Skocz do zawartości
Nerwica.com

Miilena

Użytkownik
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Miilena

  1. Harvard - pisałam o czymś odwrotnym, nie że odczuwam brak libido, tylko że po Trittico odczułam jego znaczny skok. A to nie jest mi na rękę, bo wolę gdy ono śpi. Jeśli zaś chodzi o pornografię to jest zasadnicza różnica pomiędzy sięganiem po nią od czasu do czasu, a uzależnieniem. Uzależnienie nie jest czymś ani miłym, ani fajnym. A czemu jestem niezdolna do relacji z mężczyznami to dłuższa opowieść i tutaj rozwijać tego nie będę, bo to wątek o leku, a nie moich problemach. Jeśli jesteś ciekawy, to zajrzyj do działu depresja, tam założyłam wątek na ten temat. .
  2. Akwen, bardzo trafnie powiedziane. To co widzimy w porno nie ma wiele wspólnego z prawdziwym seksem. I całe szczęście. Byłam w tym nałogu i z niego wyszłam, ale też jak sobie teraz to wspominam to zrozumieć nie mogę jak ja w takim gównie mogłam siedzieć i to wszystko oglądać. Niesmak czuję ogromny. To żaden zamiennik, to raczej coś w rodzaju bardzo kulawego substytutu, który zamiast pomagać to szkodzi. I nie zaspokaja tego apetytu, tylko jeszcze bardziej go wznaga, bo z czasem ogląda się coraz ostrzejsze filmy, coraz większe perwersje, coraz bardziej koślawiąc swoją psychikę i spojrzenie na seks. Szkoda życia na ten syf.
  3. Ricah, tak po prawdzie to psychiatrzy mają bardzo trudne zadanie. Muszą w trakcie krótkiej wizyty ocenić stan pacjenta, zdiagnozować i wypisać pasujący lek, a to przecież niemalże niemożliwe. Żeby to faktycznie było miarodajne, to taka rozmowa z lekarzem powinna trwać dobre kilka godzin, a wiadomo że w praktyce to nierealne. Na terapię nie chodzę, bo nie mam obecnie takiej możliwości. Prywatnie mnie nie stać, a bezpłatnie niestety koliduje mi z godzinami pracy. Trochę taka patowa sytuacja, bo chętnie bym skorzystała z terapii, a na razie niestety nie mam jak. O kwestii uzależnienia od pornografii odpiszę Ci później na pw, bo tutaj już nie chcę rozwijać tego tematu. Skoro masz podobny problem to może warto wymienić się doświadczeniami. Luxor, rozumiem co masz na myśli i nie sposób nie przyznać Ci racji, ale u mnie sytuacja jest dość specyficzna. Mam 30 lat na karku i zero związków za sobą i podejrzewam, że jestem kompletnie niezdolna do nawiązywania bliższych relacji uczuciowych z mężczyznami. Dlatego raczej nie biorę pod uwagę argumentu, że kiedyś tam kogoś poznam i to libido będzie jednak potrzebne. Skoro tyle lat mi się nie udało stworzyć jakiejś sensownej relacji, to raczej nie liczę już na to, że w przyszłości będzie inaczej.
  4. Jasne, nie można sobie sanemu stawiać diagnozy, a już zwłaszcza po objawach, które mogą pasować do wielu rzeczy. Co prawda lekarz zrobił na mnie dobre wrażenie, nie zdawał się typem olewacza, który tylko wypisuje recepty na odczepnego, ale mam wrażenie, że nie do końca zrozumiał na czym polega mój problem. Kolejnym razem postaram się mu to jeszcze raz wyjaśnić. Mogę. Byłam kiedyś użależniona od pornografii i masturbacji i bardzo nie chciałabym do tego wracać. Był to trudny okres, na samo wspomnienie o tym, czuję niechęć. A to mój jedyny sposób na rozładowanie popędu. Jestem sama i kompletnie niezdolna do nawiązywania bliższych relacji z facetami, dlatego o seksie to nawet nie mam co marzyć. Dlatego uśpione libido było mi na rękę, bo nie czułam tego seksualnego głodu i wreszcie mogłam od tego odetchnąć. Zawsze miałam z tym problem, niestety przez lata było to dla mnie źródło ogromnych frustracji. Napięcie emocjonalne związane z samotnością i niemożnością realizacji naturalnych odruchów emocjonalnych i seksualnych - to czasem jest naprawdę straszne. Dlatego teraz boję się by to nie wróciło, czuję się jak taki alkoholik, który po dłuższej abstynencji znów ma ochotę na kielicha.
