Skocz do zawartości
Nerwica.com

Pojebek

Użytkownik
  • Postów

    68
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Pojebek

  1. Czy jest to usuwalne???!!!! Krutko. Od niego info nie uzyskam, bo mam gadac o sobie q 1 osobie, a on nie okresli mnie w bezosbowy psycholigiczno definicyjny sposób... bo o to mi chodzi. Jednak jeśli sie dowiem że takie gówna sa usuwalne to będzie fajnie.
  2. Mam 26 lat i jestem prawiczkiem(tak prosto z mostu:). Jakoś specjalnie nie mam parcia na związek. Nie mam tak, że chce miec dziewczyne i jej szukam.Nie mam takiej presji społecznej, którą chyba wielu ludzi ma. Czasem jednak jest ktos kto sie spodoba i chciałoby sie jakoś... zadziałać. Tu sie zaczyna mój problem. Jestem skrajnie... nie wiem jak to określić. Spodziewam sie kompletnej tragedii, jeśli chodzi o związek. Nie jestem w stanie wogóle podjąc świadomych działań, w celu zbliżenia sie do kogoś. Przyjmuje to troche drastyczne formy. Chodzi o to, że jakoś dziwnie działam , a to działanie musi chyba potwornie obarczać moją psychike. Przykłady: 1.Spotkałem na imprezie dziewczyne która mi sie spodobała, nie chodzi o kwestie czysto fizyczną, bo takich jest pełno. Poprostu cos sie czuje w takich sytuacjach. Nasz wzrok sie spotyka... chwila moment i czuje że musze iść do toalety. Ide, staje przed pisuarem i... zupełnie nie chce mi sie sikać. Wracam i czuje sie jakoś dziwnie. Rozglądam sie, bo czuje że coś zgubiłem, o czymś zapomniałem... trudno jest mi to określić. Czuje że coś miałem zrobić, ale nie wiem co. Czuje że coś miałem komus powiedzieć, lub że to coś co chiałem jest w pobliżu, ale ja tego nie dostrzegam. Dopiero potem zauwarzając ja ponownie, przypominam sobie, że chodziło o nią. Zapomniałem o tym, że mi sie spodobała i o tym co sie we mnie rodziło. Poprostu o tym zapomniałem na siłe(nie dotyczy to tylko tej kwestii ) 2. Juwenalia. Jestem oczywiście pijany... Jakoś tak wychodzi, że z kolegą zaczynamy gadać z jakimiś dziewczynami... Kilka imprez pożniej spotykam sie z nimi ponownie(ich znajomi+ wiecej moich itd...), oczywiście na zupełnej trąbie . Głupia gadka i jakos tak wyszło, że założyliśmy sie o kolor jej oczu(ja że szare, ona że niebieskie). Na stopie zupełnego żartu założyliśmy sie o seks... Po jakimś czasie ona mnie zaprasza do siebie, na piwo czy cos takiego. Oczywiście jestem zupełnie zesrany(tak chyba w takich sytuacjach przegrzewa sie mój łeb)bo trzeżwy. Jade i wychodzi kwestia tych oczu. Ona pyta czy pamietam nasz zakład... i w tym momencie dochodzi u mnie do jakiejś kosmicznej reakcji emocjonalnej. Nie chce w takich sytuacjach rzeby ktokolwiek widział moją twarz, zupełny paraliż, odlatuje... oczywiście nie wiem o co jej chodzi(naprawde nie pamiętałem), ale w taki dziwny sposób. Jakbym nie był w stanie rozpoznac słów, niby wiem co powiedziała, ale nie jestem w stanie ogarnąć całości. Po paru dniach przypominam sobie ten zakład. Przypominam sobie o czym była mowa i o co jej chodziło. Przypominam sobie w sensie świadomym, bo ta reakcja w momencie jej pytanie świadczy o tym, że jednak wiedziałem o co chodzi, ale jakoś wyparłem. Nie chce tego do siebie dopuścić. Czasem mam wrażenie, że najpiękniejsza kobieta mogłaby sie przedmną rozebrać, a ja nie wiedziałbym o co chodzi.Spocił bym sie, pękł na pół, ale nie pozwoliłbym sobie na poczucie tego co sie czuje. Problem w tym, że mój popęd seksualny określiłbym jako kłopotliwie wysoki. Nie wiem oczywiście jak to jest u innych, ale tak czuje. Po przypomnieniu sobie tych sytuacji dochodzi do... masturbacji w ilościach hurtowych. Sam sobie na nic nie pozwole, a jak ktos ma odwalic całą czarną robote to nie pozwole sobie tego dostrzec. Co to za kosmos? Dodam, że robie dużo więcej rzeczy, o których nie wiem że je robie. Kilkanaście razy zgubiłem np: legitymacje studencką. Im bardzie obiecuje sobie, że będe jej pilnował, tym szybciej gdzieś znika. Psycholog mówi, że w okrytny sposób nie pozwlam sobie na przyjemności i na to na co miałbym ochote. Robie z siebie eunucha. Pytanie do kogoś obeznanego. Czy takie cos da sie cofnąć? Dodam, że w 100% przypadków rozmowy z dziewczyną czuje potężne napięcie, a jak ta rozmowe kończe, czuje ulge. Boje sie że dojdzie u mnie do tej reakcji, która wcześniej określiłem jako kosmiczną i wszystko sie wyda.Nie wiem co konkretnie, ale czuje że musze za wszelką cene to ukrywać. Nikt nie może patrzec na moją twarz(nie tylko dziewczyny), nie może byc na niej nic widac. Oczywiście na twarzy wiac emocje i idąc dalej, staram sie nic nie czuć. Te reakcje chce blokowac profilaktycznie. Jeśli nic nie będe czuł, nic innni nie dostrzegą...
