Skocz do zawartości
Nerwica.com

Fryderyk

Użytkownik
  • Postów

    32
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Fryderyk

  1. Mój problem jest bardzo podobny, tyle że ja zabrnąłem o wiele głębiej i dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że coś jest ze mną nie tak. Kiedyś także chciałem wszystko robić idealnie "od jutra", teraz już nawet nie tracę czasu na przekładanie nazajutrz. Od kilku lat coraz bardziej podejrzewałem u siebie pogłębiającą się depresję, ale nie widziałem nic złego w tym, co robię. Dopiero teraz widzę, że depresja była spowodowana utopijnym, niemożliwym do spełnienia, dążeniem do perfekcji - brak (zadowalających mnie) efektów mimo moich wielkich starań doprowadził mnie właśnie do załamania (a dodam, że byłem podziwiany przez otoczenie za dokładność). Teraz, gdy patrzę na swoje życie wstecz, jestem przerażony, do czego mnie to doprowadziło, dlatego mogę też przyłączyć się do porad, byś jak najszybciej coś zaczął z tym robić. Perfekcjonizm widać nawet po Twoim poście - nie ma ani jednej literówki, błędu ortograficznego czy brakującego przecinka. Ja mam tak samo. Jeśli świadomie zrezygnowałbym z poprawienia przypadkowej literówki przed wysłaniem postu, czułbym duży dyskomfort. Może w niektórych dziedzinach perfekcjonizm może być atutem, ale jeśli zagarnie on całe nasze życie, to poczyni w nim straszne spustoszenie. Bo perfekcjonizm nie jest prawdziwą osobowością - on właśnie ją zżera. Nie chciałbym, żeby powiało pesymizmem. Nie jestem pewny, czy zmuszanie się do celowego wykonywania czynności niedokładnie może tu pomóc. Raczej należałoby jakąś metodą (autosugestią?) przestać się martwić o dokładność przynajmniej wszędzie tam, gdzie jest to zupełnie absurdalne. Choć wiem z własnego doświadczenia, że umysł zawsze będzie perfidnie podsuwał jakieś rozumowe, przekonujące wyjaśnienie, dlaczego zachowanie perfekcji w tym właśnie przypadku jest konieczne. PS. Mój przypadek opisałem w innym temacie.
  2. Carlos Ruiz Zafón Cień wiatru Dużo smaczków dotyczących Barcelony, historii Hiszpanii (m.in. wojny domowej) i kultury hiszpańskiej. Apologia czytania książek. Styl momentami bardzo poetycki, sporo lekkiego, sentymentalnego humoru. Mroczna, może trochę przekombinowana akcja. Ale wciąga i można polecić. Na zachętę 3 fragmenty: „– A ile kawaler liczy sobie lat? – spytał po chwili Barceló, dyskretnie taksując mnie wzrokiem. – Prawie jedenaście – oznajmiłem. Barceló zareagował szelmowskim uśmiechem. – To znaczy dziesięć. Nie dodawaj sobie lat kochaniutki, bo życie ci ich i tak nie oszczędzi. Kilku stałych uczestników tych kawiarnianych dysput przytaknęło z aprobatą. Barceló przywołał jednego z kelnerów, którego wyraz twarzy niechybnie przejęty został z galerii dowcipów rysunkowych. – Koniak dla mego przyjaciela Sempere, ale koniak prawdziwy i oryginalny, a dla latorośli mleko z cynamonem i z pianką, bo musi urosnąć. Aha, i proszę podać jeszcze parę plastrów szynki, ale porządnej szynki, a nie takiej podeszwy jak ostatnio, tego typu wyrób zostawcie raczej szewcom – zagrzmiał