Skocz do zawartości
Nerwica.com

Niewidzialna

Użytkownik
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Niewidzialna

  1. Ależ da się, jak najbardziej. Ja już zniknęłam jakiś czas temu...
  2. Fort Minor - Where'd You Go
  3. Ja stoję w miejscu już prawie od czterech lat. Ciągle wspominam parę szczęśliwych chwil w przekonaniu, że to już nigdy nie wróci. Świat więc toczy się dalej, ludzie się zmieniają, i tylko ja stale jestem taka sama. A może nawet jeszcze bardziej beznadziejna niż kiedyś?
  4. Jakbym czytała o sobie. Kiedyś wydawało mi się, że mam przyjaciół. Sztuk dwie, podobnie jak Ty. Nie zagłębiając się w szczegóły, przyjaźnie wygasły, bo pojawili się jacyś inni ludzie, widocznie bardziej atrakcyjni ode mnie. Nie mogę powiedzieć, że zostałam odrzucona - wręcz przeciwnie, wielką przyjemność sprawiało im dzielenie się ze mną swoimi nowymi przeżyciami, opowiadanie o jakże cudownych znajomościach. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko się wycofać - rola obserwatora / słuchacza raczej mnie nie zadowalała... Ze mną było dokładnie tak samo. Ukończyłam gimnazjum z wyróżnieniem, a w liceum ledwo przechodziłam z klasy do klasy. Przestałam się uczyć, do matury przygotowywałam się może z miesiąc - zdałam, ale żeby myśleć o jakichkolwiek studiach stacjonarnych, muszę poprawiać wyniki. No właśnie, co z tego - robisz wszystko, poświęcasz się, poniżasz i nie dostajesz nic w zamian. Skąd ja to znam... Zapewne nigdy nie odważyłabym się na żadną próbę samobójczą, ale też zdarzało mi się zastanawiać nad tym, że moi rodzice mają ze mną ciężki los. Same zawody, porażki, niepowodzenia. A tak bardzo bym chciała, żeby choć przez chwilę mogli być ze mnie dumni. Jeśli mogę Ci coś doradzić, to powinieneś w miarę możliwości jak najlepiej przygotować się do matury. Wiem, że to trudne, bo sama doświadczyłam tej niemocy i zniechęcenia. Gdybym jednak mogła cofnąć czas o rok, na pewno postąpiłabym inaczej, wbrew wszystkim swoim słabościom. Nie dostałam się na wymarzony kierunek studiów, bo zabrakło mi kilku punktów. To było bardzo przykre przeżycie. Dlatego w najbliższym czasie postaram się to wszystko naprawić, szkoda tylko, że z rocznym opóźnieniem... Mimo wszystko, matura naprawdę jest do zdania i da się ją przeżyć. Mówi Ci to osoba, która na ustnych egzaminach trzęsła się jak galareta i myślała, że padnie. Weź się do pracy, póki zostało jeszcze trochę czasu, bo potem może być za późno i pojawi się strach, że w ogóle nie zdasz. Przeszłam przez to i absolutnie nie polecam. Powodzenia!
  5. Niewidzialna

    wasze marzenie:)

