Skocz do zawartości
Nerwica.com

Flipthescript

Użytkownik
  • Postów

    31
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Flipthescript

  1. Dzieki za odpowiedz Myslalem i nad tym, ze boje sie zmian i nad tym, ze podswiadomie twierdze, ze nie zasluguje na inne zycie. Obie opcje wydaja mi sie prawdopodobne i moze obie sa rozwiazaniem. Mialem i mam tez problem z perfekcjonizmem. Zapomnialem dodac, ze w realizacji celow przeszkadzaja mi tez czeste zmiany nastrojow. Potrafilem intensywnie myslec nad samobojstwem(szczegolnie w nocy), by za kilka godzin(w ekstremalnych przypadkach za kilkanascie-kilkadziesiat minut) smiac sie z byle czego, jak siedmiolatek. Za kazdym razem zdawalem sobie z tego sprawe i wiedzialem, ze cos jest nie tak, jednak machnalem reka, bo jestem do tego przyzwyczajony. Dzisiaj te wahania nadal wystepuja z tym, ze zazwyczaj szczytem jest nastroj, ktory kiedys uznalbym za przecietny a dnem-mysli samobojcze. Przez to podejrzewalem u siebie cos w rodzaju dwubiegunowej tyle, ze przez internet mozna przypisac sobie cokolwiek.
  2. A wracajac do "udowadniania" to nigdy nie chcialem Cie przekonywac, ze za wyglad nie mozna odpasc. Ja uslyszalem tandetne "zostanmy przyjaciolmi". Przez to, ze zachowywalem sie nieco dziwnie-to mozliwe, ale przede wszystkim przez to, ze mam-co tu duzo mowic- krzywa morde. Poza tym nie za bardzo rozumiem co taka "przyjazn" ma oznaczac, ale chyba jest na to odpowiedz-kobieta, ktora to mowi tez tego nie wie :) No chyba, ze wspolne wypady z nia i jej misiaczkiem na lody czy do kina. Ze to forum dla skrzywionych-bardzo polecam taka "przyjazn" wszelkiej masci masochistom i destrukcyjnym zboczencom, bedziecie wniebowzieci
  3. Napisalem o "dziwkach", bo wiem, ze jesli nie czujesz sie akceptowany, to one wcale Ci nie pomoga. Jedyna mysl, ktora mialbys w glowie byloby "ona to robi, bo jej zaplacilem", proste. Poza tym zauwazylem, ze bodajze we wszystkich(!) Twoich postach wystepuja obok siebie dwa slowa "brzydota" i "zazwyczaj"/"najczesciej" "NAJCZESCIEJ odpadasz za twarz"? Czyli kiedykolwiek byles "nie w typie" przez cokolwiek innego czy jednak trudno przychodzi Ci napisanie "odpadam PRZEZ twarz-zawsze"? Stary, po prostu tak po ludzku mi Cie szkoda, chociaz to pewnie troche egoizm-jak mowilem juz kilka razy-mam bardzo podobny problem. Od zawsze czuje sie najbrzydszym, najbardziej gowno wartym stworzeniem jakie widzial swiat, ale z czasem zrozumialem, ze to jest po prostu wygodne. "Dobry Boze, pokarales mnie krzywa morda, wiec nic sie nie da zrobic. Bede siedzial i narzekal na to do konca swiata". Znajomy powie "ale z ciebie brzydal", kobiety maja cie w dupie, nigdy nie odzywaja sie same, wiec to tylko potwierdzenie jego slow. I uwierz ze wiem co mowie, a ten z moich problemow jest SMIESZNY przy wielu rzeczach, ktore widzialem mimo mlodego wieku. Poza tym-ktos tu gdzies powiedzial, ze kobieta wyczuwa "brak charakteru". Znam wielu ludzi wygladajacych dobrze, a za chuja nie potrafia sobie nikogo znalezc. Ba! Nigdy nie przytrafil sie im nawet przygodny seks, a to przeciez zalezy od wygladu w bardzo duzej mierze. Jeszcze dwie rzeczy-czy procz wygladu nie masz ze soba ZADNYCH problemow? I na koniec-to 113 strona, wiec jeszcze troche i mozesz zglosic to do jakiegos wydawcy. Moze wydadza to pod tytulem "Jak zmarnowac swoj i czyjs czas jednoczesnie", zostaniesz slawny, Twoj status wzrosnie, a co za tym idzie-PORUCHASZ! I to za darmo! Druga opcja to zrobic cokolwiek. Wydaje mi sie, ze przebiegniecie kilometra, zrobienie przysiadu, pompki, zalozenie papierowej torby na glowe-cokolwiek bedzie pozyteczniejsze niz kolejny debilny post, w ktorym mowisz "jestem brzydki". Tak, jestes, wszyscy juz wiedza. I co teraz?
