Skocz do zawartości
Nerwica.com

InMyMemory

Użytkownik
  • Postów

    25
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez InMyMemory

  1. Wystarczyło poznać historię dotkniętej opętaniem Anneliese Michel, by obsesyjnie zacząć rozważać, czy rzeczywiście nauka jest w stanie wyjaśnić każde nieodgadnione zjawisko i podać jego logiczną przyczynę. Bardzo przejmuję się czy kiedyś nie padnę ofiarą podobnych przeżyć. Czuję się, jakby pod stałą obserwacją, gdzie jestem stale rozliczana z dobrych i złych uczynków. Dawniej przybierało to bardziej szkodliwe dla zdrowia myślenie, później zelżało, a następnie przestałam do tego wracać. Parę tygodni temu odbyliśmy w szkole, na katechezie, rozmowę o egzorcyzmach. Ksiądz podawał niezbite dowody na istnienie sił nieczystych. Przelękłam się, cały strach wrócił. Kiedy gaśnie światło i powinnam dawno zapaść w sen, rozmyślam niestrudzenie długo o całym tym bagnie, sensie życia i o tym, co czeka nas po śmierci. Dochodzę do przykrego wniosku, że życie nie ma żadnego sensu i jest wypełnione chwilowymi przyjemnościami, mającymi zatuszować całe kryjące się w nim kłamstwo. Sięga to niemal obłędu. Chciałabym by czasy słodkiej nieświadomości wróciły, ale wiem, że zmiany, jakie zaszły w mojej mentalności są nieomal nieodwracalne. Utraciłam naiwność, za dużo myślę o rzeczach, które nie powinny mnie trudzić. Boję się i bardzo cierpię. Znajduję się jakby na granicy szaleństwa. Stale się zastanawiam czy moje uczynki nie zadziałają na zło, jak magnes. Czy postępuję właściwie? Jestem wierząca, ale niepraktykująca. Chcę być normalna.
  2. Chyba niemal wszystko wreszcie zrozumialam. Poczułam to. Czymkolwiek jest Ja prawdziwe, a Ja neurotyczne. JA właśnie zrozumiałam kim jestem naprawdę. Córka bardzo poważnie chorej neurotyczki, robiącej wszystko, by spełnić jej wygórowane wymagania. Ona zawsze podawała się za owy ideał, dlatego robiłam wiele, by się do niej upodobnić [nieświadomie]. Przejęłam po niej tak wiele przykrych cech, aż się w głowie nie mieści. A wszystko po to, by mnie wreszcie zaakceptowała. Pesymistyczne nastawienie, skrywanie uczuć, bojowe nastawienie do ludzi. Nawet skłonność do bezsenności oraz wszczynanie awantur bez powodu! Teraz rozumiem co oznacza świadomość. Jest piękna, a zarazem tak przerażająca... Wiem, że to nie jestem Ja prawdziwa, tylko Ja stworzone na potrzeby otrzymania zrozumienia. Teraz to rozumiem i chcę odzyskać swoją tożsamość.. Już nie chcę jej przypominać, muszę się ratować.
  3. Wybrałam się dziś do internistki i postanowiłam się zastosować do jej zaleceń. Dodatkowo pomogła mi jeszcze pani w aptece się nakierować. I tak skończyłam z Vigorem Plus, Magnezem z wit. B6, "Sesją" i siemieniem lnianym w torebce. Zaczynam etap zdrowego odżywiania wraz z uzupełnianiem witamin w tabletkach. Całe życie głównie na mięsie, słodyczach i fast foodach odcisnęły swoje piętno. Częste przeziębienia, ogólnie zmęczenie, łatwa podatność na stres, złe samopoczucie, lęki... Internistka zaglądając mi do wnętrza powieki stwierdziła, że faktycznie mam pewne niedobory, bo jestem w tym miejscu bladziutka. W poniedziałek idę na badanie krwi, w środę wybieram się do psychiatry, żeby ustalić w jaki sposób mogę bezpiecznie odstawiać swojego antydepresanta, a za parę tygodni do psycholog. Pomimo poczucia bycia 'wrakiem', wierzę, że niedługo zła passa ulegnie zmianie.