    Moje największe i jedyne marzenie ma mnie głęboko w D. Dlatego innych marzeń już mieć nie będę.
  6. Siedzę w domu i się uczę. To znaczy próbuję się uczyć. A ciężko jest się skupić, kiedy po głowie chodzą różne niewesołe myśli. Niedługo miną cztery lata, odkąd się w Nim zakochałam. Łudziłam się, że może wreszcie o nim zapomnę, ale to chyba niemożliwe. Wystarczy byle bzdura, jedno skojarzenie, nawet jakaś piosenka w radiu, by wróciły wszystkie wspomnienia. Ostatnio robiąc porządki natrafiłam na stary pamiętnik; po krótkiej lekturze ryczałam chyba z pół dnia. Tak, kiedyś byłam szczęśliwa. To, co dzisiaj jest odległe o całe lata świetlne, dawniej miałam wręcz na wyciągnięcie ręki. Czułam się ładna i mądra. Wydawało mi się nawet, że podobam się chłopakom, a to już przecież zupełny nonsens. Nie znałam paraliżującego uczucia strachu, wstydu czy zażenowania. Nie wiedziałam, co to znaczy czuć się niepotrzebną, zbyteczną, przezroczystą. Nie musiałam się zastanawiać, komu i dlaczego wiedzie się lepiej ode mnie. A teraz koczuję w samotności nad książkami. W celu poprawy humoru czasem słucham muzyki, ale to działa tylko chwilowo. Wiem, że nie przestanę myśleć o tym chłopaku, dopóki nie poznam kogoś nowego. Sprawy jednak potoczyły się tak, że przez najbliższe pół roku na pewno nikogo nie poznam. Zresztą nawet, gdyby nadarzyła się okazja zawarcia jakichś znajomości, to pewnie i tak tradycyjnie zmyłabym się do domu najwcześniej ze wszystkich. I niby czekam na wiosnę, bo to zawsze jest jakaś namiastka nadziei, zieleń, ciepło i dłuższe dni... Tylko co ja u licha będę tej wiosny robić? Po raz pierwszy jestem w takiej sytuacji - zostałam zupełnie sama, nie będę miała nawet z kim wyjść na głupi spacer. No cóż, pozostają samotne wędrówki, właściwie to już moja specjalność... PS. Uwaga, po raz pierwszy od dłuższego czasu dostałam SMSa. Nadawcą jest nie kto inny, jak sam operator.
  7. Niewidzialna

    blisko do sylwka

    Nieufność to moje drugie imię, nie mogłabym tak z miejsca zdecydować się na spędzenie sylwestra z kimś zupełnie nieznajomym, nawet gdyby znalazł się jakiś szlachetny wybawca A może przyda mi się nauczka za popełnione błędy? Czasem jakaś forma pokuty jest potrzebna. Boli mnie tylko zachowanie jednej koleżanki; swego czasu byłam na każde jej zawołanie, a ona zostawiła mnie z dnia na dzień...
  8. Dire Straits - Walk of life To podobno ich najgorsze nagranie, ale jestem w takim stanie, że nawet gdybym zaczęła słuchać Gosi Andrzejewicz, nie byłoby w tym nic dziwnego
  9. Niewidzialna

    blisko do sylwka

    Niestety, nie mam takiej możliwości. Pokazali mi już, jak wiele dla nich znaczę i nie tylko nie zaproponowali wspólnego sylwestra, ale nawet mieli czelność chwalić się swoimi planami, w które oczywiście nie zostałam wcześniej wtajemniczona. Nie będę ich błagać o litość - widocznie moja przyjaźń nie jest nic warta...
  10. Jak zwykle mam różne postanowienia, dotyczące zarówno spraw poważnych, jak i błahych. Przede wszystkim jednak czuję, że powinnam skończyć z tym durnowatym bujaniem w obłokach i idiotycznymi marzeniami, które nigdy się nie spełnią. Nie chcę znowu żyć wyobrażeniami i idealizować kogoś, kto na to nie zasługuje. Nie mogę być wiecznie zakochana w bajce (jak to śpiewał zwycięzca tegorocznej Eurowizji), bo nic dobrego to nie daje, tylko odsuwa mnie od rzeczywistości, a później znowu "wszystko zbryzgane rozczarowań kałem".
  11. Niewidzialna