antykwariusz. Kelner kiwnął głową i odszedł, powłócząc nogami i duszą.” „Nagie ciało Klary leżało na białym prześcieradle, błyszczącym jak czysty jedwab. Ręce mistrza Neri ślizgały się po jej ustach, szyi i piersiach. Klara, wznosząc niewidzące oczy ku górze, dygotała i wiła się pod gwałtownymi uderzeniami wykonywanymi przez nauczyciela muzyki między jej bladymi i drżącymi udami. Te same dłonie, które sześć lat temu rozpoznawały moją twarz w mrokach Ateneo, teraz zaciskały się na błyszczących od potu pośladkach nauczyciela i wbijały w nie paznokcie, naprowadzając je ku swemu wnętrzu z dziką, zwierzęcą żądzą. Zaczęło brakować mi tchu. Stałem tam pewnie z pół minuty, przyglądając im się, póki spojrzenie Neriego, pełne niedowierzania z początku, a następnie pałające wściekłością, nie padło na mnie. Nieustannie dysząc, osłupiały, znieruchomiał. Klara, nic nie pojmując, przywarła do niego, ocierając się i liżąc jego szyję. – Co się dzieje? – jęknęła. – Dlaczego przestałeś?” „Na jednej z wystaw zobaczyłem reklamę Philipsa, zapowiadającą przybycie nowego mesjasza, telewizji, o której mówiono, że zmieni nasze życie, a nas przemieni w istoty przyszłości, jak Amerykanów. Fermín Romero de Torres, zawsze na bieżąco z wszystkimi wynalazkami, już wieszczył i krakał: – Telewizja, mój kolego, to antychryst i ośmielam się twierdzić, że wystarczą trzy lub cztery pokolenia, a ludzie nie będą wiedzieć, jak się samemu bąka puszcza, człowiek wróci do jaskiń, do średniowiecznego barbarzyństwa i do stanu zidiocenia, z którego pierwotniak pantofelek wyrósł już w okresie plejstocenu. Ten świat nie zginie od bomby atomowej, jak prorokują gazety, ale umrze ze śmiechu, ze strywializowania, z obracania wszystkiego w żart, na domiar złego w kiepski żart.”
  3. Dziękuję, wszystkie rady przyjmuję, jak będzie - zobaczymy. Zakładam, że bez wizyty u psychiatry się nie obejdzie, bo strasznie w to zabrnąłem. Bardzo ważna uwaga, to uznanie moich obsesji za chorobę i oddzielenie jako takich od mojej osobowości. Pewnie nie nastąpi to z dnia na dzień, ale jestem przekonany, że ziarno zostało właśnie zasiane i w miarę możności tak właśnie będę starał się je traktować.
  4. Ja dopiero co przekonałem się (m.in. dzięki temu forum), że moim życiem rządziły do tej pory natręctwa. Niemniej z niektóre z nich minęły wcześniej same a z innymi (analogicznymi do Twoich) po latach dałem sobie radę na swój sposób bez niczyjej pomocy. Wszystko analizuję technicznie. I polecam to również tobie. Oto mój dawny problem i moje rozwiązanie. Wiele czasu każdego dnia zajmowało mi myślenie o przeszłości - odtwarzanie przeszłych zdarzeń, analizowanie co można było zrobić lepiej oraz o przyszłości - wyobrażanie sobie ze szczegółami idealnego życia w przyszłości, wymyślanie nawet konkretnych sytuacji (był to rodzaj marzeń). Czynności te uważałem niejako za swój obowiązek. Podzieliłem kategorię czasu na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość i doszedłem do logicznego na pozór wniosku, że są to równorzędne byty. Traciłem w ten sposób dużo czasu na niepotrzebne