  5. Ricah, dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Jeśli chodzi o moje emocje to nie wiem czy dobrze rozumiem co masz na myśli. Emocje jako takie odczuwam, jednak mniej więcej od kilku miesięcy są to emocje niemal wyłącznie negatywne. Nic mnie nie cieszy, zupełnie nic. Funkcjonuję na zasadzie przetrwania. Moje dni wyglądają tak: wstać, zjeść, pójść do pracy, zjeść, spać. Weekendy w połowie przesypiam, w połowie spędzam bezproduktywnie. Nie robię nic poza tym, co muszę. Nie mam ochoty na żadne rozrywki, nie sięgam po rzeczy które kiedyś sprawiały mi przyjemność, nie mam najmniejszej ochoty na kontakty z ludźmi. Mam bardzo obniżony nastrój i sama już nie wiem czy jestem w ogóle zdolna do odczuwania radości. I ciągle czuję strach, który sprawia wrażenie żołądka zawiązanego na supeł. Więc nie wiem, chyba z tymi emocjami nie do końca gra gitara. Lekarz ostatnim razem pytał co kiedyś brałam i gdy powiedziałam, że Seronil, to chciał mi go zapisać. Ale jakoś go od tego odwiodłam, bo nie widzę sensu powrotu do leku, który nie pomagał. No to zapisał Trittico. Przy kolejnej wizycie poproszę o zmianę, choć podejrzewam że jak zwykle usłyszę stwierdzenie, co prawda po części słuszne, że za krótko brałam, by móc coś stwierdzić. Na pewno poproszę o coś co nie podwyższa libido, bo to jednak ma dla mnie spore znaczenie. Problem tylko w tym, że kolejna wizyta będzie dopiero za miesiąc, albo i nawet później i nie bardzo wiem co robić do tej pory. Czy brać nadal to cholerstwo czy lepiej dać sobie spokój. Wzrost libido powoduje u mnie frustracje, zawsze miałam z tym spory problem. Dlatego czuję teraz irytację, gdy się obudziło. Magicznej tabletki na to, by zabić je na dobre chyba nie ma, a szkoda.
  6. Jeśli ktoś jest w związku i sfera seksualna jest dla niego ważna, to naturalne że chce by jego funkcje seksualne zostały zachowane. Problemy w łóżku jego samopoczucia nie poprawią, a tylko raczej dołożą zmartwień. Jeśli ktoś jest samotny, to może nie być to dla niego tak istotne, ale to też sprawy indywidualne. Dla Ciebie może być to "no to trudno", a dla innej osoby to może być spory problem. Zależy jak istotna dla danego człowieka jest ta sfera życia. Nie można tak generalizować na swoim przykładzie. I tak, serio jesteśmy chorzy.
  7. Tak, myślisz bardzo stereotypowo. Znam co najmniej jedną bardzo ładną dziewczynę, która z depresją żyje od lat. Zresztą, co w ogóle ma kwestia urody do psychiki? Nie widzę związku pomiędzy jednym, a drugim. Można być pięknym, a w środku zupełnie zniszczonym. I odwrotnie, ludzie niezbyt urodziwi bywają osobami bardzo szczęśliwymi. Poza tym uroda to też rzecz gustu, więc trudno ją oceniać obiektywnie.
  8. Kilka lat temu brałam Seronil przez ok 2-3 lata. Odstawiłam w końcu bo nie czułam by mi pomagał. Ale to bylo jakieś 3 lata temu, a może i więcej. Potem nie brałam nic przez kilka lat, aż do teraz. Teoretycznie na depresję, ale ostatnio mam problem z lękami, o których lekarzowi mówilam. Przez ostatnie miesiące strach już dość mocno zatruł mi życie i w końcu uznałam, że nie ma co zwlekać i poszlam do lekarza. A on stwierdził, że Trittico zadziała wyciszająco i uspokajaco ma ten moje lęki. Póki co poza wzrostem libido nie czuję żadnej różnicy. Starch jak był tak nadal jest i w bonusie coraz większe ciśnienie na seks :/
  9. Tak, jedyny. Tyle, że przez ostatnie kilka lat nic nie brałam, może dlatego lekarz zaczął od małej dawki. Wzrost libido jest mi cholernie nie na rękę. Cholernie.