    blisko do sylwka

    Zmiana daty sprzyja refleksjom, toteż pracowicie sporządzam rachunek sumienia. Wiele się w tym roku zmieniło, ale sporo straciłam przez własną głupotę i naiwność. Naprawdę nikogo nie obchodzi moje złamane serce i niespełniona miłość. Tak oto historia zatoczyła koło i znowu staję się obojętna, wypieram się uczuć... Odwiedziłam dziś jedno miejsce, w którym byłam szczęśliwa. Ziemię i ławki pokryła gruba warstwa topniejącego śniegu, który zdawał się oczyszczać okolicę z pięknych, ale jakże bolesnych wspomnień. Dlaczego wszystko musi się kończyć, a nic nowego się nie zaczyna? Ba... ja już nawet nie mam odrobiny nadziei na jakiekolwiek nowości. Wegetacja, letarg i nieustająca samotność; pomału znowu się przyzwyczajam, chociaż wzbraniałam się przed tym stanem z całych sił. Walczyłam jak lwica (no w końcu znak zodiaku zobowiązuje ), żeby znowu nie popaść w dołek psychiczny i nie ryczeć w poduszkę myśląc, że nic nie ma sensu. Nie udało się, bo wszyscy znajomi mnie zawiedli, w mniejszym lub większym stopniu. Czuję, że mną wzgardzono, i to zupełnie niesłusznie, bo naprawdę się starałam. Co do sylwestra - ilekroć pomyślę lub wyobrażę sobie, jakie atrakcje czekają jutro większość ludzi, to chce mi się wyć i tupać nogami w akcie rozpaczy. Dosłownie. Nie pozostaje mi jednak nic innego, jak tylko zacisnąć zęby, wmówić sobie, że nic mnie to nie obchodzi, wysłuchać listy przebojów, spożyć w rodzinnym gronie odrobinę sałatki jarzynowej, a następnie położyć się spać. Nie wiem, czy będzie mi się chciało czekać do północy.
  12. Wiem, że na własne życzenie, ale nie mogę tego zmienić. Jakiś pancerzyk ochronny przecież muszę mieć...
  13. Nie mogę patrzeć na karpie, zarówno te żywe, jak i już wypatroszone. Widok Wielkiego Państwa, niosącego duszące się ryby w worku foliowym, przyprawia mnie o mdłości. Pytanie tylko, o co tyle zachodu, skoro te karpie zupełnie nie są smaczne? Nawet moje koty, które na co dzień dostają wariacji na widok zwykłej szynki, olały obecność karpia całkowicie
  14. Rozwiązałam kiedyś psychotest, który wykazał, że absolutnie nie lubię siebie. Do swojego wyglądu raczej jestem przyzwyczajona i wiem, że odpowiednia charakteryzacja czyni cuda. Charakter natomiast mam do niczego i wcale się nie dziwię, że nikt za mną specjalnie nie przepada. Komu by się chciało tracić na mnie czas?
  15. To będą najgorsze święta mojego życia. Jestem tak smutna, jak jeszcze nigdy dotąd. Uroniłam parę łez, zjadłam parówkę, chociaż podobno nie wolno. Pewnie oberwie mi się też za nieodpowiedni strój, ale jakoś o to nie dbam. Jakim cudem mają się spełnić moje marzenia, skoro nie dostałam żadnych życzeń? Jeśli zaś chodzi o dzielenie się opłatkiem z rodziną, to jest to rzecz, której za wszelką cenę chciałabym uniknąć. Znowu usłyszę, że mam się tylko uczyć, że wytrwałość, sukcesy... Tak jakby nikt na tym świecie nie wiedział czego mi naprawdę potrzeba
  16. Teoretycznie powinnam mieć powody do radości, bo nie dość, że udało mi się kupić prezenty dla wszystkich członków rodziny, to dosłownie cały dzień jestem na nogach skora do pomocy, a ja uwielbiam się czuć potrzebna. Niestety, zawsze muszę sobie odkrywczo wynaleźć jakiś powód do smutku, więc i teraz nie mogło być inaczej. Po pierwsze, dołuje mnie myśl o nadchodzącym sylwestrze, którego jak zawsze spędzę w domu, a to przykra sprawa. Po drugie, nie mogę podzielić się opłatkiem z kimś, kogo bardzo kocham. Ba, nie mogę mu nawet wysłać życzeń, gdyż wszyscy polecają mi bronić swej godności. Żebym chociaż umiała zrozumieć to abstrakcyjne pojęcie, ale mniejsza... Po trzecie, zgadnijcie od kogo dostałam życzenia SMS-owe? Od samego operatora sieci komórkowej! Czyż to nie jest piękne i wzruszające?!
  17. Strasznie nie chce mi się iść dzisiaj na zajęcia. Nie znoszę tego tłumu ludzi, którzy nie zwracają na mnie uwagi. A jak już ktoś się odezwie, to zazwyczaj napomknie coś o imprezie albo o swoim jakże bujnym życiu towarzyskim. I znowu dojdę do wniosku, że moje życie jest nudne, beznadziejne, że ja nigdy nie będę mogła opowiadać komuś, jak cudownie spędziłam czas, bo przecież nie mam przyjaciół. I nie będę miała. Już nawet przyzwyczaiłam się do swojej samotności. Nie umiem być miła dla ludzi. "Sztywnieję" w ich towarzystwie, co oni mogą odbierać jako dumę czy zarozumialstwo. A ja tymczasem zawsze czuję się gorsza od innych Chyba już nie mam siły, żeby próbować to zmienić. Całe życie będę sama, ze swoimi niespełnionymi marzeniami. Nigdy nie zostanę duszą towarzystwa, mimo że pragnę tego od lat. Nienawidzę być samotna w tłumie, a wycieczka na uczelnię niestety się z tym wiąże. Najgorsze są przerwy, bo wtedy zupełnie nie mam co ze sobą zrobić. Przeważnie wertuję zeszyt, myślałby kto, że ja taka uczona jestem
  18. Niewidzialna