myśli. Dodatkowo, mieszając bieżące czynności z przeszłością lub przyszłością, doprowadzałem do niebezpiecznych sytuacji. Np. jadąc drogą na rowerze, zamykałem oczy, żeby skupić się wyłącznie na pomyśleniu o tym, co właśnie uważałem za konieczne. Wiele lat zajęło mi dojście do prostego wniosku, że wymienione byty nie są równorzędne. Każdemu z nich odpowiada bowiem inna swoista i całkowicie odrębna funkcja umysłu. Za przeszłość odpowiada pamięć, za teraźniejszość - myślenie, a za przyszłość - wyobraźnia. Biorąc to założenie pod uwagę, aby obronić się przed "atakami" przeszłości, napisałem na własny użytek następujący tekst, który czytałem sobie od czasu do czasu i starałem się głęboko go zrozumieć i zaakceptować. Pomogło, bo po niedługim czasie ten problem u mnie zniknął bezpowrotnie. Umysł doświadcza czasu wyłącznie jako czas teraźniejszy i to doświadczenie jest pierwotną i najważniejszą funkcją umysłu. Doświadczenie to leży poza systemem pamięci, a system pamięci nie należy do tego doświadczenia. Doświadczanie czasu teraźniejszego jest istotą i sensem życia. System pamięci może być tylko narzędziem, z którego się korzysta. Zrównanie czasu przeszłego, teraźniejszego i przyszłego byłoby zatem błędem polegającym na ogromnym zawyżeniu znaczenia czasu przeszłego i przyszłego w stosunku do teraźniejszego. Weźmy przykład czegoś bardzo przyjemnego - ta przyjemna czynność czy to w przeszłości (wspomnienia), czy w przyszłości (plany, wyobrażenia) jest marnym odbiciem przyjemności odczuwanej "tu i teraz". Cokolwiek robimy - czas teraźniejszy nie jest przeszkodą do pokonania albo czymś od czego się ucieka. Życie to wykonywanie bieżących czynności w skupieniu i z radością.
  5. Fryderyk

    Nadmiar seksu a depresja

    Myślę, że opisana w 1. poście sytuacja pasuje bardziej do narkotyków niż do seksu. Mechanizm powstawania depresji na skutek zażywania narkotyków chyba może być taki jak opisano. Orgazm, zwłaszcza osiągany z partnerem i w udanym związku, chyba może tylko poprawiać samopoczucie, ale bez powodowania jakiś ukrytych szkód. ---- EDIT ---- Myślę, że można to sobie wytłumaczyć w na zdrowy rozsądek. Procesy biochemiczne zachodzące w zdrowym mózgu są doskonale wyregulowane, co jest wszak efektem długotrwałej ewolucji tego najdoskonalszego znanego organu. Nie mogą więc przynieść szkody same z siebie. Natomiast ingerencja chemiczna może rzeczywiście te procesy zakłócić - sztuczne pobudzenie nadprodukcji endorfin można porównać z gospodarką rabunkową - system nie ma czasu, aby powrócić do stanu równowagi i wrażliwość mózgu na endorfiny niejako wypala się...
  6. Dziękuję za odpowiedź. Trudno opisać konkretne uczucie. Usuwam wszelkie przeszkody, by osiągnąć cel. Bywałem agresywny (chodzi tu co najwyżej o agresję słowną). Obecnie - z reguły - gdy zaistnieje jakaś przeszkoda, czekam ze stoickim spokojem, by wrócić do swojego zajęcia, ale myślę przy tym głównie o tym, co będę dalej czytał, analizował. Swoje zajęcia staram się wykonywać w samotności, bo wstydzę się tej obsesji, zwłaszcza, gdy poziom szczegółowości, do jakiego