Skocz do zawartości
Nerwica.com

jeannette

Użytkownik
  • Postów

    32
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez jeannette

  1. jeannette

    Przytulanki w offtopie.

    To ja też! ja też! wielkie TUUUUUULIĆ ! ! ! ahhhhh joooooooooo
  2. U mnie nerwica lękowa pojawiła się przez ojca... owszem, były inne przyczyny, ale wszystko jak na ironię sprowadza się do jego osoby. On też znęcał się i nadal znęca nade mną psychicznie, od października chcę zacząć nowe studia i chciałabym wyjechać z domu, ale niestety nie zarabiam tyle, by się usamodzielnić i jestem nadal zależna od niego. W dodatku jestem słaba psychicznie i nie potrafię się mu przeciwstawić (za co jestem wściekła na siebie)... póki żyje się z taką osobą pod jednym dachem, choroba nie minie! To jest jakaś cholerna klatka! (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej ująć się nie da!). pozdrawiam
  3. jeannette

    Witam wszystkich

    Nie, nie jesteś sama ja też tu jestem nowa i już wiele ważnych rzeczy się dowiedziałam, przede wszystkim tego, że nie jestem sama z problemami i że da się z tego bagna wyjść to trochę tak jak psychoterapia, tylko że internetowa pozdrawiam i życzę powodzenia
  4. Witam, ja Luxete biorę od ponad roku (wcześniej przez dwa lata byłam na Asentrze), najpierw brałam 25mg, potem zwiększyłam do 1 tabletki, potem znów pół, a teraz musiałam wrócić do całej, bo znów się źle czułam... boję się, że się od niej uzależniłam... 'podobno' nie można, ale ja czuję się z nią psychicznie związana! Próbowałam chyba już z trzy razy ją odstawić, ale na drugi dzień dopadały mnie zawroty głowy, walenie serca, pocenie i czarne myśli.. Czy komuś z Was udało się definitywnie odstawić Luxetę? Jeśli tak, to jakim cudem Wczoraj miałam zakręcony dzień i zapomniałam wziąć tabletki. Już wieczorem paskudnie się czułam. Czy przy odstawianiu lub zmniejszaniu dawki macie takie dziwne uczucie, że jak gwałtownie się poruszycie lub popatrzycie w prawo, to przez moment zaczyna wam walić serce, a w jego takt walić w głowie i szumieć w uszach? to trwa może trzy, cztery uderzenia, ale jest strasznie otępiające i nieprzyjemne... mnie to przeraża
  5. Gosiulko i smuteczku naprawdę nie macie wsparcia w swoich mężach ?!! to smutne nie mam męża i może się nie znam, ale dobiła mnie ta myśl, że osoba najbliższa, najukochańsza, nie potrafi zrozumieć tego, co się z Wami dzieje... a przynajmniej nie próbuje!... u mnie tak jest z ojcem... on chyba nigdy nie przyzna się do tego, że jego córka może być "psychicznie" chora :/ w jego słowniku nie występuje takie słowo jak >nerwica<, nigdy nie usłyszałam od niego, że będzie dobrze, że nie mam się poddawać, nigdy nie poczułam zrozumienia w jego oczach... nigdy nawet nie próbował się dowiedzieć, dlaczego boję sie wyjść z domu, do kościoła lub gdzieś jechać zawsze ma odpowiedź, że za długo siedzę przy komputerze lub telewizji myślę, że to, jak bliscy podchodzą do naszej choroby, ma duży wpływ na nerwicę, na stany lękowe - w każdym razie u mnie tak jest. Może warto wybrać się razem do psychologa? Mój ojciec jest na takim etapie, że uważa, że psychiatra leczy wariatów, ale może Wasi mężowie dadzą się nakłonić na wspólną wizytę u psychologa, wtedy może zrozumieją Wasze potrzeby... p.s. a swoją drogą ciągle się zastanawiam, jak z nerwicą lękową można poznać faceta przecież jak tylko się dowie, to ucieknie gdzie pieprz rośnie!
