Skocz do zawartości
Nerwica.com

pepper

Użytkownik
  • Postów

    29
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez pepper

  1. mam bardzo podobnie, mój przypadek opisałam tutaj
  2. właściwie nie wiem od czego zacząć... W pewnym momencie problemy zaczęły mnie przerastać i z naprawdę niewielkich urosły do rangi gigantycznych. Zaczęło się to bardzo wcześnie, miałam 12 lat i cięłam się, łykałam garściami tabletki (na uspokojenie, na sen, przeciwbólowe). Trwało to około 2 lata. Potem był krótki okres spokoju aż do 3. klasy gimnazjum. Czułam się nieakceptowana, wyalienowana, historia się powtórzyła i w pewnym momencie ścięłam się na łyso. Wtedy zaczęłam być naprawdę napiętnowana, przekłuwałam ciało, robiłam sobie mnóstwo kolczyków, i co dla wielu wydaje się obrzydliwe - hodowałam szczury. Nie wiem, może specjalnie to robiłam, by nikt mnie nie chciał, by nikt się nie zbliżał, by nie mógł mnie ponownie zranić. Potem poszłam do szkoły średniej w innym mieście. Zaczęłam późno wracać do domu, dziennie miałam przeważnie 9 lekcji, często od 7 rano, i żeby zdążyć musiałam wstawać po 4 (codziennie 2 godziny spędzam w autobusie). Nowa szkoła, nowe znajomości. Jestem zżyta z ludźmi z klasy, bo niektórzy z nich mają podobne problemy do moich. Zaczęło być lepiej. W spokoju minął 1. i 2. rok. Od maja tamtego roku świat mi się zawalił. Przez 9 miesięcy byłam z chłopakiem, który był moją ostoją, nie było nic poza nim, był dla mnie całym światem. Na bok odeszli znajomi, rodzina. I nagle wszystko się posypało. Zaczął nie mieć dla mnie czasu, ważniejsi byli koledzy, alkohol, imprezy. W pewnym momencie nie wytrzymałam i zerwałam z nim. Przez ten cały czas mówił, że mnie bardzo kocha, że jestem dla niego wszystkim. Gdy zapytałam się czy chciałby, żebyśmy byli razem odpowiedział, że chciałby, ale w sumie sam nie wie czy jego serce to wytrzyma, potem ucichło. Pojechałam do niego z prośbą o wrócenie. Stwierdził, że już nie chce. Spytałam czy coś by na tym stracił, odpowiedział że nie, ale dokładnie nie chciał powiedzieć dlaczego. W końcu powiedział, że tak naprawdę on mnie nigdy nie kochał. Poczułam się jak zabaweczka, która służyła tylko do seksu. Potem, w lipcu, o 6 rano obudził mnie telefon. Zadzwonił, pytał się czy ciągle go kocham, czy chcę znowu z nim być. Odpowiedziałam mu, że bardzo go kocham i chcę z nim być. Rozmowa się urwała, próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie odbierał. Potem, w smsie, spytałam się go czy mówił na poważnie, czy kocha mnie, czy też chce, byśmy znowu byli razem. Nie odpowiadał, wieczorem znowu napisałam do niego z pytaniem, czy nie robił sobie ze mnie żartów. Natychmiast odpowiedział, że przeprasza, ale był pijany, nie wiedział co robi i że to nie było na poważnie. Załamałam się. Po jakimś czasie znowu się odezwał z zapytaniem jak tam moje sprawy sercowe, odpowiedziałam że bez zmian, na co on że chyba się zakochał, że ona taka wspaniała, ale ma chłopaka i co ma zrobić, żeby z nią być. W tym momencie zerwałam z nim wszystkie kontakty. Niestety złożyło się tak, że w grudniu pracowałam jako hostessa w supermarkecie. Pojawił się tam na zakupach. Gdy go tylko