  4. Korba, piękna piosenka. Dziękuję, że ją wstawiłaś... Flyleaf - Believe in dreams "Believe in dreams you love so much, Let the passion of your hearts make them real And tell all the ones you love, Anything and everything you feel Believe in dreams Believe dreams"
  5. linka, być może i mam nerwicę, ale jakoś szczególnie nie widzę jej skutków ubocznych na co dzień. Pare miesięcy temu zmagałam się z dość ciężkim przypadkiem zaburzeń depresyjno-lękowych, ale dzięki pomocy psycholog i wsparciu rodziny zdołałam z tego w miarę wyjść... Chociaż dobra, być może jeszcze za wcześnie powiedziałam 'hop', ale wciąż pozostaję osłabiona, smutna i apatyczna bez konkretnej przyczyny, a zaczyna powoli mnie męczyć szukanie igły w stogu siana. Wiele wskazuje na niedobory witamin. Albo tarczyca. Hm, ale z drugiej strony można spojrzeć na przypadek autorki tematu. Zanim odkryła naturalne metody, jeszcze niedawno wmawiała sobie depresję. Wystarczyło trochę zadbać o siebie i natychmiast dziewczyna wróciła do normy.
  6. O mój Boże... Wszystko pasuje! Wiedziałam, czułam to po prostu, że to żadna nerwica, tylko ciało. Ciągłe osłabienie, dziwne uczucie jakbym się przed chwilą upiła, kłopoty z pamięcią, chorowanie średnio 40 razy na rok [], wkurzające 'skakanie' mięśni, uderzenia ciepła, nerwowość, walenia serducha od czasu do czasu, pocenie się, jak mysz, nastroje depresyjne... Jeszcze dochodzi łatwa podatność na stres i nieraz występująca bezsenność. Btw. typowe objawy nerwicy podane na tej stronie, jak na przykład nagły, silny lęk przed stratą życia, chyba nigdy u mnie nie wystąpił... Jeb*ć lekarzy, którzy kiedy znajdowałam się na kompletnym wycieńczeniu psychicznym, na odwal się wypisywali mi psychotropy i pozbywali się mnie, jak śmiecia! A ja tak długo trwałam w niewiedzy...
  7. cookiemonster, ale ja próbowałam wybaczyć. Nie mogę. Czuję się, jak totalny psychol i walnięta terrorystka, bo przez swoją emocjonalną ranę krzywdzę domowników. Nie wiem co mam zrobić, żeby się zagoiła. Żebym zapomniała, wybaczyła i wreszcie mogła odetchnąć. Nie wiem i to mnie boli jeszcze bardziej, niż moja rana..
  8. Nie mogę się uwolnić. Tyle siedzi we mnie negatywnych emocji, które ujawniam potwornymi wybuchami w domu. Zamieniłam się w terrorystkę. Ciągle prowokuję kłótnie, wyzywam, bluźnię, nieraz też uderzę. Często po tym wybuchu, kiedy zamykam się w pokoju, dopada mnie frustracja i zastanawiam się: 'skąd tyle we mnie nienawiści?'. Zaczynam płakać, obiecuję solenną poprawę, ale to i tak wraca. Nie umiem zapanować nad tymi reakcjami. Każdy w domu budzi mój gniew, irytację. Po powrocie ze szkoły zamykam się w pokoju, by nie doprowadzić znowu do kłótni, których się tak wstydzę później. Nie chcę być taka. To zupełnie do mnie nie pasuje, bo jestem z natury łagodna i bezkonfliktowa, umiem panować nad emocjami [widzę, jak się zachowuję poza domem]... Nie wiem skąd to się bierze. Tłumienie też źle na mnie wpływa, wtedy wraca na nowo nerwica i lęki. Zresztą dopatruję się tu źródła mojej nerwicy. W jakiejś ranie emocjonalnej wyniesionej z przeszłości. Tylko co to za rana? Znacie sposoby na wyzbycie się tego gniewu? Próbowałam mnóstwo sposobów - ćwiczenia fizyczne, wylewanie pomyj do oporu, trzymanie wszystkiego w sobie, ganienie się w duchu, ciągła walka ze sobą... Nic nie pomogło. Co jeszcze?