  6. Tak czytam Wasze posty... i nie wiem, czy mam się cieszyć, że nie jestem z tym problemem sama na świecie, czy płakać, że tyle osób męczy się każdego dnia w swoim domu, w swoim świecie... w kościele nie byłam ... już nie pamiętam, kiedy ostatni raz tam byłam... teraz jest już lepiej, ale kiedyś także panicznie bałam się wyjść z domu, a jak już wyszłam, to moje mięśnie się tak napinały, a myśli tak wariowały, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje... po ataku paniki na wykładzie zaczęłam opuszczać zajęcia, a na tych, na których już się pojawiłam, zawsze siedziałam blisko drzwi, na skraju rzędu, żeby zawsze móc uciec... kiedyś tak lubiłam swoją samotność, a teraz jest dla mnie jednym wielkim lękiem... ale nie poddałam się, walczyłam, zaciskałam zęby (i wszystkie mięśnie) i czekałam, aż atak minie... i mijał! Nie za pierwszym razem, nie za drugim, trzecim, ale za czwartym było lepiej! Myślę teraz, że gdyby nie to, że się nie poddawałam, całkowicie pogrążyłabym się w lęku... a tak wiele ten świat - czasem okrutny, ale jednak piękny! - ma dla nas do zaoferowania, tak wiele rzeczy dla nas ważnych jest wokół nas, tak wielu ludzi życzliwych... choć lęk i ataki paniki odsuwają nas od tego wszystkiego, nie możemy się poddawać, bo wtedy nigdy nie zapanujemy nad chorobą... Trzy lata choroby spowodowały, że życie z tego okresu zmarnowało się bezpowrotnie, jak piasek przesypało się przez moje palce i wiem, że już nie wróci... ale wierzę, że mimo tego, że lęki powrócą (ile jeszcze wyzwań przede mną, ile wyborów, porażek i zwycięstw), ja dam z siebie wszystko i wygram z moim wewnętrznym potworem lęku. Życzę Wam, żebyście także znaleźli siłę do walki, bo przecież wszyscy jesteśmy warci tego, żeby być szczęśliwymi!
  7. Witam wszystkich Postanowiłam dołączyć do Was i zastanawiam się, dlaczego teraz, po trzech latach walki z nerwicą!... Cztery lata temu coś pękło w mojej psychice, a potem jak lawina zatruło moje myśli, moje postrzeganie świata i całą moją psychikę... krążyłam od jednego lekarza do drugiego, aż w końcu trafiłam do psychologa, co okazało się pierwszym krokiem do walki z chorobą. Padł wyrok - nerwica, choć wtedy to mi było wszystko jedno - nie wiedziałam, co się ze mną dzieje i chciałam się znowu poczuć dobrze! Zawaliłam studia, zamknęłam się w sobie, odsunęłam od siebie wszystkich. Czułam, że jestem ciężarem dla mojej mamy, która naprawdę bardzo wiele mi pomogła, gdy naprawdę było ze mną źle. Nie potrafiłam wyjść z domu, a co dopiero jechać autobusem czy samochodem... w końcu trafiłam do ośrodka, gdzie zapisałam się na psychoterapię dzienną. I teraz mogę powiedzieć, że był to klucz do sukcesu! Psychoterapia naprawdę mi pomogła, więc jeśli ktoś się zastanawia, czy na nią iść - gorąco zachęcam! Początki nie były łatwe, ale naprawdę mogę teraz powiedzieć, że uratowała mi życie. Na psychoterapii skonfrontowałam się z moimi lękami, z moim wewnętrznym potworem (tak nazywam moje lęki i myśli), popłakałam się nie raz, ale naprawdę poczułam się silniejsza. To, co nerwica robiła ze mną, tego opisać się nie da... Wewnętrzny potwór zżerał mnie od środka, zżerał wszystkie pozytywne myśli, wspomnienia, odczucia... a pozostawiał tylko lęk i panikę. W marcu minie 3 lata, odkąd byłam na terapii. Cały czas niestety biorę sertralinę. Przez ten okres nie było cały czas kolorowo... miałam nawroty lęków i paniki, bałam się wyjść z domu, jechać gdziekolwiek, odwoływałam wszystkie spotkania ze znajomymi... miałam po prostu dosyć! Nie miałam siły walczyć z potworem, bo on wysysał mi całą energię... ale gdy przezwyciężyłam czarne chwile, przychodził moment, kiedy nabierałam powietrza w płuca i cieszyłam się tym, co mam. Teraz jest już lepiej, ale czasem jeszcze budzę się w nocy ze strasznym lękiem, oblewam się potem, zaciskam zęby i czekam... czekam, aż potwór odejdzie... i odchodzi! do kolejnego razu... Chyba się rozpisałam.... przepraszam :) cieszę się, że dołączyłam do Was :)
×