Skocz do zawartości
Nerwica.com

ygnis

Użytkownik
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ygnis

  1. Co do uczucia słabości w nogach - czułam coś takiego, ale tylko kilka razy, w chwilach zupełnego załamania, braku wiary, siły. Może u Ciebie to po prostu jeden z objawów nerwicy?
  2. Hej! Ja to kiedyś przerabiałam. Straszna sprawa. Czujesz, że umrzesz bez tej drugiej osoby. Ale zawsze (bo znam wiele przypadków) okazuje się, że jednak można żyć bez tego drugiego człowieka. Co więcej, zwykle to życie jest lepsze, bo zamiast skupiać się na tym kimś, na zaspokajaniu jego potrzeb (byle go przy sobie zatrzymać), zamiast bać się o każdy kolejny dzień, zaczynasz dbać o siebie i dostrzegać świat wokół Ciebie. Taka relacja, choć wydaje się często uczuciem nieskończonym, wręcz metafizycznym, jest dla nas niedobra, toksyczna. Niestety gdy wyskoczysz z jednej, wchodzisz w kolejną i tak się dzieje dopóki nie rozwiążesz przyczyny. A powody są różne, z tego, co zaobserwowałam to dotyka osób, którym zabrakło miłości, obecności, uwagi rodziców. Wchodząc w taki związek znów wraca się do roli dziecka złączonego z matką czy ojcem niewidzialną więzią. I to nigdy nie będzie działać na dłuższą metę, bo nikt nie zastąpi Ci rodziców i nie da Ci tego, co oni powinni dać. Chce się mieć tę drugą osobę tylko dla siebie. Jest się zaborczym, histerycznym, wiecznie niepewnym i nieszczęśliwym. W końcu któraś ze stron (najczęściej ta okupowana) nie wytrzymuje, dusi się i odchodzi. To jest bardzo smutne i jedyne, co może pomóc to psychoterapia.
  3. W moim przeświadczeniu każda nerwica, o ile nie jest wynikiem traumatycznych przeżyć, ma podłoże w problemach psyche - jest konsekwencją ich ignorowania, nierealizowania swoich potrzeb, tłumienia swoich emocji (zwłaszcza złości, agresji), życia nie w zgodzie ze sobą. Czy się mylę?
  4. ygnis

    optymizm, sens, chęci...

    Nie, to Bieszczady Ale rzeczywiście istnieją przecież też takie wspólnoty różne... Wczorajsze rozważania, do jakich zmobilizował mnie ten i inne wątki na tym forum, sprowokowały mnie to postawienia sobie pytań, dlaczego teraz jest w moim życiu tak, a nie inaczej i co mogę zrobić, by to zmienić. Pojawił się rozruch w mojej głowie. To bardzo dobre. Wybaczcie, że nie włączam się w Waszą dyskusję o inteligencji, ale jest dość zagmatwana.
  5. ygnis

    optymizm, sens, chęci...

    Niestety teraz nie mam jak... Chyba że wygram w totka i postawię swój własny ośrodek turystyczny :] Żeby nie było, tam nie tylko żule mieszkały, a właściwie to są żulo-poeci, zupełnie inny gatunek. W każdy razie życie tam miało właśnie trochę charakter plemienny. Są jeszcze takie miejsca, ludzie płacą krocie, żeby móc w nich żyć albo porzucają wszystko i zostają żulo-poetami. Póki co nie stać mnie ani na jedno, ani na drugie :
  6. Cześć wszystkim, jestem tu nowa i czuję potrzebę wrzucenia 3 groszy do tego tematu. Jestem przeciwna takiemu sztucznemu rozdzielaniu depresji i nerwicy. Przecież zwykle jedno wynika z drugiego! Z tego, co mi wiadomo, z tego, co mówił mój psychiatra oraz moja psycholożka, nerwica lękowa, której się nabawiłam to pochodna niedoleczonej depresji. Konkretnie - rzeczy, których nie przerobiłam na psychoterapii (być może nie dojrzałam, nie byłam gotowa itd. ) poupychałam sobie po kątach głowy i udawałam, że ich nie ma, bo tak było wygodnie. Żyłam sobie potem niby normalnie, aż w końcu te śmieci pod kopułą zaczęły cuchnąć i gnić, musiały znaleźć jakieś ujście, a skoro nie dopuszczałam ich do świadomości, to pojawiły się objawy somatyczne. Czyli lęki, bóle żołądka, nagłe bezdechy, kołatania serca, niespodziewane ataki paniki itd. I chyba w większości przypadków tak to się odbywa.
  7. ygnis

    optymizm, sens, chęci...

