witam wszytskich. otoz moj problem zaczal sie po zdradzie mojej dziewczyny z ktora dalej jestem. problemy zwiazane z nerwica mam juz od 7 lat -zaczelo sie po przepaleniu marycha z ktora skonczylem na nastepny dzien, niestety skoczylo sie palenie, a zaczela sie nerwica. poczatkowy byla to derealizacja, depersonalizacja, stany lekowe i depresyjne. dziwnym trafem kiedy to sie zaczelo 7 lat temu zaczalem chodzic wlasnie z moja ukochana. to ona byla moim lekarzem, we wszystkim mi pomagala, pocieszala chociaz nie wiedziala do konca co czuje. wtedy jeszcze nie czytalem o chorobach psychicznych, jakos dawalem rade. poza tym szkola, obowiazki. pamietam ze na poczatku bylo ciezko. walilem glowa w sciane bo nie wiedzialem co sie ze mna dzieje. przeszlo po chyba 1.5 roku, pojawialy sie stany lekowe co jakies 3 miesiace ale przechodzilo po tygodniu. i tak trwalem do stycznia 2008r. wtedy to bedac za granica dowiedzialem sie ze moja dziewczyna mnie zdradzila, moja ukochana. byla dla mnie wszystkim poniewaz nie mialem duzo milosci w domu. rodzice tylko we mnie inwestowali i uwazali ze to wszystko, nie czulem sie kochany. poza tym matka manipulatka, strasznie krzykliwa. ojciec troche stal z boku, nigdy nie czulem jego ojcowskiej bliskosci. co wazne ze nigdy wczesniej nie mialem klopotow w kontaktach z ludzmi, mialem wielu przyjaciol i bylem bardzo towarzyski. dopiero po rozpoczeciu choroby zaczelo sie -izolacja, nerwowosc, ciagle siedzenie w domu. tak jak wczesniej pisalem przeszlo. teraz wrocilo 10 razy silniejsze. w styczniu kiedy dowiedzialem sie ze moja ukochana mnie zdradzila z pseudo kolegom ktorego znam od urodzenia odrazu wrocilem do kraju. prosilem zeby do mnie wrocila, ze ja kocham. ona zawsze mi mowila ze taka nie jest ze nigdy mnie nie zdradzi, ze sie tym brzydzi, byla dla mnie ta idealna, to jedyna, po prostu wszystkim. moze tez swiety nie bylem i swoje za uszami mialem. po moim powrocie do kraju dogadujemy sie i jest ok. wracam do szkocji jeszcze na 2 miesiace, niestety budze sie pewnego ranka i juz nie jestem soba. zaczela sie masakra. nawet koledzy zauwazyli ze cos nie tak. nie jestem soba. silne lęki, wyplakiwanie do sluchawki mamie i ukochanej, napiecie, jakbym juz wariowal, nawet czasami mysli samobojcze. dzwonie po pomoc po bezplatne porady co moze mi dolegac. panie mowia ze wyglada to na silne stany lekowe. nie wytrzymuje wracam do kraju, zostawiam wszystko. niestey nie przechodzi. ide do psychologa, psychiatry. oboje sie zgadzaja ze to nerwica i natrectwa. niestey ja mam inne zdanie. caly czas twierdze ze mam poczatek schizofreni. nie czuje sie soba, leki biore od 2 miesiecy (luxeta -rano 2 po 50mg, ok 15.00 1 po 50mg do tego 2 razy dzienie hydroxizine). niestety lęki sa tak silne ze nie daje z nimi rady. placze, siedze cale dnie w domu, izoluje sie, nawet jak mam silne lęki to sie nie myje, o jedzeniu juz nie wspomne. jestem przerazony. czasami prosze o smierc. oczywiscie byly dnie lepsze w ktorych wydawalo sie ze bedzie ok, niestety nie trawalo to dlugo. dzis znowu jest bardzo zle. siedzi we mnie smutek, zlosc, przerazenie, kompletny chaos. ciagle zacisniete zemby, podkurczone palce u nog. poza tym bardzo boje budzenia sie, poniewaz mam wtedy cos bardzo dziwnego. budze sie, leze i chyba jakbym zasypial i wtedy np wydaje mi sie ze babcia do mnie mowi, otwieram oczy i nie wiem czy mowila czy nie, czy to jakies omamy, albo jak np po przebudzeniu slysze cos przez, nastepnie jakbym znowu zasypial slysze to ponownie ale nie wiem czy to faktycznie slyszalem czy to w mojej glowie. mam tak prawie codziennie, strasznie sie tego boje. po obudzeniu i wstaniu z lozka juz tego nie ma. ale lęki sa tak silne ze czasami mam wrazenie ze trace kontakt z rzeczywistoscia. mam wrazenie ze juz wariuje. boje sie ze zrobie krzywde bliskim ktorych kocham. czekam na poczatek choroby psychicznej, ktorej przeciez tak strasznie sie balem. teraz juz sie nie boje, teraz jakbym na nia czekal az przyjdzie, jakbym byl pewien ze to kwestia czasu, ze to schizofrenia. wiem ze to juz bylo i czytalem wiele postow ale.........ja dalej swoje. nie wiem jak sobie radzic, czasami mam wrazenie ze moje cierpienie skonczy jedna rzecz hmmm........wiecie jaka. ale staram sie jeszcze walczyc, a moze przejdzie, a moze sie uda. placz i lzy sa prawie codziennie. jestem mniej rozmowny, rozmyslam. musze przyznac ze ostatnie 4 dni byle lepsze, co z tego jak dzis jest bardzo zle. nie umie sie cieszyc. chcialbym byc juz zdrowy albo chory psychicznie bo to co teraz sie ze mna dizeje to jakby wyczekiwanie na wyrok. czasami sobie jakos radze, czasami jak np dzis totalna rozpacz. nie wiem co robic. PROSZE WAS O POMOC.
CO O TYM MYSLICIE, JAK SOBIE RADZIC,
PRZEPRASZAM ZA DLUGI TEKST, ZA ODPOWIEDZI DZIEKUJE I POZDRAWIAM