  3. Czy jest ktos ze stwierdzonym czymś takim? Lub czy jest tu ktos kto sie zetknał z kimś kto ma takie zaburzenia(specjalista). Chciałbym wiedzieć jak to wygląda jeśli chodzi o terapie. Czy jest szansa na pokonanie... tych problemów? Z tego co sie orientuje, schizoidalność i schizotymicznośc to cos podobnego
  4. No to jest bardzo ładnie. Tylko że rzeczywistośc jest troche bardziej skomplikowana. Nie chce sobie dopisywac nowych schorzeń. Chodzi o to, że w ten sposób staram sie samookreślać. Jeśli padnie diagnoza depresja, to czytam ile sie da o depresjji, w celu dowiedzenia sie czegoś o sobie. Jeśli padnie zaburzenie takie i owakie to jestem gotów nawet z chińskiegoo jakieś opracowanie tłumaczyć. Chce czytac o samym sobie w ten sposób . Sam nie wiem. Co do nicku już odpowidziałem
  5. Interesuje mnie kwestia wszelakich zaburzeń. Diagnozowania ich, oraz czemu jakakolwiek diagnoza zmienia nasze spojrzenie na nas samych. Jung podobno przez kilka lat zmagał sie z halucynacjami i innymi objawami wytwórczymi. Nigdzie jednak w notkach biograficznych, nie ma kwestii, że cokolwiek mu było. Nie pojawia sie żadna definicja.Nie ma mowy o zaburzeniach osobowości o nerwicy... Jest mowa tylko o tym, że uniknął schizofrenii, że sie obronił. On sam pisze o tym, że musiał zrozumieć to wszystko(obrazy itd) żeby uniknąć choroby, a z drugiej strony żeby uniknąć neurozy. W jakim więc stanie sie znajdował? Człowiek znajdujący sie w podobnym stanie w dzisiejszych czasach, przejrzal by internet i miałby conajmniej kilka przróżnych alternatyw. Nie miałby wiele szans na przejście przez to wszystko, bez przyjęcia przeróżnych leków, które jak sie okazuje nie są takie niezbędne i konieczne. Ciekawi mnie jak by można było taki stan określić. Przeróżne objawy, ale ani jedno ani drugie. Ani psychoza, ani nerwica. Chyba zdrowiem tego określic nie można. Ja osobiście mam jakąś straszną potrzebe miec jakieś zaburzenie, którym trzeba sie zająć(w zasadzie mi to obojętne jakie). Nie w sensie bezpośrednim, tylko w sensie pośrednim. "Korzyści" z takiego stanu płynące są na tyle duże, że chce coś mieć. Mam taką potrzebe pośrednio, bo w rzeczywistości chodzi mi o ucieczke przed światem i życiem. Jeśli mam cos tam, to logicznym jest, że zawieszam sie w prawach żyjącej jednostki, dla własnego dobra. Chce ten defekt poprawić i potem moge zacząć żyć. W moim przypadku przyjmuje to rozmiar absurdalny i zupełnie irracjonalny. Mam wyrazne poczucie, że coś jest we mnie czego za nic nie chce pokazać. Zupełnie nie potrafie tego skonkretyzować, ale nie chce żeby ktoś na mnie patrzył. Nie znosze wzroku innych, bo oni to coś zobaczą, a ja w zasadzie nie wiem co. Zobaczą widząc moje emocje, ale jakie konkretnie? Na poziomie racjonalnym, jestem w stanie powiedzieć że mówie poprostu o sobie. W jakiś tam suchy emocjonalnie sposób zdaje sobie sprawe, że nie mam konkretnego problemu. Problemem jest widzenie problemu, tam gdzie go nie ma. Nie doszedłem jednak do takiego stanu drogą racjonalnego oceniania własnych zachowań .Nie powiedziałem, że teraz decyduje nie odczuwać agresji bo komuś coś zrobie. Ten stan mnie zastał i tak poprostu jestem skonstruowany. Moge powiedzieć że zupełnie mi odpowiada ekspresyjne wyrażanie siebie, jednak ni jak to sie ma do mojego funkcjonowania. Na tym głębszym nieświadomym poziomie nadal dąrze do czegoś innego. Mam wrażenie, że zupełnie jestem