Skocz do zawartości
Nerwica.com

SYongNeul

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia SYongNeul

  1. Ciągle mam natręctwa na temat śmierci, kiedy tylko o tym pomyślę, od razu mam w głowie myśli w stylu ,,czemu o tym myślisz, zaraz umrzesz". Nawet teraz mam takie myśli. To pewnie przez mój lęk przed śmiercią. Boję się wszystkiego, rzeczy, które prowadzą do śmierci. Dzisiaj zobaczyłam psa i strasznie się przestraszyłam, niemal dostałam ataku paniki. To jest okropne, bać się rzeczy, które dla innych są normalne.
  2. Byłam dzisiaj w sklepie, kupowałam nowe ubrania, później jeszcze MOŻE pojadę do miasta coś załatwić. W ogóle się nie bałam, miałam jeden "kryzysowy" moment, ale stwierdziłam, że nie ma co się bać :)
  3. Byłam dzisiaj w mieście, chodziłam sobie normalnie, nie bałam się, stwierdziłam, że jeśli będę się tak zamykać w domu, to nigdy nie wyjdę z nerwicy.
  4. SYongNeul

    Kolejna z nerwicą...

    Ja miałam apetyt, chciałam jeść, bardzo, tylko miałam okropnie natrętne myśli odnośnie jedzenia (bo ktoś cię chce otruć, nieświeże, zatrujesz się, będziesz rzygać) i to właśnie przeszkadzało mi w tym. Całymi dniami mogłam nic nie jeść, ale bardzo chciałam sobie móc na coś pozwolić.
  5. Byłam razem z rodziną oglądać suknie ślubne dla siostry (), kiedy chodziłam po mieście, wreszcie nie czułam się, jakbym miała zaraz upaść, nie musiałam się wszystkie przytrzymywać żeby tylko nie upaść, nie byłam taka przerażona.
  6. SYongNeul

    Kolejna z nerwicą...

    Fajnie, że ktoś mnie rozumie :) Dobrze jest wiedzieć, że są na świecie ludzie, którzy czują to samo... filip133 - Tak okropnie nie było, ale początki z kontraktem były naprawdę ciężkie... Potrafiłam przepłakać cały dzień.
  7. szklanyczlowiek - Miałam dokładnie tak samo, nigdzie nie mogłam ruszyć się z domu bez wody. W szkole, w sklepie, w kościele... Zawsze miałam ze sobą wodę, oczywiście wszyscy się czepiali 'po co mi ta woda'... Nareszcie się od tego odzwyczaiłam, bo to NAPRAWDĘ było natręctwo, nawet terapeutka powiedziała, że powinnam przestać nosić ciągle ze sobą wodę.
  8. Boję się nicości, chociaż wiem, że przecież nie będę wtedy nic czuć, nie będę mieć świadomości, to i tak bardzo mnie to przeraża. Wierzę w Boga, ale obawiam się, że po śmierci nie ma wcale żadnego życia. Tego się najbardziej boję.
  9. motłochu to kompletnie nie obchodzi bo to normalne że motłoch po zimie budzi sie ze snu,odżywa,energetyzuje się,zakochuje się,dupeczki na wyścigi odsłaniają to co zimą zasłaniały.a że to dla nich normalne iż każdy kiedyś umiera bo motłoch nie umiera samotnie i anonimowo niczym świnia w rzezni która niema nagrobka.motłoch zwykle dostaje epitafium za to że był zdrowy,urodziwy,a że byli zdrowi to inni dbali o nich więc rośli w siłe.jakieś to popierdolone,krótkowzroczne i dziecinne kochać kogoś za jego zdrowie i wygląd nie za to co zrobił/czego nie zrobił.uczeń się nauczył a nauczyciel mu stawia jedynke bo go nie lubi.inny uczeń sie nie nauczył a nauczyciel stawia mu piątke bo go lubi.chore nie może istnieć.świnka jak zachoruje w chlewni lub nie rośnie leczy sie ją chwytając za tylne racice i z rozmachem rzucając na beton.następuje wręcz sekundowe ozdrowienie.chorych ludzi traktują jeszcze gorzej.myślisz o byku kiedy jesz hamburgera? Wolałabym być "motłochem" niż bać się czegoś, co czeka każdego.
  10. Masakra, najgorsze jest to, że chciałabym być jak ludzie, których to kompletnie nie obchodzi, którzy każdego dnia nie muszą walczyć z samym sobą, żeby gdziekolwiek wyjść, żeby cokolwiek zrobić. Inni tak bardzo się tym nie martwią, dla innych jest to naturalne, w końcu każdy umrze. Najbardziej się boję, że umrę kompletnie niezadowolona ze swojego życia, że będę się czuć jakbym czegoś nie dokończyła.
  11. To jest naprawdę okropne. Mój cały strach opiera się właśnie na lęku przed śmiercią... Chciałabym to zaakceptować, ale po prostu nie mogę.
  12. SYongNeul

    Kolejna z nerwicą...