zobaczyłam zrobiło mi się słabo, zaczęłam się pocić i oczywiście zauważył mnie. Podszedł, porozmawialiśmy (wymiana "cześć" i "co tam słychać" a po odpowiedziach poszedł dalej). Od tego czasu nie widzieliśmy się ani nie rozmawialiśmy ani razu. Nie umiem o nim zapomnieć. W efekcie czego, gdy jakiś chłopak próbuje mnie poznać, odsuwam się od niego, staję się cyniczna, ironia ode mnie bije, okłamuję go na swój temat, żeby się zniechęcił. Jednak z dwoma trochę się zbliżyłam. Nadawaliśmy na tych samych falach, to pomyślałam sobie dlaczego by nie pogadać, ale po jakimś czasie wyznali mi miłość. Tłumaczyłam im, jaka jest ze mną sytuacja, że nie chcę się wiązać, itd. Obydwoje oświadczyli mi się i musiałam z nimi zerwać kontakty. I chociaż później przez ponad dwa miesiące próbowali się dodzwonić, skontaktować, zobaczyć się ze mną - to mnie ciągle nie było dla nich, ciągle byłam zajęta i nie miałam dla nich czasu. Potem zrozumieli, że nic z tego nie będzie. Bardzo boję się teraz z kimkolwiek związać, żeby nie zostać ponownie skrzywdzona w ten czy inny sposób (poprzedni faceci mnie zdradzali), ale chciałabym mieć kogoś... chciałabym, a boję się. Do tego dochodzą problemy w szkole i w domu. Porażka na całej linii. Nie jestem złą uczennicą, wręcz przeciwnie - radzę sobie całkiem nieźle. Ale w tym roku poczułam, że nauczycielka od malarstwa uwzięła się na mnie. Stawia mi niższe oceny, przechodzi obok mojej pracy nie komentując jej, a do każdego innego podchodzi i mówi, co poprawić/zmienić. W rezultacie pojawił się paniczny strach przed jej lekcjami, unikanie w szkole, niemożność zrobienia czegokolwiek. Poczułam się nikim, przestałam chodzić na jej lekcje, malować i nie zaliczyłam półrocza z tego przedmiotu. Chcę zdać do następnej klasy, staram się do niej chodzić na każdą lekcję, ale strach ten powraca. Mam kołatanie serca, duszności, nerwobóle. Próbuję z tym walczyć. W domu, jak wiadomo - bywają kłótnie. Przez większość tygodnia mieszkam tylko z mamą, bo ojciec jest na wyjazdach (pracuje w firmie międzynarodowej i wyjeżdża ciągle, wraca na weekendy). Z mamą nie mam problemów, za to z ojcem ciągle się żrę. W dzieciństwie często mnie bił z byle powodu skórzaną psią smyczą lub z ręki w twarz. Gdy raz zgłosiłam to na policję (moi rodzice znają się z policjantami, sami pracują w medycynie, moja mama w szpitalu i często się z nimi widzi, poza tym to małe miasto, a nasza rodzina uchodzi za taką na poziomie), ojciec obrócił to w taki sposób, że to ja się na niego rzuciłam (facet rosły, prawie dwumetrowy, a ja niska i raczej drobna byłam). Policjant uznał, że to moja wina, że sobie wymyślam, że jestem straszną córką, itp., itd. Poza tym cały czas jestem porównywana ze starszą siostrą. Że ona to, ona tamto, a ja nic nie potrafię zrobić, że czego się nie dotknę to wszystko zepsuję. Zawsze dostaje bardziej wartościowe prezenty od rodziców. Nie tak dawno rozmawiałam z mamą na ten temat, dlaczego tak robią, to stwierdziła, że przecież traktują nas tak samo, że zawsze dostajemy równe prezenty. Kilka dni później były Mikołajki, mama zadzwoniła do mnie, że siostrze i mi z tej okazji wysłała na konto po 100zł (mieszkałam