do nerwicowców nie podobny. Teraz. Czy jeśli mam taki stosunek do samego siebie, to czy terapia nie jest swoistą pułapką? Czy nie jest tak że patrząc na jakąś część samego siebie, pod kątem klinicznych definicji sprawiam że ta część jest chora jeszcze bardziej. Czy terapia nie jest w takim przypadku, błędnym kołem? Przecież nic nie zmienia sie jeśli chodzi o samą istote. Ktoś kto ma depresje, porostu ją ma, nie ma znaczenia czy o tym wie czy nie. Zmienia sie tylko nazewnictwo. Czy takie nazewnictwo, diagnozowanie nie jest paradoskalnie czyms odrotnym niz sie nam wydaje. Czy nie jest coś przeciwnego niż zdrowienie. Jesli ktos ma myśli samobujcze to ok. Ale jednak wiekszość osób tutaj i chyba ja też, nie ma problemu z zaburzeniem czy chorobą. Wiekszy problem jest w tym, że nie chce sie być zdrowym. Przecież uciekłem przed życiem, bo cos jest ze mną nie tak. Jeśli jednak okazuje sie, że nie jest coś nie tak, tylko ja widze kłopot tam gdzie go nie ma. Wychodzi że te objawy mi służą, one mnie bronią. Nie chce sie ich pozbywac, bo to oznacza wejście w życie takim jakim tylko wejść moge. Nie moge zmienić własnej istoty w inny, niz tylko z klinicznego spojrzenia patologiczny sposób. Mozna dojrzewać, ale to jest stan przeciwny do poczucia choroby. Chce sie wyzdrowainia w sensie nie odczuwania dyskomfortu, lęków, ale to wszystko jest pochodną czegoś, a tego czegoś zmienic nie chcemy.To tylko wyższy poziom funkcjonowania, nizszego nie dosięgamy. Funkcjonowania ego w społeczeństwie, a więc środowisku do którego jest przystosowane. Człowiek jest przystosowany do życia w świecie, ego do życia w społeczeństwie. Jesteśmy i nagle okazuje sie, że pokazujemy coś czego nie powinnismy. W sensie nieświadomym mamy do siebie pewien stosunek, tożsamy z wychowaniem, czy raczej ścieraniem sie z rzeczywistością dotychczasowej pełnej itoty. Mamy pokazać to co mamy pokazać i droga do tego prowadzi przez funkcjonowanie przez lęki, zaburzenia, blokady, przez objawianie kompleksów ,słabości...Jeśli będe nie chciał objawów to nic to nie da. Jeśli będe walczył z objawami to nic sie nie zmieni. Trzeba chcieć czegoś, trzeba odczuwać chęć odczuwania jakiejś konkretnej emcoji czy energi bez żadnego kontekstu. Nie na zasadzie rozumowego procesu zależności. Objaw(nie chce go),potem dochodzimy do przyczyny objawu(trzeba to zmienić) i z tego powodu coś chcemy zmieniac. Pozornie chcemy leczyc sibie, ale tak w rzeczywistości chcemy zostac jacy jesteśmy i nie musieć odczuwać dyskomfortu leków...Ci co chodzą na terapie nie chcą zdrowieć. Oni krzyczą : czemu nie moge być w spokolu chory?! Pisze sie potem, że ktos trafia na głupiego psychologa, na złego itp... Oczywiście ciężko w takim kontekście mówić o zaburzeniach posturazowaych czy podonych. Jednak ja tak widze siebie i większośc osób z tego forum. Ja moge powiedzieć, że objawy miałem i mam dla mnie kosmiczne. Miałem przepisany haloperidol i leki uspokajające, na zasadzie na prube. Może byc lepiej, zobaczmy. Nie mam nerwicy, ale jest kwestia osobowości, no i chyba objawy dość psychotyczne. Chodzi o to, że za nic na świecie nie mam pojęcia co robić. Niby mam problem i pewnie mam. Jednak z drugiej strony zupełnie nie potrafie sie nim zająć. Terapia która miała byc prubą rozwiązania go, jest jednoczesnie doskonałą ucieczką od niego. Niby na poziomie racjonalnym wszystko ok. Przeciez własnie w gabinecie psychologicznym