  4. Uzupelnie swoj post- pewnie dlatego, ze Twoj problem w jakims stopniu dotyczy i mnie. Wiadomo, ciezko mi sie postawic w Twojej sytuacji, bo majac trzydzieche na karku i nie miec nikogo-pewnie ciezko. Jednak z tego co widze, jedynym, co Cie pchnelo do zalozenia tego tematu byla swiadomosc, ze znajdzie sie dobre kilkadziesiat osob, ktore beda chcialy "wyprowadzic Cie z bledu". I tylko to trzyma przy zyciu temat, w ktorym kazda strona jest praktycznie parafraza poprzedniej. Mowiac "jestem brzydki" masz nadzieje, ze znajdzie sie ktos, kto postara sie zaprzeczyc. Prawdopodobnie wiele osob wczesniej to zauwazylo(bo jakby nie?) i az dziw bierze, ze nie zrobili na Tobie eksperymentu, przytakujac na kazde Twoje "jestem brzydalem". Temat umarlby w moment, a jutro pojawilby sie nowy, pt. "Jestem, kurwa, niski(przegralem zycie)". Ja, jak mowilem, tez jestem brzydki(co jednak czesciej dawali mi do zrozumienia koledzy, bo do flirciarzy nie naleze) i moj problem jest inny, odkad caly moj swiat skurczyl sie i zamieszkal w jednej kobicie, ktora mnie nie chciala, ale widze w tym biadoleniu czesc siebie-oportunizm i hipokryzje. Gdyby nie to, ze zamknalem sie na "te jedyna", pewnie probowalbym poszukac sobie kogokolwiek na moment, chocby dla rozrywki, a jesli nie dalbym rady i tak jak Ty potrzebowal "bliskosci"(czyli w Twoim rozumieniu glownie/wylacznie seksu, nie ma co owijac w bawelne)-poszedlbym na dziwki. One nie patrza na wyglad-masz hajs-masz seks z tym, ze nie mialbys poczucia, ze jednak "mozesz sie podobac". Noł ofens, ale chcac dziewczyny wydajesz sie pragnac magicznego talizmanu, ktory uczyni Cie piekniejszym i akceptowanym, nie kogos, kto bedzie Cie rozumial.
