
Aea
Użytkownik-
Postów
5 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Ostatnie wizyty
220 wyświetleń profilu
Osiągnięcia Aea
-
Tak jak napisałam. Zostawiłam architekturę, ponieważ praca w tej branży bardzo mnie stresowała. Do tego stopnia, że żyłam tylko pracą. Myślałam o projektach kiedy jadłam, spałam, spacerowałam. Non stop. Być może mam jakąś nerwicę natręctw, ponieważ miałam w głowie to, że ludzie oddają oszczędności swojego życia na projekty, które tworzymy. Każda kreska, którą stawiam w programie ma znaczenie. Czyli każda sekunda mojej pracy, każdy moment, w którym mogę popełnić błąd może sprawić, że klient będzie ileś tysięcy w plecy. Stres, który przeżywałam nie przekładał się na zarobki (minimalna pensja), a dodatkowo nie było perspektywy na polepszenie zarobków. Już nie mówiąc o tym, że mimo pracy na pełen etat miałam umowę na 1/4 etatu. To jest normalne w tej branży. Mam kontakt z koleżankami ze studiów, wszystkie przechodzą przez to samo. Do teraz przeglądam ogłoszenia utwierdzając się, że nie ma do czego wracać. Miałam wizję stresującej pracy w archi, a do tego zarobków, które nigdy nie pozwoliłyby na usamodzielnienie się. Na programowanie...że tak się wyrażę, jestem za głupia. To nie jest dla każdego i o ile wielu rzeczy w życiu nie jestem pewna to za to dałabym sobie rękę uciąć. Nie wiem skąd wywnioskowałeś, że jestem kreatywna, ale dziękuję. Miło mi. Maluję, rysuję i tworzę biżuterię. To rzeczy, które lubię choć ostatnio się do nich bardziej zmuszam. Mimo wszystko szkoda, że to co lubię wiąże się z rzeczami, z których nie da się wyżyć. A przynajmniej nie wyżyje z nich osoba nie będąca przedsiębiorczą (ja). Zabawne, coraz bardziej się przekonuje że właśnie powrót na magazyn jest dla mnie jedynym, choć smutnym rozwiązaniem.
-
Bardzo Ci dziękuję za odpowiedź. Chyba faktycznie zapiszę się do psychologa/psychiatry. Może czegoś się doszuka. Zawsze wydawało mi się, że te codzienne natrętne myśli to coś z czym sobie poradzę, że to chwilowe, ale widzę, że tylko się pogarsza. I trwa to już bardzo długo. O którykolwiek temat zahaczają moje myśli- nie umiem spojrzeć pozytywnie. Są tylko negatywne. I nie umiem sama sobie przemówić do rozsądku żeby przestać się gnębić, a zacząć więcej działać. Niemal codziennie chce mi się płakać, a jedyna myśl która mnie pociesza to "I tak kiedyś umrę". Dopiero wtedy czuję odrobinę ulgi. Czy miałeś podobnie? Czy leki pomogły Ci oddalić od siebie poczucie beznadziei? W jaki sposób leki Ci pomogły? Masz teraz jakieś pozytywne myśli? Sugerowałam nieraz bratu, że gdyby mama nie wykonywała za niego obowiązków to po prostu nie miałby wyboru i musiałby robić to sam. Usłyszałam, że go nie rozumiem i że takimi tekstami tylko sprawiam, że ma wyrzuty sumienia i pogarszam sytuację. Staram się więc już nie rozmawiać z nim na ten temat, ale nie ukrywam że gotuje się we mnie za każdym razem gdy widzę jak mama podstawia mu obiad lub robi zakupy dla niego. Partner wie o moich marzeniach. Twierdzi, że też chciałby mieć dziecko. Aktualnie trochę się ogarnął po separacji, ale tu pojawia się