Witam wszystkich, piszę ten wątek w desperacji bo mam już dość niemocy, niechęci i poczucia że drobne rzeczy mnie przerastają.
Ale po kolei. Moim problemem jest strach przed nauką (i ogólnie podejmowaniem wszelkich "okołoedukacyjnych" czynności).
Jestem studentką i chwilowo znalazłam się w takiej sytuacji, że jestem chora. Podczas nieobecności w szkole przegapiłam kilka ważnych zajęć, które będę musiała odrobić po powrocie (+ oczywiście czeka mnie zwykła nauka zgodnie z planem zajęć). W tej chwili czuję się dobrze fizycznie i powinnam pomału się zacząć uczyć żeby wszystkie zaległości ponadrabiać. Ale ja nie mogę...
Kiedy otwieram skrypt i próbuję się uczyć mój mózg automatycznie się poddaje i wyłącza. Bardzo ciężko jest mi zacząć się uczyć i ja wiem że przyczyną tego jest strach przed tym że sobie nie poradzę, że kolokwium i tak napisze słabo, że się namęczę a to i tak na nic bo ostatecznie się skompromituję przy odpowiedzi i tak dalej. Nie jest to taki "typowy" strach (trzęsące się ręce, atak paniki) ale takie "zamulenie", mój mózg po prostu odmawia, zaczynam czuć się senna i wszystko mnie rozprasza. To tak jakby ktoś dał mi kartkę z napisem "3*4 + 2" i kazał to rozwiązać a ja rzuciłabym na to okiem, powiedziała po prostu "nie" i poszła spać. Straszna niemoc.
Proszę o pomoc, o poradę, bo mój stan nie bierze się z lenistwa. To śmieszne, że osoba która z własnej woli zaczęła studiować teraz boi się nauki, tak nie powinno być. Studia zaczęłam niedawno, mogę zawalić przez to semestr.
Dodam, że moje poczucie własnej wartości pod względem własnej inteligencji i uzdolnień jest dosłownie na dnie. Ten stan jest częściowo uzasadniony (fakt faktem że zbyt bystra nigdy nie byłam, zawsze poświęcałam na naukę dużo czasu a stopnie i tak słabe) a częściowo nieuzasadniony (często ze stresu głupieję jeszcze bardziej a kiedy zagryzałam zęby i naprawdę chciałam się czegoś nauczyć to zdarzały się też sukcesy).