Skocz do zawartości
Nerwica.com

Sabishii

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Sabishii

  1. Biorę Sertranorm 50mg dziennie (zawiera sertraline). Czy ten lek jest bezpieczny jeśli chodzi o sferę seksualną? Zażywam go od 2 tygodni, nie mam problemów z erekcją, ale "wydłużyła" się moja sprawność seksualna - jestem nieco mniej wrażliwy na bodźce. No i libido trochę spadło. Pytanie tylko, czy po dłuższym stosowaniu tego nie będę miał jakichś problemów i zaburzeń z erekcją?
  2. Sabishii

    Samotnik wita

    Generalnie to ja się za bardzo nie znam na antydepresantach, a swoje obawy opieram na plotkach i tym co gdzieś kiedyś zasłyszałem. Ogólnie to chodzę na siłownię i dbam mocno o formę i swoją sylwetkę i nie chciałbym, by to kolidowało jakoś z moją sportową aktywnością. Na razie połknąłem pół tabletki, czyli 25mg, więc zbyt wcześniej by się wypowiadać. Czuję się dziwnie, ale ogólnie też mało spałem, więc ciężko powiedzieć cokolwiek na temat skutków ubocznych zaledwie po tak małej dawce. wbrew pozorom jest nas ,,odludkow" calkiem sporo i absolutnie nie powinienes sie wstydzic swojego zycia bo nie masz czego zreszta jak dla mnie fakt ze godzisz prace ze studiami to naprawde cos serio wiele osob stad nie jest w stanie ani pracowac ani studiowac a ty jak sam podkresiles nie masz z tym problemu! myslales moze zeby zapisac sie do jakiegos kola naukowego? zawsze to jakas szansa na zawarcie znajomosci z kims kto nie spedza weekendow na melanzowaniu Generalnie ja to jestem bardzo skomplikowany. Nie jest ze mną tragicznie, zresztą było ze mną jeszcze gorzej, ale sam walczyłem z własnymi lękami i słabościami, jednak gdy przychodzi jesień to niestety ale wszystko w pewnym stopniu powraca. Co do koła naukowego to nie bardzo mam na to czas, studia i tak są wystarczająco dla mnie męczące, do tego dochodzi siłownia i trzymanie diety, co pochłania mi trochę czasu. Jestem ze Szczecina.
  3. Sabishii

    Samotnik wita

    Właśnie wróciłem od psychiatry. Dostałem Sertranorm 50mg, pol tabletki przez 4 dni, potem normalnie 1 tabletka 1x dziennie. Wziąłem już jedną dawkę i nie wiem czy to mózg mnie trolluje (coś na zasadzie plecabo), czy to skutki uboczne, ale czuję się jakiś taki dziwnie przytłoczony, lekkie kołatanie serca, ale może to po prostu stres związany z wzięciem tej tabletki. Wizyta była ogólnie szybka. Nie stresowałem się przed nią jakoś specjalnie i w sumie gdy byłem w gabinecie to też się jakoś nie stresowałem. Cały czas ja mówiłem, psychiatra czasem jakieś pytanie zadał odnośnie tego co ja mówiłem i tyle. Wydaje mi się że wiele rzeczy zapomniałem wspomnieć, ale mam nadzieję że lek jest trafiony. Zostałem skierowany na psychoterapię... za rok. Szkoda, że tak długo muszę czekać, bo z tego co mówił psychiatra to powiedział, że jak najszyciej powinienem zacząć od psychoterapii, ale chyba on sam nie wiedział jakie są kolejki. Generalnie czuję lekki zawód, ale chyba od tego właśnie jest psychiatra - postawić diagnozę, wypisać leki i tyle. Szkoda, bo najbardziej mi zależało na psychoterapii, by mieć okazje z kimś porozmawiać na temat moich problemów i pomocy mi.
  4. Hej, Też od niedawna mieszkam w Szczecinie i prawdę mówiąc mam niewiele kontaktów z ludźmi. Chętnie bym się z kimś spotkał, chociaż i tak mam lekkie obawy, że na spotkaniu byłbym jedyną niemową i kulą u nogi
  5. Sabishii