problem moich negatywnych myśli, które krążą wokół przekonania, że kolejny raz "wszystko wróci do normy". Widzę, że zaczyna coraz więcej grać. Kiedy zwracam mu na to uwagę to bardzo się wkurza. Wiem, że muszę zadecydować sama... Nie pracuję teraz w swojej branży. Sama myśl o powrocie do architektury wywołuje u mnie stres, gorąco i duszności. Dzięki oszczędnością z zagranicy dałam sobie kilka miesięcy luzu. Teoretycznie miał być to czas, w którym poświęcę się temu co lubię. Hobbystycznie tworzę biżuterię od kilku lat. Dotychczas tylko do szuflady. Po powrocie do Polski stwierdziłam, że to dobry czas wreszcie z tym coś zadziałać. Napisałeś "uwierz w siebie". W tamtym momencie jeszcze trochę wierzyłam. Z początku było dobrze. Zaprojektowałam stoisko, zaczęłam jeździć na targi. Trochę rzeczy się sprzedawało, ale z czasem zrozumiałam, że z tego nie wyżyję. Straciłam motywację. Teraz to co dawało choć trochę przyjemności jest czymś do czego się zmuszam. Robię tą biżuterię z myślą po co to właściwie robie...I chyba to dodatkowo mnie zdołowało. Podjęłam się pracy dodatkowej jako nauczyciel rysunku i malarstwa dla dzieci. Dzieci wchodzą mi trochę na głowę, ale daje radę. Wiem jednak, że na pełen etat nie dałabym rady tak pracować (poza tym nie znalazłam takiej pracy na pełen etat). Także testuje różne opcje w kierunku zmiany branży, zaczęłam od tego co lubię, ale to mnie tylko przygnębia jeszcze bardziej. Utwierdzam się w przekonaniu, że się nie nadaje do pewnych rzeczy, że nie ma opcji żebym wyżyła z tego co lubię i że chyba najlepszą decyzją jest praca na magazynie za granicą. To jedyny czas w moim życiu kiedy czułam, że stać mnie na normalne, dorosłe życie. Domyślam się, że problemy, które opisałam (finansowe i problem ze znalezieniem pracy, która się lubi) to typowe problemy dla 90% społeczenstwa. Zastanawiam się tylko czy to normalne by aż tak się tym dręczyć? Myślenie tylko o negatywnych aspektach życia i poczucie beznadziei sprawia, że podsuwa sie tytuł postu "jaki jest sens istnienia w cierpieniu?" Czytam, że znowu chce Ci się żyć. Gratuluję Ci, że przeszedłeś przez to i bardzo Ci tego zazdroszczę. Pozostaje mi żyć nadzieją, że i u mnie to kiedyś nastąpi. Witam, witam. Spokojnie, nie robię sobie dziecka. Tak jak napisałam, dręczą mnie myśli, że nie ogarnę się życiowo w latach reprodukcji i zostanę bezdzietna. Prędzej to nastąpi niż to, że zrobię dziecko bez warunków dla niego...Będąc tak nieogarniętą osobą fajnie byłoby chociaż nie mieć żadnego instynktu macierzyńskiego (ponoć niektórzy nie mają).
-
W takim razie gratuluję i życze zdrowia i dużo radości z opieki nad małą
-
Dziękuję za odpowiedź. Bardzo doceniam, że przeczytałaś. Boję się powikłań/zagrożeń, które mogą wystąpić w związku z późniejszą ciążą. Z informacji z różnych źródeł wiem, że jest znacznie większe ryzyko różnych chorób płodu. Przepraszam, że o tym piszę. Oczywiście w Twoim przypadku pewnie jest inaczej i pozostaje się cieszyć i gratulować. Czasem myślę, że jednak takie życie bez internetu i w nieświadomości byłoby znacznie łatwiejsze. Przynajmniej dla mnie.