czy psychiatrycznym takie rzeczy sie załatwia. Jednak na poziomie głębszym, jest tam zbyt wygodnie i ta chęć jest tylko chęcią ucieczki i stagnacji w ciepełku. Chce coś konkretnego tam uzyskać, tylko że wychodzi na to że chciałem sie w takim gabinecie zabić. Nie w sensie dosłownym, a w sensie zagubienia sie w samym sobie. Ponazywać, pookreslać i przez to dokładnie trzymać przed uwolnieniem. Tak żle, tak nie dobrze. Mozna potrzebowac terapi, ale można zupełnie nei być na nią gotowym i wszystko na nic. Myśalłęm że jak już tak znieczule samego siebie, zsamokontroluje to będe mógł działeć. Okazuje sie że ręka w nocniku i tylko życie, proste życie przed którym ucikam bo coś jest we mnieitd... i tak w kóło. Chce żyć, ale musze coś zlikwidować. Likwidacja polega na nie życiu. Rzeby żyć chce sie pozbawić chęci życia.
  6. Czyli jeśli wyjdzie jakis wykres powyżej 70 to ma sie to coś? Bo to troche dziwne. Czy wogóle jest sens przywiązywac do tego wage jeśli myśle przy 10 pytaniach mogłem go nie rozumiec? Bo mi wyszło jak w załączniku który chyba gdzies tu sie pojawi
  7. Nie wiem czy to cos mam. Byłem właśnie diagnozowany i przejawiała sie kwestia osobowości schizotymicznej(jesli dobrze pamietam), ale to nie jest chyba zaburzenie. Generalnie była mowa o problemie osobowościowym. Byla mowa o przysadce mózgowej :) itd..., że mam problem z napedem( i mam rzeczywisćie, ale to chyba niczego nie tłumaczy). Kiedy powiedziałem że nie zawsze tak jest,a ten problem wiąże z uporczywym unikaniem lęku. Unikając lęku unikam w zasadzie życia. Staram sie nic nie odczuwać, żeby lęk opanować i w zasadzie nie mogąc mieć przyjemności, nie mogąc robić tego co chce, to tak depresyjnie moge wyglądać. Więc pojawiła sie kwestia zaburzeń afektywnych dwubiegunowych... "a w zasadzie to może to jest depresja która wszystko maskuje". Więc z diagnozy nie wiele wyszło. Konkluzja była jednak taka, że na terapie sie nie nadaje(bo jestem zbyt zainteresowany swoim światem wewn) i jeszcze wieksze zagłębianie jest błędem, ale leki stabilizujące nastrój moge sobie walnąć. Czasem jest tak, że człowiek coś sobie robi będąc przekonany że jest sam. Śpiewa sobie na przykład, jeśli jednak kogoś w pobliżu dostrzeże to natychmiast przestaje i czuje sie zażenowany, może zawstydzony. TO jest mój przykład, z tym że u mnie przyjmuje to montsrualne rozmiary. Nagle odczuwam przerazliwy wstyd i lęk. Odczuwam go tylko w sytuacjach społecznych. Każdy przejaw czegokolwiek co można by nazwać mną wiąże sie z takim lękiem. Nawet zwykłe mówienie, nie mówiąc o ruchu właśnie śpiewie, jakiejkolwiek czynności w której przejawiała by sie moja istota. POczątkowo byłem przekonany że to Bóg mnie karze, za to jaki jestem, że to co robie(a wypływa to ze mnie) jest złe(i pewnie było) i że tak jestem karany. Każdy przejaw emocjonalny,czy jakikolwiek inny mojej osoby był związany z tą karą w moim przekonaniu. Lęk jest związany z moją twarzą. Panicznie boje sie że ktoś dostrzeże jakieś emocje na niej. Nie jest tak że chce uciec, nic mnie nie boli, nie boje sie że coś mi sie stanie. Przerażliwie chce poprostu ukryć moją twarz, nie chce rzeby ktokolwiek na mnie patrzył.Nikt nie może mnie widzieć, Jeśli było by ciemno, lęku bym nie odczuwał. Z czasem unikając lęku(co chyba normalne) zacząłem próbe kontrolowania całego mojego wnętrza. Seksualność, emocje, zależy mi na czymś, lubie to robić... to