Witam
Od ponad roku leczę się na depresję, ale czy tylko to mi dolega to sama nie wiem. Mimo, że trochę już jestem na prochach, to i tak ciągle mam wahania nastroju. przez ostatnie kilka dni miałam dużo energii z niepokojem psychoruchowym, a dzisiaj już zdycham z rozpaczą w roli głównej.
Mam dużo lęków, w zasadzie chyba boję się prawie wszystkiego, więc to że ciągle pracuje to chyba jakiś cud (w pracy świetnie gram, że wszystko jest ok).
Od niedawna ogarnia mnie poczucie, że tracę zmysły. Czasem zdarza mi się coś co mnie dobija, ja nazywam to tak, że komórki mózgowe tak po prostu z minuty na minutę stają mi dęba i nagle mam uczucie, że np. coś co sobie zaplanowałam, że zrobię powiedzmy za 2 tygodnie, to w takiej chwili muszę zrobić natychmiast, bo inaczej mam wrażenie że zawali mi się świat. Niestety zwykle to robię, a nawet jeśli staram się to uczucie przeczekać, to kończy się tym, że napięcie które w sobie wtedy generuję jest tak silne, jakby miało mnie rozerwać, wtedy często pojawia się też agresja (jeszcze słowna).
Najgorsze jest to, że wydaje mi się, iż myślę wtedy racjonalnie, a gdy taki stan mi minie i pomyślę o tym co się stało np. kolejnego dnia, to stwierdzam, że ta moja racjonalność była trochę jakby zamglona. Zdarza się, że wypisuje wtedy tez sporo smsów lub telefonuje do ludzi.
Czasem miewam ataki paniki, ale stałym moim przyjacielem jest lęk wolnopłynący.
Zanim zaczęłam się leczyć, zdarzało mi się, że chodziłam wielokrotnie po ulicach z takim napięciem, że wręcz czekałam, aż mnie ktoś zaczepi, żeby móc się wyżyć.
Czasem myślę, że chyba powinnam zostać po prostu zutylizowana.