  9. Abradab, niestety wychowałam się w przekonaniu, że jestem pod wieloma względami gorsza od innych i nie zasługuję na szacunek. Moja mama sama kiedyś przyznała mojej pani psycholog, że bardzo wysoko mierzy ludzi [na pierwszej wizycie poprosiłam by mi towarzyszyła]. Jej krytyka potrafiła być rujnująca i nieraz wypominała mi nawet drobnostkę, czyniąc z niej największą wadę, jaką dotąd spotkała. Jej ulubione powiedzonko: 'jesteś głupia', tak mi weszło w krew, że ja już tak nie myślę, ale nawet tak czuję i widzę na niemal każdym kroku. Wiadomo, że dziecko słysząc od matki, którą traktuje, jak wszechwiedzącego boga, że jest głupie, zaczyna w to wierzyć i robi czasem rzeczy, które uważa za głupie, a potem się ich wstydzi i krytyk je wypomina [błędne kółeczko się zamyka ]. Ciągle staram się osiągnąć niedościgniony ideał mądrości. Dużo się uczę, czytam... ale wciąż czuję niedosyt. Doszło do tego, że boję się odezwać w towarzystwie, ponieważ zaraz mamusia odzywa mi się w głowie: 'jesteś głupia'. Często się poprawiam, cedzę ostrożnie słowa, ale nieraz wychodzi mi z tego jedna, wielka papka, zamiast ideał. Poza tym właśnie zdałam sobie sprawę, że nieraz spodziewam się krzyku, bądź obrazy od drugiej osoby, nawet w przypadku nieszkodliwego pytania, ponieważ nieraz zupełnie bez powodu potrafił się zirytować mój tatuś, kiedy mu coś powiedziałam. Więc zachowuję się czasem przesadnie uniżenie w stosunku do niektórych, zamiast zachować pełną swobodę i zburzyć własną barierę w relacjach międzyludzkich. Wydaje mi się, że im bardziej staramy się osiągnąć ten rewelacyjny, pozbawiony wad model, tym gorsza sraczka nam z tego wychodzi. Masz rację, powinno się śmiać, to pozwoli nam nabrac dystansu do niepowodzeń, ale u mnie w domu strasznie się zawsze byle bzdurą tak przejmowano, że hej. Poza tym martwię się, że nieraz mój śmiech przybiera formę kpin z siebie, zamiast beztroskiego machnięcia na wszystko ręką. I jak tu z tym wygrać? Ps. znalazłam przed chwilą świetną stronę, polecam: http://www.pozaschematy.pl/2008/06/26/poznaj-swojego-wewnetrznego-krytyka/
  10. Wiecie, nawet kiedy chciałam ponownie tu zajrzeć, zaraz zabłysnęła mi w głowie przeraźliwa myśl: 'głupi temat założyłaś, zaraz Cię wykpią'. Zanim tu weszłam nie mogłam jednak się uspokoić i uświadomić sobie, jak bardzo błędny jest mój punkt widzenia. Dopiero musiałam tu zajrzeć i przekonać się, jak bardzo się mylę. Brakuje mi poczucia pewności, że moje słowa i działania mają sens. Wyszłoby mi to bardziej na korzyść, zamiast bez przerwy doszukiwać się bezsensu w niemal wszystkim, co robię, zwłaszcza wśród ludzi. Dążenia do niedoścignionego ideału nie mają sensu. Chciałabym spokojniej podchodzić do momentów, kiedy się decyduję na ukazanie wśród ludzi, także przez internet, miast w kółko się zastanawiać czy czasem nie spotka mnie wyśmianie przez to, że nie zachowuję się 'idealnie'... Jak przerwać to błędne koło, skoro zwyczajne afirmacje 'wszystko będzie dobrze' nie działają?