wszystko było potencjalnym wrogiem i wyzwalaczem lęku. Chodzi o to że pataologicznie zaglądam wewnątrz siebie, jednak nie mając chyba z własnym wnętrzem takiego kontaktu jaki miec powinienem. Chodzi o to że zaglądam patrząc oczami kogoś z zewn, chce byc pusty, chce byc tylko moim rozumem i chce tylko analizując sytuacje pokazywać innym kukłe, golema.To jest podobne gadanie jak zchizofreników, tylko że ja tego nie mam. Jestem studentem ekonomi. Jeśli wykładowca zapyta. Czesiu: ile to jest 2+5? W mojej głowie pojawi sie odpowiedż 7 i to jest jedyna rzecz której nie powiem. Żeby tego nie powiedzieć musze sie samokontrolować(działa to nieświadomie).Pokaże im kukłe i będe emocjonalnie obroniony, bo to co pokazuje to nie jestem ja. Łatwiej będzie mi powidzieć 46, krowa, czerowny. Szybciej zrobie z siebie zupełnego debila(choć oczywiście staram sie pokazać jaknajlepie), niż o pokaże siebie. To nie jest kwestia pewności siebie, ja z urzędu odbieram sobie możliwośc wywarcia pozytywnego wrażenia choćbym nawet intelektualnie znał poprawną odpowiedż. TO mój mechanizm obronny. Tak żyjąc nigdy nie jestem w czasie terażniejszym. Jestem w nim ciałem i rozumem w celu interpretacji bodzców. W sensie ekspresji, działania i tego co mają widzieć inni jestem zawsze jednoczesnie kilka chwil przed sytuacją i jednoczesnie kilka chwil po. Przed żeby profilaktycznie "obronić" sie przed pokazaniam. Po, żeby ocenic jak wyszło, co myślą. Tak funkcjonując chyba normalne jest, że jestem depresyjny. Energie pożytkuje na nie bycie, więc troche normalne że jestem senny itd... Całego siebie blokuje, zamiast działać. Na jaki chuj(za przeproszeniem) mi piguła, jeśli mam takie podejscie do samego siebie. To nie kwestia pieprzonej przysadki, czy działenia mózgu, choć może z czasem cos takiego wystąpi. To tak jakby pujść do zoo i zdziwić sie czemu tygrys nie biega? Czemu nie poluje i tylko leży i spi? To chyba kwestia przysadki i trzeba mu dac pigułe. Jeśli sie go wypuści to może dac to skutek, niech ma na zachęte bo przecież dawno tego nie robił. Jeśli jednak nadal będzie sie go trzymac w klatce, to to wszystko na nic. Nie wiem co mam myśleć, tym bardziej że nie powinienem znac żadnej diagnozy:). Zaczne znowu tworzyc twór czesiopodobny, będe podstawiał na podstawie informacji z zewn kukłe. Co do nicku, to miało to byc w taki okrutny sposób troche psztyczek w wasz nosek, a troche autoironiczne. Wszyscy tutaj na cos sie użaląją.Mają wspaniałe avatary i ekstra nicki. Jak napisze coś to wszyscy od razu mnie poprą, pocieszą lol. Tak jak w wielu wątakch,np: na temat problemu z kolegą który to już jest"psychopatą", "trzeba z nim zerwac kontakty" itd... Chodzi o to że nikt tu nikomu nie chce pomódz, tylko umyć własne rączki. Dajecie rady jakie sami chcecie usłyszeć. Mówicie to co chcecie żeby inni wam mówili, bez znaczenia na rzeczywistość i rzeczywistą sytuacje. Nie chcecie,w rozpaczliwy, stadny sposób spojrzeć na konflikt jak na sprawe dwojga ludzi ponoszących za sytuacje odpowiedzialnośc. Chcecie każdy konflikt widzieć "to ich wina". My nie, to oni. Jest w tym dużo więcej złych rzeczy, niż można dojrzeć patrząc na fasade miłego pomagania sobie pieprząc głupoty. Tak sobie gracie. Ja nie chce w to grac . Chce byc takim antybohaterem forumumowym. Nie chce tych przesłodzonych zrozumień, współczuć czy naciąganych diagnoz w stylu 7 letniego upośledzonego psychologa.