  10. Wcześniej nie skojarzyłam tego z przyjmowaniem leku, ale zauważałam u siebie wzrost libido. Dopiero po poczytaniu waszych postów skojarzyłam fakty. Przez kilka ostatnich miesięcy moje potrzeby seksualne niemal kompletnie zamarły, już dawno nie byłam na to wszystko tak obojętna. A teraz libido wzrasta i ja tego nie chcę :/ Tyle miałam spokoju, a teraz znów to wraca. Czy też tak mieliście po Tritico? Taki nagły wzrost libido? Bo u mnie z poziomu zero skoczyło niestety dość wysoko :/
  11. dar - mam nieco inne podejście. Kiedyś kontynuowałam taką relację i nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Długi czas przyjaźniłam się z facetem, do którego czułam coś więcej, mając nadzieję że może z czasem coś się zmieni. Strasznie wtedy cierpiałam. Oczywiście mimo upływu czasu nic się nie zmieniło i w końcu dałam sobie spokój. Od tamtej pory nauczyłam się, że jeśli dostaje się taki jasny komunikat to znajomość najlepiej rozluźnić albo skończyć. Nie da się przyjaźnić z kimś do kogo czuje się coś więcej. W każdym razie ja nie potrafię. To takie samooszukiwanie siebie, że rola przyjaciela nam odpowiada, a to przecież nieprawda bo ciągle liczy się na odwzajemnienie naszyć uczyć. A czasem to liczenie na cud. To bywa bardzo wyniszczające.
  12. Przez 3 lata brałam Seronil. Nie czułam by mi faktycznie pomagał, więc w końcu sobie odpuściłam. I jeszcze wcześniej, lata temu Bioxetin. Nie pomagał kompletnie, jedyne co zapamiętałam po tym leku to spadek wagi. Chyba jestem jakaś lekooporna jeśli chodzi o fluoksetynę.
  13. Biorę od 2 tygodni, 75 mg. Póki co nie widzę żadnej różnicy, ale wiadomo że to jeszcze za krótko. Czytałam, że jest często przepisywany na bezsenność i trochę mnie to zdziwiło, bo mówiłam lekarzowi, że ze snem problemów żadnych nie mam. Ponoć ma mi pomóc wyciszyć moje lęki i poprawić samopoczucie - zobaczymy co z tego będzie.
  14. Tak, ja tak miałam podczas pisania obu prac dyplomowych. Koniec końców jakoś udało mi się zmusić, ale to był prawdziwy koszmar. Bardzo pomogła wyrozumiałość promotora, bo gdybym trafiła na kogoś innego i bardziej surowego to mógłby mnie odesłać z kwitkiem. Na szczęście spotkałam się ze zrozumieniem i udało mi się to szczęśliwie doprowadzić do końca. A co mnie tak blokowało? Trudno powiedzieć, ale chyba strach przed tym, że nie będę umiała temu podołać, że to ponad moje siły.
  15. Obecnie jest to tylko moja mama. Wiem, że gdyby coś mi się stało, to strasznie by cierpiała. Nie ma nikogo oprócz mnie. Zawsze gdy pojawiają się myśli o tym, że chciałabym umrzeć to pojawia się myśl o matce. Nie mogłabym jej tego zrobić, nigdy. I resztka, ale dosłownie maleńka resztka nadziei, że może jeszcze kiedyś będzie lepiej.