dochodzę, staje się groteskowy. Przymusowe czynności codzienne - jeśli już jestem zmuszony - wykonuję jakby "obok" inną "mniej ważną" częścią umysłu. Pracę nad danym tematem przerywa dopiero nowy temat, który wciągnie mnie jeszcze silniej. Zakładam przy tym, że gdy skończę ten nowy temat, to wrócę do poprzedniego, by też go dokończyć. ---- EDIT ---- Dodam jeszcze coś. Przymus jest tak silny, że gdy możliwości jego realizacji definitywnie wymykają mi się z rąk, rozważam ewentualność samobójstwa. Mam za sobą jedną próbę w czasie I roku drugiej uczelni, którą zacząłem, gdy definitywnie zdałem sobie sprawę, że moją metodą nie da się studiować. Śmieszne było to, że nikt nie rozumiał powodów mojej próby (wiedziało o tym kilka osób, no i choćby lekarze). Każdy podejrzewał zawód miłosny i czasem dla świętego spokoju przytakiwałem, że to przez dziewczynę. ---- EDIT ---- Dopiero opisując swój przypadek, zacząłem sobie w pełni zdawać sprawę z wielu rzeczy - stąd dopiski. W kwestii moich odczuć, gdy odrywam się od czytania/zbierania informacji, mogę jeszcze coś dodać. Gdy coś na dobre oderwie mnie od mojej obsesji, czuję się skrajnie nieszczęśliwy. Nic innego nie wywołuje u mnie takich odczuć. Czuję, jakby opadły ze mnie wszystkie siły, a każdą czynność wykonuję jakby mechanicznie - inne osoby mogą wtedy stwierdzić, że jestem osobą bardzo oschłą, obojętną. Gdy mogę wrócić do swojej obsesji, czuję entuzjazm. Wydaje mi się wtedy, że uzyskałem właśnie ten brakujący dzień, by osiągnąć zakładane cele, odnośnie gromadzonych informacji, a gdy te cele już osiągnę, to wrócę do w miarę normalnego życia a nawet łatwo nadrobię wszystkie sprawy, które wcześniej z powodu tej obsesji zawaliłem. Kilka razy zdarzyło mi się spędzić tak rodzinne święta jak Boże Narodzenie+Nowy Rok czy Wielkanoc w samotności - używałem w tym celu różnych wymówek. Spędzałem wtedy dane święta skromnie, zresztą zakupy robiłem raczej pod kątem tego, co akurat planowałem sobie przeanalizować i opisać. Byłem szczęśliwy, że oto właśnie zyskałem brakujący mi czas, by osiągnąć swoje cele - nie dopuszczałem do siebie myśli, że jestem zżerany przez bezsensowną obsesję. Odnośnie analizowania produktów spożywczych - jeszcze do niedawna gromadziłem etykiety i opakowania po tych produktach. Nie wszystkie - raczej wg określonego klucza, te które były mi potrzebne. Miałem na myśli, że przydadzą się do późniejszej analizy, na którą nie mam akurat czasu. Bliscy byli wściekli, że robię z domu śmietnik, a ja byłem wściekły, gdy ktoś mi je wyrzucał, upychałem i ukrywałem te etykiety, tak abym mógł je przechować. Gdy po kilku miesiącach sam odnajdowałem odłożone i prawie zapomniane etykiety, sam byłem zdumiony, jaki to śmietnik i z zażenowaniem po kryjomu to wyrzucałem. Teraz przeszedłem z przechowywania etykiet fizycznie na zdjęcia cyfrowe - to łatwy sposób na gromadzenie nawet wszystkich etykiet. Jestem jednak w tej kwestii dopiero na etapie opracowywania szczegółowych założeń i testowania, np. parametrów w jakich powinny być wykonywane zdjęcia, systemu ich katalogowania itp.