  8. Czy jest tu na forum ktoś kto ma stwierdzone te zaburzenia osobowości?
  9. Pojebek

    wasze dzieciństwo

    No to ja mam odwrotnie. Mysle że jak wspominacie tych złych z czasów podstawówki to piszecie o mnie:). Nie moge sie nadziwić. Ja miałem swietne dzieciństwo jesli chodzi o szkołe podwórko itd... Spedzało sie całe dnie na robieniu głupot, od strony rodziny mogło byc troche lepiej. Nie miałem stresów, nie denerwowałem sie i w zasadzie wszystko było fajnie. Dostawałem oczywiście wpierdol za byle gówno, ale dostawali wszyscy i myslałem że to norma. Teraz sie okazuje, że chyba troche z emocjonalnego punktu widzenia jestem zaniedbany, ale tak to bywa jak rodzice sami z soba nie moga sobie poradzić.
  10. Jedyne co mi do głowy przychodzi to nie rozmawiac więcej z idiotkami. Przeciez to śmieszne. Nad czym sie zastanawiasz? Do czego ci jest potrzebna kwestia nietykalności cielesnej(która jest narzędziem czysto instystucjonalnym)skoro masz do czynienie z małą kwestia natury czysto towarzyskiej?
  11. Rozumiem że troche ciężko to zrozumieć. Jak mam sie nie godzić? To powiedz rzeby całe forum nie godziło sie na nerwice. Niech sie nie godzą na kołatanie serca itd... Ja mam coś podobnego, tylko że za tym poszło mnóstwo innych rzeczy . Mój mózg pracuje świetnie. Moge sie założyć że w testach funkcji poznawczych pobił bym wiekszość tego forum. Pscyholog kliniczny, który te testy robił był w szoku, miałem lepsze wyniki niz on. Robiłem takie testy seriami i nawet po któryms tam razie miałem blisko dwukrotnie lepsze wyniki niz wynosiła średnia. Pisze to rzeby nie było wątpliwości, że w zasadzie jeśli chodzi o ocene mojego stanu ze strony klinicznej to jest całkiem dobrze. Absolutnie nie jestem też religijny w takim pospolitym sensie. Do kościoła nie chodze itd... Napisze tak. Koleś który zabił swoich rodziców pod wpływem narkotyków, po odsiedzeniu wyroku specjalnie kradł i zgłaszał sie na policje bo uważał że należy mu sie wieksza kara. Nie robił tego racjonalnie. Miał taki przymus i sam tego nie rozumiał. Uważał też, że bóg go nienawidzi itd... Moja kara jest podobna. Choć kwestie nienawiści Boga mam juz dawno za sobą, to jednak nadal jest wiele kwestii do naprawy. W zasadzie to ja sie nie godze. Mam wrażenie że coś mi "pękło". Coś z dołu co powinno być pod powierzchnią zlało sie z resztą. Musze powiedzieć że w takim stanie podwyższonej energi mogą przyjść ciekawe rzeczy do głowy:). Rzeczy przerażające jak na głowe kilkunastolatka, który chodził przez cały tydzień w obsranych gaciach, kombinował jakby sie tu z kogoś ponabijać i co by tu śmiesznego odwalić. Mimowolnie, w zasadzie jak widz obserwowałem to co sie pojawiało w mojej głowie. To nie były myśli. Myśli to proces, coś wynika z czegoś coś z czegoś innego itd... U mnie było tak jakby ktoś w ciemnym pokoju nagle zapalił światło. Nagle wszystko stało sie jasne. Jakby wiedza z której sobie sprawy nie zdawałem zawsze gdzieś tam była. Wiedza na tematy społeczne ,socjoligizne ,psychologiczne ,religijne itd... Moge powiedzieć że tego Boga już nie ma. TO co wpeprzają ci kolesie w czarnych sutannach to nawet nie przedsionek. To tak jakbym umiał dodawać do dziesięciu i podawał sie za geniusza matematyki, to jest śmiech na sali. Pogrążałem sie we własnych myślach(ni chcąc tego)i tam z tym "bogiem" toczyłem sponatniczne wojny:). Moge powiedzieć, że w takich swobodnych stanach wyobrażeń widziałem go jak kleka przedemną, wsadzałem mu jak małej dziewczynce penisa w gardło(chociaż małym dziewczynką sie tego nie robi). Krzyczałem bijąć co popadnie wyzywając go(choć sam za bardo nie wiedziałem o co mi chodzi)i jakbym tylko mógł go znależć, złapać, to bym go ubił. Nawet teraz czuje jak sie mnie boi, jestem silniejszy. Tylko że