    Witajcie. Chciałabym wreszcie napisać, z czym się zmagam. Muszę żyć z nerwicą. Nie lubię o tym rozmawiać, wstydzę się tego tematu, dlatego większość osób o tym nie wie. Teraz uznałam, że dobrą terapią dla mnie będzie podjęcie tego tematu. Na czym polega moja choroba? Po prostu się boję. Najbardziej boję się śmierci, rzeczy, które do niej prowadzą. Bałam się wychodzić z domu, zawsze musiałam mieć przy sobie wodę, nigdzie nie wyszłam sama na krok od jakichś ośmiu miesięcy. Kiedy wyszłam gdzieś sama, panikowałam. Bałam się jedzenia, bałam się, że będę wymiotować albo, że się zatruję. Boję się wymiotować. Podczas posiłku "rozwalałam" jedzenie po talerzu, jadłam bardzo małe porcje z obawy przed wymiotowaniem. Kiedy coś zjadłam, czułam się winna, miałam myśli w stylu "i po co to jadłaś, teraz będziesz rzygać". Kiedy to wszystko się zaczęło? Mój pierwszy napad paniki miał miejsce w szkole. Pamiętam, że myślałam wtedy o tym, że mogę być na coś chora i wyobraziłam sobie, że dostaję zastrzyk. Zaczęłam panikować, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. W głowie miałam tylko jedną myśl: ,,Nie chcę umrzeć!". Siedziałam w klasie, przerażona, aż nauczyciel zapytał się, czy wszystko w porządku. Powiedziałam, że nie, że źle się czuję, słabo mi. Poczułam się lepiej, kiedy otrzymałam "pomoc", atak paniki minął. Od tego czasu ataki paniki zdarzały się regularnie. Podczas takiego napadu czuję się okropnie, serce mi wali, ciemno mi przed oczami, czuję mrowienie w rękach, nogach. Byłam przerażona i obawiałam się kolejnego ataku, zawsze kiedy wyszłam z domu. Na początku nie wiedziałam, co mi się dzieje. Myślałam, że to stres albo jakaś choroba. Czytałam w internecie o moich objawach i zawsze musiałam się natknąć na jedno słowo: nerwica. W późniejszych etapach choroby myślałam, że mam nerwicę lękową. Powiedziałam rodzicom, że już nie wytrzymuję, nie daję rady, żeby zabrali mnie do lekarza albo psychologa. Dostałam skierowanie do psychologa, a później do psychiatry. Psychiatra powiedział, że myśli, że mam nerwicę natręctw. Otrzymałam leki (Spamilan, Fevarin), ale nie chciałam ich łykać. Chodziłam tylko na terapię. Rozmawiałam z terapeutą o napadach paniki, ale podczas jednej wizyty powiedziałam, że już nie wytrzymuję, strasznie boję się, że będę wymiotować i nie mogę nic jeść. Gdy terapeuta dowiedział się, ile ważę (41 kg, 168 cm), od razu poszedł do psychiatry po skierowanie do szpitala psychiatrycznego. Gdy się o tym dowiedziałam, zaczęłam płakać, mówiłam, że nie chcę iść do szpitala, że to nie jest miejsce dla mnie. W końcu pojechałam do tego szpitala. Miałam zostać przyjęta, więc pojechałam. W sumie pogodziłam się z tym i chciałam się wyleczyć. W dniu, w którym miałam zostać przyjęta, dostałam migreny i wymiotowałam na izbie przyjęć i na oddziale (jakoś przeżyłam te wymioty, nie było tak okropnie, ale strach nadal pozostał). Nie zostałam przyjęta do szpitala, pani na izbie przyjęć powiedziała, że to już jest anoreksja i że powinnam zostać dożywiona w zwykłym szpitalu. Zostałam pokierowana na gastroenterologię. Byłam tam dożywiana sondą. Po dożywianiu, kiedy ważyłam 44 kg, zostałam skierowana do szpitala psychiatrycznego. W szpitalu jestem leczona kontraktem terapeutycznym (oczywiście wszystko jest pod anoreksję, której nie mam i nigdy nie miałam). Myślę, że teraz jest lepiej. Nie mam takiego dużego problemu z lękiem (ten przed jedzeniem jest nadal, ale przed wychodzeniem z domu i napadami paniki nie jest już taki wielki). Biorę leki (Asentra, Olanzapina). Mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej.
×