    Samotnik wita

    Hej. Mam 20 lat, z różnymi fobiami i lękami borykam się od kiedy pamiętam. Na wielu różnych forach zdarzało mi się już pisać różne wypociny, chociaż od jakiegoś czasu już tego nie robiłem... Generalnie moje życie to jedna wielka rutyna. Wstaję rano, ogarniam się, robię śniadanie i wychodzę na uczelnie. Na uczelni staję gdzieś z boku, mówię cześć otaczającym mnie studentom i podpieram ścianę gdzieś z boku najczęściej robiąc coś na telefonie. Mijają godziny, wracam do domu. Po drodze robię zakupy, później robię obiad i siadam sobie przed komputerem. Czasami czytam jakąś książkę, czasami wychodzę na siłownie, ale generalnie czas mi jakoś mija i zasypiam. I tak koło się zatacza. W weekendy i piątki chodzę z rana na siłownie, ale tu też żadna rewelacja. Nie mam kontaktu z żadnymi ludźmi. Absolutnie z nikim poza rodzicami nie utrzymuję kontaktu. Na facebooku mam 60 znajomych, ale i tak wchodzę tam tylko po to żeby zobaczyć co nowego ktoś dodał na grupie studenckiej. W telefonie jedyne kontakty jakie mam to rodzice, fryzjer, właścicielka i tyle. Mieszkam w wynajmowanym pokoju, a moje kontakty ze współlokatorami ograniczają się do powiedzenia 'cześć' gdy ich widzę. Prowadzę zupełnie inne życie niż większość społeczeństwa. Nie mam praktycznie żadnych wspomnień z lat młodości. Teoretycznie moje lata młodości nadal trwają, ale jeśli zerknę na to co było wstecz, to nic. Pustka. Na studiach z nikim nie rozmawiam, czasami ktoś nawiąże jakąś rozmowę ale i tak nie należę do rozgadanych osób. Jeśli chodzi o mój stan psychiczny, to najgorzej jest jesienią i zimą. Moja depresja znacznie się powiększa. Czy mam depresję? W 90% jestem przekonany, że tak. Mój naturalny wyraz twarzy, to po prostu... smutek. Moje oczy są pozbawione życia, są po prostu puste. Chyba coś jest w tym, że oczy są lustrem duszy. Niewiele rzeczy mi sprawia przyjemność. Właściwie to nie ma takich. Moje życie jest puste, to po prostu zwykła wegetacja. Kolejna sprawa, to moja domniemana fobia społeczna. Z tym to jest różnie. Moje fobie i lęki objawiają się głównie na studiach. I w szkole, gdy jeszcze do niej chodziłem. Nie wiem od czego to zależy. Podejrzewam że ma to związek z tym, że gdy jest sporo osób w wieku podobnym do mojego to zaczyna się festiwal moich lęków i fobii. Czasami jest lepiej, czasami jest gorzej... Od jakiegoś czasu podejrzewam także, że mogę mieć nerwice. Próbowałem walczyć z tym wszystkim od kiedy pamiętam. Najbardziej wziąłem się za siebie w okolicach 18 roku życia poprzez małe kroczki do celu. Myślałem że jest co raz lepiej, ale zwykle wracałem do punktu wyjścia. Zwłaszcza teraz, gdy jest jesień. Czuję jakbym wrócił do punktu wyjścia. Generalnie nie jest ze mną tak najgorzej. Pracowałem, mam prawo jazdy, regularnie chodzę na siłownie, nie mam problemów z nauką, troszczę się o swoje życie zawodowe i poniekąd o samorozwój. Jednak wciąż czuję, że po prostu nie jest tak jak być powinno. Wciąż męczę się z własną psychiką. Od zawsze uważałem, że nie potrzebuję niczyjej pomocy, ale ostatnio się złamałem. Za tydzień mam wizytę u psychiatry. Niestety z NFZ, ale zobaczymy jak to będzie. Mam też wizytę u neurologa, bo moje ciało nienaturalnie się trzęsie gdy wykonuję jakieś czynności. Każdy człowiek tak ma, ale mam wrażenie, że w moim przypadku jest to dość mocniej rozwinięte. Może to po prostu nerwica, nie wiem. Może psychiatra da mi jakieś śmieszne tableteczki i moje lęki się zmniejszą... a może zamienię się w jakieś apatyczne zombie. Osobiście sceptycznie podchodzę do leków, bo boję się, że namieszają one mocno w moim organizmie. Albo że przybiorę bardzo na wadze i zaleję się tkanką tłuszczową, albo że się totalnie od nich uzależnię, albo że będę po nich senny i otępiały. Chciałbym udać się na psychoterapię, ale to niestety kosztuje. 