Byłam na oddziale leczenia nerwic w Międzyrzeczu. Ludzie – porażka. Dziewczyny-borderki robiące ciągle problem ze wszystkiego, kolka wzajemnej adoracji i przy tym obowiązkowo kłótnie. W pokoju dziewczyny kazały mi oddawać telefon i wypisywały do swoich byłych, którzy mieli je już wszędzie poblokowane, a ja nie umiałam się temu sprzeciwić. Jedna dziewczyna, która była najdłużej (6 miesięcy) rządziła całym oddziałem praktycznie i jeśli jej nie przypasowałeś to byłeś skreślony z jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Ja po przyjeździe trafiłam do jej pokoju, więc byłam z góry wszędzie skreślona. Nagadywała także na inne pacjentki, na dziewczynę z zamkniętego mówili dziwaczka, ja się z nią trzymałam, całkiem fajna dziewczyna. Ale przyszła z zamkniętego oczywiście, więc była już postrzegana jako gorsza. Ja poszłam z zaburzeniami osobowości paranoicznej i schizotypowej, które przerodziły się w schizofrenię paranoidalną kilka lat później. Rozumiem, że dostałam paranoiczną, bo chciałam po dwóch dniach zmianę pokoju, później trafiłam do dziewczyn, które mnie wykorzystywały do wszystkiego, zabierały mi jedzenie, nie dawały w ogóle poczucia bezpieczeństwa i prywatności. Szkoda gadać. Tylko na plus lekarz psychiatra prowadząca, która włączyła mi Perazin na myśli prześladowcze i paranoiczne.