  16. ryska – wcale nie tak dawno temu. Tamtą znajomość zakończyłam zeszłego lata, więc nie minęło jeszcze nawet pół roku. Nadal o nim nie zapomniałam, nadal nie mam wobec niego tej obojętności, którą powinnam mieć. Podejrzewam, że gdybym go spotkała gdzieś przypadkiem na ulicy to wszystkie uczucia by wróciły. Te wspomnienia nadal są we mnie bardzo żywe. Aż głupio mi się przyznać, ale nadal za nim tęsknię. A czy zmieniłam się przez ten czas? Sama nie wiem. Jeśli tak to raczej tylko na gorsze. Czuję się dużo bardziej zgorzkniała i dużo bardziej pogłębiła się moja depresja. Stałam się też dużo bardziej lękliwa, ciągle się czegoś boję. Nawet jeśli ten strach na zdrowy rozsądek jest na wyrost, to nie umiem się go pozbyć. Mam podobnie jak Ty, mówienie o uczuciach jest dla mnie bardzo trudne. Wstyd mi się przyznać, że coś do kogoś czuję. Mam poczucie, że to objaw słabości, że się ośmieszę. I przede wszystkim jest to podszyte ogromnym strachem przed odrzuceniem. Z kolei jeśli chodzi o dotyk, to miałam odwrotnie niż Ty. Nie miałam z tym problemu, przeciwnie, często sama go inicjowałam. Tak bardzo byłam wygłodniała pod tym względem, że czasem aż trudno było mi się powstrzymać. Cieszę się, że udało Ci się trafić na kogoś kto potrafił zrozumieć twoje problemy. To chyba jak trafić 6 w lotto :) To bardzo pokrzepiające, że są osoby, którym się udało. dar – gdy ktoś komuś mówi: „przykro mi, ale nic z tego nie będzie bo jesteś dla mnie tylko kolegą/koleżanką” to raczej nie ma co liczyć na to, że to się kiedyś zmieni i przerodzi w związek. To dość jasny komunikat, że nie mamy co liczyć na coś więcej. A z wyglądem bywa różnie. Może nie zawsze jest kwestią kluczową, ale myślę, że też nie można powiedzieć, że jest bez znaczenia.
  17. NN4V, zupełnie nie to miałam na myśli w przytoczonym przez Ciebie fragmencie. To tylko stwierdzenie, nie zarzut. Miałam na myśli to, że osoby z zaburzeniami mogą mieć większe problemy z nawiązywaniem kontaktów, niż osoby zdrowe. Zupełnie naturalnym jest, że wolimy ludzi pogodnych od tych smutnych, więc osoby depresyjne mogą swoim usposobieniem odpychać. Nie postrzegałabym tego w kategoriach winy jednej czy drugiej strony, bo nie o szukanie winowajcy tutaj chodzi. Niestety lub stety, winy zazwyczaj szukałam właśnie w sobie. Co też do końca dobre nie jest, bo jeśli człowiek ciągle o coś siebie obwinia to jest to prosta droga do jeszcze niższej samooceny i niechęci wobec samego siebie. A tego to mam aż nadto. Co do terapii, to uczęszczałam na nią ponad 5 lat. Nie przyniosła oczekiwanych skutków. Ryska, dziękuję za odpowiedź. Ja akurat ze znajomościami czysto koleżeńskimi problemów nie miałam. Na przestrzeni lat udało mi się nawiązać kilka wieloletnich przyjaźni, które były dla mnie podporą. Ale koleżeństwo zawsze wydawało mi się prostsze niż relacje męsko damskie, przychodziło jakoś tak naturalnie. Tylko te drugie wydają się niczym Mount Everest – piekielnie trudne do zdobycia i tylko dla wybranych. Dlatego właśnie zapytałam o to, czy można sobie poradzić bez tych „umiejętności”. Mam za sobą jedną znajomość z facetem, w której poszło to nieco dalej niż koleżeństwo. Nie był to związek, nie udało mi się go stworzyć, mimo najszczerszych chęci, ale powiedzmy, że jakimś tam doświadczeniem można to nazwać. W dużej mierze potwornie zawinił mój brak doświadczenia. Nie potrafiłam z nim porozmawiać w kluczowych momentach, nie potrafiłam się odważyć, wyartykułować swoich myśli. Czułam się niczym taka zestrachana nastolatka, która zupełnie nie wie co robić. A kiedy w końcu się odważyłam, to i tak już nie było czego zbierać. Dlatego właśnie mając w pamięci tą historię, boję się tego, czy w razie czego będę umiała odnaleźć się w podobnej sytuacji i czy ta moja nieporadność znów nie będzie kłodą pod nogami. O ile oczywiście kiedykolwiek odważyłabym się jeszcze próbować, bo sparzyłam się na tyle mocno, że na dzień dzisiejszy zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Bardzo ciężko byłoby uwierzyć w czyjeś dobre intencje.
