Od wielu lat wmawiałem sobie pewną chorobę, o której wiedziałem bardzo niewiele (jedynie, że prowadzi do śmierci). Wiedziałem, że można z nią żyć przez wiele lat, jednak bałem (i nadal boję się) lekarzy :) Mam 17 lat, jestem uczniem pierwszej klasy LO. Miesiąc temu siedząc na przystanku dopadł mnie nagły dziwny lęk... Wróciłem do domu, położyłem się spać z nadzieją, że to jakieś ogólne osłabienie. Nagle zdałem sobie sprawę, że to mogą być objawy mojej choroby. Zestresowany wpisałem w googlach nazwę rzekomej choroby... Przeczytałem, że w jej zaawansowanym stadium popada się w jakieś urojenia. Mój świat się zawalił. Przez kilka dni nie mogłem normalnie funkcjonować. Miałem myśli samobójcze, nie widziałem sensu egzystencji. Bałem się czytać o tej chorobie, czekałem na śmierć (nawet przygotowałem się na nią psychicznie). Codziennie w szkole dopadały mnie ataki lęku, myślałem, że tracę rozum i świadomość, czułem się obco, widziałem w wyobraźni obraz mnie padającego na podłogę, karetkę, szpital... Byłem pewny, że to wszystko przez ową chorobę. Czasem myślałem, że gdybym udał się do lekarza i dowiedziałbym się, że to nie jest to, co myślę, moje życie zmieniłoby się od razu (jednak i tak w to niewierzyłem). Po kilku tygodniach postanowiłem, że muszę poznać dokładnie tę chorobę: po przeczytaniu kilku artykułów wywnioskowałem, że na pewno nie mam tej choroby, objawy są zupełnie inne :) Teraz nawet wiem, co mi jest, to zupełnie niegroźne coś :) Od tej chwili wszystko trochę się zmieniło: nie mam myśli samobójczych, zachciało mi się żyć. W domu czuję się bardzo dobrze. Jednak w szkole siedząc na lekcjach napady lęku występują nadal... Mam dziwne, chore myśli, nieuzasadniony strach, serce mi wali... Sądzę, że to wszystko przez:
-mój strach przed "tamtą" chorobą
-monotonny tryb życia (mieszkam w tzw "dziurze", moje życie wygląda w sposób następujący: szkoła, komputer, sen)
Nie wiem, co mam robić. Proszę o jakieś rady.
Pozdrawiam.