  5. Jak juz tu wpadlem, to dorzuce cos od siebie. Stary, zalozyles temat, w ktorym przez 112 stron uzalasz sie nad tym, jaki jestes brzydki i jak to nigdy z nikim nie bedziesz. I naszla mnie taka mysl-czy bardziej chcesz byc z kimkolwiek czy jednak ciekawsze wydaje Ci sie robienie z siebie ofiary? Ja tez do pieknych nie naleze, ludzie dali mi to odczuc i uzalalem sie nad tym cale zycie, az doszedlem do gorszego wniosku-tu nie chodzi o moj wyglad. Znam ludzi brzydkich, ktorzy maja zajebiste powodzenie. I wszystkich ich laczylo chyba to, ze nie robili z tego problemu, dzieki temu jacy sa, nie zwracasz na to uwagi. Tu chodzi o to, ze robisz z siebie ofiare. Kobieta nie potrzebuje cichego, zakompleksionego chlopczyka, ktory sam ze soba nie czuje sie bezpiecznie, nie mowiac o zapewnianiu czegokolwiek jej. Z Twoich postow wynika, ze nie za bardzo ogarniasz, ze bycie z kims nie ogranicza sie do ciepelka, przutulanka i recytowania Szekspira i wydaje mi sie, ze bardziej niz kobiety, potrzebujesz matki. Takie proste gdybanie potwierdza to, co mowil ktos wyzej-jestes chory(lub nie przeginajac-zaburzony) i to w tym lezy problem. Dopoki nie znajdziesz w sobie poczucia, ze jestes cos wart, dopoty bedziesz odrzucany. Faceci to nie szczeka Brada Pitt'a i fajna klata, kobieta to nie cycki i dupa. Nie za to szanuje sie ludzi, a jezeli dla Ciebie jest inaczej i najwazniejsza rzecza w Twoim swiecie jest bliskosc(i posiadanie dziewczyny-troszke tak zeby udowodnic sobie, zes jednak nie taki brzydki?) i procz niej nie masz zadnych priorytetow, to samo udowadnia, ze nie wyglad jest Twoim problemem, a kompleksy i poczucie bezwartosciowosci. Jak nie wiesz o czym mowie to spytaj Kurta Cobaina dlaczego wygladajac jak mlody bog strzelil sobie w glowe :)
  6. Cześć wszystkim Piszę, bo nie umiem poradzić sobie sam i chociaż marne nadzieje, że to mi w czymkolwiek pomoże, może znajdzie się kilka osób, które przechodziły przez coś podobnego. Na początek-mam 22 lata i poczucie, że powinienem zmienić swoje życie o 180 stopni, tylko nie wiem-"jak?". Doszedłem do momentu, w którym wstanie z łóżka, nie mówiąc już o robieniu czegokolwiek poza tym, to gehenna. Straciłem wszystkie marzenia, plany i złudzenia, które pozwalały mi jakoś przetrwać i dziś coraz częściej samobójstwo wydaje mi się jedyną opcją. Takie myśli zdarzyły mi się już wcześniej, z tym, że wówczas chodziło o wzbudzenie poczucia winy w ludziach wokół. Odszedłem od tego i teraz jestem w stosunku do tego bardziej obojętny, chodzi tylko o przerwanie cierpienia. Wszystko jest tak, jak teraz, odkąd pamiętam-moje problemy polegały na relacjach z innymi ludzmi. Od dziecka-na zewnątrz jak i w domu, wmawiano mi, że jestem beznadziejny, brzydki, głupi i nigdy do niczego nie dojdę, więc byłem najczęściej samotnikiem, wokół którego dzieje się niewiele, a jego czas zajmują raczej myśli i fantazje, niż rzeczywiste wydarzenia. Jakoś tak, mimo ciągłych wagarów, prześlizgnąłem się przez szkołę. W międzyczasie kilka razy byłem zauroczony i odrzucony za każdym. To ostatnie(pod koniec szkoły średniej) okazało się czymś dużym, ale znowu-tylko z mojej strony. Swój sens życia i nadzieje pokładałem w kimś, ten ktoś we mnie nie. To zabolało najbardziej i zrobiło ze mnie wrak na, jak się okazało, parę ładnych lat. Kolejne odrzucenie uświadomiło mi, że nie mam czego szukać u płci przeciwnej, ludzi w ogóle i to, że zawsze stawiam ich wyżej od siebie, jacy by nie byli. Z wyjątkiem tych chwil, kiedy ujawnia się we mnie skryte głębiej wybujałe ego ignoranta-zwykły kompleks i przeciwwaga dla pogardy dla siebie samego. Gdy znajomi poszli na studia, u mnie nie było o