  18. Alexandra i ryska - nie sądziłam, że są jeszcze inne kobiety takie jak ja. To, co napisałyście brzmi pokrzepiająco. Wątpię bym kiedykolwiek była w stanie dojść do etapu takiego jak wy, ale i tak miło przeczytać, że komuś się udało. A powiedzcie mi, jak to możliwe, że poradziłyście sobie mimo braku wcześniejszych doświadczeń? Skąd wiedziałyście co robić, jak się zachować, jak rozmawiać itp? Bo jak wiedzieć jak być z kimś, skoro się tego nigdy nie doświadczyło... I inna kwestia, czy po tylu latach życia w pojedynkę nie było dla was problemem by przestawić się na funkcjonowanie we dwoje? To jest coś, czego też się bardzo boję, że po tym jak przez te wszystkie lata przywykłam do bycia samemu, nie umiałabym funkcjonować w związku. Bo przywykłam do tego, że wszystko robię sama, o wszystko dbam sama, z problemami radzę sobie sama. Czy to możliwe bym potrafiła po tak długim czasie funkcjonować inaczej? Druga sprawa... Mój problem nie polega tylko na fizyczności. To tylko taki wierzchołek tej góry. Generalnie mam bardzo niską samoocenę, ale kompleksy na punkcie braku atrakcyjnej powierzchowności to tylko ich wycinek. Ja cała czuję się bezwartościowa jako człowiek. Nie przykryję tego żadnymi, nawet najpiękniejszymi ubraniami czy makijażem. Zdarzało mi się kiedyś bardziej dbać o wygląd, przechodziłam różne etapy, był czas kiedy bardzo o to dbałam. Ale nie czułam się wtedy ani trochę lepiej, wręcz miałam wrażenie, że udaję kogoś kim nie jestem. Że przebieram się za ładną, atrakcyjną dziewczynę, a przecież to kłamstwo, bo środku jestem kupą nieszczęścia. Tak jak słusznie zauważyła NN4V, na dłuższą metę nie da się tak udawać, dlatego i ja przestałam. Co do uwagi bittersweet o byciu sympatycznym, życzliwym i miłym, to niestety właśnie te cechy najszybciej fundują łatkę koleżeństwa. Przekonałam się o tym na własnej skórze i to kilkukrotnie. Takie dziewczyny są właśnie idealnym materiałem na przyjaciółki, które będą później ramieniem do wypłakania się. Niestety bywałam takim ramieniem, a nie ma chyba nic gorszego niż od faceta na którym nam zależy wysłuchiwać o jego zawodach miłosnych, albo o tym jak to chce zdobyć tą czy tamtą. Tak samo parszywie czują się panowie, którzy lądują z łatką przyjaciela, równie niewdzięczna rola. I trzecia rzecz... Faktem jest negatywne postrzeganie w społeczeństwie ludzi takich jak my. Myślę, że każdy z nas nie raz słyszał kąśliwe uwagi. Ludzie nie lubią ludzi smutnych. Ludziom nie chce się bawić w docieranie w czyjeś wnętrze, w ratowanie kogoś z opresji i wyciągnie z deprechy. Naprawdę bardzo nieliczne są osoby, które nie skreślają takich od razu. Ileż to razy słyszałam od znajomych, że biadolę, że narzekam. Mimo że i tak zawsze starałam się być powściągliwa w okazywaniu swoich wewnętrznych problemów, bo spodziewałam się, że mogą nie znaleźć zrozumienia. Wielu ludzi z tego powodu mnie skreśliło. Więc jaki człowiek chciałby świadomie wchodzić w relację z taką osobą? Wydaje mi się, że żaden. Może zabrzmi to jak hipokryzja w najczystszej postaci, ale sama dziesięć razy zastanowiłabym się na wejściem w relację z kimś podobnym do mnie. Podejrzewam, że sama będąc facetem to pewnie bym siebie odrzuciła. Przecież tyle jest na świecie fajnych, atrakcyjnych kobiet, które nie mają takich problemów z psychiką jak ja, więc skoro jest ich tyle, to dlaczego ktokolwiek miałby zwrócić uwagę na mnie? Ciekawi mnie też to jak wam się udało przekonać same siebie, że jesteście warte czyjejś uwagi i uczucia. Ja przez tą niską samoocenę odnoszę wrażenie, że nie jestem warta niczego. Czasem nawet myślę, że gdyby jakimś kosmicznym cudem znalazł się mężczyzna, który by się mną zainteresował, to nie wiem czy w ogóle umiałabym w to uwierzyć...