  7. Witajcie. Przejrzałem zasady forum, chyba mogę założyć taki temat. Opisując swój przypadek, liczę na to, że ktoś kto ma więcej doświadczenia w psychologii pomoże mi znaleźć fachową nazwę mojej choroby, a ktoś kto spotkał się z podobnym przypadkiem, powie jakie typowe środki podejmuje się w leczeniu. Roboczo nazywam moją przypadłość obsesją porządkowania. Nie chodzi tu jednak o porządkowanie otoczenia, tylko o porządkowanie informacji. Choroba towarzyszyła mi chyba całe życie. W szkole rzadko mogłem się czegoś nauczyć, bo gdy tylko zaczynałem jakiś przedmiot (dowolny) - już przy pierwszym temacie ginąłem w szczegółach. Wypożyczałem i kupowałem książki, przesiadywałem w czytelniach (w każdej mnie znali), drążąc każdy najdrobniejszy szczegół - jako nastolatek zaglądałem do pozycji akademickich. Wykonywałem notatki, w których klasyfikowałem zdobytą wiedzę w punkty, podpunkty itd. Notatki musiały być staranne - każdy temat na osobnej czystej kartce A5 (później na studiach A4). Czasem przez kilka skreśleń przepisywałem notatkę od nowa. Wybawieniem było zastosowanie komputera, ale nie do końca - wciąż od nowa dopracowuję sam szablon notatek, różne style itd. Wracając do lat szkolnych, gdy dochodziło do klasówki, umiałem tylko początkowe tematy. Resztę czytałem szybko z podręcznika lub zeszytu przed samą klasówką, ostatecznie oceny miałem niezłe. Gorzej, że w III klasie LO przerabiałem od nowa I (wynalazłem jakiś nowy system notatek). Studia jakoś przeleciały, choć ten system pracy nie pozwolił mi odnieść większych sukcesów. Dodam, że nawet gdy uczyłem się pływać, przerabiałem jakąś książkę, w której wszystkie style były rozpracowane i rozrysowane na szczegółowe fazy ruchów - nie polecam tej metody - pływakiem jestem nienadzwyczajnym. Gdy oglądałem film w tv musiałem prześledzić go od 1 do ostatniej minuty. Starałem się też zapisać reżysera i parę informacji oraz swoje wrażenia. Kartkę z opisem filmu dokładałem do zbioru notatek w kategorii "Filmy". Teraz oczywiście zapisuję całą stronę z jednej z filmowych baz danych (a najczęściej ze wszystkich baz po kolei łącznie z komentarzami użytkowników - w IMDb bywają ciekawe komentarze, wszystko musi być u mnie na dysku). Próbowałem klasyfikować także osoby - rodzina, znajomi, nauczyciele, współpracownicy. A jeśli ktoś jest i współpracownikiem, i znajomym? Potrafiłem wiele dni rozpracowywać na własny użytek skuteczny system klasyfikacji takich przypadków. Kiedyś lubiłem czekoladę. Kupowałem jeden typ (np. mleczna z orzechami) z kilku firm i analizowałem zależność smaku od składu podanego na opakowaniu. Porównywałem składy i smaki a nawet kształt i liczbę kostek i wzór na nich i zapisywałem wnioski (kategoria "Żywność/Słodycze"). Za czekoladą deserową nie przepadałem, ale też jadłem, by zebrać pełną informację. Po testach zostawał mi nadmiar czekolady, ale z nikim się nie dzieliłem, bo wstydziłem się przyznać do tego, co robię. Czułem, że coś jest nie tak, ale jeszcze nie traktowałem tego poważnie. Sądziłem, że gdy wszystko już sklasyfikuję, życie będzie mi przebiegać idealnie po mojej myśli. Pracowałem w kilku miejscach ze średnimi efektami, ale stopniowo sprzeczności między przymusem klasyfikowania a realnymi możliwościami, świadomość syzyfowej pracy - zaczęły niszczyć mi psychikę. Zaczęły się stany depresyjne i załamania nerwowe. W końcu przestałem pracować. Uciekłem w swój świat. Korzystając z Internetu, zagłębiam się w jeden problem, czasem na miesiąc. Przykładowo, gdy była wojna w Gruzji - szukałem informacji o tym regionie i zestawiałem je sobie, jeszcze długo po ucichnięciu sprawy w mediach, nie wnikając w tym czasie zbytnio w bieżące wydarzenia. Mógłbym wiele jeszcze napisać o mojej sytuacji, ale ogólny zarys został już nakreślony. Proszę zainteresowanych o komentarze, szczególnie, jeśli ktoś posiada odpowiedzi na pytania postawione na wstępie.
×