tym mowy ze względu na finanse-im pomogli rodzice, ja musiałem radzić sobie sam, a już się domyślacie, że do zaradnych nie należę. Każda próba zmiany czegokolwiek od dawna kończy się tak samo-snuję śmiałe plany, by pózniej odkładać ich realizację na "jutro", które nigdy nie nadchodzi. Nawet najmarniejsze ambicje typu poprawa sylwetki sprawiają, że któregoś dnia pracy nad sobą dopada mnie ten sam lęk, którego nigdy nie potrafiłem zrozumieć. Przez to daję sobie spokój, usprawiedliwiając to choćby w najgłupszy sposób, by za jakiś czas musieć zaczynać od początku i powtarzać ten śmieszny schemat. Prócz tego i jemu podobnych lęków, które jeżeli nie "osobiście", męczą mnie pośrednio-poprzez ucisk w klatce, uczucie "ciężkości" i ciągłe zmęczenie, mam poważne problemy ze snem. Zaczęło się od koszmarów, przeszło do czegoś w rodzaju świadomych lub pół-świadomych(?) snów, paraliży i omamów przysennych. Każdy dzień grzebie moje ambicje, bo jestem w wieku, w którym znajomi-wybawieni "za młodu", kończą naukę, zaczynają zakładać rodziny i szukają stabilizacji, kiedy ja pozostałem na poziomie, na którym oni byli lata temu. Mimo tego, że doskonale zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę i próbowałem już wszystkiego-i "tęgiego bata" i zmniejszenia oczekiwań wobec siebie i metody "małych kroków"-nic nie pomogło i życie dalej mija mi na fantazjach, wspominaniu kilku miłych chwil z przeszłości i paleniu papierosów. Mam kilku bliskich znajomych, którzy starają się żyć jakkolwiek. Szukają dziewczyn, którymi ja w ogóle nie jestem już zainteresowany. Może nigdy nie widzieli we mnie pewnego siebie lidera(którym czasami jestem tylko w swojej głowie, jak wspominałem), tak dzisiaj raczej stracili zainteresowanie mną i mam wrażenie, że jestem dla nich wiecznie ponurym kumplem "który ma gorzej". Jeśli zapraszają mnie gdziekolwiek, robią to prawdopodobnie z przyzwyczajenia, może żebym "nie siedział sam". Z tym, że samotność strasznie mnie męczy, ale obcowanie z innymi, sztuczne uśmiechy i inne pierdoły, męczą mnie jeszcze bardziej. Dalszym "kumplom", z którymi widzę się raz na ruski rok, zdarza się wytknąć i wyśmiać to, że jestem mało towarzyski, "zmęczony życiem" itd. I mnie samego to denerwuje tyle, że nie potrafię nic z tym zrobić. Nie pamiętam momentu, w którym uśmiechnąłem się szczerze chyba, że byłem akurat po kilku piwach-wtedy rośnie we mnie jakaś głupawa nadzieja, że wszystko może być dobrze. Czasami, choć rzadziej niż wcześniej, pojawia się do tego wszystkiego wrażenie "obcości" własnego ciała-derealizacja. Jakiś czas temu byłem z tym u psychiatry. Nie wiedziałem co powiedzieć, a gdy już wydusiłem z siebie cokolwiek, zdawał się mieć mnie całkowicie w dupie i po 10 minutach mojego monologu i kilku prostych pytaniach przepisał mi leki "na próbę". Gdy wróciłem do domu i przeczytałem opinie o nich, odpuściłem sobie branie czegokolwiek i kolejną wizytę. Myślałem o wybraniu się gdzieś prywatnie, jednak nie było mnie na to specjalnie stać. Ze wszystkich wyjść najgorszym nie wydaje się samobójstwo, ale życie-nie dość, że w samotności, to "na pół-gwizdka". Zwykła wegetacja i nieliczne, żałosne próby wiązania końca z końcem będąc nękanym koszmarami, lękami i resztą tego całego syfu. Życie zapieprza, a ja nie mam siły ruszyć się choćby o krok. Dlatego wieloletnia psychoterapia, która przy moim stopniu samoświadomości, pewnie na niewiele się zda albo co gorsza-hospitalizacja, nie wchodzą w grę. A trzymać się życia kurczowo, ze strachu przed śmiercią, żeby przeżyć je "jako-tako"-to bez sensu. Chciałbym wiedzieć, czy jest tu może ktoś, kto samemu dał radę wyjść z czegoś podobnego?
×