  19. U mnie od lat jeden i ten sam sposób - ucieczka w sen. W gorszych okresach depresji sen to jedyny czas gdy mój mózg może odpocząć od zadręczania się. Oczywiście nie jest to sposób na poprawę swojego stanu, raczej tylko doraźny sposób na przetrwanie. Zdaję sobie sprawę, że czasem ilość godzin jakie przesypiam w ciągu doby zakrawa już o jakiś absurd i na dłuższą metę dobre dla organizmu na pewno nie jest, ale to jedyny sposób na ulgę jaki znam.
  20. Piszecie o pracy nad związkiem, tylko że mój problem zaczyna się jeszcze wcześniej, ponieważ aby móc pracować nad związkiem trzeba najpierw w niego wejść. U mnie wszystko upada na wstępnym etapie. Mimo, że niejednokrotnie bardzo chciałam, to nie potrafiłam nawiązać tych relacji. Lądowałam albo z łatką koleżanki, albo w ogóle nie udawało mi się nawiązać znajomości. A każda kolejna taka sytuacja tylko potęgowała poczucie, że zupełnie się do tego nie nadaję i powinnam w ogóle przestać próbować bo tylko się ośmieszam, a i tak kompletnie nie mam szans. Czasem mam poczucie, że te relacje w moim przypadku to coś równie nieosiągalnego jak lot w kosmos. Że w to kompletnie niemożliwe by jakiś facet mógł chcieć być z kimś takim jak ja, bo cóż ja w ogóle mam do zaoferowania? Przecież jestem kompletnie bezwartościowa jako kobieta. I to tworzy taką sprzeczność, bo z jednej strony bardzo chciałabym takiej relacji, a z drugiej mam poczucie że kompletnie na to nie zasługuję i nie nadaję się do tego. "Coś samo wychodzi" - tak, dość często słyszę to stwierdzenie od ludzi w związkach. To jest bardzo enigmatyczne stwierdzenie i zawsze się zastanawiam co to właściwie znaczy. Bo jak coś może wyjść samo, skoro wszystko wymaga jakiegoś zaangażowania i wysiłku. Jeśli nie wykaże się inicjatywy i zaintersowania kimś, to jak coś może się udać? I czemu innym ludziom te związki "same wychodzą", a mi nie wychodzą ani same, ani gdy się staram.
  21. Witam. Mam na imię Milena, mam 30 lat. Z depresją od mniej więcej 8 lat. Rożnie bywało, raz lepiej, raz gorzej. Miałam kilka podejść do leczenia farmakologicznego oraz kilka lat psychoterapii za sobą. Nie czuję bym cokolwiek zawojowała, a czasem wręcz mam poczucie, że moja choroba się z roku na rok pogłębia. Zaczynam się już chyba powoli oswajać z tym, że bardzo prawdopodobne jest, że depresja będzie mi towarzyszyć już zawsze. Nie potrafię już wierzyć w swoje wyleczenie, nie po tylu latach. Miesiąc temu, po kilku latach przerwy od farmakologii, ponownie zawitałam do psychiatry i zaczęłam brać leki. Psychoterapia jest póki co niemożliwa, więc farmakologia będzie musiała mi wystarczyć. Zobaczymy jak to będzie. Jestem samotna. Nie związałam się z nikim, nie założyłam rodziny, choć bardzo tego chciałam. Mieszkam sama. Funkcjonuję w trybie praca, dom, praca, dom. Życia towarzyskiego prawie zero, najwyżej raz na kilka miesięcy spotkam się z kimś ze starych znajomych. Jeszcze jakiś czas temu miałam kilku przyjaciół, dosyć bliskich. Obecnie te znajomości porozpadały się. Niektóre samoistnie, niektóre przez to, że ludzie wyjechali, niektóre