    Temat ważny, warty rozwinięcia, dzięki za zaproszenie, Wieloraki, choć trudno mi w tym momencie życia pisać o sensie. Optymizmu i chęci również brak. Aktualnie tkwię w przeświadczeniu, że człowiek to nowotwór planety (jak już wspomniałam w innym wątku) i w ogóle nie powinien nigdy się pojawić, a jeśli już, to ewentualnie zatrzymać się na etapie struktur plemiennych. Nie ma nic dobrego, co by zrobił człowiek. Jego ingerencja w naturę ma katastrofalne skutki i jedyne co przynosi, to cierpienie (wszelkich organizmów żywych). Wielu ludzi mówi, że przecież są też wspaniałe zabytki, wynalazki, cywilizacje i kultury. No i oczywiście sztuka. Ale po co to wszystko powstało? By zaspokoić potrzeby ludzkie. A im dalej w to brniemy, tym jest gorzej. A sztuka? To jedynie sposób wyrażenia tych wszystkich nieszczęsnych emocji, myśli, przeczuć, które zaczęły towarzyszyć człowiekowi, odkąd wykształciła się u niego świadomość. Jest jeszcze muzyka, która jest najlepszą rzeczą, jaką stworzyliśmy, tyle że jej pożyteczność nie wykracza poza ludzki świat. W przeciwieństwie do innych żyjących stworzeń, nasze istnienie nie jest planecie do niczego potrzebne. Przeciwnie, jest dla niej bardzo szkodliwe. No chyba że jesteśmy jej narzędziem do autodestrukcji. Ale miała być mowa o sensie. Mnie też zdarzyło się go odczuwać jakieś 3-4 lata temu, kiedy żyłam blisko natury, daleko od miasta, w otoczeniu podobnych sobie ludzi. Kiedy każdego dnia od rana do wieczora musiałam pracować fizycznie, palić w piecu, dbać o zapewnienie podstawowych potrzeb sobie i innym. Kiedy czułam się ogniwem w łańcuchu, częścią społeczności, akceptowaną w każdym calu. Kiedy nie obchodziło mnie ani nikogo, czy mam na sobie gumiaki, czy jestem na boso, czy w dziurawym swetrze, czy w staromodnej kiecce w kiaty. Kiedy wieczorem zdrowo zmęczona mogłam siąść przy ognisku i pomilczeć albo napić się piwa pod sklepem z miejscowym żulem, popatrzeć w gwiazdy, posłuchać szumu rzeki. To były najpiękniejsze i najszczęśliwsze chwile mojego życia. Wtedy nie zastanawiałam się zbytnio nad sensem, po prostu żyłam prawdziwym życiem, takim z krwi i kości, ognia i wody, ziemi i powietrza. Im bardziej zastanawiamy się nad sensem, im więcej go szukamy, tym bardziej oddalamy się od niego. Według mnie źródłem ludzkiego cierpienia jest myślenie, zastanawianie się nad każdą pierdołą, przewrażliwienie, skupianie się na sobie wynikające z odseparowania jednostki od społeczności. Chcąc nie chcąc staliśmy się egocentrykami, mamy obsesję na swoim punkcie, pragniemy być kimś, osiągnąć coś, wyglądać tak czy siak, mieć to i tamto, żyjemy w ciągłym strachu, czy jesteśmy wystarczająco ok w oczach innych. Nie żyjemy już w symbiozie z innymi, nie jesteśmy częścią niczego większego. Zachęcani przez media pielęgnujemy swój indywidualizm nieświadomi tego, że to ślepy