Skocz do zawartości
Nerwica.com

Colourless

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

Treść opublikowana przez Colourless

  1. Byłam u psychiatry w końcu. Pani stwierdziła po wywiadzie, że potrzebuję psychoterapii u psychologa. Teraz czekam na wizytę. Cieszę się, że coś się w tej kwestii ruszyło i że mam szansę lepiej się czuć i funkcjonować. Nawet kilka lat? Wow. Nie wiedziałam, że może trwać aż tak długo... ale z drugiej strony aż tak się nie dziwię, w końcu to cała nasza osobowość, która jest bardzo złożona.
  2. @chojrakowa dziękuję Ci za przywrócenie mnie do porządku i prostą radę. Pozdrawiam
  3. Jak ma się jakieś podejrzenia, że np. ma się BPD, to lepiej iść do psychologa, czy od razu do psychiatry...? Nie mam pojęcia, co ze mną jest nie tak, ale wiem, że coś jest. Z borderline to wgl mam pełno wątpliwości. Jednego dnia prawie wszystko tutaj opisane zgadza się z moimi odczuciami, a następnego mam wrażenie, że nic mi nie jest i wgl po co o tym myśleć... uh. No i masa huśtawek emocjonalnych. ;_;
  4. Nie byłam nigdy u żadnego specjalisty w tym temacie... a to mogłoby być to??
  5. Czuję, że chcę tutaj coś powiedzieć, choć sama nie wiem dokładnie co... Od dłuższego czasu źle się czuję. Dziwnie, nieswojo, jak nie ja. Chciałabym zrozumieć czym to jest spowodowane. Jestem wrażliwcem, w zasadzie byłam odkąd sięgam pamięcią, ale ostatnimi czasy (tj. od niecałego roku) jest coraz dziwaczniej. Przez jakieś pół roku przeżywałam (nasilone, bo kiedyś już też tak miałam, ale nie do tegost stopnia) skrajne emocje. Od radości, euforii do kompletnego załamania. Co jakiś czas męczą mnie myśli samobójcze. Widzę, jak wbiegam pod pociąg, widzę i czuję jak robię sobie wszelką krzywdę, typu podcinanie żył, czy inne rzeczy i wzdrygam się na samą myśl, bo to intensywne wyobrażenia, ale umysł sam mi je podsuwa... albo jeszcze dawniej często widziałam w głowie, ni stąd ni zowąd, wizje jak giną moi bliscy, nie raz nawet się przez to rozpłakałm, mimo że nie było żadnych przejawów by cokolwiek im groziło. Ostatnio jest jeszcze inaczej... może gorzej, nie wiem... mam wrażenie, że prawie wszystkie uczucia stają się jednolite. Bliscy, przyjaciele... wszystko mi stopniowo coraz bardziej obojętnieje. Nic mnie nie rusza. Nie miałam tak kiedyś... rozklejałam się na myśl, że ktoś mi bliski cierpi, zaś obecnie to takie jakby... odległe, nieosiągalne. Odnosząc się do mojego nicku dosłownie wszystko traci kolory, a kiedyś byłam całkiem inną osobą, energiczną, roześmianą, pełną wyobraźni... wiele ludzi uwielbiało mój śmiech. Obecnie śmieję się rzadko albo inaczej - śmieję się często (nauczyłam się zakładać maski... jak większość ludzi chyba..), ale nie śmieję się tak szczerze, prawdziwie z energią i prawdziwym ubawem, po prostu nie mogę, nie potrafię, nic mnie nie śmieszy. Nawet dobry kawał czy zabawna sytuacja wywołują we mnie minimalną radość, która jak iskra, znika tak szybko i gwałtownie, jak się pojawia. Nie mam na nic siły, jedynie spacer z psem jakoś mi pomaga. Nawet moje zamiłowanie do zwierząt blednie, co jest dla mnie wręcz nie do pojęcia... miałam (i mam) wiele planów, marzeń, jednak za nic nie jestem w stanie się zabrać. Rodzina twierdzi, że jestem totalnym leniem, któremu się po prostu nic nie chce, ale... nie byłam taka kiedyś. Nie wiem, czy można to nazwać depresją, czy czym... nie wiem... a z dostępem do lekarza jest u mnie ciężko, zwłaszcza dobrego lekarza. Mam coraz bardziej wszystkiego dosyć. Nawet moja główna pasja, malowanie, nie daje mi już tego, co kiedyś. Nie wiem co robić... Cieszę się, że jest tu taka sekcja, w której po prostu można się wyżalić... nie mam nikogo, komu mogłabym.
×