-
Hej, Mam 28 lat. Jestem tu nowa. To mój pierwszy raz kiedy piszę na jakimkolwiek forum. Pisze, ponieważ wszystko mnie przytłacza. Muszę się wygadać, a może ktoś będzie w stanie coś zaradzić? Ostrzegam, że będzie długo. Z góry dziękuję wszystkim, którzy przez to przebrną. Ogólnie od wielu lat mam nieustannie negatywne myśli. Nie byłam nigdy u psychologa więc nie mam stwierdzonej żadnej choroby choć wydaje mi się, że coś jest mocno ze mną nie tak. Codziennie się stresuje. Wszystkim. Przede wszystkim tym jak wygląda moje życie. Mam gonitwę myśli (oczywiście negatywnych) której nie potrafię zatrzymać. Nigdy nie byłam optymistką, ale zaczęło się pogarszać po studiach. Opiszę w skrócie moje życie: mam cudowną kochająca mamę, mam brata, o którym napiszę później, miałam kochającego tatę, który był alkoholikiem i zapił się gdy miałam 16 lat. Tata miał okresy ciągów alkoholowych, a pomiędzy nimi moje dzieciństwo było "normalne". Od 13 lat jestem w związku, o którym napiszę później. Skończyłam architekturę. Nie do końca z zamiłowania, ale z predyspozycji do rysunku i matematyki. Coś trzeba było wybrać a i tak nie wiedziałam co chcę robić w zyciu więc padło na architekturę. Tym sposobem (w trybie robota) wycięłam sobie 6 lat życia. Udało mi się skończyć te studia tylko dzięki mamie. Dzięki temu, że podstawiała mi czasem jedzenie dosłownie pod nos. Inaczej nie miałam czasu na przygotowanie posiłku czy zrobienie zakupów. Na studiach ledwo nadążałam z materiałem mimo, że dawałam z siebie 100%. Przyswajanie informacji nigdy nie było moją mocną stroną, a do tego jestem perfekcjonistką więc wszystkie projekty chciałam mieć wykonane jak najlepiej. Nie wiem co sobie myślałam, ale nie sprawdziłam jak wygląda ta branża od strony finansowej. Żyłam w przekonaniu, że na pewno jest nie najgorzej (tak jak uważa większość społeczeństwa o tej branży). W skrócie: jest beznadziejnie. Podczas ostatnich lat studiów podjęłam się darmowych praktyk w jednym z lepszych biur archi w moim mieście. Praca tam niesamowicie mnie stresowała, ale w końcu po coś męczyłam się te 6 lat więc zagryzałam zęby i pracowałam tam dalej. Jednak w międzyczasie zaczęłam się zastanawiać nad sensem męczenia się w pracy, w której mimo stresu i odpowiedzialności dostaje stawkę równej minimalnej. Praca stresowała mnie tak bardzo, że nie mogłam spać normalnie. W nocy budziłam się cała zalana potem. Musiałam zmieniać całkowicie przemoczoną piżamę. Pracowałam 8h, ale myślami byłam tam 24/7. Uświadomiłam sobie, że nie dość że psychicznie nie wyrabiam w tej pracy to nie przekłada się to w żaden sposób na finanse. Przeglądałam inne oferty pracy i utwierdziłam się, że nawet po x latach w tej branży mogę zarabiać max odrobinę więcej niż minimalna. Nie było więc perspektywy na poprawe. Po 1,5 roku w branży poddałam się. Nie wiedząc co dalej, wyjechałam razem z partnerem za granicę. Tu muszę powiedzieć, że dotychczas mieszkałam te wszystkie lata z mamą (i bratem i partnerem) więc wyjeżdżając za granicę pierwszy raz miałam okazje zamieszkania "na swoim". Pracowałam na magazynie. Sama praca nie była stresująca, ale wtedy zaczęły mnie męczyć myśli o tym co robię ze swoim życiem. Skończyłam studia żeby robić na magazynie. Mimo wszystko było ze mną lepiej psychicznie. Wreszcie czułam, że jestem w stanie funkcjonować jak dorosły człowiek. Bez pomocy mamy. Zaczęłam odkładać na mieszkanie. Tylko, że partner z pewnych powodów chciał wrócić do Polski. Wróciliśmy. Jesteśmy umówieni, że w sierpniu wyjeżdżamy ponownie za granicę. Jednak ja już wariuje będąc w domu rodzinnym. Przytłacza mnie to w jakim miejscu w życiu jestem. Tak naprawdę jedyne czego pragnę, moim marzeniem jest zostanie mamą. Nieustannie martwię się tym w jakim wieku jestem, że biologicznie juz powinnam zacząć się starać o dziecko. W praktyce nie mam nic. Ani dobrej pracy, ani mieszkania. Zamartwiam się codziennie tym, że nie zdążę się życiowo ogarnąć jeszcze w czasie, w