    Sylwester

    To ja się trochę wyłamię i pochwalę się, że tegorocznego sylwestra, jak wszystkie poprzednie, spędzam w domu z rodziną. Nie mam nikogo, kto mógłby mnie gdzieś zaprosić i sprawić, bym wkroczyła w nowy rok z uśmiechem na twarzy. Gdy rozmawiam z ludźmi, tematu sylwestra unikam jak ognia. Zastanawiam się, co im znowu nakłamię po nowym roku. Jest jedna dziewczyna, która w żadne moje kłamstwo nie uwierzy, bo za dobrze mnie zna. Ten fakt bardzo mnie martwi i przygnębia. Sądzę, że w sylwestra będę płakać od rana do nocy, albo zamulać przy radiu, myśląc o tym, który mnie nie kocha. A on pewnie nawet o mnie nie pomyśli; będzie imprezował do upadłego. Na złość sobie i całemu światu nie wypiję szampana, chociaż wcale nie jestem abstynentką. A może nawet nie będę czekała do północy, i mimo że codziennie kładę się spać grubo po zmianie daty, to tego jednego wieczoru zasnę wcześniej niż kiedykolwiek? Bo przecież jakiekolwiek celebrowanie w moim przypadku zupełnie nie ma sensu... W zeszłym roku słuchałam tylko muzyki, nawet nie wyglądałam przez okno, kiedy sąsiedzi (głównie rodziny z dziećmi, bo nikt normalny w moim wieku nie spędza sylwestra w domu) odpalali sztuczne ognie. Dwa lata temu było jeszcze lepiej, bo cały wieczór spędziłam przed komputerem. Podsumowując, ostatniego dnia roku nie liczę na żaden cud. Nic się nie wydarzy, nic się nie zmieni, nie dostanę żadnych życzeń, nikt do mnie nie zadzwoni. Nie zadbam nawet o kreację, bo i po co, skoro nosa nie wychylę ze swojego pokoju. Jedyną atrakcją w tym dniu będzie dla mnie - jak co roku - wysłuchanie w radiu zestawienia 100 największych przebojów minionego roku. Później za to, wysłuchując opowieści znajomych, jak to oni cudownie spędzili sylwestra, doznawać będę przykrego skrętu kiszek, z zazdrości, oczywiście. I po głowie chodzi my tylko jedna myśl, jak odpowiem na pytanie, którego nienawidzę (czytaj: Jak minął ci sylwester?). Może najlepiej "rozchorować" się tuż po nowym roku i opuścić parę zajęć do czasu, gdy ludzie już "ochłoną" po hucznej zabawie, a na tapecie pojawi się temat sesji? Moja wypowiedź zdecydowanie nie jest optymistyczna, ale za to jest prawdziwa. A wierzcie mi, mało jest okazji ku temu, bym mówiła czystą prawdę. I szczerze mówiąc, mam już dość udawania kogoś, kim nie jestem. Sylwester moich marzeń - wyjść gdzieś z ludźmi. Gdziekolwiek. Z byle kim. Byle gdzie. Byle uniknąć tej potwornej samotności.
  19. Ten chłopak dał mi tylko kilka ulotnych chwil szczęścia, a potem całkowicie mnie zlekceważył. Nie mam już siły stale zabiegać o jego względy, bo moje starania kończą się fiaskiem
