na jedną dobrą myśl ciągle przypada 100 złych, że świruję albo coś. czuję że powinienem iść do psychologa, już od paru tygodni mam zapisany numer takiego jednego uniwersyteckiego od nas... Jedyne kontakty jakie mam to właśnie na uczelni, poza nią z nikim się nie spotykam. uczę sie daleko od domu. jest jeszcze rodzina, z którą przebywam ale nie czuję do nich więzi, wspólnych tematów, uważam nawet ich za głupich. miasteczko w którym mieszkam jest bardzo obce dla mnie, boję się tam wychodzić na ulicę bardziej niż tu gdzie mam mieszkanie, w większym mieście z większą anonimowością. codzienność zapełniam filmami, serialami, przeglądaniem czegoś, czytaniem czegoś, czasami muzyka. ale dobija mnie brak kontaktów. lubię te chwile kiedy razem z kimś zdarzy mi się zaśmiać. grupy osób to bardzo trudne miejsce do wypowiedzenia się dla mnie. kiedy mam się wypowiedzieć wolę już nic nie mówić. dobijają mnie sytuacje kiedy mam dobrą uwagę na jakiś temat, błyskotliwe rozwiązanie problemu o którym mowa, ale tego i tak nie powiem. gotuję się wtedy w środku. nie jem dużo, nawet za mało, czasem nawet 1 posiłek dziennie. ale kontakty z ludźmi u mnie są zagmatwane, jeśli już się z kimś spotykam to w większym gronie i to pijących, starych znajomych. dawno nie było tak, żebym spotkał się z grupą osób nie pijąc. alkoholowego problemu nie mam, uważam go za beznadziejny i nierozwojowy sposób na poprawę nastroju która jest ogłupiająca i pusta. chodziłem kiedyś do psychologa i żałuję bo nie pomógł. kazał oddychać i liczyć. ale to nie rozwiązało żadnego problemu które teraz mam. zauważam teraz że nawet jej nie słuchałem po pewnym czasie, ale pieniądze szły na nią. wiem, że powinienem szukać pomocy ale obawiam się otwierania i analizowania ponownie tego co było- przeszłości. potrzebuje raczej pomocy do mojej teraźniejszości. cały czas czuję się tak samo. jest to raczej złe uczucie. nie brałem żadnych leków na depresje. pozdrawiam, sorry za ortografie.