którym będę mogła mieć dziecko i zostanę bezdzietna. Są to tak natrętne myśli, że czasem mam coś w rodzaju ataku paniki (?) zgrzytam zębami, trzęsą mi się ręce lub bujam się całym moim ciałem i nie umiem tego zatrzymać. Zazwyczaj mam taki atak paniki np. Po jakiejś kłótni z partnerem lub z bratem. Mam wtedy gonitwę myśli o wszystkich negatywnych rzeczach w moim życiu i o tym, że nigdy nie będę mieć dziecka przez swoją nieumiejętność ogarnięcia życia. Do tego dochodzi problem z moim bratem. Mój brat jest ode mnie starszy o 7 lat (ma 35). Również mieszka z mamą. Jest całkowicie niezaradny życiowo. Pracuje zdalnie dla swoich znajomych, ale jest to praca, ktorą wykonuje raz na kilka dni. Jest to mniej niż pół etatu. Mama robi za niego wszystko. Pierze, gotuje, robi zakupy. Wszystko też za niego opłaca. Ja również mieszkam w Polsce z mamą, ale staram się jak mogę i sama z partnerem robię zakupy i gotuje. Nie ukrywam, że mocno mnie wkurza gdy widzę, że brat nie robi dosłownie nic. Siedzi tylko przy komputerze i ogląda filmiki na yt. Mojemu bratu od kiedy pamiętam zawsze coś dolegało. Dosłownie zawsze. Moim zdaniem ma hipochondrię. Doszukuje się we wszystkim ciężkich chorób. Ostatnio przykładowo oboje zachorowalismy na grypę. On twierdzi, że jego kaszel jest inny, że czuje jakby się "topił" jakby woda mu wpadła do płuc, że to pewnie coś poważniejszego. Tak jest od kiedy pamiętam. Do tego ostatnio kiedy zrobiło się głośno o autyzmie i ADHD on stwierdził, że ma oba. Wiecznie mówi tylko o chorobach, o tym że coś mu dolega. Gorzej pachnący oddech? Na pewno to problemy z żołądkiem. Coś zaboli w plecach? Na pewno to ciężki uraz pleców. Nie pamiętam okresu w jego życiu kiedy nic by mu nie "dolegało". Podobno ma depresję. Chodzi po psychologach, ale to nic nie pomaga. Mam wręcz wrażenie że jest gorzej bo teraz nie da się z nim o niczym porozmawiac. Każdy temat schodzi na autyzm/adhd. Doszukuje się tej choroby u wszystkich w naszym otoczeniu. U mnie, u mamy, u mojego partnera, u znajomych. Ja wariuje od słuchania o tym. Kiedy próbuję wspomnieć, że powinien się bardziej poruszać lub zająć czymś innym głowę, znaleźć jakąś pracę. Mówi, że ja go nie rozumiem. Padły też słowa "mogę się zabić, będzie po problemie". Słowa o zabiciu się padają z jego ust coraz częściej. Ja sama mam takie myśli, że chciałabym po prostu nie istnieć. Czuję, że sama jestem za słaba psychicznie by mu pomóc jakkolwiek. Nawet nie wiem jak. Przecież chodzi już do psychologa, chodzi po różnych lekarzach, mama robi za niego praktycznie wszystko. On uważa, że przeżywa ciężki stres. Ostatnio nie wytrzymałam słuchania znów o chorobach i wybuchlam, on uznał że nie ma we mnie empatii w ogóle. Mój brat jest zatem kolejnym tematem, który nieustannie chodzi mi po głowie. Chyba ma rację z brakiem empatii. Może jestem egoistką. Tak bardzo przeraża mnie wizja, że kiedyś przecież zabraknie mamy. Kto wtedy będzie za niego sprzatal, robił zakupy i opłacał wszystko? Przeraża mnie myśl, że to wszystko spadnie na mnie. Jednocześnie na myśl o tym czuję do mojego brata wstręt i złość kiedy patrzę na jego nieróbstwo i to jak wykorzystuje do wszystkiego mamę przez te wszystkie lata. Rozmawiałam o tym z mamą, ale ona też twierdzi, że ja nie jestem wspierająca. Że powinnam bardziej wspierać brata. Ona mówi, że dopóki ona żyje to będzie mu "pomagać". Moim zdaniem podstawianie mu pod nos wszystkiego tylko pogarsza jego życie. Choć gdy któregoś razu tego nie robiła to on jechał tylko na fast foodach...Mama w końcu nie wytrzymała i wróciła do "dawnego trybu" podstawiania pod nos. Do tego wszystkiego on wydaje się być nie wdzięczny. Po wizytach u psychologa zaczął mamie zarzucać, że jego obecny stan to jej wina, że już za dziecka powinna go zabrać do psychologa. Męczy ja ciągle o jakieś szczegóły z dzieciństwa. Ma do niej wyrzuty o to gdy ona czegoś nie pamięta. Ja rozumiem, że terapie polegają na grzebaniu w dzieciństwie, ale on