to nie był zaden Bóg. Nie wiem jak działa ludzka psychika, czym jest Bóg, czym może być. Nie jest z pewnością tylko tym co nam przekazano. Nawet gdyby przez całe życie nikt o nim nie wspomniał i tak byśmy w niego jakoś tam wierzyli itd...Bóg poprostu istnieje. Teraz wiem że Bóg to zupełnie cos innego i że mnie "lubi". Nie w taki cukierkowy sposób jak dzieci , tylko w surowy. Jak ojciec który chce wychować ... Tylko że przez tyle lat, jak sądziłem że Bóg mnie karze za kazdy przejaw mnie, nauczyłem sie kontrolować własne uczucia. Czasem aż sie zwijam w kłębek z bólu. Aż mi sie śmiac chce, że takie gówno miało być karą i miało mnie złamać. Mógłbym sobie siedziec w swojej jaskini jeszcze długo, rzywiąc sie tylko miłością włąsną(którą dopiero odnalazłem) i sie śmiać z takiego gówna. Nawet sie nie otrząsne. poprostu sie skończy i pujde dalej
  12. Mi to przeszkadza. Mógłbym poświęcić na opisywanie tego wiele czasu i uchwyciłbym wiele kontekstów. Napisze, że mi przeszkadza. Czuje generalnie coś w rodzaju współczucia do siebie, nawet w tej chwili smutek narasta jak o tym myśle. Poprostu nie mam szans na przeżywanie życia. Oczywiście jeśli ten stan byłby "doskonały"(nie jest tak żel). Zamykam sie we własnym domku i z zazdrością spoglądam przez okno, jak inni sobie to, czy cos innego. Siedze w domku i jednocześnie chce z niego wyjść. Nie jest tak, że nie moge. Chodzi o to, że sie boje i generalnie spodziewam sie czegoś złego. Mi ten stan przeszkadza. Jak sobie teraz wyobraże, że on mija i mogę poczuć sie bezpiecznie, swobodnie ...to bedzie ogromna ulga. Ja właśnie mam tak jakoś dziwnie. Ja to traktuje jako kare, niezasłużoną kare, choć nie do końca. Nagle udeżyło we mnie "poczucie winy". Przypominając sobie sytuacje z dzieciństwa, jak sie zachowałem, jak kogoś potraktowałem to chciało mi sie płakać, czułem obrzydzenie do siebie(po paru latach)Nie byłem taki, tylko takim stworzyły mnie moje lęki i wyobrażenia.To one i wyobrażenia kary zmusiły mnie do "przyżycia " przeszłości jeszcze raz z innej perspektywy. Zacząłem odbywac kare. Ja nagle zacząłem być przekonany, że jestem karany przez coś potężniejszego niż ja właśnei za te grzeszki z których sobie sprawy nie zdawałem.Właśnie za to że jestem taki zły i niedobry. Tak jakbym stał i dostawał ciosy, nie widząc ręki. Trzeba sobie to jakoś wytłumaczyć i pojawił sie Bóg. Czujesz ból są siniaki, ale wokół ciebie nikogo. Z czasem zacząłem blokować wszelkie przejawy siebie. Uznałem, że za kazdą reakcje emocjonalną, spontanicznośc jest kara w postaci potężnego lęku. Mam dużą doze sympati wobec siebie, współczucia w związku z zaistniałą sytuacją... Nie chce sie rozpisywać, ale jakbym miał ująć role Boga w tych moich wyorażeniach to troche bym popisał
  13. Pojebek

    "Komputerowe cioty"

    Napisałeś dwa zdania, ale kompletnie nie wiem o co ci może chodzić. Po pierwsze nie bardzo wiem o co ci chodzi z tym ogółem. Przejrzałem jeszcze raz i piszesz o "komputarowych ciotach" nijak tej grupy nie dzieląc i nijak jej nie odróżniając. Nie ma też słowa o tym że nie chcesz generalizować...nie wiem. Przejżałem tez to co sam napisałem i też nie zażucam ci że generalizacji. Jeśli to czego nie jarze to tylko to(bo tylko w ten sposób uzasadniłeś niechęć odpowiedzi)to rzeczywiście nic nie jarze:) Napisze jaśniej. Uważam że to ty jesteś ciotą. Uważam że jesteś ciotą która sie żali że inni z nią wygrywają i tylko z tego powodu ich obraża. Piszesz coś o "spojrzeniu psychologicznym" ale uważam że to tylko ciuszki racjonalizmu w które chcesz przebrać frustracje po przegranych z dziećmi. To że nie napisałem tego co chciałeś, nie oznacza że nie jarze. Sam piszesz że ktoś z tobą wygrał, żucasz tytułami i rodzajami gier. Potem piszesz że nie lubisz grać.