zaułek. Przez to, że zostaliśmy odseparowani od natury, żyjemy w betonowych izolatkach, w sterylnych warunkach. Nic nie musimy robić, bo od tego mamy elektronikę, maszyny. Nasze wynalazki pozwalają nam zaoszczędzić czas, a potem my ten czas zabijamy - albo w dodatkowej pracy, albo przed TV, w necie, grając w gry. Byle nie myśleć, nie zastanawiać się, uciec. Sądzę, że szczęście to poczucie bycia potrzebnym, posiadania swojego konkretnego miejsca wśród ludzi i na świecie. To praca, z której jest się dumnym, która satysfakcjonuje, choćby była mało prestiżowa, nie taka, która ma tylko dać kasę. I na pewno szczęśliwym jest człowiek, który nie żyje pod presją, nie rozważa, co pomyślą lub powiedzą inni, egzystuje zgodnie z własną naturą. Wbrew pozorom życie w ten sposób w cywilizowanych krajach jest trudne i dlatego coraz więcej ludzi choruje na depresję, nerwicę, wszelkie schorzenia duszy. Wszystko jest nie tak, jak być powinno. Sami się wynaturzyliśmy (jako gatunek) i takie są konsekwencje. Fajnie, że tu trafiłam, przypomniałam sobie, co dawało mi szczęście, jak było kiedyś fajnie. Kiedy to wszystko straciłam, stałam się bezdomna, w szerokim tego słowa znaczeniu. Mam gdzie mieszkać, rzecz jasna, mam co jeść, ale nie mam już swojego miejsca na świecie i myślę, że to już nie do odzyskania. Dlatego nie chce mi się żyć i coraz bardziej schizuję :) Nie pamiętam, kiedy tak się wygadałam. To forum to był dobry pomysł.
  8. Zastanawiam się, w jakim celu natura wyposażyła człowieka w tak rozwiniętą świadomość. Świadomość siebie i tego, co dzieje się wokół. To może być jakiś błąd, anomalia. Albo system obronny natury. Gdy spojrzymy na ludzką egzystencję na ziemi, trudno nie zauważyć niszczycielskich skłonności człowieka. Człowiek chce opanować wszystko i wyeksploatować do cna. Jest ślepy w swej egoistycznej ekspansji. Zachowuje się jak... nowotwór. Ludzkość może być rakiem tej planety i jedynym, co może go zatrzymać jest on sam, a właściwie ta jego świadomość - albo doprowadzi do zmiany kierunku działania, albo do chęci samounicestwienia. Tak sobie myślę...
  9. cześć :) wiem, wiem, gdybyśmy znali odpowiedzi na te pytania, to forum pewnie by nie istniało.
  10. Dzięki za chęć pomocy. Mam mnóstwo pytań, jak pewnie większość z nas. Jak przestać się bać życia? Jak przestać się wstydzić, obwiniać, nienawidzić? Jak przestać przejmować się opinią innych? Jak znaleźć sens swojego życia? Jak pozbyć się agresji? I tej tłumionej, i tej, który wychodzi w nieodpowiednich momentach? Co to znaczy dorosnąć i jak tę dorosłość osiągnąć? Jak żyć z myślą o tym, że świat jest straszny, ludzie okrutni, a nasi najbliżsi umrą? Jak pogodzić się z szarością życia, z tym, że nie spełnią się nigdy dawne marzenia, że zmarnowało się zbyt wiele szans, że czas uciekł? To chyba takie podstawowe, które mnie dręczą :)
  11. ygnis