wtedy poza domem, w miejscowości, gdzie chodzę do szkoły). Krótko potem wydało się, że siostra dostała 200zł. Mam tak, że nienawidzę niesprawiedliwości, i gdy gdzieś ją widzę strasznie się wściekam, mam ochotę krzyczeć, przeklinam na głos nawet w miejscach publicznych, jakbym miała zespół Touretta. Poza tym, gdy kończyłam gimnazjum z siostrą odkryłyśmy, że ojciec zdradza mamę. Nie mogłam sobie z tym poradzić przez bardzo długi czas. Kilka miesięcy temu historia się powtórzyła. Nie wytrzymałam tego psychicznie. Ojciec się wściekł, że wiem, zaczął mi grozić, szantażować. Nie mogę i nie chcę powiedzieć o tym mamie, bo zdaję sobie sprawę z tego, jakby cierpiała. Boję się też, że mnie obwini za to. W rezultacie zaczęłam mieć coraz większe problemy ze sobą. Gdy zasypiam śnią mi się koszmary, że uprawiam z nim seks i ukrywam to przed matką i czuję się winna, albo że moja siostra z nim to robi i zachodzi w ciążę i oboje, choć się cieszą to nic nie mówią mamie. Z tychże sytuacji wynika wiele moich problemów. W ostatnim czasie bardzo przytyłam (ponad 10kg). Gdy chcę się odchudzić, nie umiem tego racjonalnie, powoli zrobić, tylko nic nie jem przez około 2 tygodnie, piję tylko wodę. A potem coś we mnie pęka i obżeram się jak świnia, wchłaniając wszystkie niezdrowe rzeczy, aż zwymiotuję. Mam kłopoty ze snem. Albo w ogóle nie mogę zasnąć przez kilka dni albo śpię całymi dniami i wtedy pojawiają się ww koszmary. Często mam nerwobóle i kołatania serca. Kilka razy zdarzyło mi się na przejściu dla pieszych, że coś jakby nagle zaczęło mi wbijać tysiące szpil w serce, zatrzymywałam się, nie mogłam wziąć oddechu, bo gdy próbowałam to zrobić zdawało mi się, że zaraz umrę z bólu. Do tego dochodzą różne natręctwa. Np. muszę ciągle myć ręce (bo czuję się brudna), aż skóra się wysuszy, popęka i popłynie krew. Non stop czuję, że mam brud pod paznokciami (choć w rzeczywistości tak nie jest) i muszę to czyścić, aż do bólu. Albo będąc w toalecie muszę się podetrzeć kilkadziesiąt razy zanim uznam, że jest ok. Poza tym co chwilę chodzę siusiu (przynajmniej 10 razy w ciągu godziny), nawet jeśli mi się nie chce. W szkole się z trudem powstrzymuję. A papier toaletowy musi być równo urwany. Do tego brzydzę się ojca i gdy on był przede mną w toalecie muszę ją dokładnie kilka razy umyć. Tak samo z wanną. Nie umiem normalnie iść po chodniku, omijam łączenia. Omijam ludzi, tak by mnie przez przypadek nie dotknęli. Najgorzej jest w autobusie, wszędzie widzę i czuję brud. Wyrywam sobie włosy z głowy, bo czuję że jak nie wyrwę to coś się stanie. Ciągle też sprawdzam czy nie mam jakiegoś guza na głowie. Praktycznie cały czas wydaje mi się, że swędzi mnie głowa, nos czy dolna powieka (trochę rzadziej inne części ciała). Non stop poprawiam rzeczy, muszą być w określonym porządku, bo inaczej coś się stanie (mam to w domu i w szkole). Powierzchnie dla mnie muszą być gładziusieńkie, inaczej coś mną telepie. Z ubrań nie mogą wystawać żadne nitki. Gdy piszę na klawiaturze, musi być obrócona w prawą stronę o 40 stopni, a jak piszę na kartce czy w zeszycie to musi być obrócony/a o 90 stopni - inaczej nie umiem nic napisać. Do tego