  11. Niestety mieszkanie z matką-perfekcjonistką, która ma bardzo zawyżone wymagania, spowodowały u mnie wyhodowanie dorodnego krytyka, musztrującego mnie na niemal każdym kroku. Nawet podczas zwykłej rozmowy z koleżanką, zdarza mi się surowo oceniać to, co mówię [czy dobry dobór słów, czy mądrze mówię, czy nikogo to nie urazi, trala-lala...], co w efekcie powoduje nieraz zająknięcia, czerwienienie i inne takie. W głowie nieraz mi coś brzęczy: 'źle, za słabo się starasz, możesz to zrobić lepiej...' itp. Czasem mnie to wykańcza. Zna ktoś sposoby na radzenie sobie z takim wewnętrznym 'głosem'? Co Wasz krytyk najczęśniej mówi?
  12. Dzisiaj zrozumiałam skąd pochodzi moje uzależnienie od ludzi i próby dogodzenia im za wszelką cenę. Udało mi się dotrzeć do zamrożonych uczuć z dzieciństwa, które są kluczem do wyzwolenia się z nerwicy. Zrozumiałam, że za wszystkim siedzi potworna samotność i pustka, którą wyniosłam z dziecięcych lat, a ciągłe próby spełnienia wymogów otoczenia, są staraniami zapobiegające przeżyciu tego doświadczenia ponownie. Żeby znowu nie poczuć się niekochana, niewarta miłości i pozbawiona bezpieczeństwa. Dowiedziałam się też, jak postrzegam świat, a nie dopuszczałam tego do siebie wcześniej. Jako bardzo złe miejsce, powodujące tylko ból... Arena, gdzie trzeba zachować ciągle czujność, żeby nikt Ci nie wbił noża w plecy. Gdzie ciągle zostajesz zdradzany i miażdżony. Boję się go i mam ochotę zwinąć się w kulkę, żeby się przed nim chronić, przed niekończącymi się, bezwzględnymi atakami. Męczy mnie życie, bo jestem na nie za słaba.. Czuję, że nie zasługuję na miłość i szacunek, bo nie jestem wystarczająco dobra i doskonała. Mam też wrażenie, że ludzie nie zasługują też na moją miłość i aprobatę, bo mnie wiecznie wykorzystują i ranią, a ja jeszcze pozwalam się traktować, jak ścierka. Moi rodzice - ludzie wiecznie niezadowoleni z życia i ogólnie ze wszystkiego... i ja, ich 'nieudana' kopia. Myślę, że mogę zaklasyfikować to na bardzo duży sukces. [Dodane po edycji:] Aha, i przed chwilą pojęłam, że lubię panikować z byle powodu, spodziewając się od razu najgorszego. Zupełnie, jak mamusia, zero dystansu od problemów...