    Toaleta...

    Widzę, że dawno nikt nie poruszał tego tematu. Ja mam właśnie ten problem. Zaczęło się od dostawania biegunki w sytuacjach stresowych - przed egzaminem, publicznym wystąpieniem itp. Potem to poszło dalej, a właściwie odwróciło się w lęk przed biegunką, który doprowadził do tego, że 1,5 roku temu zaczęłam bać się wychodzić z domu, a musiałam chodzić do pracy. Wtedy poszłam do psychiatry, dostałam Paroxinor i diagnozę - niedoleczona depresja i nerwica lękowa. Leki trochę pomogły, chociaż efekty uboczne nie były przyjemne. Po odstawieniu leków (po 9 miesiącach) jeszcze jakiś czas było ok, ale potem znów to samo, tyle że jeszcze funkcjonuję w miarę normalnie. U mnie to jest prosty ciąg - boję się wstydu, jakiego ewentualnie mogłabym sobie narobić, gdybym nie miała jak skorzystać z toalety. Boję się więc sytuacji, w której nie będę miała dostępu do toalety (bo nie chcę się skompromitować). Jednak to idzie dalej, bo nawet jeśli będzie w pobliżu wc, to przeraża mnie konieczności wyjścia np ze spotkania biznesowego, zatrzymania samochodu, autobusu, wyjścia z egzaminu itd. itp., bo to jest żenujące. Boję się wsiadać do auta zwłaszcza z kimś, na kogo opinii mi zależy. Boję się zrobić z siebie idiotkę, wpadać w panikę, prosić kogoś o wyrozumiałość, o zatrzymanie pojazdu itd. Lęk przed zaistnieniem takiej sytuacji paradoksalnie wywołuje u mnie biegunkę. Koło się zamyka. Wszystko to psychika, brak wiary w siebie, opieranie samooceny na opinii innych/
  12. Natla, dzięki za odpowiedź. Wczoraj chciałam tu odpisać, ale coś nie zadziałało. Wiem, że dużo zależy od naszego własnego podejścia do sprawy. I to jest największy kłopot. Jeśli jest się zbyt wymagającym wobec siebie, jeśli oczekuje się doskonałości, nie akceptuje ułomności, to jak wyjść z choroby? A właściwie chorobą jest już takie podejście i wieczne wyrzuty do siebie o tę słabość, nadwrażliwość. Poczucie, że nie potrafisz wziąć życia w swoje ręce, jak inni, pozbierać się, iść do przodu. Masz predyspozycje, możliwości, ale wolisz schować się w domu pod kocem. Życie przecieka przez palce, a Ty chowasz głowę, żeby nie patrzeć.
  13. Nigdy nie udzielałam się na żadnych forach. Próbuję od dłuższego czasu zapanować nad sobą. Pomyślałam, że poznanie innych ludzi z podobnymi problemami może być bardzo dobre. Można zobaczyć, że nie jest się samemu na świecie ze swoim brzemieniem, chociaż trudno w to uwierzyć :) Jestem otwarta na rozmowy, wymianę doświadczeń, lęków i sposobów radzenia sobie z nimi. Mam 31 lat i prawie całe życie zmagam się z różnymi problemami duszy. Cztery lata temu sądziłam, że wygrałam walkę na dobre, czułam się fantastycznie i byłam przekonana, że wszystko, co najgorsze już za mną. Po dwóch latach zaczęłam mieć pierwsze objawy nerwicy lękowej, a półtora roku temu bałam się już wychodzić z domu. Wtedy po raz pierwszy w życiu musiałam skorzystać z pomocy psychiatry i sięgnąć po psychotropy. Po 8 miesiącach odstawiłam je sama, było ok. Stopniowo jednak lęki zaczęły powracać i teraz znów chyba przegrywam. Ratuję się hydroksyzyną i psychoterapią, ale tracę nadzieję na to, że jeszcze będzie lepiej. Wiem, skąd bierze się nerwica, wiem, z czym mam problem, ale nie mam siły walczyć i brak mi wiary w to, że kiedyś znów będę szczęśliwa. Miewam te najczarniejsze myśli. Nie podoba mi się moje szare życie, kiedyś prowadziłam zupełnie inne. Ale teraz już boję się wszystkiego, spędzam czas wolny w czterech ścianach, odsunęłam się od znajomych, choć zawsze miałam ich na pęczki. Na co dzień wyglądam normalnie, pracuję, chodzę na zakupy, mieszkam z partnerem, spaceruję z psem. Nikt by nie pomyślał. Ale mam napady agresji, wpadam w czarne rozpacze, przeglądam artykuły o samobójstwach. Myślę, że mam całkiem zepsutą głowę. Myślę, że się nie nadaję do tego wszystkiego :) Najchętniej nafaszerowałabym się lekami uspokajającymi, żeby tylko odciąć się od myśli, mieć święty spokój. Miło mi dołączyć do tej grupy. Liczę na to, że uda mi się nawiązać z Wami kontakt i może pomożemy sobie jakoś nawzajem.
×