moim zdaniem przesadza. Potrafi mieć problem o to, że mama nie pamięta sytuacji, w której on bawił się jakimś słoiczkiem. Potrafi skomentować to na zasadzie: "jak matka może nie pamiętać w jaki sposób bawiło się jej dziecko?!" Mam ochotę uciec znów za granicę, ale to nie zmienia faktu, że sytuacja z bratem chodzi i będzie chodzić mi po głowie. Temat mojego partnera to kolejna bardzo długa kwestia. Ogólnie pochodzi z mocno patologicznej rodziny (jego ojciec był bardzo agresywny, zabił psa na oczach mojego partnera gdy ten był jeszcze dzieckiem). Nie ma stałej pracy o co często się kłóciliśmy. Jest uzależniony od gier komputerowych. Jestem z nim odkąd miałam 15/16 lat (poznałam go trochę zanim mój tata się zapił). Początkowo jako nastolatka nie za bardzo zwracałam uwagę na to, że on tyle gra. Jako jedna z nielicznych osób potrafił mnie rozbawić. Dobrze mi się z nim dogadywało i nie myślałam o przyszłości. Z czasem coraz bardziej się o to kłóciliśmy. Zwykle znajdywał wtedy pracę, ale na jakiś krótki okres. Zarobił na tyle żeby później się zwolnić i grać dalej. Wiem jak to brzmi i że powinnam go prawdopodobnie dawno zostawić. Jednak za każdym razem dałam sobie mydlić oczy, że się ogarnie. Znajdywał pracę, ale potem znów ja rzucał. W ten sposób nie ma oszczędności. Czuję, że w kwestii finansowej muszę polegać wyłącznie na sobie. Wyjeżdżając za granicę umówiliśmy się, że będziemy zbierać na mieszkanie jednak on wydawał wszystko na gry i gitary...Bardzo dużo się o to kłóciliśmy za granicą. W końcu po powrocie do Polski powiedziałam, że chce separacji. Przez miesiąc mieszkaliśmy oddzielnie i nie mieliśmy kontaktu. W tym czasie ja czułam, że to koniec. Przez kilka innych sytuacji z nim naprawdę nie chciałam już do niego wracać. Podczas tego miesiąca separacji spotkałam się z jednym chłopakiem. Jest to długa historia, o której nie będę się rozpisywać. Ogólnie okazało się, że chłopak nie jest wart uwagi, ale tak bardzo jego osoba mnie oczarowała, że zaczęłam o nim wręcz obsesyjnie myśleć. Zerwałam z nim kontakt. Okazał się niezbyt w porządku osobą, a mimo to dzień w dzień o nim myślałam (do teraz codziennie o nim myślę mimo, że wiem że to bez sensu). Zupełnie jakby moje obsesyjne myśli o wszystkich moich problemach w życiu zostały przemienione w obsesyjne myśli o tym chłopaku. W każdym razie po miesiącu odezwał się mój partner. Powiedział, że podczas separacji naprawdę wiele zrozumiał, że nie chce mnie stracić itp. Dałam się przekonać bo nigdy przez te 13 lat nie słyszałam takiej desperacji w jego głosie. Wróciliśmy do siebie. On uczy się programowania. Na początku było super, naprawdę wreszcie poświęcał się czemuś poważnemu, ale z czasem widzę, że coraz częściej znów wraca do grania. Na razie nie gra tak dużo jak miał w zwyczaju. Dużo się uczy programowania, ale ja wiecznie się zamartwiam widząc minimalną zmianę. Mam ciągle obawę, że stopniowo to idzie znów w kierunku grania całymi dniami. Ogólnie czuje jakbym nie miała kontroli nad swoim zyciem. Wszystko się zapętla. Ciągle te same problemy. Nie wiem co robić w życiu, nie ogarniam. Czuję że całe moje życie nie ma sensu. Tak bardzo chciałabym mieć dziecko, jestem w wieku w którym powinnam się o nie starać, ale wiem że nie mogę. Stresuje się codziennie tym, że nie zdążę ogarnąć swojego życia. Nie mam pomysłu na siebie. Do tego dochodzi mój brat, który jeszcze bardziej nie ogarnia życia. Mama za niego wszystko robi. Nieustannie przeraża mnie myśl, że kiedyś jej zabraknie i to ja bede musiała go ogarnąć. Nie widzę żadnego pozytywu i sensu w życiu. Na ten moment nie zabijam się tylko ze względu na moją mamę, której nie chce zadać więcej cierpienia (sama popadła w depresję po śmierci taty, a teraz depresja wróciła od słuchania problemów brata). Nie wiem po co to pisze. To znaczy...Chyba chciałabym żeby ktoś powiedział mi jak żyć. Pozdrawiam Was wszystkich i podziwiam tych, którzy przeczytali do końca. Bardzo Wam dziękuję.