakowoż bardzo zależało mi na uzyskaniu odpowiedzi. Zapytałam o to, czy rozważanie trafności treści Biblii może być uważane za grzech? Kolejno nawiązałam do nerwicy... Nerwicy, natręctw religijnych. Zaznaczyłam na wstępie, że niekoniecznie mówię albo opisuje swój przypadek. Jedynie, podaję przykład... Jak łatwo się domyślić, było wręcz przeciwnie. Mówiłam również o lęku przed odwiedzaniem kościołów, czy bliskim towarzystwem Księdza. Chociażby przy spowiedzi... Rozwinęła się dyskusja. Stanęło na opętaniu. Bardzo mnie to zaniepokoiło... (Już podczas zadawania pierwszego pytania, zrobiło mi się gorąco. Duszno, wręcz. Stopniowo pojawiały się kolejne objawy... Im więcej starałam się przekazać, tym ciężej mi to przychodziło... W końcu, zadzwonił dzwonek. Długą piętnastominutową przerwę spędziłam tym razem siedząc pod ścianą. W miarę jak najdalej, o tłumów... Nie uniknęłam w ten sposób jednak, zainteresowania ze strony Pani od religii. Ona też... Jak większość... Zapytała, czy przypadkiem nie jest mi słabo. Zaskoczyła mnie lekko odpowiedź, jednej z moich szkolnych znajomych... "To nic. Ona tak zawsze." - Czy rzeczywiście w ten sposób odbierają moje zachowanie... Przecież zwykle... Zwykle staram się, nie zwracać na siebie ich uwagi... Rozmyślam o słowach nauczycielki... Skoro kwestionuję słowa Boga, czy mogę nazwać siebie wierzącą? I co jeśli, nasuwają mi się na myśl okropne słowa na temat mojej religii... Czy to w porządku? Dzisiejszego ranka, na forum przeczytałam zdanie "Bóg jest zawsze, po twojej stronie"... Nie potrafię go zrozumieć... Nie mogę... Skoro jestem, nie taka jaka powinnam być... Skoro moje myśli, obrażają Katolicką Wiarę... Po raz kolejny, to straszne uczucie... Niezrozumiałego lęku... Strachu i paniki... Strachu przed gniewem Boga? Czy... Nie wiem... Sama już nie wiem, co myśleć... Klęczałam na podłodze modląc się, przy okazji rytualnie licząc w systemie bezpiecznych trójek... Spędziłam w ten sposób trochę czasu... Płacząc... Licząc, kiwając się to w przód to w tył... Rozdrapując ranki na dłoniach... To nie jest dobre... Ale... Jeśli jestem zbyt... Zbyt bojaźliwa... Aby uczynić cokolwiek sensownego... Jak mam sobie z tym poradzić, skoro nie potrafię opowiedzieć rodzinie o swoim problemie? To wszystko jest pozbawione sensu, w zupełności... Podobnie jak moja wypowiedź... Przepraszam. _____ I... I bardzo dziękuję za poświęcenie mi swojego czasu i uwagi... Jeszcze raz, przepraszam... Ale to chyba jedyne miejsce, gdzie... Gdzie mogę liczyć na zrozumienie.
  23. Nie jestem pewna, czy piszę w odpowiednim miejscu... I czy będzie w porządku... Jeśli to napiszę... Nie mam pewności, co do faktycznego w moim przypadku, istnienia nerwicy natręctw, jednak... Chyba, muszę się komuś z tego zwierzyć. Dlatego... Dlatego, napiszę tutaj. To wszystko zaczęło się bardzo dawno... Wydaje mi się, że pierwszy raz przeżyłam coś podobnego ponad siedem lat temu. To była... Druga klasa, szkoły podstawowej? Tak... Tak, tak. Na pewno. Kilka dni przed mającą odbyć się na początku maja, pierwszą komunią. Nie denerwowałam się. Naprawdę, się nie denerwowałam. Jestem pewna... W każdym razie... Wymiotowałam. Trzęsłam się płacząc... Od zawsze bałam się zwracania. Chociaż nie wiem, czy to akurat wtedy miało wiele do rzeczy. Pediatra stwierdził, iż z pewnością nie jest to zatrucie pokarmowe, jak spekulowała rodzina. Zapisał lekarstwa, polecił wypoczywać. Od tamtej pory, zdarzało mi się to sporadycznie. Sporadycznie, przez pierwszy rok... A potem, aż do teraz. Wszystko nasilało się coraz to bardziej. A najzabawniejsze w tym jest to, że całą winę związaną z rzekomym zatruciem, zrzuciłam na Bogu ducha winne jabłka, którymi miałam okazję zwymiotować. Nie