Cześć. Nie radze sobie ze sobą juz zupełnie. Zacznę od tego, ze moj smutek i bol trwa już bardzo dlugo a dokladniej jakies 5 lat. Wszystko zaczelo sie w gimnazjum kiedy duża grupa osob zaczęła wyzywać mnie za moj wygląd, porównując mnie np do konia, potem zaczely wystepowac jakies sytuacje, ze kilka osob grozilo mi pobiciem, a ja naprawde nikomu nie chcialam nigdy zrobic nic zlego i raczej unikalam wchodzenia w jakiekolwiek konflikty. Nie mialam wplywu na to, ze wybrali mnie jako kozla ofiarnego. Przez to znacznie spadla moja samoocena. Pod koniec 3 klasy gimnazjum poznalam wspaniałego chłopaka, z ktorym jestem do dnia dzisiejszego, wspiera mnie i mi pomaga ale mam wrazenie, że jestem zbyt oporna, zeby dalo to jakis efekt. Przez te 5 lat najgorzej czuje sie tego roku. W tym roku skoncze 18 lat i juz mieszkam bez rodziców. Musialam przeprowadzić się do większego miasta, zeby rozwijac swoją pasje, a z tego powodu ze rodzice mają u siebie stała pracę nie przeprowadzili sie ze mną. Mieszkam w bursie, są tu takie sytuacje ktore doslownie wykanczaja mnie psychicznie. Wychowawcy sa bardzo mnie nie lubią, sa dla mnie bardzo niemili. Potrafili powiedziec mi prosto w twarz, ze nie jestem nikim ważnym, a na to gdy powiedzialam im, ze zle sie tu czuje psychicznie odparli lekcewazaco i przesmiewczo "no trudno". Probowalam przeprowadzic sie do mieszkania, ogladam jakies ale w kazdym albo, ze mieszkaja sami mezczyzni albo za drogo albo za daleko. Zmieniajac miejsce zamieszkania musialam zmienic szkole, w 1 wytrzymalam 2 miesiace z powodu uczniow i nauczycieli, zmieniłam na inna, niby czuje sie troche lepiej ale potrafie plakac na lekcjach, bardzo sie stresuje wszystkim, nawet kiedy w danym dniu nie mam zanej kartkowki ani sprawdzianu, czuje sie bardzo samotnie i zle. Czuję, ze nie powinnam byc w ogole w tym miejscu i mieście , jedynym plusem jest to ze w koncu jestem z moim chlopakiem blisko i ze rozwijam z nim moja pasję. Ale co do pasji sama nie wiem czy nie rzucilam sie na zbyt głęboka wode tutaj... Czuje, ze zabardzo na sile sie tu pchalam i nie zdawalam sobie sprawy, ze bede widziec rodzicow raz na kilka miesięcy, ze urwie mi sie tak bardzo kontkat z innymi ludzmi, ze tak bardzo spadna moje oceny. Rodzice wspieraja mnie ale w ich glosie chociaz staraja sie tego nie pokazywac slysze ich rozczarowanie i litosc z jaka do mnie podchodza. Wszystko jest nie tak jak sobie wyobrazalam. Bylam u pedagoga szkolego, ale nawet nie w mojej szkole, zeby inni nauczyciele czy uczniowie sie nie dowiedzieli tylko w szkole mojego chłopaka. Na rozmowie mowila mi, ze bardzo widac moj smutek i cierpienie, ze musze udac sie do psychologa i na terapie, ale narazie jest to niemozliwe poki nie skoncze 18 lat, bo nie chce zeby rodzice sie dowiedzieli bo nie chce ich martwic. Wiem o tym, ze oni też widza, ze cierpię i jest mi smutno ale napewno nie zdaja sobie sprawy z tego jak bardzo jest źle. Tnę się, czesto rozmyslam o samobojstwie, mialabym plan jak to zrobić, zastanawiam sie ciagle czy tak nie byłoby dla wszystkich latwiej i lzej. Moj chłopak nie musiałby sie w koncu tak przejmowac, myślę ze zasluguje na lepsza dziewczynę, która da mu pelnie szczęścia, bo bardzo go kocham i chciałabym dla niego jak najlepiej. Oczywiscie on zaprzecza ze to nie jest dla niego zaden ciezar i ze bardzo mnie kocha, ale ja podswiadomie boje sie, ze w pewnym stopniu go męczę sobą i swoim zachowaniem. Naprawde nie wiem co ze sobą zrobic. Nie mam juz odwrotu, zeby wrocic do dawnego miasta, zabarszo jestem w tym zakopana... Czuje ze nie powinno mnie byc w ogóle. To wszystko to juz dla mnie za dużo. Nie wiem czy wytrwam nawet do tych wakacji, zeby pojsc do psychologa i cxy to w ogole by cos dalo. Mysle, ze juz dla mnie jest za pozno na pomoc.