Wczoraj pierwszy dzień w nowej pracy. "Koleżanka" z naprzeciwka przysłuchiwała się rozmowie z moim kolegą starszym stażem pracownikiem. Spytał ile mam lat, czy mam żonę. Zgadywał wyszło, że 33. Ok. Nie mam żony. Ale powiedziałem , że coś tam coś tam...czyli wiadomo, że coś tam się zanosi (skłamalem , żeby nie wyjśc na totalnego ... niedorajdę). Po kilku minutach wspomniana przeze mnie na wstępie koleżanka powiedziala , że coś u mnie musi być jakiś fejl. Tyle mam lat, nie mam dzieci, żadna kobieta się nie zakręciła... Po kilku sekundach na moim czole wystąpiły kropelki potu, ciśnienie podskoczylo, adrenalina itd. Ale nie zareagowałem. Zabrało mi to kompletnie chęć do życia. A ona ma rację. Bo mnie się wydaję, że rzeczywiście jestem nienormalny. Nie miałem nigdy dziewczyny, chociaż sie kiedyś staralem. Katolickie wychowanie oraz nieśmialośc mnie odstraszyła od starania się zamieszkania przed ślubem z dziewczyną , której i tak w życiu żadnej nie miałem. Jestem totalnym zerem. Pisałem ze znajomą z dawnych lat, rozwiedziona samotna matka z jednym dziecka. Bałem się zrobić kolejny krok. "Poznałem" w internecie wspniałą dziewczynę( Oglądałem jej piękne zdjęcia i autoportrety). Rozmawiałem dosłownie kilka , kilkanaście zdań. Powiedziałem po kilku tygodniach że się zakochałem w niej. Ona się przestraszyła. Młodsza o 8 lat. Więcej o tych sprawach już tu nie powiem.Po tej wczorajszej rozmowie w pracy widzę teraz , że po prostu jestem zfejlowany. Jestem nie przystosowany do życia w społeczeństwie. Wyścig szczurów mnie drażni. Nic na to nie poradzę.