  20. Zacznę może od tego, że praktycznie przez całe swoje życie, w każdym miejscu i w każdym otoczeniu, czuję się po prostu niewidzialna. Choćbym nie wiem jak się starała, trudno mi nawiązywać nowe znajomości. Odnoszę wrażenie, że ludzie mnie lekceważą i dosłownie, mają mnie gdzieś. Jest to przykre tym bardziej, że ja naprawdę potrafię pielęgnować znajomości, zawsze pamiętam o urodzinach, imieninach, staram się być lojalna, można mi powierzyć każdy sekret. Niestety, w zamian dostaję bardzo niewiele. Nie wiem, czy to kwestia towarzystwa, czy mojego charakteru, bynajmniej nie chcę teraz streszczać swojego życiorysu, więc może od razu przejdę do sedna sprawy. A więc, jestem na pierwszym roku studiów. Jak zapewne łatwo się domyślić, stale ktoś proponuje jakąś imprezę lub integrację. Ilekroć słyszę o planowanym spotkaniu, marzę sobie po cichu, że i ja będę w nim uczestniczyć. Tylko, że nie bardzo wiem, jak to zrobić. Zakodowałam sobie niejako w podświadomości, że nie jestem praktycznie nikomu potrzebna, i że nawet gdybym się na jakiejś imprezie pojawiła, to chyba musiałabym uskuteczniać jakieś piruety na głowie pośrodku sali, żeby ktokolwiek mnie zauważył. Nie wiem też, czy potrafiłabym prowadzić z nowo poznanymi ludźmi ciekawe rozmowy - wiadomo, że z bliższymi koleżankami to co innego... No, chyba, że bym się czegoś napiła, ale przecież nie o to chodzi, żeby wpadać w nałóg Poza tym, cały czas myślę o tym, którego kocham. Wiem, że taki związek z pewnych powodów nie miałby żadnych szans, ale nieszczęśliwe, platoniczne uczucie robi swoje, więc uparcie postanawiam nie zaprzyjaźniać się bliżej z żadnym chłopakiem. Moje zachowanie może wydawać się głupie i bezsensowne, ale pewne przekonania mam już zapisane w umyśle i nie mogę nic na to poradzić. Nie potrafię się "wyluzować" i cieszyć chwilą, bo wówczas staje mi przed oczami twarz ukochanego i jedyne, na co mam ochotę, to wrócić do domu, wtulić się w poduszkę i płakać. Może i odmawiam sobie przyjemności z powodu chłopaka, który prawdopodobnie nie jest mnie wart, ale nieszczęśliwie zakochani wiedzą, że nie jest łatwo to sobie uzmysłowić. Dobrze czuję się wśród osób "wtajemniczonych", które mnie rozumieją. Natomiast nawiązywanie nowych znajomości wymaga przede wszystkim uśmiechu na twarzy, a na to mnie po prostu nie stać... W wielkim skrócie moja sytuacja wygląda teraz tak, że nie znam prawie nikogo z mojego roku, nie kojarzę imion ani twarzy i co gorsza, nie mam nawet ochoty nikogo poznawać. Doradźcie mi, co robić, bo utknęłam w martwym punkcie Aha, i co najbardziej przygnębiające - "kradną" mi koleżankę...
  21. Nie chciałam zakładać nowego tematu, toteż stwierdziłam, że owa "jęczarnia" jest dobrym miejscem na przedstawienie mojej zupełnie nieciekawej, acz smutnej historii. Może moje problemy nie są poważne, ale po prostu muszę się komuś zwierzyć, dziś złapałam takiego doła, że po prostu nie wiem co ze sobą zrobić... Nie wiem, czy to depresja, czy też może coś innego. Kompleksów jakichś szczególnych nie mam, ot zwykłe marudzenie, że przez zimę przytyłam, albo włosy trochę za krótkie i trzeba zapuszczać. Odnoszę jednak wrażenie, że ludzie z jakichś powodów mnie lekceważą i bardzo mnie to boli... Zazdroszczę moim koleżankom ciekawych przygód, bogatego życia towarzyskiego. Na tym tle zawsze przegrywam z nimi, czuję