sama zakończyłam bo przynosiły mi więcej szkody niż pożytku. Zupełnie nie mam z kim pogadać i spędzić czasu. Mam chorobliwie niską samoocenę, jestem bardzo nieśmiała, co bardzo utrudnia mi funkcjonowanie wśród ludzi. Gdziekolwiek nie pójdę to mam ochotę schować się do mysiej dziury. Mam poczucie, że wszyscy ludzie od razu na wstępie mnie nie lubią, uważają za głupią i niewiele wartą. To zapewne projekcja mojego umysłu, a nie stan faktyczny, ale to poczucie blokuje mnie na tyle, że kontakty z ludźmi powodują u mnie już taki stres, że wolę ich unikać. Mam za sobą uzależnienie od pornografii i masturbacji. Udało mi się z tym skończyć, ale kac moralny pozostanie chyba do końca życia. Mam w sobie ogromne pragnienie bycia w związku i założenia rodziny. Marzę o tym by mieć kogoś bliskiego, by mieć życie seksualne. Zawsze mi tego potwornie brakowało, stąd też szukanie substytutów w pornografii. Oczywiście nie znalazłam tam tego czego szukałam, a tylko jeszcze bardziej wzmogłam w sobie poczucie tego, że jestem bezwartościowa jako kobieta. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez to jaka jestem mam praktycznie zerowe szanse na realizację swoich potrzeb i związanie się z kimś. Osoba, która ma takie problemy ze sobą raczej nie byłaby dobrą partnerką czy matką. Mam poczucie, że tacy ludzie jak ja nie zasługują na miłość. Po ostatnim zawodzie miłosnym, który sprawił, że niemalże serce mi pękło, obiecałam sobie, że więcej nie będę już próbować. Staram się teraz oswoić ze swoją samotnością i zaakceptować ten stan. Póki co idzie marnie. Bardzo marnie. Potrzeba bliskości jest naturalną ludzka potrzebą i cholernie trudno ją w sobie zabić. Życie zawodowe to też ciężki temat. Pracuję w biurze, za marne grosze za które ledwo jestem w stanie przeżyć od pierwszego do pierwszego. Mam poczucie, że nic nie umiem i że nie nadaję się do lepszej i lepiej płatnej pracy. Paranoicznie boję się utraty pracy i tego, że nie będę w stanie zarobić na swoje utrzymanie. Boję się tego, że tak mi zleci całe życie - na pracowaniu na jakichś gównianych stanowiskach za psie pieniądze, że nie będę w stanie osiągnąć nawet minimum społecznego. Bardzo dużo jest we mnie lęku. O przyszłość, o pracę, o to że zawsze będę sama. Mam poczucie, że gdybym teraz umarła to na mój pogrzeb przyszła by chyba tylko moja matka. Chyba nikt poza nią by mojego odejścia nawet nie zauważył. Jeszcze kilka lat temu, mimo depresji, zależało mi na moim życiu. Chciałam walczyć z chorobą, chciałam mieć kontakt z ludźmi, chciałam się rozwijać. Teraz czuję potworną obojętność na swój własny los. Mam poczucie, że nie warto robić niczego, bo i tak nic już ze mnie nie będzie. Bo i tak nigdy nie będę szczęśliwa, bo i tak nigdy nie spełnię nawet jednego ze swoich marzeń. Bo straconych lat już nie odzyskam, bo już na wszystko jest za późno. Mam poczucie, że przegrałam swoje życie. Sama nie wiem czemu się tutaj zarejestrowałam i czemu to piszę. Może dlatego, że w kolejny już samotny weekend w domu po prostu mi od tej samotności odbija. Tak czy siak - witajcie.