  13. Zrobiłam to po raz pierwszy... Chyba po raz pierwszy w życiu. Zetknęłam się z zamrożonymi uczuciami wyniesionymi z młodości. Zastanawia mnie czemu kiedy tylko cofam się do czasów wczesnej młodości, czuję często... samotność. Poczucie bycia opuszczoną i niezasługującą na miłość, bo niezbyt doskonałą. Czuję się tak potwornie samotna i niekochana... A także nierozumiana. Zostawiona sama. Jakbym na każdym kroku popełniała błędy... Niekończąca lista wymagań, którym nie mogę sprostać, a w zamian prawie nic. Tylko dobra materialne, by wynagrodzić mi częsty brak rodziców w domu. A ja ich potrzebowałam, nie tych gówien. Niechęć do życia i lęk przed nim. Dlaczego kiedy tylko staram się przywołać dawne uczucia, tak bardzo kuje wtedy w sercu, jakby wbito mi tam wielką szpilę? Jest mi duszno i czuję ogromny ból. Nerwica zaczęła się u mnie wcześnie, pierwsze lęki pamiętam za wczesnych lat, ale umiem też sobie przypomnieć czasy, kiedy jej nie odczuwałam wcale... bardzo odległe czasy. Psycholog poleciła mi, żebym starała się zrozumieć matkę. Chociaż odznaczam się dużą empatią, to jej nie potrafiłam usprawiedliwić. Myślałam sobie: 'jak mam Cię zrozumieć, mamo, skoro Ty mnie nie rozumiesz?'. Czuję do niej niechęć i chcę czasem, by cierpiała tak samo, jak ja cierpiałam. Jak mam dorównać jej wygórowanym wymaganiom? Przecież nie jestem idealna, nikt nie jest. Czuję do niej uraz i myślę, że mnie skrzywdziła. A powinnam ją przecież kochać... Każde jej słowo mnie zabolało, każda godzina bez niej spowodowała u mnie samotność. Ale musiałam to stłumić, żeby jej nie stracić, a to stało się przykre w skutkach. Do ojca też odczuwam dużą niechęć. Powinien mnie chronić, a nie zrobił tego. Nie czułam się bezpiecznie na tym świecie. I też zawsze bywał poza domem, zostawił mnie... Dla głupiej pracy. Teraz? Dominujący perfekcjonizm, lęki, depresje, bezsenność, doszukiwanie się w sobie ciężkich chorób psychicznych, bardzo częste przeziębienia od małego, wybuchy agresji w domu [a po nich potok wylanych łez...] i żal, ciągle niekończący się żal. Do matki, ojca, do babci... Niekończący się potok urazów i niedokończonych spraw. Ogromna nienawiść, której się wstydzę i boję. Złość, którą próbowałam tłumić tysiące razy, ale nie starałam się dotrzeć do jej źródła. Bo się bałam z nią zetknąć. Z tym ogromnym bólem. Właściwie to nie chcę z nimi mieszkać, chcę się wreszcie wyprowadzić. Nie chcę na nich patrzeć, ani ich znać. Zranili mnie bardzo. Nienawidzę ich, a muszę codziennie na nich patrzeć! Chcę uciec przed całym światem, schronić się i móc wypłakać cały nagromadzony we mnie ból, wyciągnąć wreszcie tą szpilę z serca, a nie wreszcie udawać, że tego wcale nie czuję. Mam wrażenie, że w tym domu ciągle mi ją wbijają mocniej i mocniej, a serce nie chce przestać mi krwawić! Dlatego tak bardzo boję się mieszkać w tym domu... Co dalej? Jak długo jeszcze potrwa ta droga? Ona jest tak bolesna i trudna... PS. Po napisaniu tego posta poczułam się tak bardzo... wolna. [Dodane po edycji:] To życie mi się tak źle kojarzy, ten świat jest zły i ciągle mnie rani. Kogo mam za to winić? Czy rodzice nie są osobami, którzy powinni sprawić, że inaczej się to odbiera? Jak to zmienić?...
  14. Dziękuję Ci bezlioz, naprawdę dużo zachęty do pracy nad sobą przyniosły mi Twoje posty. Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak starać się pozbyć swojego brzemienia. :)
  15. Trochę boję się eksperymentować z autosugestią na podświadomość, ponieważ słyszałam, że afirmacje mogę dać odwrotny skutek w przypadku, gdy czujemy co innego. Jak np. ze wmawianiem sobie miłości do siebie, skoro odczuwa się zupełnie coś przeciwnego. Czy w tym przypadku nie zaszkodzi to mi? [Wolę się upewnić, zanim przejdę to podanego ćwiczenia ].