się od nich mniej atrakcyjna. Potrafię tylko głupio żartować i niekiedy czuję się po prostu jak pajac... Nic więc dziwnego, że ludzie nie pragną mojego towarzystwa, ale kiedy moja propozycja spotkania po raz kolejny zostaje odrzucona, to zamykam się w pokoju i wyję z rozpaczy, bo samotność odbiera mi chęć do życia. Nie muszę chyba wspominać, iż przy koleżankach czuję się jak szara mysz - dla mnie jest to faktem oczywistym od zarania dziejów... Kolejna sprawa to nieszczęśliwa miłość, trwająca już ładnych parę lat. Nie będę się rozpisywać, ale ilekroć wydawało mi się, że wreszcie dopięłam swego, musiałam spotkać się z odrzuceniem, zlekceważeniem... Tych wakacji byłam szczęśliwa dosłownie przez parę dni, później wszystko wróciło do przykrej normy, delikwent przestał się odzywać. A nie jest to sprawą jego charakteru, bo wiem, że na innych znajomościach zależy mu bardziej. Ze smutkiem stwierdzam, że "olał" mnie po raz kolejny i zastanawiam się, dlaczego? Tak, teraz siedzę właśnie i dumam, dlaczego ludzie mnie tak lekceważą? Czy coś jest ze mną nie tak? Coraz częściej dochodzę do wniosku, że po prostu mam beznadziejny charakter... Smutek przepełnia moją duszę, bo przecież zawsze staram się, aranżuję spotkania i nic za to nie dostaję. Pomału przestaję widzieć sens we wszystkim, nic mnie już nie cieszy. Za kilka dni rozpocznę nowy rozdział swego życia, jakim są studia, ale bardziej jestem tym faktem przerażona aniżeli podekscytowana. Z góry zakładam, że nic mi się na tych studiach nie powiedzie. Niewesołe doświadczenia pozwalają mi zakładać, że nie mogę liczyć na jakieś obiecujące znajomości. Owszem, mogę wypiąć się na wszystkich i schować nos w książki, ale jeśli tyle słyszy się o życiu studenckim, to normalną sprawą jest, że człowiekowi robi się czasem przykro, iż jego to dotyczyć nie będzie... Utknęłam w martwym punkcie, nie widzę przed sobą żadnej przyszłości. Nie mam w sobie ani odrobiny nadziei na to, że mój los się odmieni. Boli mnie mój egocentryzm, i przykro mi strasznie, że mimo iż się staram, to ciągle jest przy mnie pusto. Moje życie jest puste i bezbarwne, a mnie po prostu brak sił, by to zmieniać, i szczerze mówiąc nawet nie widzę sensu, bo nie wierzę w to, żeby coś nagle miało się cudownie zmienić. W rodzinie wszyscy uważają moje problemy za wydumane, wyolbrzymione. Raz po raz słyszę, że całe życie przede mną, że nie takiego chłopaka jeszcze poznam, że o tamtym zapomnę, że będę się śmiała ze swoich błędów młodości. Problem w tym, że ja nie mam siły już na nic i nie widzę szans na poprawę losu. Jakoś trudno mi uwierzyć, żebym mogła kiedyś poczuć się lepiej. Niekiedy nie mam siły wyjść z łóżka, zdjąć piżamy i doprowadzić się do ładu. Każdego dnia budzę się z przekonaniem, że nic miłego mnie nie czeka. Staram się normalnie funkcjonować, ale smutek nie opuszcza mojej duszy. Już kilka razy prawie popłakałam się przy koleżankach, łzy dosłownie wisiały mi na rzęsach. Nie mam pojęcia, co robić...
×