  22. Witam, to mój pierwszy post na forum. Najpierw przedstawię się pokrótce: mam 30lat. Z depresją od mniej więcej 8 lat. Rożnie bywało, raz lepiej, raz gorzej. Miałam kilka podejść do leczenia farmakologicznego oraz kilka lat psychoterapii za sobą. Nie czuję bym cokolwiek zawojowała. Zaczynam się już chyba powoli oswajać z tym, że bardzo prawdopodobne jest, że depresja będzie mi towarzyszyć już zawsze. Nie potrafię już wierzyć w swoje wyleczenie, nie po tylu latach. Chciałam was zapytać o jedną rzecz, która mnie od lat zastanawia. Czytywałam różne fora o tematyce psychologicznej, gdzie jak wiadomo piszą ludzie, którzy sami borykają się z depresją, nerwicą i tak dalej. Bardzo często jednak, mimo tych chorób, ludziom tym udaje się nawiązywać bliskie relacje, wchodzić w związki, nawet zakładać rodziny. A ja zastanawiam się... jakim cudem? Jak wy to robicie? Mnie deprecha totalnie wyeliminowała z relacji damo męskich. Oczywiście, coś tam próbowałam, niejeden chłopak w moim życiu mi się podobał, stan zakochania też nie jest mi obcy. Ale nigdy nie udało mi się stworzyć z kimś żadnej relacji. Składało się na to kilka rzeczy: nieśmiałość, niska samoocena, poczucie że jestem zupełnie nieatrakcyjna i że to niemożliwe by taka kobieta komuś się podobała. Zawsze czułam się jak taka szara mysza na którą nikt nie spojrzy i której nikt nie zauważa. Najgorszy był jednak strach przed odrzuceniem, który bywał niemal paraliżujący. Tak bardzo bałam się tego odrzucenia, że ogromnych pokładów energii wymagało ode mnie przekonanie siebie, że warto spróbować. Wiele razy odpuściłam, wychodząc z założenia że nie mam szans. A jeśli już jakimś cudem decydowałam się spróbować kogoś "poderwać", to niestety dostawałam kosze. I w taki sposób powstało błędne koło. Miałam tylko jeden moment kiedy między mną a jakimś mężczyzną doszło do czegoś więcej. Nie był to żaden związek, raczej krótki epizod, który bardzo mnie zranił i chyba tylko jeszcze pogorszył sytuację. Facet potraktował mnie jak przedmiot, a ja oczywiście uznałam że to pewnie moja wina, klasycznie powiedziałam sobie "na co ty liczyłaś idiotko" i moja samoocena sięgnęła poziomu najniższego z możliwych. Od tamtej pory nie potrafię już nikomu zaufać. Od facetów trzymam się z daleka, bo panicznie boję się odrzucenia i tego, że ktoś mógłby mnie potraktować tak jak tamten. Jednocześnie bardzo cierpię, bo ja wcale nie chcę być samotna. Zawsze odczuwałam potrzebę bliskości, potrzebę bliskiej relacji, potrzeby seksualne. I niemożność ich realizacji powodowała ogromne frustracje. Zdaję sobie sprawę, że mając tyle lat ile mam i nie mając prawie żadnego doświadczenia to raczej nie mam już szans na to by się z kimś związać. Czuję się samotna i bardzo chciałabym założyć kiedyś rodzinę, ale nieraz myślę, że kto by chciał takiego dziwoląga jak ja, kto by to zrozumiał? Domyślam się, że osoba w tym wieku, która nigdy nie miała chłopaka jest postrzegana jako ktoś zaburzony. Sama zresztą mam poczucie, że chyba już za późno na zaczynie. Nadal w żaden sposób nie umiem dojrzeć w sobie nic co mogłoby zainteresować jakiegoś faceta - ani fizycznie, ani niefizycznie. Co gorsza, coraz bardziej zaczynam odczuwać, że tak właśnie powinno być, bo nie zasłużyłam na miłość, bo nie dla psa kiełbasa. Coraz większy problem mam z uczuciem zazdrości, coraz gorzej czuję się na spotkaniach ze znajomymi gdy ktoś przychodzi w towarzystwie swojego partnera. Czuję się od nich gorsza, bezwartościowa, jak ostatnia oferma. Przez tą zazdrość rozpadła się moja znajomość z moją najbliższą przyjaciółką. Mimo, że kocham ją całym sercem i życzę jej jak najlepiej - nie umiałam sobie z tym poradzić i wycofałam się z jej życia, bo patrzenie na jej szczęście było dla mnie zbyt bolesne. I dlatego zastanawiam się jak to możliwe, że są ludzie, którzy mimo depresji potrafią nawiązywać jakieś relacje i wchodzić w związki? To mi wygląda na jakieś totalne cuda. Opowiedzcie mi coś o sobie, o waszych relacjach. Jak udało wam się przeskoczyć te depresyjne demony, niską samoocenę, strach przed odrzuceniem? Może znajdę coś co mi jakoś pomoże.
×