Tak czytam Wasze posty... i nie wiem, czy mam się cieszyć, że nie jestem z tym problemem sama na świecie, czy płakać, że tyle osób męczy się każdego dnia w swoim domu, w swoim świecie... w kościele nie byłam ... już nie pamiętam, kiedy ostatni raz tam byłam... teraz jest już lepiej, ale kiedyś także panicznie bałam się wyjść z domu, a jak już wyszłam, to moje mięśnie się tak napinały, a myśli tak wariowały, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje... po ataku paniki na wykładzie zaczęłam opuszczać zajęcia, a na tych, na których już się pojawiłam, zawsze siedziałam blisko drzwi, na skraju rzędu, żeby zawsze móc uciec... kiedyś tak lubiłam swoją samotność, a teraz jest dla mnie jednym wielkim lękiem... ale nie poddałam się, walczyłam, zaciskałam zęby (i wszystkie mięśnie) i czekałam, aż atak minie... i mijał! Nie za pierwszym razem, nie za drugim, trzecim, ale za czwartym było lepiej! Myślę teraz, że gdyby nie to, że się nie poddawałam, całkowicie pogrążyłabym się w lęku... a tak wiele ten świat - czasem okrutny, ale jednak piękny! - ma dla nas do zaoferowania, tak wiele rzeczy dla nas ważnych jest wokół nas, tak wielu ludzi życzliwych... choć lęk i ataki paniki odsuwają nas od tego wszystkiego, nie możemy się poddawać, bo wtedy nigdy nie zapanujemy nad chorobą... Trzy lata choroby spowodowały, że życie z tego okresu zmarnowało się bezpowrotnie, jak piasek przesypało się przez moje palce i wiem, że już nie wróci... ale wierzę, że mimo tego, że lęki powrócą (ile jeszcze wyzwań przede mną, ile wyborów, porażek i zwycięstw), ja dam z siebie wszystko i wygram z moim wewnętrznym potworem lęku. Życzę Wam, żebyście także znaleźli siłę do walki, bo przecież wszyscy jesteśmy warci tego, żeby być szczęśliwymi!