nie jestem pewien czy to dobry pomysl,ale chyba najlepiej stawic czola swoim lekom. Opowiem pewna historie z mojego zycia, ale najpierw wstep. Otoz mam problemy w kontaktach miedzyludzkich, bardzo sie stresuje przed spotkaniem kogos, rozmowa, dialogiem i nie wazne czy to obca osoba czy bliski znajomy (z obcymi idzie mi nawet lepiej). Ale do rzeczy. Nie dawno zrobilem prawojazdy kat. C (samochod ciezarowy). Znajomy ma firme transportowa wiec zaproponowal mi, ze moge kilka razy pojechac w trase i zobaczymy co z tego bedzie. Przed pierwszym wyjazdem stresowalem sie tak bardzo, ze nie spalem cala noc, rano wstalem z lozka i poszedlem na miejsce zaladunku. Kiedy zobaczylem tego 7 tonowego "potwora" nogi sie pode mna ugiely (pewnie wielu z was pomysli "hej, przeciez juz jezdziles tym na kursie" ok, ale byl duzo mniejszy i mialem obok instruktora, ktory w moim mniemaniu kontrolowal wszystko). Na domiar zlego zaladowali mi 5-o tonowy wozek widlowy, to juz bylo za wiele jak na moj katastroficznie myslacy umysl. Do tego doszlo nie wyspanie, bylem nie przytomny, praktycznie nie bylem w stanie myslec, co mnie dodatkowo przerazalo ze wzgledu na zadanie jakie mnie czekalo. Ale skoro wczesniej powiedzialem, ze zawioze ten cholerny wozek to wsiadlem i pojechalem. Jade... 50km/h, rece kurczowo zacisniete na kierownicy, kazdy zakret 10-20km/h (auto miało zawieszenie na poduszkach powietrznych - bardzo miekkie i człowiek czul, ze w kazdej chwili moze po prostu polozyc sie na boku). Poza tym szeroki rozstaw osi powodowal, ze nie moglem wpasowac sie w koleiny wiec rzucalo mna na boki, gdy mijalem jakies auto prawie stawalem w miejscu, zeby nie wpasc na nie lub do rowu. Nie wspomne juz jak sie czulem gdy GPS doprowadzil mnie do drogi ze znakiem "Uwaga! nawierzchnia w bardzo zlym stanie" (mozecie sobie wyobrazic co w polsce oznacza taki znak). Mialem ochote zostawic auto, wsiasc w autobus i wrocic do domu. Ale wiedzialem, ze jesli to zrobie to bede wypominal to sobie do konca zycia. W koncu dojechalem na miejsce. Po rozladunku musialy minac 3 dni az doszedlem do siebie. "Spalem" w kabinie. Cudzyslow, poniewaz adrenalina we mnie wezbrala do tego stopnia, ze przez kolejne 2 noce nie zmruzylem oka. Do tego z powodu wycienczenia (tak mysle) mialem halucynacje akustyczne (tkzw. glosy w glowie). Po 3 dniach wrocilem do domu, powrot byl juz nieco lepszy, nauczylem sie, ze nie mozna walczyc z koleinami, wtedy auto samo sie wpasowuje, poza tym nie mialem tego przekletego ladunku. Teraz jezdze w tygodniowe trasy, jedna reka trzymam kierownice, druga jem kanapke, a w glosnikach rozbrzmiewa country;) Ale najdziwniejsze jest to, ze i z ludzmi idzie mi lepiej. Tak wiec moim zdaniem najlepsza metoda na stres jest po prostu powiedziec mu FU*K YOU!