  16. Tylko u mnie to nie występuje na okrągło. Poziom lęku się waha. Odczuwam go cały czas, ale nie jest on bardzo silny... jednak na tyle duży, by utrudniać mi swobodne zawieranie kontaktów. Występuje niezależnie od mojego nastroju. Mogę mieć dobry humor przez cały dzień, gdy siedzę sama w domu i czuć napływ energii, a później trafić między ludzi i czuć niezrozumiały opór przez otworzeniem się. W efekcie siedzę przymulona, smutna i zawiedziona swoją niemożnością pokonania tego. W każdym razie podkreślam, że nieraz potrafiłam się przełamać i obsadzić w centrum zainteresowania. Aż zaskakiwałam wtedy samą siebie. Bardzo lubię się też wygłupiać i głośno śmiać, bo to osłabia mój lęk. Dlatego martwię się, że moja psycholog to zbagatelizuje i potraktuje to, jak zwykłą nieśmiałość. Ale czy nieśmiały człowiek ma okresy, że unika ludzi, bo jest świadom swojego lęku przed nimi? Mój lęk zwłaszcza nasilił się w tym roku i nie chcę żeby dalej się rozwijał! W tym roku czeka mnie matura i paraliżuje mnie na samą myśl przed ustnym odpowiadaniem, zwłaszcza z języka obcego, a zdaję rozszerzony angielski i muszę pokazać swoje umiejętności, by przejść, a nie zaczerwienioną twarz!
  17. Lęk przed ludźmi. Niedawno zdałam sobie sprawę, że towarzyszy mi prawie przez całe życie, tylko ujawniał się w różnym nasileniu, dlatego nie zwracałam tak na niego uwagi. Zwyczajnie go tłumiłam. Swoje różne niepowodzenia w zakresie życia towarzyskiego tłumaczyłam rozmaitymi schorzeniami, nieśmiałością, ale nie zdawałam sobie sprawy z istnienia owego lęku. Być może nigdy bym się nie przekonała o jego bycie, gdyby nie pewien poważny w skutkach anons, od którego zaczęłam pracę nad sobą... ale nieważne. Do rzeczy. Kiedyś wspomniałam mojej psycholog, że podejrzewam u siebie fobię społeczną, ale ona zaprzeczyła. Niestety chyba muszę ponownie podjąć ten temat na najbliższej wizycie, bo niezidentyfikowany lęk nie opuszcza mnie nawet w gronie przyjaciół. Brakuje mi pewnego poczucia bezpieczeństwa. Trochę ciężko mi funkcjonować w społeczeństwie, skoro czasem nawet boję się coś kupić w sklepie [co prawda przełamuje ten lęk, ale to chyba niezbyt zdrowe]. Przebywając ze znajomymi nieraz boję się zabrać głos, nie mówiąc o otwartym wypowiadaniu swojego zdania. Denerwuje się, kiedy zaczynam coś opowiadać, komentować. Przebywając w sporej grupie, odczuwam duży dyskomfort i mam wrażenie, że każdy niedługo się skupi na mnie i zacznie dogryzać, wyśmiewać się ze mnie, albo myśli na mój temat coś nieprzyjemnego. Ciężko mi nawiązywać znajomości z chłopakami, niektórzy wręcz od razu wyczuwali mój duży lęk i nie szczędzili mi pytań odnośnie moich obaw. Nieraz gdy znajduję się wśród ludzi odczuwam przyspieszone tętno i czerwienię się. Czasem mam ochotę się rozpłakać i uciec zupełnie bez powodu! Co to za zmora mnie męczy, wie ktoś? I jak z tym sobie radzić?