mogłam na nie patrzeć... Tym bardziej ich, jeść. Chuchałam na sztućce i talerze... Myłam ręce. Coraz częściej i częściej... Skóra na dłoniach wyschła doszczętnie... Zaczęła pękać. Na dłonie również dmuchałam... Robię to do tej pory... Ale nie o tym, nie o tym... Wmawiałam... Wmawiam... To znaczy... Nawet pojęcia nie mam, jak powinnam to ująć... Jeśli wykonuje te określone czynności... Myję ręce... Albo... Podgłaśniając dźwięk telewizora... Zwracam uwagę na to, żeby liczba kresek nie miała w sobie dwójki, czwórki bądź ósemki... Nie wiem co stałoby się gdybym, ustawiła tam liczbę czterdzieści osiem bądź czterdzieści dwa... Nie wiem... To wszystko, jest pozbawione sensu... Absurdalne i żałosne. Nawet oddychając, powtarzam ten rytuał... Trójki. Dziewiątki... Nigdy dwójki, czwórki i ósemki... Zasypiając proszę Boga, aby czuwał nade mną... I... Nie. Inaczej... Błagam, aby nie dosięgnęła mnie żadna z wymienionych przeze mnie chorób... Jest ich naprawdę, dużo... Na początku zwykle wymieniam zapalenie wyrostka robaczkowego... Ale modlitwa nie pomaga. Zamykam oczy i czuje ból. Ból w miejscu w którym, jak sądzę (Czy może... Jak obrazuje sobie to, czego dowiedziałam się z Encyklopedii Zdrowia? Wikipedii?) znajduje się wyrostek... Powtarzam ten okropny rytuał... Strzepuje... Albo... Otrzepuje? Nie wiem, sama już nie wiem... Więc... Więc strzepuje TO z miejsca w którym, czuję ból... Powtarzam to zwykle trzy razy... Czasem dziewięć, jeśli to nie pomaga... Boję się wizyt u lekarza... Przychodni i aptek. Szpitali... Miejsc w których, jest wielu ludzi... I w których, z założenia mogłabym zarazić się czymś okropnym... Szczerze mówiąc najchętniej, nie wychodziłabym poza obręb swojego pokoju... Przebywanie wśród nich wszystkich jest... Jest dla mnie, niedobre... Bardzo. Nawet wypowiedzenie głupiego "Obecna", podczas czytania przez nauczyciela listy obecności, sprawia mi problem... Nawet rozmowa z nimi wszystkimi... Nienawidzę tego. Dwa tygodnie temu, obudziłam się w środku nocy... Czułam ból w okolicy prawego biodra. Nasilał się, w chwili w której zbliżałam kolano do klatki piersiowej bądź podnosiłam się do pozycji siedzącej... Właściwie ciężko było mi zidentyfikować dokładniej, ognisko bólu... Nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie "Jak bardzo cię boli?", "Czy to ostry ból?". Jakbym mogła? Nikt nigdy nie wyjaśnił mi, czym dokładnie różni się jeden od drugiego... Kiedy boli bardzo, a kiesy boli tak po prostu. Wszystkie objawy, pasowały do tych wymienianych w książkach... Zrezygnowałam z powtarzania rytuałów, skoro tabletki nie pomagały. Tak bardzo się bałam... Nie byłam w stanie, zapanować nad swoim zachowaniem... Jedynie powtarzałam w kółko coś al'a: "Moje koszmary, stają się rzeczywistością". Irytowało mnie zachowanie osób, które chciały mi pomóc. Między innymi pytania o których, już wspomniałam, a na które nie mogłam udzielić odpowiedzi... Nie robiły niczego pożytecznego, w chwili w której ja czułam się tak, jak gdybym miała umrzeć. Nie chciałam także, aby ktokolwiek dzwonił po karetkę. Jazda nią, napawała mnie jeszcze większym lękiem... Leżałam na podłodze, mając problemy ze złapaniem oddechu. Cóż. Skończyło się na piasku w lewej nerce, i zapaleniu pęcherza... Nie wspominając oczywiście o kłuciu, badaniu, najstraszniejszym tygodniu w moim krótkim jak do tej pory życiu i pobycie w szpitalu. Pediatra na wizycie kontrolnej, zasugerował wizytę u psychologa. Nie on pierwszy, z pewnością nie ostatni... W końcu nie na darmo i nie każdy słyszy od własnej rodziny "Wiesz co...? Powinnaś się leczyć!"... Teraz jest już tylko gorzej... Nie chcę umawiać się na wizyty, z Panem Psychiatrą... Naprawdę... Cóż poczynić? Sama nie wiem...
×