3-4 wizyty miesięcznie to ok. 400zł. Niestety przy moim budżecie nie dałbym rady, więc musiałbym sobie to odpuścić. Na NFZ raczej nie mam co liczyć, bo pewnie jeśli już psychiatra mi da jakieś skierowanie, to będę czekał kilka miesięcy na jedną wizytę, a potem kolejne kilka miesięcy na kolejną... Generalnie powoli mam już tego wszystkiego dość. Z jednej strony narzekam na samotność, ale z drugiej strony wydaję mi się, że nie chciałbym niczego zmieniać. Tkwię też w pewnym martwym punkcie; błędnym kole. Ostatnio współlokatorka robiła jakąś imprezę to mnie zaprosiła, ale odmówiłem, dając jej pretekst, że się źle czuję. Po prostu bałem się, że będę tam siedział jak kołek i żałował, że w ogóle tam poszedłem. Z jednej strony mam introwertyczną naturę, myślę że lepiej mi jest z dala od ludzi imprez. Ale z drugiej strony czuję jakąś taką pustkę z powodu mojej samotności i brakuje mi dziewczyny, czy jakiegoś wąskiego grona znajomych. Czasami sobie myślę, że gdybym jakimś zrządzeniem losu poznał chociaż jedną osobę w realu, przy której mógłbym się otworzyć, to być może wiele moich problemów by się skończyło. Aż sobie nawet przypomniałem moment w wakacje, gdy wracałem z taką jedną dziewczyną z rozmowy rekrutacyjnej i po prostu sobie rozmawialiśmy jakieś 40 minut. Byłem dość rozmowny, gadatliwy, uśmiechnięty. O dziwo gdy jestem z kimś sam na sam, to radzę sobie z kontaktami z ludźmi o wiele lepiej, niż gdy jestem w jakiejś grupie. Odprowadziłem ją na tramwaj i po prostu gdy wracałem do domu to byłem przeszczęśliwy. Na tym się to skończyło, bo w pracy przydzielili nas na zupełnie inne stanowiska, chociaż czasami mimo wszystko byliśmy też na tym samym stanowisku, ale po prostu siedziałem jak jakiś kołek i byłem wiecznie cicho, jak zwykle... Ale wracając do myśli którą chciałem rozwinąć, to wydaję mi się, że moim głównym oporem przed próbą poznania kogokolwiek jest fakt, jak wygląda moje obecne życie. Jestem totalnym odludkiem. Nie mam żadnych życiowych doświadczeń, żadnych opowieści których mógłbym kiedyś przytoczyć, żadnych ciekawych historyjek, po prostu nic. Tak jakbym był zahibernowany przez całe 20 lat i nagle się obudził z tego całego letargu. Najłatwiej byłoby poznać osobę w moim mieście, która byłaby w podobnej sytuacji, ale takich osób to raczej ze świeca szukać. Nie ukrywam, że fakt bycia takim odludkiem przyczynia się do wielu lęków, aby czasem ktoś nie dociekał jak wygląda moje normalne życie - coś w rodzaju takiej mojej tajemnicy. Ogólnie to z zewnątrz może i wyglądam całkiem normalnie, poza smutnym wyrazem twarzy - ubieram się dość szykownie i elegancko, mam zadbaną fryzurę, całkiem dobrze rozwiniętą sylwetkę dzięki siłowni. Ale mimo wszystko to jak wygląda moje życie jest dla mnie swego rodzaju tajemnicą. Ostatnio siedziałem w ławce obok gościa z moich studiów i zapytał się, czemu ja z nimi nie pije i zaprosił mnie do nich na melanż. Oczywiście wydukałem z sobie jakieś "nie wiem, a tak jakoś" i wróciłem do bawienia się telefonem. Niedługo jest sylwester i znowu będę musiał kombinować co robić. Będę trochę się obawiał zostać u siebie w pokoju, bo nie chciałbym żeby współlokatorzy widzieli, że zostałem w domu. Nie wiem czy właścicielka czasem u siebie imprezy nie zrobi i to też byłby kłopot, dlatego będę musiał się gdzieś zmyć, by sprawić pozory, że nie siedziałem przed kompem w sylwestra. Tutaj właśnie zaczyna się kolejna cześć mojej słabości: jestem dość wrażliwy. Boję się co ludzie o mnie pomyślą i jestem wrażliwy na cudze opinie. Wiem, że powinienem żyć dla siebie, a nie dla innych, ale miałem tysiące takich sytuacji, gdzie powstrzymałem się od zrobienia czegoś albo robiłem coś by stworzyć jakieś pozory, bo bałem się co kto o mnie pomyśli. Tutaj jest chyba brak pewności siebie i słaba samoocena, sam już nie wiem... Poza tym to to mam coś w rodzaju pewnej dumy, która nie pozwala mi się przyznawać do moich słabości. A może to po prostu kompleks bycia samotnikiem. Teoretycznie mógłbym próbować np. na jakichś portalach randkowych próbować poznać jakieś dziewczyny, a gdyby rozmowa zeszła na tor mojego życia towarzyskiego, to powiedzieć że albo zmagałem się przez wiele lat z problemami i próbuję wyjść na prostą, albo że po prostu jestem typem samotnika. Pomijam fakt, że z miejsca rozmowa by się urwała po czymś takim, albo że lekko zalatuje tu desperacją, ale generalnie opcja przyznania się do własnych słabości w moim przypadku jest po prostu niedopuszczalna. Tak jak wspomniałem wyżej, to w jaki sposób żyje jest dla mnie niczym mój wielki sekret, może dlatego że obawiam się oceny ludzi... Trochę się rozpisałem, pewnie dla wielu osób będzie to za długie dla czytania, ale to i tak wszystko jest napisane w dużym uproszczeniu i w ogólnikach. Żałuję, że dopiero teraz zdecydowałem się na odwiedzenie psychiatry. Niedługo może zdam wam relacje z tego jak było. Ubolewam nad tym, że mimo, iż robiłem jakiś progress w walce z moimi lękami, to ostatecznie i tak wróciłem do punktu wyjścia. Generalnie zrobiłem tutaj swój mini-blog, zamiast się przywitać, no ale... witajcie :)
×