  18. InMyMemory

    Niska samoocena

    Kształtowano mnie w bardzo podobny sposób do autora tematu. Od dziecka wpajano mi wzorce mówiące, że bez szkoły i wykształcenia stajesz się nikim szczególnym. Zwykły, szary robol. Do ocen i spraw szkolnych podochodzono u mnie bardzo poważnie, właściwie to był główny temat do rozmów z rodzicami. Za karę, kiedy zdobywałam złe oceny, miałam prowadzone długie i męczące wykłady, podczas których nie szczędzono mi przestróg, że jeśli się nie przyłożę, to skończę, jak zero. Inne sprawy jakoś specjalnie nikogo nie interesowały. Czasem nawet zdarzyło mi się oberwać za brak przykładania się do nauki. Matka, kiedy znajdowałam się jeszcze w podstawówce i pomagała mi w lekcjach, przy popełnieniu błędu potrafiła przylać mi w głowę, wyzwać od głupiej idiotki, doprowadzając mnie w ten sposób do płaczu. Przez większość dzieciństwa zajmowała się mną ograniczona i tępa babka, która dosłownie spierdoliła mi życie. Jak można powiedzieć małemu dziecku, kiedy nabroiło, że jest nic nie wartym gnojem i powinno w ogóle się nie urodzić? To się w pale nie mieści... Jako dziecko nie miałam przyjaciół. Ba, nawet znajomych dobrych nie posiadałam... Trafiłam do podstawówki, gdzie stałam się przez całe, jebane 6 lat obiektem żartów, docinków i kpin. Już wtedy działo się coś ze mną nie tak. Bałam się dzieci i unikałam ich. Nie umiałam się odgryźć, bronić, a za każdym razem gdy mi sprawiano przykrość, chowałam wszystko w sobie i coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jestem tyle warta, co ścierka do podłogi. Teraz mam 18 lat, znajduję się w klasie maturalnej. Mam przyjaciół, znajomych, ale nawet oni nie szczędzą mi krytycznych uwag i twierdzeń, że jestem niemożliwie głupia. I co mi daje to pierdolone wykształcenie?! Szczęście? Miłość? Radość z życia? Gówno mi daje! I tak w siebie absolutnie nie wierzę. W dodatku uzależniłam się od uczenia. Jak się nie zajmuję lekcjami, odczuwam wyrzuty sumienia. Wszystko to zaczęło ze mnie wychodzić jakieś dwa lata temu. Depresje, nerwice. W zeszłym roku nie mogłam spać po nocach. Mam do siebie obrzydzenie i nienawidzę się wręcz. Mam wrażenie, że podzieliłam się na dwie osoby. Tej, co pokazana jest na zewnątrz, nie znoszę. To tępa cipa, która lubi wszystko, żeby dogodzić ludziom i jest uzależniona od ich protekcji. W środku czuję, że jestem zupełnie inna i bardziej inteligentna. Niestety pod wpływem lęku odbierającego mi swobodę i niskiej samooceny nie umiem się ujawnić. Mam przyczepioną do twarzy maskę i czuję się przez nią sterowana. Nie mogę znieść życia w ten sposób. Ludzie poprzyklejali mi karteczki, których nie mogę się pozbyć. Odczuwam lęk [w różnym nasileniu], kiedy przebywam z ludźmi, nawet z przyjaciółmi. Stałam się bardzo agresywna w domu i przesadnie uległa poza nim. Leczę się od kilku miesięcy u psychologa i przyjmuje antydepresanty, by móc spać i jakoś przetrwać...
  19. http://zenforest.wordpress.com/ Niedawno zainteresowałam się pojęciem 'aury człowieka'. Wpisałam w google hasło i zaczęłam przeglądać proponowane linki. Tak oto trafiłam na stronę prezentującą mnóstwo pozytywnie podbudowujących rad i cenne wskazówki pomocne przy pracy nad sobą. Muszę nadmienić, że znajdowałam się tego dnia w kompletnej rozsypce emocjonalnej* i natychmiast kilka przejrzanych, wręcz genialnych tekstów, podniosło mnie na nogi. Szczerze polecam! *To nie reklama autora. Nie ja stworzyłam tą stronę.