  14. Pojebek

    "Komputerowe cioty"

    Prawie sie udławiłem ze śmiechu:). Co to za gówno?! To jest jakaś forumowa ukryta kamera:)? Chodzi ci tylko o to rzeby pisać o tych kolesiach jaknajgorzej. Nawet pojecia nie masz o co ci chodzi, ale wiesz że ci nie pasuja. "Kolesie siedzą i grają, a w realu są ciotami"...lololol. MISTRZ! Niby wszystko sie zgadza, ale czymś dziwnym tu trąci. Po takich spostrzeżeniach powinno być chyba miejsce na "smutek", "troske" ze społecznego punktu widzenia. Powinieneś chyba stanąc choć troche w takiej ojcowskiej pozie, poczuć mimo że to obcy ludzie troche odpowiedzialności(bo przeciez jesteś częscią tego społeczeństawa) za taki stan. Oczywiście jeśli cie to tak boli, bo mi w zasadzie zwisa. To rzeczywiście żle, że tak bardzo ludzie sie zanurzają w świat wirtualny, ale chyba sam wiesz że nawet najmądrzejsze i najszczersze pruby wyciągnięcia kogoś z takiej sytuacji są skazane na porażke. Wszystko rozbija sie o priorytety takich ludzi i system wartości, może lęk. Ty jednak patrzysz z indywidualnego punktu widzenia. Jesteś jak otwarta książka. Napisze tylko że nie są dla mnie zadnymi ciotami, ani przegranymi itd... temat samego grania w zasadzie nie istnieje, bo przecież to musi byc ucieczka od świata.Tylko wynik czegoś nie właściwego. Ty jednak masz ich wszystkich i to wszystko w dupie.Dla ciebie liczy sie ten wynik. Najważniejsze że nie możesz wygrać i kolesie sie smieją. Nie mozesz sobie popykać:) i chcesz im dowalić w nasłabszy punkt tylko z powodu gównianych gier. Ty siedzisz w tym świecie duzo głębiej i to ty nic poza nim nie widzisz
  15. Nic mi nie stwierdzono, a raczej nic mi nie powiedziano na temat diagnozy. Nie powiedziano mi świadomie. Mam poprostu tak, że zabijam w sobie wszystko co płynie z wewnątrz. Uczucia seksualność itd... Ponieważ nie bardzo chce mieć kontakt z własnym sobą na każdym kroku decyduje jakim być(kims innym). Tworze robota który pokazuje tylko to kim nie jest. Tak czuje sie bezpieczniejszy i jesli ktoś by mi powiedział że masz to i to, to bym czytał na ten temat ile sie da i wszystkie informacje wykozystał do odegrania siebie. Nie lubie tego, ale mam taką wielka potrzebe czerpania informacji na temat samego siebie z zewnątrz, zamiast poprostu być.Kiedys uznałem, że bycie w oparciu o samego siebie jest mało kożystne, lub niebezpieczne i patrze na siebie przez pryzmat innych ludzi. Nerwicy nie mam, choc ja sobie stwierdziłem:), przerabiałem tak wiele zagadnień że juz mam troche dość. Od zawsze mi to sprawiało kłopot jednak to robie. Sprawa jest troche bardziej skomplikowana a co do książki to Laing "podzielone ja". Co do forum, to nie sądze że komukolwiek pomaga dojść do równowagi samo z siebie. Może być miejsce z którego sie czerpie wiedze, ale nie mijcem które pomoże. [Dodane po edycji:] Widze że sie zatrzymał. Napisze coś co do meritum. Nie wiem o co dokładnie chodziło autorowi z tą ingerencją. Czytałem jednak ostatnio artykł o dziewczynie chorej na depresje. Ladowała w szpitalu kilka razy...aż w końcu popełniła samobójstwo. Przwijał sie w nim wątek bezdusznych specjalistów wszelakiej maści. Teksty jakimi była dziewczyna częstowana i podejście sugerowało że chory jest zwykłym petentem. On jest dla specjalisty, nie na odwrót. Oczywiście nikt odpowiedzialności nie ponosi. Więc jeśli spojżeć na sprawe od tej strony, to oczywiście jakieś standardy powinny być egzekwowane. Kwestia "intymnych" i osobistych relacji z pacjentem jest czymś zupełnie innym i nie bardzo widze jak możnaby brać jakąkolwiek odpowiedzialnośc za pacjęta. Także kwestia jakoby pacjęt oczekiwał że cała odpowiedzialnośc będzie spoczywała na nim troche dziwny, bo wydawało mi sie że jest inaczej.
×