często trzęsę nogą albo stukam palcami. Gdy próbuję zasnąć, muszę być szczelnie owinięta z każdej strony i śpię głową obróconą do kanapy, a nie do ściany w pozycji embrionalnej, bo wydaje mi się, że coś czyha pod łóżkiem albo obok i wpatruje się we mnie. Często też na zewnątrz mam tak, że wydaje mi się, że jestem przez kogoś obserwowana, że robię coś złego. Mam bzika na punkcie poprawiania osób, jeśli źle coś powiedzą czy napiszą, ale staram się tego nie robić. Często też mam tak, że gdy ktoś mnie w autobusie wkurzy, np. bo dotknął mnie rąbkiem kurtki to wyżywam się na nim w myślach, myślę o tym jaki jest popie*******. I mam wrażenie, że mówię to na głos i że każdy się na mnie krzywo patrzy, przez co często zaciskam usta, żeby mieć pewność, że niczego nie mówię. Nie chce mi się tego wszystkiego opisywać, a jeszcze wiele zostało. Co do depresji. Ciągle odczuwam lęk, że zrobię coś nie tak. Ciągle się za coś obwiniam. Czuję się nikim, nic nie potrafię dobrze zrobić. W efekcie czego, jak mam się wziąć za jakąś pracę to odkładam na potem, wiedząc że później i tak do tego nie wrócę. I tak narasta coraz więcej i więcej, co mnie coraz bardziej stresuje. Nie chcę z nikim rozmawiać o moich problemach, gdy się pytają co mi jest. Nie czuję w ogóle sensu mojego istnienia. Nikomu nie jestem potrzebna. Nikt mnie nie kocha. Czuję się wrzodem na tyłku. Mam myśli samobójcze, często płaczę. Ostatnio znowu zaczęłam się ciąć i coraz częściej sięgam po alkohol, żeby zapomnieć o wszystkim. Nie oglądam się przechodząc przez ulicę w nadziei, że jakiś samochód nie zdąży się zatrzymać na czas. Takie stany trwają po kilka/kilkanaście dni, po czym czuję, że odżywam - mam chęć, mam siłę, by zrobić wszystko. Moja samoocena wzrasta, staję się towarzyska, śmieję się, po czym, po kilku dniach, znowu chcę umrzeć i odsuwam się od społeczeństwa. Zamykam się w sobie, nie chcę z nikim rozmawiać. Czuję się chora. Byłam wczoraj u psychologa i opowiedziałam po krótce, jakie sytuacje mnie przytłaczają (nie mówiłam jej o myślach samobójczych i natręctwach) od razu stwierdziła, że potrzebny mi psychiatra i jakieś środki na depresję. Poradziła mi też zmianę szkoły.. jestem rok przed maturą i obroną dyplomu. Gdyby nie malarstwo, to byłoby świetnie w szkole. Uwielbiam moich nauczycieli, bo są naprawdę wspaniałymi ludźmi. Niektóre przedmioty, jak np. fotografia, projektowanie czy ceramika sprawiają mi ogromną radość. I nie chcę stracić moich znajomych z klasy. Ciężko nawiązuje mi się kontakty z nowymi ludźmi, jestem introwertyczką i czuję, że nie poradziłabym sobie w nowej szkole. Nie chcę tak żyć.. co chwilę mam ochotę się ciąć. Nie wytrzymuję już sama ze sobą. I chociaż chcę umrzeć, to ciągle wymyślam sobie rzeczy, które mają w przyszłości termin wykonania, by wytrzymać do końca dnia lub tygodnia. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Czuję się beznadziejna i bezużyteczna. [ Dodano: Dzisiaj o godz. 10:51 am ] czuję się prawdziwym świrem, szczególnie że nikt nie odpisuje... naprawdę potrzebuję pomocy, sama sobie nie dam rady nie chcę skończyć w psychiatryku [ Dodano: Dzisiaj o godz. 11:14 am ] czy nikt nie umie mi pomóc?
×