  20. Niestety jest ze mną coraz gorzej. Mam za sobą bezsenną noc, gdzie w kółko rozmyślałam o opętaniu. Nawet włączona lampka mi nie pomaga. Kompletna wariacja. Przejście po ciemku z pokoju do pokoju sprawia mi ogromną trudność. Robię się nerwowa, pobudzona. Przerażona. W dodatku moja pani psycholog wyjechała na urlop. Postanowiłam jednak zadziałać w inny sposób... Dla spokoju ducha, żeby przekonać się co tak naprawdę mi dolega, postanowiłam wybrać się do egzorcysty. Tak, pewnie macie niezły ubaw czytając to oświadczenie, ale mam wrażenie, że inaczej nie zaznam spokoju. Co gorsze, leki uspokajające na mnie nie działają. Nie wiem też, czy sobie to uroiłam, ale na samą myśl, że mogłabym iść do kościoła, odczuwam niepokój. Ostatnio, kiedy się tam wybrałam, trzymałam się ostatkiem sił, bo miałam wrażenie, że zaraz zasłabnę. Boże, skąd to się bierze? Tak się boję.. Może to kara za to, że poszłam do wróżki? Dobra, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem... Cokolwiek mi dolega, nie boję się tego, ponieważ, jako osoba wierząca, wiem, że Bóg ma większą władzę. Chcę przejść do konkretów: czy możecie mi doradzić od czego powinnam zacząć, by pójść do egzorcysty? [kurde, ale dziwnie się czuję, pisząc to... idiotyzm].
  21. Dziękuję, dziękuję bardzo za odpowiedź. Twój post dodał mi sporo otuchy. Cieszę się, że napisałeś. Oj, to prawda. Dobrze, na pewno mi pomoże. :)
  22. Ridllic, dziękuję. Od razu poczułam się bezpieczniej... Aż mam ochotę powiedzieć, że Cię kocham za te pocieszające słowa. :) Jakby tego było mało, parę tygodni temu posiałam gdzieś swój naszyjnik z krzyżykiem, co tylko spotęgowało mój strach. Mam stwierdzone zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, ale zaczęłam się przejmować, że tego typu myśli są przyczyną znacznie poważniejszej choroby. Przejdę się do psychologa i wspólnie znajdziemy sposób na moje nowe natręctwo. Kurde belek, a już powoli wracałam do normalnego stanu... PS. nie wiem czemu, ale nie mogę się dostać na swój poprzedni login DanceWithTheWind, mogę zgłosić się do moda, czy muszę koniecznie do admina?
  23. Chodzę do psychologa, teraz zrobiłam sobie tylko przerwę, bo przyszły wakacje. Ale właśnie myślę o tym, by jak najszybciej go odwiedzić, bo jest coraz gorzej...
  24. Nie wiem co się dzieje. Do niedawna wszystko układało się wręcz świetnie, teraz cała jestem roztrzęsiona. Naoglądałam się egzorcyzmów Emily Rose, zainteresowana tematem obejrzałam też dokumentalny film o dziewczynie, na podstawie której historii stworzono ten film. Ostatnio, na wyjeździe kolonijnym, zginął mi telefon komórkowy. Musiałam poinformować o tym incydencie mamę. Kiedy pisałam do Niej sms-a pożyczonym telefonem, którego nie za bardzo umiem obsługiwać, przez przypadek wklepały mi się trzy szóstki. Od tamtej pory zaczynam bardzo się przejmować, że mogę być obserwowana przez siły nadprzyrodzone i niedługo zostanę opętana! Dzisiaj np. przez przypadek, z rozkojarzenia schowałam torebkę do szafki, o czym zapomniałam, i szukając jej, zaczęłam popadać w paranoję, że to ingerencja sił wyższych. Boję się sypiać sama, przeraża mnie ciemność. Dawniej wielką przyjemność sprawiały mi nocne wyprawy na miasto, teraz boję się nocy. Przestałam się czuć bezpieczna, nawet słuchając muzyki mam czasem wrażenie, że otrzymuję ukryte wiadomości. Boże, zdaję sobie sprawę jakie to niedorzeczne, ale nie umiem sobie z tym poradzić. Ciągle się boję. Obawiam się, że to może być początek choroby psychicznej. Dużo myślę o schizofrenii i psychozie, martwię się, że niedługo popadnę w obłęd, jeśli dalej się to będzie ciągnąć. Walczę z tym przekonaniem, ale niestety i tak wkrótce ponownie zaczynam nad tym myśleć. Proszę, pomóżcie mi...
×